moja polska zbrojna
Od 25 maja 2018 r. obowiązuje w Polsce Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych, zwane także RODO).

W związku z powyższym przygotowaliśmy dla Państwa informacje dotyczące przetwarzania przez Wojskowy Instytut Wydawniczy Państwa danych osobowych. Prosimy o zapoznanie się z nimi: Polityka przetwarzania danych.

Prosimy o zaakceptowanie warunków przetwarzania danych osobowych przez Wojskowych Instytut Wydawniczy – Akceptuję

Hiszpański palimpsest

Ówczesny świat emocjonował się wojną, której przebieg relacjonowało prawie tysiąc zagranicznych korespondentów – ale sztaby mocarstw patrzyły na to, co się dzieje na polach bitew, z dużym sceptycyzmem. Czemu nie można się do końca dziwić, skoro kraje owe przeszły już przez szkołę przemysłowego mordu, jaką była I wojna światowa – podkreśla dr n. hum. Marcin Mleczak.

Komunistyczny pluton egzekucyjny celujący w pomnik Najświętszego Serca Pana Jezusa na Cerro de los Ángeles, wzgórzu położonym kilka kilometrów na południe od Madrytu, uważanym za dokładne centrum Hiszpanii.

Hiszpańska wojna domowa z lat 1936–1939 wciąż budzi emocje i spory zarówno wśród historyków, jak też polityków różnych opcji i tzw. zwykłych ludzi nie tylko w Hiszpanii, lecz także w wielu innych odległych od Półwyspu Iberyjskiego krajach. Wobec tego czy zgodzi się Pan z tezą, że wojna domowa w Hiszpanii była w istocie wielkim poligonem dla totalitarnych mocarstw – nazistowskich Niemiec, sowieckiej Rosji i faszystowskich Włoch, które wykorzystały następnie doświadczenia z tego „poligonu” w II wojnie światowej, a nasz kraj doświadczył tego jako pierwszy? Nie chodzi mi przy tym tylko o aspekty militarne, lecz także terror wymierzony w przeciwników politycznych i ludność cywilną.

Faktycznie, dość rozpowszechnione jest postrzeganie konfliktu lat 1936–1939 jako „preludium II wojny światowej” czy jako „pierwszego starcia totalitaryzmów”. Wydaje się to jednak znaczną przesadą. Wojna domowa w Hiszpanii spowodowana była przez wewnętrzne tarcia, nie zaś przez zagraniczne konspiracje, jak zarzucały sobie nawzajem walczące strony. Ani powstańcy/rebelianci, ani też „czerwoni”/lojaliści nie stanowili pionków wielkich mocarstw, chociaż od nich uzyskiwali wsparcie zbrojne oraz w mniejszym i większym stopniu inspirowali się ideologiami związanymi z poszczególnymi potęgami.

REKLAMA

Większość walk brali na siebie sami Hiszpanie – udział zagranicznych kontyngentów, przez które przewinęło się ponad 100 tys. nieraz dobrze wyszkolonych żołnierzy, był znaczący. Jednak „biali” i „czerwoni” zmobilizowali w sumie niemal 3 mln ludzi. Również za sprzęt w większości przypadków płacono – Stalin nie „ukradł” hiszpańskiego skarbca, jak głosi mit rozpowszechniony też w popkulturze (choćby w „Ile waży koń trojański?” Juliusza Machulskiego). Republika przewiozła większość złota do Związku Sowieckiego, ale nie oddała go Sowietom – sprzedaż każdej partii kruszcu stanowiła oficjalną transakcję. Również Franco spłacił swoje zobowiązania – wobec Włochów dopiero w 1967 roku. Brytyjski historyk Hugh Thomas zauważył ironicznie, że w pewnym momencie frankiści przekazywali pieniądze rzymskiemu rządowi, w którym zasiadał Palmiro Togliatti, w czasie wojny domowej jeden z kluczowych reprezentantów Kominternu na Półwyspie Iberyjskim.

