W Sudanie widać wolę porozumienia. Ale taki kurs nie podoba się islamistom powiązanym z dawnym reżimem al-Baszira czy Bractwem Muzułmańskim. Z Jędrzejem Czerepem o szansach na stabilizację w wieloetnicznym Sudanie oraz o chartumskim duchu Majdanu wśród protestujących przeciwko dyktaturze rozmawia Małgorzata Schwarzgruber.
Od 1955 roku, gdy Sudan odzyskał niepodległość, zaledwie przez około 25 lat panował w tym kraju pokój. Czy tegoroczne protesty mogą zakończyć ten najdłuższej trwający konflikt na kontynencie afrykańskim?
Na to wygląda. W poprzednich wojnach, w latach 1955-1972 oraz 1983-2005, zginęło 2,5 mln osób. Mało który konflikt po II wojnie światowej przyniósł tyle ofiar. Przedłużeniem tych wojen są nierozwiązane do dziś kryzysy na peryferiach Sudanu – w Darfurze, górach Nuba i Nilu Błękitnym. Obecna rewolucja jest trzecią w Sudanie. W poprzednich powtarzał się podobny scenariusz: po dość chaotycznych rządach parlamentarnych władzę przejmowała wojskowa dyktatura, potem dorastało młode pokolenie, które wzniecało rewolucję, w efekcie której powstawał system wielopartyjny i władzę ponownie przejmowali wojskowi. Przełom przyniosły masowe pokojowe protesty, które rozpoczęły się w grudniu 2018 roku, w kwietniu 2019 roku upadła wojskowa dyktatura prezydenta Omara al-Baszira, rządzącego krajem od 1989 roku.
Protesty jednak nie zakończyły się wraz z upadkiem dyktatora.
Wiec w centrum Chartumu, stolicy Sudanu, był podobny do ukraińskiego Majdanu i trwał kilka miesięcy. To było zdumiewające, że w kraju leżącym na pograniczu świata arabskiego i afrykańskiego, demonstracjom przewodziły kobiety. Tysiące Sudańczyków protestowało naprzeciwko koszar wojskowych. Chcieli zarazić rewolucyjną gorączką żołnierzy, żeby wymogli oni na swoich dowódcach wsparcie opozycji. Udało się to połowicznie – wojsko pomogło usunąć al-Baszira, ale na początku czerwca 2019 roku bojówkarze Mohameda Dagali, znanego jako Hemeti, człowieka od brudnej roboty byłego już prezydenta, razem z siłami powiązanymi ze starym reżimem zabili ponad stu protestujących. Z powodu totalnej blokady internetu przez miesiąc nie można było się dowiedzieć, co się stało. Wtedy też protestujący zaczęli na przykład drukować ulotki, bo wcześniej ich aktywność w dużej mierze opierała się na mediach społecznościowych.
Jak po takiej tragedii udało się podjąć rozmowy?
Wszyscy uznali, że trzeba zawrzeć jakiś kompromis. Pomogła mediacja premiera Etiopii i Unii Afrykańskiej. Większość sił paramilitarnych wycofała się na obrzeża stolicy, a wojskowi zgodzili się przekazać część władzy cywilom. 8 września zaprzysiężono tymczasowy rząd ekspercki Abdalli Hamdoka, sudańskiego ekonomisty z Komisji Gospodarczej Narodów Zjednoczonych ds. Afryki. Większość jego członków zaproponowała opozycyjna koalicja Sił na rzecz Wolności i Zmiany, zrzeszająca ugrupowania walczące z al-Baszirem. Wojskowi zachowali resorty obrony i spraw wewnętrznych oraz pięć z jedenastu miejsc w nowo utworzonej Radzie Suwerennej – kolektywnej prezydencji o ograniczonych kompetencjach. Przewodniczącym Rady został gen. Abdel Fattah al-Burhan, bliski współpracownik Hemetiego. Wiele kompetentnych osób odmawiało wejścia do rządu Hamdoka, bo ma on opinię samobójczego. Gdy krajowi grozi zapaść gospodarcza, wymuszone partnerstwo tych, którzy protestowali, i tych, którzy ich gnębili, jest bardzo kruche.
Jakie najważniejsze zadania stoją przed rządem?
Przede wszystkim ma on zaprowadzić pokój wewnątrz kraju, m.in. w Darfurze i na granicy z Sudanem Południowym, a także postawić na nogi gospodarkę oraz oczyścić kraj z ludzi poprzedniego reżimu. Sudańczycy wiedzą, jakie błędy popełnili w przeszłości i dlatego przez najbliższe trzy lata mają rządzić eksperci. Okres przejściowy ma dać szansę na ukształtowanie się wielopartyjnego systemu politycznego. Pierwsze demokratyczne wybory odbędą się dopiero w grudniu 2022 roku.
Co stało się z prezydentem Omarem al-Baszirem?
Jest sądzony w Sudanie. Został oskarżony o przyjęcie od saudyjskiego następcy tronu dużej gotówki, którą zatrzymał dla siebie. Jest także ścigany przez Międzynarodowy Trybunał Karny za zbrodnie ludobójstwa w Darfurze, ale w samym Sudanie nie postawiono mu dotąd tego zarzutu. Jednak gdy z wymiaru sprawiedliwości odsuwani są ludzie starego reżimu, rosną szanse, że ostatecznie al-Baszir trafi do Hagi.
