Nawiązanie przez Zjednoczone Emiraty Arabskie i Bahrajn stosunków dyplomatycznych z Izraelem oznacza formalne uznanie po kilkudziesięciu latach państwa żydowskiego. Niewykluczone, że niebawem na podobny krok zdecydują się inne monarchie znad Zatoki Perskiej. Tym samym znika polityczna blokada Izraela w regionie, którą państwa arabskie rozpoczęły tuż po jego powstaniu. Przekonanie ZEA i Bahrajnu do zawarcia pokoju z Izraelem jest z pewnością sukcesem dyplomacji USA. Ale porozumienia te są przede wszystkim kolejnym przykładem na zachodzące na Bliskim Wschodzie przetasowania polityczne, do których kraje arabskie popycha polityka Iranu i nie tylko.
Pierwszym wielkim wyłomem w politycznej blokadzie Izraela przez państwa arabskie była normalizacja stosunków z Egiptem w latach 1977–1979. Następnym – porozumienie pokojowe z 1994 roku pomiędzy Jordanią a Izraelem. W obu przypadkach – podobnie jak teraz – kluczową rolę w tajnych negocjacjach odgrywali Amerykanie.
15 września tego roku w rezydencji prezydenta USA podpisano trzy historyczne dokumenty. Pod dwoma dotyczącymi normalizacji stosunków swe podpisy składali przedstawiciele trzech państw: ZEA, Izraela i USA, oraz Bahrajnu, Izraela i USA. Ze strony krajów arabskich uczynili to ministrowie spraw zagranicznych, szejk Abdullah bin Zayed al-Nahyan i Abdullatif Al Zayani, a ze strony USA prezydent Donald Trump. Izrael reprezentował zaś premier Beniamin Netanjahu.
Trzecie z porozumień, nazwane układem Abrahama, podpisali wszyscy uczestnicy uroczystości. Na mocy tej umowy władze Izraela zobowiązały się wstrzymać dalszą aneksję okupowanych terytoriów palestyńskich. Pomimo tego reakcja Autonomii Palestyńskiej na posunięcie ZEA i Bahrajnu była gwałtowna. Jeden z przedstawicieli władzy mówił o „wbiciu noża w plecy” Palestyńczyków. Hamas zaś, który rządzi w Strefie Gazy, uznał porozumienia z Waszyngtonu za „akt agresji”. Palestyńczycy odbierają decyzję ZEA i Bahrajnu jako poważny cios, ponieważ oznacza ona zerwanie z długoletnią polityką świata arabskiego, który uzależniał uznanie państwa żydowskiego od niepodległości Palestyny.
Tymczasem, jak zapowiedział prezydent Donald Trump, jeszcze kilka innych państw może zdecydować się na normalizację stosunków z Izraelem. W tym kontekście wymienia się trzy kraje znad Zatoki: Kuwejt, Oman oraz Arabię Saudyjską. Być może ZEA i Bahrajn, bliscy sojusznicy Saudyjczyków, właśnie przecierają ścieżkę, którą niebawem podąży Rijad.
Porozumienie pomiędzy Izraelczykami a Arabią Saudyjską – która ma silną pozycję polityczną nie tylko wśród państw arabskich, lecz także w świecie islamu, jako strażnik najświętszych miejsc tej religii, Mekki i Medyny – byłoby kluczowe. Z kolei posunięcie saudyjskiego króla mogłoby ośmielić do podobnych kroków inne państwa muzułmańskie. Pewne jest jednak, że w tej układance nie znajdzie się Katar, który nie wykazuje najmniejszych chęci uznania Izraela. Co więcej, państwo skłócone z sąsiadami znad Zatoki utrzymuje jednocześnie dobre kontakty z Iranem, uchodzącym za największego wroga zarówno państwa żydowskiego, jak i królestwa Saudów.
Od lat Teheran jest traktowany jako zagrożenie także przez większość pozostałych monarchii znad Zatoki Perskiej. Powodem chłodnych relacji pomiędzy Irańczykami a Arabami są podziały w islamie i związana z tym wielowiekowa rywalizacja pomiędzy szyitami a sunnitami. Na to nakładają się także różnice etniczne i aktualne rozbieżności polityczne, w tym próby władz Iranu oddziaływania na kraje arabskie poprzez zamieszkałych tam szyitów, co widać na przykładzie konfliktów w Iraku, Syrii, Libanie i Jemenie.