Oczywiście to wszystko nie oznacza, że Hiszpania znajdowała się w jakimś alternatywnym wymiarze, do którego nie docierało to, co się dzieje na świecie. Trudno wyobrazić sobie wybuch wojny, gdyby nie ekstremizmy ideologiczne doby międzywojnia – i nie chodzi tylko o komunistów i faszystów. Również prężny ruch anarchistyczny, mimo nienawiści do każdego państwa, także sowieckiego, inspirował się leninowskimi koncepcjami rewolucji, a konserwatyści (mniej lub bardziej autorytarni) z pewną sympatią patrzyli na Mussoliniego i Hitlera, którym może i mieli wiele do zarzucenia, ale z zazdrością zerkali na porządek, jaki dyktatorzy wprowadzili w swoich krajach, czyli przede wszystkim na stłumienie niezależnych ruchów robotniczych. Z kolei ruch socjalistyczny dzielił się na bardziej umiarkowanych działaczy pokroju Juliána Besteira i coraz bardziej „bolszewizujące” się skrzydło radykałów, na czele z Franciskiem Largo Caballero, określanym często jako „hiszpański Lenin”.

Również ekonomicznie lata trzydzieste nie sprzyjały pokojowej koegzystencji – propracownicze reformy Republiki były zbyt ostrożne dla skrajnej lewicy, a dla znacznej części prawicy od ograniczenia czasu pracy robotników rolnych do stalinizmu był tylko jeden krok. Pomijając wybujałą retorykę, obie strony miały tu pewne racje – bo poziom życia proletariatu faktycznie domagał się interwencji państwa i poprawy. Z drugiej strony, o ile sam wielki kryzys nie uderzył w Hiszpanię tak mocno, jak w niektóre europejskie kraje, to jednak był odczuwalny i z pewnością związane z nim załamanie handlu międzynarodowego nie sprzyjało reformom. Czyli: robotnicy i chłopi słusznie domagali się zmiany swojego losu, a sfery biznesowe słusznie obawiały się, że związany z podwyżkami wzrost kosztów produkcji może być fatalny dla eksportu w świecie, którego struktura gospodarcza się rozpadała. W sumie prowadziło to do coraz większej polaryzacji i osuwania się Hiszpanii w konflikt zbrojny.

Ślub oficera wojsk republikańskich w Madrycie, maj 1937. Narodowe Archiwum Cyfrowe

W czasie wojny mocarstwa miały okazję przetestować część nowego uzbrojenia i niektóre rozwiązania taktyczne – istnieje teza, że fatalne osiągnięcia włoskich czołgów w czasie bitwy pod Guadalajarą mogły doprowadzić do sceptycyzmu dowództwa Armii Czerwonej w kwestii używania dużych zgrupowań pancernych. Jeśli faktycznie tak było – chociaż niektórzy twierdzą, że większe znaczenie miał tu proces Tuchaczewskiego, byłby to największy wpływ wojny na późniejsze działania zbrojne. Tak naprawdę hiszpańskiemu konfliktowi brakowało skali, by mógł stać się prawdziwym poligonem dla wielkich potęg. Ludzi, jak wspomniałem, można było zmobilizować – ale niekoniecznie dysponowali oni najnowszym uzbrojeniem, doświadczeniem i infrastrukturą pozwalającą chociażby na koordynację działań różnych rodzajów sił zbrojnych.

Zwracał na to uwagę dowódca „białego” lotnictwa, generał Alfredo Kindelán: „Przez dwa lata nasza wojna domowa była podobna do wojen kolonialnych albo tych prowadzonych między krajami Ameryki Południowej. We wszystkich tego typu konfliktach ma miejsce dysproporcja między bardzo małą ilością żołnierzy a frontami i terytoriami do obsadzenia”. Na większości teatrów wojny panował spokój – jeśli wręcz nie nuda, którą wspomina George Orwell we „W hołdzie Katalonii” – a obie strony z trudem gromadziły sprzęt i ludzi, by podjąć jakiekolwiek działania ofensywne. Ówczesny świat emocjonował się wojną, której przebieg relacjonowało prawie tysiąc zagranicznych korespondentów – ale sztaby mocarstw patrzyły na to, co się dzieje na polach bitew, z dużym sceptycyzmem. Czemu nie można się do końca dziwić, skoro kraje owe przeszły już przez szkołę przemysłowego mordu, jaką była I wojna światowa.

