Niewielu się spodziewało, że sprawy pójdą tak źle. Warszawa w założeniu miała pozostać na tyłach działań wojennych. Największe polskie miasto rychło jednak znalazło się w epicentrum walk i poniosło przytłaczające straty. W gruzach legło 10 procent zabudowy, liczba zabitych i rannych zaś sięgnęła niemal 80 tys. 28 września 1939 roku podpisano akt kapitulacji stolicy.
28 września 1939 r. w budynku fabryki Skody na Rakowcu gen. Tadeusz Kutrzeba i gen. Johannes Blaskowitz podpisali umowę o kapitulacji Warszawy. Fot. Bundesarchiv/ Wikipedia
„Obskoczyła nas sfora fotografów niemieckiej propagandy wojennej. Żadna gwiazda filmowa nie była tyle razy fotografowana, co my dwaj. Kutrzeba i ja zostaliśmy natychmiast puszczeni w obieg po świecie jako namacalny dowód hitlerowskiego tryumfu. Staliśmy się niechcący głównymi aktorami pierwszego filmu wojennego i dzięki temu, mam nadzieję, że przejdziemy do historii – jeśli nie wojennej, to przynajmniej filmowej” – wspominał z gorzką ironią płk Aleksander Pragłowski, jeden z dwóch emisariuszy, którzy mieli omówić warunki kapitulacji z Niemcami oblegającymi Warszawę. Jego towarzysz, gen. Tadeusz Kutrzeba, także zapamiętał wycelowane w nich obiektywy aparatów. I Pragłowskiego, który na chwilę stracił panowanie nad sobą. Oczy mu zawilgotniały, szybkim krokiem wyszedł z sali. Kutrzeba starał się trzymać fason, ale i on z ledwością to wszystko znosił. „Dławi mnie ból i cisną się łzy, gdy sięgam po pióro, aby położyć swój upełnomocniony podpis pod kapitulacją Warszawy (…). Dlatego zostałem tak ciężko ukarany!” – napisał po latach.
Tak właśnie dopełnił się pierwszy z długiej serii dramatów, których w czasie II wojny światowej doświadczyło największe polskie miasto.
„Świeżą padlinę odsyłać do rzeźni”
Niewielu mieszkańców się spodziewało, że sprawy pójdą aż tak źle. Co prawda niemieckie bombowce pojawiły się nad Warszawą już o świcie 1 września, ale nie poczyniły większych szkód. „Ten pierwszy nalot nie zrobił szczególnego wrażenia. Tak sztaby, jak i oddziały oraz ludność cywilna przyjęły go spokojnie” – zauważył płk Kazimierz Aleksandrowicz, szef sztabu Okręgu Korpusu I. W kolejnych godzinach syreny alarmów lotniczych rozbrzmiewały już regularnie, ale pomiędzy nimi życie w stolicy toczyło się niemalże tak, jak przed wybuchem wojny. „Teatry i kina pracują normalnie, pomimo że wielu aktorów i pracowników technicznych pełni służbę wojskową” – pisał w dniu wybuchu wojny Władysław Bartoszewski, 17-letni wówczas mieszkaniec stolicy. Nazajutrz zanotował: „Wieczorem odbywa się w teatrzyku Ali Baba na ul. Karowej 18 premiera rewii satyry politycznej „Pakty i fakty” pióra Juliana Tuwima, Mariana Hemara, Andrzeja Własta i Jerzego Jurandota, w reżyserii Kazimierza Krukowskiego”. Jeśli chodzi o działania wojenne, Warszawa położona była na głębokich tyłach. Poza tym mogła liczyć na swoją obronę przeciwlotniczą i pilotów z Brygady Pościgowej. Polskie myśliwce P-7 i P-11 przez pierwsze dni całkiem nieźle radziły sobie z maszynami Luftwaffe.
Polski myśliwiec P-11a ze 113 Eskadry Myśliwskiej na lotnisku.
Tyle że w oddali z wolna gromadziły się czarne chmury. 3 września oddziały Wehrmachtu przełamały front w okolicach Częstochowy i ruszyły na północ. Trzy dni później pękła kolejna linia obrony – tym razem nieopodal Piotrkowa Trybunalskiego i Tomaszowa Mazowieckiego. Jednocześnie polskie lotnictwo praktycznie przestało istnieć. Niemcy mieli Warszawę na wyciągnięcie ręki, dlatego w nocy z 6 na 7 września ze stolicy ewakuowany został rząd, naczelny wódz wraz ze sztabem zaś przeniósł się do Brześcia. Nazajutrz po południu na obrzeżach miasta pojawiły się czołgi 4 Dywizji Pancernej gen. Georga Hansa Reinhardta. Niemcy zajęli Okęcie i chcieli pójść dalej. Ale kiedy frontalny atak na Warszawę został odparty, zmienili taktykę. Odtąd systematycznie domykali pierścień okrążenia, bombardując przy tym kolejne dzielnice z lądu i powietrza. 15 września milionowa metropolia została ostatecznie otoczona.