Mohamed Dagalo wszedł do nowych władz rządu. Jaką odgrywa w nich rolę?
Jako członek Rady Suwerennej i przewodniczący komitetu ds. negocjacji z rebeliantami jest faktycznie najsilniejszym politykiem w państwie. Nadal jest przywódcą Kuwat al-Dam as-Sari, tzw. sił szybkiego wsparcia, czyli arabskich bojówek plemiennych. Ich trzon wywodzi się z dżandżawidów odpowiedzialnych za czystki etniczne w Darfurze, gdzie zginęło 300 tys. cywilów. Hemeti, kiedyś sprzedawca wielbłądów, okazał się najsprytniejszym taktykiem, który zawsze umiał się ustawić po dobrej stronie. Gra na wielu frontach. Współtworzy władzę w Sudanie, ale jest też zainteresowany przejęciem kontroli nad Czadem i sąsiednimi państwami. Wzbogacił się na konflikcie w Jemenie, gdzie jeszcze niedawno 20 tys. jego bojówkarzy wspierało zaangażowanych tam Saudyjczyków. Kolejne kilka tysięcy najemników, za pieniądze ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich (ZEA), walczy w Libii po stronie będącego blisko zdobycia władzy siłą gen. Chalify Haftara.
Jaka przyszłość czeka bojówki Hemetiego, nad którymi rząd nie ma władzy, a które tworzą dziś największą prywatną armię w Afryce?
Są one najważniejszą siłą polityczną w Sudanie oraz najlepszym pracodawcą w tej części kontynentu. Koszary sił szybkiego wsparcia w Chartumie znajdują się w prestiżowej dzielnicy miasta i wyglądają imponująco. Podczas pobytu w Sudanie widziałem stojące tam nowoczesne wozy bojowe dostarczone przez ZEA, na pikapach znajdowały się wyrzutnie granatów i sporo amunicji. Na tym tle armia i policja prezentują się jako niedoinwestowane służby. W sierpniu 2019 roku obserwowałem w Chartumie ciągnące się po kilkaset metrów kolejki chętnych, którzy chcieli się zaciągnąć do sił szybkiego wsparcia. Nie można już dzisiaj mówić, że są to arabskie bojówki plemienne z Darfuru. Ponad połowa tej stutysięcznej armii pochodzi z Czadu lub z krajów frankofońskich oraz np. z biedoty z obrzeży Chartumu.
Jakie widzi pan zagrożenia dla porozumienia między rządzącą radą wojskową a cywilną opozycją?
Zagrożeniem jest brak równowagi między cywilami i wojskowymi we władzach tymczasowych. Przywróceniu jej może sprzyjać międzynarodowa presja wywierana na Arabię Saudyjską i Zjednoczone Emiraty Arabskie, aby ograniczyły wsparcie dla Hemetiego. Zresztą jego bojówki także mogą stać się zagrożeniem dla zawartego porozumienia. Podobnie jak ambicje przywódców ruchów wyzwoleńczych, z którymi nowy rząd musi zawrzeć pokój, by zakończyć lokalne wojenki rozpętane przez al-Baszira. Konieczne jest objęcie sił zbrojnych jednolitym dowództwem, włączenie licznych niekontrolowanych frakcji w skład armii oraz demontaż dawnych struktur powiązanych z Bractwem Muzułmańskim. W czasach al-Baszira 70 proc. budżetu państwa pochłaniało utrzymanie struktur bezpieczeństwa. Na ten cel władze wydawały niemal całość zysków z eksportu ropy i złota.
Czy niestabilna sytuacja gospodarcza może opóźnić wprowadzenie planowanych reform?
Tak. Panuje wysoka inflacja. Od początku rewolucji cena za przejazd miejskim autobusem wzrosła trzykrotnie, brakuje benzyny i pieczywa. Przypomnę, że do inflacji doprowadziły protesty po tym, gdy poprzedni rząd chciał zlikwidować subsydia na chleb. Obecny też zapowiada, że zniesie dopłaty do chleba i paliw, ale dopiero za dwa lata. Musi to zrobić umiejętnie, wprowadzając równocześnie socjalne programy osłonowe.
Czy Sudan może liczyć na wsparcie sąsiadów?
Jako pierwsze pomogły Arabia Saudyjska i Zjednoczone Emiraty Arabskie oraz Egipt. Społeczny odbiór tego wsparcia był jednak w Sudanie negatywny, gdyż dwa pierwsze kraje stoją za bojówkami Hemetiego i chciałyby uzyskać jak największe wpływy polityczne oraz promować własną wersję islamu na kontynencie afrykańskim. Na przykład w Etiopii pod wpływem Emiratów przywrócono zgodę na funkcjonowanie bankowości islamskiej, która była zakazana przez ostatnie lata. Sudańczycy zaś nie chcą u siebie takiej wersji konserwatyzmu religijnego i systemu politycznego, jaką proponuje wahabityzm. Gdy Arabia i Emiraty obiecały 3 mld dolarów wsparcia i do Sudanu przypływały statki ze zbożem, na ulicach pojawili się protestanci z transparentami: „Nie chcemy tych pieniędzy”.