Jeśli chodzi o przemoc wobec ludności cywilnej, chyba najlepszym porównaniem byłby tutaj okres po Wielkiej Wojnie i jego dynamika rewolucja – kontrrewolucja. Jeśli uwzględnimy różnicę w populacji, fińska wojna domowa (1918) okazuje się równie krwawym konfliktem co hiszpańska.

W latach 1936–1939 brakowało tych elementów, które nadały tak wyjątkowy charakter II wojnie światowej: dużego potencjału technologicznego i gospodarczego walczących, rasizmu lub ekstremalnego nacjonalizmu, brutalnych pacyfikacji antypartyzanckich. I chociaż dla Hiszpanów wojna domowa stanowi najważniejsze wydarzenie XX wieku, to w liczbach bezwzględnych zginęło w niej trzy do pięciu razy mniej osób niż samych tylko etnicznych Polaków w latach 1939–1945.

Istnieje natomiast jedna kwestia, która sugerować mogłaby potrzebę szerszych badań porównawczych, o charakterze bardziej mikrohistorycznym. Mam na myśli porównanie postaw ludności polskiej do Żydów w czasie II wojny światowej i stosunku Hiszpanów do księży ukrywających się w „czerwonej” strefie. W obu przypadkach mamy do czynienia z wtargnięciem do lokalnej społeczności siły zewnętrznej (Niemcy – bojówki rewolucyjne), która dąży do wyeliminowania bardzo wyróżniającej się mniejszości (Żyd/ksiądz inaczej się ubiera, zachowuje, funkcjonuje niejako obok wiejskiej społeczności). Czy jeśli mówimy, że „Polacy zawiedli”, to również „Hiszpanie zawiedli” (a właściwie hiszpańscy katolicy)? Czy też większość postronnych udawała, że nie widzi potrzebujących, bo się bała? Nie chciałbym tu wyrokować, natomiast wydaje mi się to istotnym zagadnieniem psychologii społecznej konfliktów.

To pytanie jest nieco związane z pierwszym: kto według Pana – nacjonaliści czy republikanie – dzierży palmę pierwszeństwa w stosowaniu terroru, a co za tym idzie, w zbrodniach wojennych podczas tej wojny? Jak Pan oceniłby postawę Kościoła katolickiego, którego część polityków i historyków o lewicowej proweniencji często oskarża o całkowite poparcie dla generała Francisco Franco?

W zasadzie żaden współczesny historyk nie wątpi w to, że „biały” terror był znacznie bardziej krwiożerczy niż „czerwony”. Pytanie dotyczy raczej tego, czy powstańcy mają na sumieniu dwa, czy trzy razy tyle ofiar co „czerwoni”. O ile w trakcie wojny domowej zgładzono poza liniami frontu około 100 tys. ludzi uznanych za zwolenników lewicy, to po końcu walk dokonano od 15 tys. do 50 tys. kolejnych wyroków śmierci. Tymczasem represje w strefie republikańskiej kosztowały życie około 60 tys. osób.

Warto zauważyć, że liczby te zbliżone są do ilości egzekucji politycznych dokonanych w trakcie rosyjskiej wojny domowej – czyli konfliktu angażującego czterokrotnie większą populację. W tak upiornym zestawieniu nawet drugie miejsce stanowi mało chwalebne osiągnięcie. Do tego wszystkiego należy dodać dziedzictwo wojny – na początku lat czterdziestych niedożywienie i związane z nim choroby mogły doprowadzić do śmierci nawet 200 tys. osób. Oskarżenia wobec Kościoła nie są wymysłem lewicy – podobnie jak oskarżenia o rewolucyjne tendencje wśród lewicy nie są prawicowym mitem. Już przed wojną zarówno hierarchowie, jak i zwykli księża i działacze katoliccy wspierali ugrupowania przeciwne Republice, nieraz o wprost antydemokratycznym charakterze. Tuż po wybuchu rebelii w lipcu 1936 roku udzielono bardzo szerokiego poparcia moralnego powstańcom – zbuntowani generałowie odwdzięczyli się zresztą, przyjmując retorykę religijnej krucjaty, mimo że nie brakowało wśród nich samych osób z masońską przeszłością. Dla porządku: mówiąc o wolnomularskim zaangażowaniu, nie odnoszę się tutaj do spiskowej teorii dziejów, ale do pewnej deklaracji światopoglądowej, jaką w latach międzywojennych stanowiła przynależność do lóż.