W tym czasie miasta broniło około 120 tysięcy żołnierzy. Ciężar walk spoczywał na powołanej naprędce Armii „Warszawa” pod dowództwem gen. Juliusza Rómmla. W jej skład wchodziły m.in. załoga gen. Waleriana Czumy stacjonująca w stolicy od pierwszych dni wojny, Grupa Operacyjna gen. Juliusza Zulaufa, a także żołnierze Armii „Poznań” i „Pomorze”, którzy zdołali przebić się do miasta po bitwie nad Bzurą. Siły te, choć improwizowane, stawiały Niemcom zacięty opór. A ci atakowali z coraz większą furią. Kulminacja ich wysiłków przypadła na 25 września, kiedy to Warszawa stała się celem trwającego 11 godzin nalotu dywanowego. Płk Tadeusz Tomaszewski ze sztabu kierującego obroną wspominał potem: „Bombardowanie rozpoczęły lotnictwo i artyleria niemal równocześnie, ale bombardowano nie stanowiska bojowe naszych oddziałów, lecz głównie miasto i ludność (…). W ciągu godziny łączność z naszymi oddziałami przestała funkcjonować, zerwana wybuchami, zniszczona pożarami. Nad Warszawą otworzyło się piekło”. Mieszkańcy rychło zaczęli nazywać feralny dzień lanym poniedziałkiem. Ale wcale nie było im do śmiechu. „Kolejny dzień szturmu również nie przyniósł rozstrzygnięcia. Wdzierał się jednak do miasta wróg groźniejszy, wobec którego nawet męstwo było bezbronne – pisał historyk Tadeusz Jurga. – Coraz częściej zaczęły się pojawiać rozkazy i zarządzenia, które czytano z rosnącym niepokojem: ‘Usuwać padlinę i zwłoki ludzkie. Świeżą padlinę odsyłać do rzeźni’. Nad Warszawą zawisła groźba głodu i epidemii. Nie starczało także amunicji, szczególnie artyleryjskiej”. Jakby tego było mało, od ośmiu dni w granicach Rzeczypospolitej terror siali już nie tylko Niemcy, lecz także Armia Czerwona. Dalsza obrona miasta straciła sens. „Byliśmy zmiażdżeni” – napisał później we wspomnieniach gen. Tomaszewski.
„Będzie wspanialsza niż była”
26 września po południu gen. Rómmel zwołał posiedzenie rady wojennej. W gmachu Pocztowej Kasy Oszczędności zebrali się najwyżsi rangą przedstawiciele armii oraz władz cywilnych z prezydentem Warszawy Stefanem Starzyńskim na czele. W gronie tym zapadła decyzja o podjęciu z Niemcami rozmów o kapitulacji. Misję tę Rómmel powierzył wspomnianym już gen. Kutrzebie i płk. Pragłowskiemu. Następnego ranka oficerowie ruszyli w stronę niemieckich pozycji. Z okien samochodu oglądali zrujnowane miasto. Ich wzrok na dłużej zatrzymał się na wypalonej bryle Zamku Królewskiego. Niemcy, uprzedzeni zawczasu o przyjeździe emisariuszy, czekali na nich za mostem Kierbedzia. Tam zawiązali im oczy i przesadzili do swoich samochodów. Kolumna ruszyła w stronę Sulejówka, gdzie stacjonowało dowództwo I Korpusu Wehrmachtu. Tam jednak miały się odbyć jedynie wstępne rozmowy. Polacy podpisali stosowne dokumenty, następnie zostali poinformowani, że teraz muszą się udać na drugi koniec Warszawy, a dokładnie – do fabryki Skody na Okęciu. Tam właśnie mieścił się sztab 8 Armii, upoważniony do dalszych pertraktacji. Zanim jeszcze kawalkada pojazdów ruszyła dalej, do polskich emisariuszy podszedł dowódca korpusu gen. Walter Petzel. Wyciągnął rękę ku gen. Kutrzebie i rzucił: „Szczęście wojenne nam bardziej sprzyjało. Byliśmy przeciwnikami, ale nie jesteśmy przecież osobistymi wrogami”. W obliczu tego, co robili Niemcy podczas ciągle jeszcze trwającego oblężenia, brzmiało to jak ponury żart.
