Jak podaje agencja Bloomberg, Stany Zjednoczone przerzuciły swoją broń atomową do Wielkiej Brytanii. Chodzi o co najmniej kilka bomb termojądrowych B61-12, które trafiły do brytyjskiej bazy w Lakenheath. Zdaniem ekspertów jest to sygnał, który Waszyngton wysyła Moskwie – że obecna administracja USA nadal angażuje się w zapewnienie bezpieczeństwa Europie.
B61-12 to ładunki taktyczne, ich wcześniejsze wersje składowano już na terytorium Wielkiej Brytanii. Jednak w 2008 roku władze USA podjęły decyzję o wycofaniu swojej broni jądrowej z Wysp Brytyjskich. Od tej pory jedyne amerykańskie głowice nuklearne w Europie znajdowały się we wspólnym sojuszniczym zasobie, w ramach natowskiego programu Nuclear Sharing (chodzi o kilkadziesiąt sztuk). Oczywiście własne głowice posiadają również Brytyjczycy i Francuzi.
Plan neutralizacji obwodu królewieckiego
Jak wynika z ustaleń Bloomberga, do przerzutu doszło prawdopodobnie 16 lipca – wówczas amerykański samolot wojskowy C-17 wystartował ze składu amerykańskiej broni atomowej w Bazie Sił Powietrznych Kirtland w Nowym Meksyku i wylądował w bazie Lakenheath. Portal „UK Defence Journal” już pięć dni później informował o zdarzeniu, wskazując jako miejsce docelowe dla bomb nowo wybudowany magazyn w Lakenheath. Oficjalnie ani amerykańskie, ani brytyjskie władze nie komentują tych doniesień – ale też im nie zaprzeczają.
Informacjom na temat transferu bomb towarzyszą inne znaczące sygnały. Dowódca sił lądowych USA w Europie i Afryce (USAREUR-AF), gen. Christopher T. Donahue, przyznał niedawno, że NATO opracowało plan zneutralizowania Królewca. Według publicznych deklaracji generała, do takiej operacji doszłoby w przypadku pełnoskalowego konfliktu z Rosją. Jej założenia mają być częścią nowej strategii sojuszniczej, znanej jako „Linia odstraszania na wschodniej flance”.
– Już to zaplanowaliśmy i opracowaliśmy. Problemem są potencjał i dynamika, które Rosja nam stwarza. Opracowaliśmy możliwości, które pozwolą nam ten problem rozwiązać – powiedział gen. Donahue 16 lipca podczas inauguracyjnej konferencji LandEuro w Wiesbaden, gdzie spotkali się przedstawiciele armii państw NATO oraz przemysłu zbrojeniowego.
Generał mówił o zniszczeniu rosyjskiego potencjału wojskowego w obwodzie królewieckim „w niespotykanym dotąd czasie i szybciej niż kiedykolwiek wcześniej”. W odpowiedzi Moskwa użyła swojego stałego argumentu, przypominając o wysokim stopniu gotowości własnych sił nuklearnych.
Potrzebna presja mnożąca koszty wojny
Ta zimnowojenna retoryka to novum w relacjach USA–Rosja, jeśli wziąć pod uwagę dotychczasowy „miękki kurs” Donalda Trumpa. Co istotne, także amerykański prezydent nie kryje już irytacji. – Jestem bardzo rozczarowany Putinem – przyznał w wywiadzie z 28 lipca. Podczas spotkania z mediami Trump oznajmił, że skraca czas, jaki dał Władimirowi Putinowi na zawarcie porozumienia pokojowego z Ukrainą.
Przypomnijmy, 14 lipca prezydent USA postawił Rosjanom ultimatum. Dał im 50 dni na dogadanie się z Ukraińcami i zagroził, że jeśli do tego nie dojdzie, wówczas USA nałożą na Rosję wysokie cła, w tym cła wtórne w wysokości 100% na kraje, które kupują rosyjskie surowce (chodzi m.in. o Chiny i Indie). Moskwa zupełnie się tym nie przejęła i kontynuuje nie tylko działania na froncie, lecz także terrorystyczne naloty rakietowo-dronowe na ukraińskie miasta.
– Skracam czas, jaki dałem Putinowi – oświadczył amerykański prezydent, po czym sprecyzował, że Moskwa ma 10–12 dni na doprowadzenie do przełomu w rozmowach pokojowych z Ukrainą. – Daję mu mniej czasu, bo sądzę, że już znam odpowiedź, wiem, co się stanie – mówił Trump.
Rosyjska giełda zareagowała na te słowa paniką – 28 lipca, w ciągu godziny, akcje notowanych tam spółek spadły o 1,4 mld dolarów. Ale jak zareaguje Władimir Putin? Zdaniem ekspertów kluczem jest determinacja i asertywność Trumpa. Za groźbami wojskowymi musi pójść także presja ekonomiczna, która pomnoży rosyjskie koszty wojny.
autor zdjęć: Senior Airman Lauren Jacoby

komentarze