Tymczasem w strefie „czerwonej” rozpoczął się prawdziwy pogrom kleru – w sumie zginęło niemal 7 tys. duchownych, w niektórych diecezjach zgładzono ponad połowę księży. Kościół nie poparł powstańców z powodu tej przemocy – jej wybuch stanowił niejako równoległe wydarzenie. Jednak kiedy informacje o tym, co dzieje się w strefie lojalistycznej, zaczęły docierać do pozostałych części kraju, związek duchowieństwa z powstańcami mógł ulec tylko pogłębieniu – poważne pęknięcia w sojuszu ołtarza i tronu pojawiać zaczęły się dopiero po upływie kilku dekad.

Oczywiście powyższe jest generalizacją. Nie brakowało hierarchów ani katolickich polityków, którzy przed 1936 szczerze pragnęli ugody z Republiką. Również w czasie samej wojny niektóre środowiska religijne – choćby żarliwi religijnie baskijscy nacjonaliści – wystąpiły po stronie rządu. A i kształt Nowego Państwa generała Franco nie do końca odpowiadał episkopatowi, chociaż niezadowolenie przekazywano „w kuluarach”. Dużo bardziej złożoną sprawą jest też polityka Watykanu w czasie wojny domowej – na poziomie moralnym papież bardzo wcześnie opowiedział się de facto przeciw Madrytowi (trudno skądinąd, żeby było inaczej). Na poziomie dyplomacji postawa Stolicy Apostolskiej nie była jednak aż tak prostolinijna – w końcu choćby wspomniany aspekt baskijskich katolików komplikował tę kwestię, przynajmniej do drugiej połowy 1937 roku.

Symbolem okrucieństwa wojny stało się bombardowanie i zniszczenie baskijskiej Guerniki 26 kwietnia 1937 roku przede wszystkim przez samoloty niemieckiego Legionu Condor (często podkreśla się, że następnym celem jego lotników był… polski Wieluń 1 września 1939 roku). To dramatyczne zdarzenie unieśmiertelnił między innymi w swoim malarskim arcydziele Pablo Picasso. Dlaczego generał Franco pozwalał swoim sojusznikom aż na takie niszczycielskie operacje – było nie było wobec swoich rodaków i własnych miast? Chyba że w tym wypadku wiązało się to także z baskijskim separatyzmem?

Bombardowania miast faktycznie stanowiły w latach trzydziestych nowość – stąd szok, jaki spowodowały informacje o Guernice (czy też, jak piszą Baskowie, Gernice). Mamy tu do czynienia z kilkoma kwestiami. Przede wszystkim Franco nie miał pełnej kontroli nad działaniami operacyjnymi włoskich i niemieckich sojuszników – co więcej, nie zawsze wypełniali jego polecenia nawet rodzimi nominalni podwładni, tacy jak generał Emilio Mola, faktyczny dowódca północnego teatru działań. Chociaż od przełomu września i października 1936 roku Franco sprawował funkcję naczelnego dowódcy i głowy państwa, nie wszystko zależało od niego.