Owa rywalizacja i rozbudowa irańskiego potencjału militarnego powoduje wzrost napięcia, które znajduje upust w zbrojeniach. Region Zatoki Perskiej jest jednym z największych importerów broni na świecie, a głównym jej dostawcą są USA. Dlatego nie przypadkiem prezydent Trump tuż po podpisaniu porozumień w Waszyngtonie stwierdził, że otwierają one nowe możliwości dla amerykańskiej zbrojeniówki. Otóż zamożne państwa znad Zatoki Perskiej od dawna chcą kupować od Amerykanów kosztowne, najnowocześniejsze uzbrojenie, ale ci dotąd nie kwapili się z udostępnianiem systemów ofensywnych, jak chociażby myśliwce F-35, które w pewnych okolicznościach mogłyby zagrozić bezpieczeństwu Izraela. Z drugiej jednak strony z tym nieformalnym embargiem wiąże się zagrożenie polityczne dla interesów USA w regionie. Brak zgody na udostępnienie nowoczesnej broni mógłby bowiem skłonić państwa znad Zatoki do znalezienia innych dostawców, na przykład największych rywali Amerykanów, czyli Chińczyków i Rosjan. Pierwsze takie zakupy już były poczynione, pojawiają się bowiem informacje, że Saudyjczycy kupili m.in. chińskie pociski balistyczne.
Przekonanie ZEA i Bahrajnu do zawarcia pokoju z Izraelem jest z pewnością sukcesem dyplomacji USA. Jednak porozumienia te są przede wszystkim kolejnym przykładem na zachodzące na Bliskim Wschodzie przetasowania polityczne. W dużej mierze to polityka Iranu powoduje, że dochodzi do zbliżenia między częścią państw arabskich a Izraelem i formalizacji nieoficjalnych dotąd relacji. Sygnałem, że takowe istnieją, są na przykład informacje sprzed kilku lat o izraelskich samolotach wojskowych stacjonujących w saudyjskich bazach lotniczych. Spekulowano wówczas, że mogą to być maszyny, które biorą udział we wspólnych ćwiczeniach...
W tej piętrowej układance politycznych relacji pojawia się jeszcze jeden element – Turcja. Państwo Recepa Erdoğana obok Iranu aspiruje do roli kluczowego gracza w regionie, który przez wieki był częścią imperium osmańskiego. To oczywiście rodzi konflikt na linii Ankara – Rijad. Jednocześnie obecne władze Turcji nie są też przyjazne Izraelowi. Ten wątek również nie pozostaje bez wpływu na budowanie nowych aliansów na Bliskim Wschodzie.
Niewątpliwie zbliżeniu części krajów arabskich z państwem żydowskim sprzyja niepewność obu stron co do przyszłej polityki Stanów Zjednoczonych wobec tego regionu, gdyż Waszyngton coraz bardziej skupia swą uwagę na rywalizacji z Chinami. Jednocześnie USA nie są uzależnione od importu bliskowschodniej ropy. Przesunięcie punktu ciężkości polityki Waszyngtonu na obszar Azji Wschodniej i Pacyfiku może ograniczyć obecność militarną Stanów Zjednoczonych na Bliskim Wschodzie, czego przykładami są już Syria i Irak. Tymczasem amerykańskie wojska stanowią gwarancję bezpieczeństwa dla państw znad Zatoki Perskiej, które ze względu na mniejszy potencjał demograficzny nie mogą posiadać tak licznych sił zbrojnych jak Iran.
Największymi przegranymi wydają się w tej fazie bliskowschodniej rozgrywki Palestyńczycy, którzy płacą cenę za polityczne błędy swych liderów z przeszłości, przede wszystkim za poparcie udzielone przez nich Irakowi podczas pierwszej wojny w Zatoce Perskiej w latach 1990–1991. Ich pozycji nie poprawia też obecny alians Hamasu z Teheranem.
Na Bliskim Wschodzie zaczyna się sprawdzać zasada, że wróg mojego wroga jest moim przyjacielem. Mimo to do świeżej przyjaźni arabsko-żydowskiej należy podchodzić ostrożnie. Tu nie ma miejsca na sentymenty. Ostatnie, tak jak i wcześniejsze, bliskowschodnie porozumienia pokojowe to wynik bardzo chłodnej kalkulacji politycznej.
autor zdjęć: Twitter.com/Netanyahu
komentarze