Ostatecznie Niemcy zgodzili się na zawieszenie broni. Miało rozpocząć się niezwłocznie i potrwać do południa 29 września. Do tego czasu strony zamierzały omówić szczegóły poddania miasta. Wyczerpani żołnierze i znękani cywile mogli na krótką chwilę odetchnąć. Gen. Tomaszewski opowiadał później, że naraz opustoszałe ulice zapełniły się ludźmi, którzy wylegli z piwnic, schronów i wszelakich zakamarków. „Widok Warszawy w tym momencie odtwarzał jej rzeczywistość, a tą był brak wody. (…) w stronę Wisły szły tłumy, niekończące się szeregi ludzkie, olbrzymie kolumny z wiadrami, dzbanami, konwiami po wodę wiślaną, tam i z powrotem, do Wisły i od Wisły, nieprzerwane szeregi. Tłum przeważnie kobiet i dzieci, tłum przeważnie milczący, ponury (…)” – wspominał.
Warszawa '39
28 września gen. Kutrzeba i płk Pragłowski ponownie pojechali do fabryki Skody. Czekał już tam na nich dowódca 8 Armii, gen. Johannes Blaskowitz. O godzinie 13 podpisany został akt kapitulacji. W myśl ustaleń następnego dnia po południu polscy żołnierze mieli rozpocząć wymarsz z miasta. Niemcy zapewniali, że szeregowi i podoficerowie po złożeniu broni i dopełnieniu administracyjnych formalności wrócą do domów. Oficerowie trafią co prawda do obozów jenieckich, ale zachowają prawo do noszenia broni. Cywile mieli otrzymać od niemieckiej armii żywność. Polacy z kolei zobowiązali się m.in. do rozebrania barykad, uprzątnięcia ulic, ugaszenia pożarów, zabezpieczenia budynków użyteczności publicznej, a także ponownego uruchomienia sklepów i administracji publicznej. Miastem do czasu ustanowienia władz okupacyjnych miał rządzić dotychczasowy prezydent Stefan Starzyński. Na pozór zapisy te brzmiały obiecująco. Tyle że Niemcy już na tym etapie rozpoczęli prawne gierki.
Dokumenty kapitulacyjne sporządzone zostały w dwóch wersjach językowych – niemieckiej i polskiej. W pierwszej, jak zauważa historyk Tadeusz Jurga, stolica Polski została określona jako Festung Warschau, czyli Twierdza Warszawa. W drugiej tego sformułowania brak. Skąd ta rozbieżność? „Główną przyczyną, dla której strona niemiecka, mimo protestów delegacji polskiej, wymusiła przyjęcie dla Warszawy nazwy miasta-twierdzy, była chęć uchylenia się od odpowiedzialności za spowodowane tu zniszczenia” – tłumaczy Jurga. Polacy sprzeciwiając się temu, zyskali niewiele. Ostatecznie musieli podpisać obydwa dokumenty.
Ryszard Pajewski na gruzach rodzinnego domu.
Tymczasem w mieście zapanowały apatia i przygnębienie. Dowodzący obroną stolicy zaapelowali do mieszkańców o spokój. Starali się też wlać w ich serca odrobinę otuchy. W dniu kapitulacji prezydent Starzyński pisał na łamach „Kuriera Warszawskiego”: „Wierzymy mocno, że sprawiedliwość dziejowa musi zapanować, że Warszawa znów wkrótce będzie stolicą wielkiej i potężnej Polski. Warszawę odbudujemy wówczas większą i wspanialszą, niż była”. Straty miasta były ogromne. W ciągu niespełna miesiąca Niemcy zniszczyli dziesięć procent zabudowy. W walkach zginęło dwa tysiące polskich żołnierzy, 16 tysięcy odniosło rany. Niemieckie bomby zabiły 10 tysięcy cywilów, raniły kolejne 50 tysięcy.
Jeszcze 1 października mieszkańcy mogli oglądać polskie oddziały maszerujące do niewoli ulicami Puławską i Wolską. Tego samego dnia o świcie do miasta od strony Jabłonny wjechały pierwsze niemieckie Einsatzgruppen. Esesmani zajęli gmach Ministerstwa Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego oraz Najwyższej Izby Kontroli. Dla Warszawy rozpoczął się okupacyjny horror, który trwał przez kolejne pięć lat.
Podczas pisania korzystałem z: Władysław Bartoszewski, „1859 dni Warszawy”, Kraków 2008, „Obrona Warszawy 1939 we wspomnieniach”, Warszawa 1984; Tadeusz Jurga, „Obrona Polski 1939”, Warszawa 1990.
autor zdjęć: Bundesarchiv/ Wikipedia, IPN
komentarze