Oczywiście nie oznacza to, że gdyby aparat państwowo-militarny strefy „białej” działał poprawnie, to nie dochodziłoby do bombardowań. Wspomniany Emilio Mola twierdził jeszcze przed wybuchem wojny: „Trzeba zrozumieć, że akcja musi być ekstremalnie brutalna, by podporządkować sobie nieprzyjaciela – który jest silny i dobrze zorganizowany – tak szybko, jak to możliwe”. A już po wybuchu powstania dodawał: „Należy koniecznie rozszerzyć atmosferę terroru. Musimy stworzyć wrażenie dominacji”. Rebelianci byli zbyt słabi, by zrezygnować z tak przydatnego narzędzia, jak bombardowania – nawet jeśli wiązało się to z cierpieniem ludności cywilnej. Warto zwrócić uwagę na to, że w czasie II wojny światowej alianci również wychodzili z założenia, że bomby zrzucone na miasta ograniczają ofiary wśród własnych żołnierzy – a i polscy piloci brali udział w nalotach na Hamburg, o skali nieporównywalnej z Guerniką. Szacunki dotyczące ofiar wśród mieszkańców baskijskiego miasteczka różnią się – od ponad 1,5 tys. do poniżej 200 osób, przy czym wydaje się, że ta druga liczba jest znacznie bardziej prawdopodobna. W lipcu 1943 w nalotach zginąć mogło 40 tys. Niemców. Nie krytykuję tutaj aliantów, zresztą prace chociażby Adama Tooze pokazują, że naloty znacząco naruszyły potencjał gospodarczy III Rzeszy. Niemniej, o czym przypomina obraz Picassa, każda tego typu decyzja, chociażby słuszna, niesie za sobą potworny koszt dla zwykłych ludzi – jak czytamy u Maxa Webera: „Dawni chrześcijanie wiedzieli bardzo dokładnie, że świat jest rządzony przez demony i że kto obcuje z polityką, to znaczy używa władzy i przemocy jako środków, ten zawiera pakt z mocami diabelskimi”.

Nie należy też postrzegać bombardowania jako zemsty na Baskach – owszem, powstańcy wskazywali separatystów jako swoich trzech największych wrogów (obok marksistów i masonów). Pierwsze lata powojenne to też okres prześladowania baskijskiego języka i kultury, ograniczania ich obecności w sferze publicznej. Jednak jak to ujął amerykański historyk Stanley Payne, hiszpańska wojna domowa była także wojną domową wśród Basków (i dodajmy, również wśród Katalończyków). Baskijskie nazwiska bardzo się wyróżniają, więc raczej nikt nie miał wątpliwości, jakiego pochodzenia jest José María de Areilza (pierwszy frankistowski burmistrz Bilbao) czy José Luis Arres (jeden z najważniejszych powojennych liderów Falangi). Frankiści, zwalczając separatyzm i nacjonalizm, zasadniczo nie mieli nic przeciwko kultywowaniu regionalnego folkloru, uznawanego za jeden z elementów składowych dziedzictwa Hiszpanii – i nawet jeśli w czasie wojny niektórzy liczyli na wyplenienie baskijskiej kultury, nigdy nie przybrało to formy zaplanowanych działań, nie mówiąc już o czystkach etnicznych.

Nie mogę Pana nie zapytać o pierwszoplanowy dla nas aspekt wojny domowej – czyli polskich ochotników walczących po stronie republikanów, słynnych dąbrowszczaków. Jak wiemy, rząd II Rzeczypospolitej odbierał im polskie obywatelstwo, wielu z nich znalazło się później w komunistycznych władzach po 1945 roku czy na wysokich stanowiskach w LWP, ale byli też tacy, którzy służyli i walczyli w PSZ – przywołajmy tu chociażby opowiadanie Ksawerego Pruszyńskiego „Różaniec z granatów”. Czy możliwa jest dziś wyważona, obiektywna ocena tych ludzi? Jednocześnie zapytam: czy w szeregach wojsk generała Franco także były polsko brzmiące nazwiska?

Polacy zajmowali – szacunki tutaj trochę się różnią – trzecie lub nawet drugie miejsce wśród grup stanowiących Brygady Międzynarodowe (za Francuzami i za – lub przed – Włochami). Udział naszych rodaków stanowi więc ważny aspekt nie tylko dla nas, ale dla całej historii tej formacji – niestety, nie doczekał się tak dogłębnego przebadania i tylu monografii, co chociażby mniej liczne oddziały Brytyjczyków i Amerykanów.

Wydaje mi się, że w miarę obiektywna ocena jest możliwa, chociaż mamy tutaj pewne pułapki. Jedna to przyjęcie na wiarę wielu powojennych deklaracji i uznanie, że dąbrowszczacy i inni brygadziści udali się do Hiszpanii, by bronić demokracji, i to w takiej formie, jak my pojmujemy ten ustrój. Tymczasem w większości przypadków chcieli oni zarówno walczyć z faszyzmem, jak i walczyć o rewolucję. Pominięcie którejś z tych dwóch motywacji uniemożliwia nam zrozumienie, kim byli ci ludzie, jak widzieli świat i dlaczego ryzykowali życie w obcym kraju. Nie mamy więc do czynienia ani z bezmyślnymi komunistycznymi potworami – chociaż nie brakowało także wśród brygadzistów osób rozmiłowanych w destrukcji i przemocy – ani z subtelnymi liberałami. Obie te uproszczone interpretacje nie pozwalają zrozumieć nie tylko postępowania ochotników w czasie wojny domowej, ale także ich późniejszych losów, nieraz splamionych zbrodnią. To wszystko doprowadza nas do szeroko pojętej historii działaczy lewicy socjalistycznej i komunistycznej w pierwszej połowie XX wieku i tego, jak na nią patrzyć. Wydaje mi się, że dobry wzór stanowią tutaj badacze faszyzmu, tacy jak George Mosse, Roger Griffin czy Emilio Gentile. Nie broniąc ruchów faszystowskich, starali się ukazać, jak zdobyły władzę nad umysłami zwykłych, często porządnych ludzi i doprowadziły ich zarówno do nadludzkich poświęceń, jak i przerażających zbrodni. Wydaje mi się, że takie krytyczne, ale rozumiejące podejście do dąbrowszczaków byłoby najbardziej wskazane – chociaż zapewne nie spodobałoby się działaczom ani prawicy, ani lewicy.

Warto przy tym zwrócić uwagę na to, że znaczenie Brygad Międzynarodowych jest dalece przeceniane. Przypomnijmy: przewinęło się przez nie ponad 30 tys. ludzi – tymczasem w roku wycofania formacji z Hiszpanii (1938) każda ze stron konfliktu miała w szeregach ponad 700 tys. żołnierzy. Brytyjski historyk Michael Alpert zauważył też, że wiek znacznej części brygadzistów anglosaskich i niemieckich uniemożliwiał im nie tylko udział w I wojnie światowej, ale nawet zdobycie poważnego przeszkolenia wojskowego.

Jednak każdy badacz ma tendencję do zwracania uwagi na dokonania swoich rodaków, zwłaszcza gdy do ich relacji najłatwiej dotrzeć ze względów językowych. Istnieje tu więc niebezpieczeństwo swego rodzaju kolonialnego spojrzenia – na zasadzie: jeden brytyjski idealista jest ważniejszy niż stu Hiszpanów. Oczywiście nie kpię tu z samego idealizmu, tylko z wykrzywionego spojrzenia historyków piszących dekady po wojnie.

Co do polsko brzmiących nazwisk w szeregach frankistów – cóż, te pracowicie wyszukiwał profesor Jan Stanisław Ciechanowski, badający spisy żołnierzy Legii Cudzoziemskiej. Zarówno jednak one, jak i kilka znanych skądinąd pojedynczych przypadków nie wychodzą poza sferę anegdoty. Jeden Polak przysłużył się generałowi Franco na tyle, że odnotowuje to często historiografia hiszpańska – mowa o Włodzimierzu Ledóchowskim, generale jezuitów, który nawet jak na watykańskie standardy gorąco popierał sprawę „białych”.

Mimo polemik na temat generała Franco, jedno mu trzeba przyznać bezdyskusyjnie: Hitlerowi i Mussoliniemu nie udało się (nie licząc symbolicznego udziału Błękitnej Dywizji na froncie wschodnim) zmusić go, by w ramach „wdzięczności” za pomoc w wojnie domowej Hiszpania opowiedziała się po stronie państw Osi i wsparła je militarnie. Co o tym zdecydowało?

Franco nie musiał być specjalnie zmuszany, by rozważać przystąpienie do wojny po stronie państw Osi. Nie ma się temu zresztą co dziwić – nikt nie zaprzeczy, że dyktator był hiszpańskim nacjonalistą. Wychował się w cieniu utraty pozostałości imperium kolonialnego w 1898 roku, jako dojrzały człowiek kształtował się w czasie walk w Maroku. Wojna światowa i związana z nią perspektywa przemian geopolitycznych wydawała się oferować szansę na powrót Hiszpanii do rangi mocarstw – nawet jeśli z dzisiejszej perspektywy takie marzenia wydają się groteskowe, to pamiętajmy, że snute były w czasie, gdy wszystko wydawało się możliwe. Francuzi i Brytyjczycy nie mogli oferować Madrytowi nowych nabytków terytorialnych – w przeciwieństwie do Rzeszy. Taki stan ducha, charakterystyczny nie tylko dla generała Franco, pozwala zrozumieć, dlaczego to od Hiszpanów – mało znany fakt – zaczęły wychodzić pierwsze sugestie, że mogliby stanowić przydatnego sojusznika Niemców.

Zresztą nie tylko wojskowi stawiali na Berlin – Falanga liczyła, że wejście do wojny umożliwi odsunięcie reakcyjnych generałów i przeprowadzenie wymarzonej faszystowskiej rewolucji. Monarchiści początkowo mieli nadzieję, że III Rzesza zmusi Franco do uporządkowania spraw ustrojowych i przywrócenia Burbonów na tron – to akurat dobitnie potwierdza tezę hiszpańskiego historyka, że poszczególne ugrupowania prawicy bardziej wyobrażały sobie III Rzeszę, którą można zaprząc do swoich interesów, niż analizowały jej realne funkcjonowanie (Marco da Costa, „La España nazi”).

Przemarsz ulicami miasta żołnierzy Brygad Międzynarodowych powracających z frontu, marzec 1937. Narodowe Archiwum Cyfrowe

Skoro więc tylu było chętnych, dlaczego do wojny nie przystąpiono? Przede wszystkim sytuacja gospodarcza kraju po 1939 roku pozostawiała wiele do życzenia – Hiszpania wybitnie wolno podnosiła się z zadanych samej sobie zniszczeń. Trudno marzyć o imperium, kiedy nie ma się wystarczającej ilości benzyny do zorganizowania przejazdu czołgów i samochodów na defiladzie – i to nie jest metafora. Franco potrzebowałby od początku olbrzymich dostaw ze strony Niemiec – których wolumen znacząco zwiększyłby się po odcięciu od handlu atlantyckiego przez flotę brytyjską. Czasem przedstawia się żądania materiałowe Madrytu jako sposób zniechęcenia Hitlera do sojuszu – jednak była to po prostu realistyczna ocena potrzeb kraju w razie wojny.

Innym istotnym elementem przyczyniającym się do neutralności Hiszpanii była postawa Berlina. Niemcy chcieli zdobyć kolejnego sojusznika, ale nie do końca mieli ochotę ponosić owe znaczne koszty jego utrzymania. Hitler nie mógł też dać Franco oficjalnych zapewnień w kwestii przyszłego podziału łupów – swoje imperium Hiszpania musiałaby rozszerzać kosztem Francji, tej zaś Führer nie mógł antagonizować, bo może i pokonana, ale stanowiła ważną część przemysłowego zaplecza Rzeszy.

Mówię tutaj o pierwszych fazach II wojny światowej – później oczywiście uwaga Niemców skierowała się na wschód i tam, nie w okolicach Morza Śródziemnego, oczekiwano rozstrzygnięć. Wreszcie operacja „Torch” uświadomiła hiszpańskim elitom, że alianci mogą ostatecznie zwyciężyć w wojnie – od tego momentu niemieckie i włoskie naciski, dodajmy nieprzesadnie silne, by wypełnić zobowiązania protokołu z Hendaye i przystąpić do konfliktu, spotykały się z rosnącym oporem Madrytu.

Monarchistyczny generał Antonio Aranda twierdził, że Franco opowiadający o tym, iż utrzymał swój reżim w neutralności, jest blisko „przypisywania sobie świecenia słońca i padania deszczu – bo to równie prawdziwe i zależne od jego woli”. Jest w tym pewna przesada i realizm dyktatora z pewnością odegrał tu swoją rolę – niemniej nie można zapominać, że nie miał on takiej swobody decyzji, jak chociażby Mussolini w 1940 roku.

Piotr Korczyński

autor zdjęć: NAC

dodaj komentarz

komentarze


Breda w polskich rękach
 
Kto dostanie karty powołania w 2025 roku?
Odznaczenia dla amerykańskich żołnierzy
Polskie mauzolea i wojenne cmentarze – miejsca spoczynku bohaterów
Polska liderem pomocy Ukrainie
Nurkowie na służbie, terminal na horyzoncie
Silne NATO również dzięki Polsce
Jacek Domański: Sport jest narkotykiem
Nowe pojazdy dla armii
Jak Polacy szkolą Ukraińców
Świętujemy naszą niepodległość
Kask weterana w słusznej sprawie
Zmiana warty w PKW Liban
Nowi generałowie w Wojsku Polskim
Operacja „Feniks” – pomoc i odbudowa
Patriotyzm na sportowo
Żołnierze, zdaliście egzamin celująco
Każda żałoba jest inna
Żaden z Polaków służących w Libanie nie został ranny
Hokeiści WKS Grunwald mistrzami jesieni
Mamy BohaterONa!
Rosomaki na Litwie
Nasza Niepodległa – serwis na rocznicę odzyskania niepodległości
Polskie „JAG” już działa
Ostre słowa, mocne ciosy
Ile OPW w 2025 roku?
Polski wkład w F-16
„Bezpieczne Podlasie” na półmetku
Rosomaki w rumuńskich Karpatach
Strategiczne partnerstwo
Czarne Pantery w Braniewie
Żołnierze z Mazur ćwiczyli strzelanie z Homarów
Rumunia, czyli od ćwiczeń do ćwiczeń
Wielka pomoc
Udane starty żołnierzy na lodzie oraz na azjatyckich basenach
Olympus in Paris
Jutrzenka swobody
Zawsze z przodu, czyli dodatkowe oko artylerii
Ukwiał po nowemu
Karta dla rodzin wojskowych
Jak dowodzić plutonem szturmowym? Nowy kurs w 6 BPD
Ustawa o obronie ojczyzny – pytania i odpowiedzi
Capstrzyk rozpoczął świętowanie niepodległości
Pod osłoną tarczy
NATO odpowiada na falę rosyjskich ataków
Siła w jedności
Polacy pobiegli w „Baltic Warrior”
Zapomogi dla wojskowych poszkodowanych w powodzi
Byłe urzędniczki MON-u z zarzutami
Nominacje generalskie na 106. rocznicę odzyskania niepodległości
Zostań podchorążym wojskowej uczelni
Podlasie jest bezpieczne
Kamień z Szańca. Historia zapomnianego karpatczyka
Foka po egejsku
Polsko-czeska współpraca na rzecz bezpieczeństwa
Szef MON-u o podkomisji smoleńskiej
Olimp w Paryżu
Polski producent chce zawalczyć o „Szpeja”
„Złote Kolce” dla sportowców-żołnierzy
Baza w Redzikowie już działa
Do czterech razy sztuka, czyli poczwórny brąz biegaczy na orientację
Kancelaria Prezydenta: Polska liderem pomocy Ukrainie
Czworonożny żandarm w Paryżu

Ministerstwo Obrony Narodowej Wojsko Polskie Sztab Generalny Wojska Polskiego Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych Wojska Obrony
Terytorialnej
Żandarmeria Wojskowa Dowództwo Garnizonu Warszawa Inspektorat Wsparcia SZ Wielonarodowy Korpus
Północno-
Wschodni
Wielonarodowa
Dywizja
Północny-
Wschód
Centrum
Szkolenia Sił Połączonych
NATO (JFTC)
Agencja Uzbrojenia

Wojskowy Instytut Wydawniczy (C) 2015
wykonanie i hosting AIKELO