Mimo ogromnych bogactw naturalnych Sudan należy do najbiedniejszych i najbardziej zacofanych krajów świata. Skoro Sudańczycy nie chcą pomocy Emiratów i Arabii, to jaką mają alternatywę?
Kiedy premier Abdalli Hamdok obejmował władzę, mówił, że potrzeba 8 mld dolarów. Ani Bank Światowy, ani Międzynarodowy Fundusz Walutowy nie mogą jednak przekazać żadnej pomocy, bo Sudan pozostaje na amerykańskiej liście państw wspierających terroryzm. Znalazł się na niej w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia, gdy w tym kraju mieszkał Osama bin Laden. Sudańczycy oczekiwali, że Amerykanie skreślą ich państwo z tej listy po odejściu al-Baszira. Tak się nie stało, ale Stany Zjednoczone rozpoczęły rozmowy na ten temat. Sukces reform w Sudanie zależy natomiast od konsekwentnego wsparcia międzynarodowego, zwłaszcza Międzynarodowego Funduszu Walutowego, Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych, oraz odczuwalnej poprawy jakości życia. Pozytywne są pierwsze decyzje o wsparciu finansowym przez UE – ponad 400 mln euro – i klubu państw, tzw. przyjaciół Sudanu, który sfinansuje przyszłoroczny budżet tego kraju.
Ze względu na bogactwa naturalne oraz położenie Sudanu różne państwa są zainteresowane zdobyciem wpływów i inwestycjami w tym kraju. Jakie interesy się tam krzyżują?
Turcja i ZEA chciałyby zbudować na sudańskim wybrzeżu instalacje wojskowe, oprócz tego Emiraty myślą jeszcze o politycznej i gospodarczej ekspansji w głąb Sahelu. W interesie ZEA, Arabii Saudyjskiej oraz Egiptu leży utrzymanie w Sudanie autorytarnych rządów z większymi wpływami wojskowych, niż chcieli tego mieszkańcy. Kraje te boją się „demokratycznej zarazy” w regionie. Do gry o Afrykę włączyli się także Rosjanie, którzy podobno szkolili bojówki sudańskie będące sprawcami masakry na wiecu w Chartumie. Ich głównym polem działania jest Republika Środkowoafrykańska. Na granicy RŚA i Sudanu Południowego przez długie miesiące stacjonował kontyngent 500 najemników z tzw. grupy Wagnera i nie było wiadomo, co tak naprawdę oni tam robią. Rosjanie uruchomili i obstawili szlak wydobycia i eksportu diamentów oraz złota ze środkowej Afryki, przez Darfur, na rynki zewnętrzne. Chcą mieć także bazę wojskową na Morzu Czerwonym. Mieli na to duże szanse za rządów al-Baszira, który uważał, że należy się przyjaźnić z Moskwą, żeby zrównoważyć wpływy Zachodu. Nie jest to kierunek polityki obecnych władz Sudanu. Rosjanie jednak dalej współpracują z Hemetim i bojówkami na pograniczu z Republiką Środkowoafrykańską, na terenach, gdzie wydobywa się złoto. Największym partnerem gospodarczym Sudanu są Chiny, główny odbiorca ropy naftowej, które inwestują w infrastrukturę. Pekin nie ma jednak politycznych ambicji mieszania się w wewnętrzne sprawy Sudanu.
Już brytyjscy koloniści w XX wieku podzielili administracyjnie Sudan na część północną, islamską, i południową, zamieszkiwaną przez ludność czarnoskórą i częściowo chrześcijańską. Dziś przeważają plemiona mówiące po arabsku. Czy kraj ten jest bardziej arabski czy afrykański?
Od czasu odzyskania niepodległości Sudańczycy uważali się za Arabów, którzy powinni zarabizować mniejszości wywodzące się z afrykańskich grup etnicznych, zresztą właściwie będące większościami. Chartum zawsze miał problem z zaakceptowaniem swojej różnorodności kulturowej. Wypierano ją ze świadomości społecznej, zwłaszcza w centralnej części kraju. Teraz się to zmienia. Trwająca kilka miesięcy rewolucja była celebracją różnorodności sudańskiej.
Al-Baszir liczył na wzburzenie ulicy, gdy próbował zagrać szowinistyczną kartą, twierdząc, że za protestami stoją studenci z Darfuru powiązani z rebeliantami. Tymczasem hasło manifestacji brzmiało: „Wszyscy jesteśmy Darfurczykami”. Na centralnym wiecu w Chartumie stały namioty prezentujące kulturę mniejszości – muzykę i filmy zarówno plemion darfurskich, jak i z prowincji, takich jak Kordofan Południowy czy Nil Błękitny. Dla tamtejszych elit była to lekcja, jak różnorodni są Sudańczycy. Podczas protestów powiewała flaga Sudanu z lat siedemdziesiątych ubiegłego stulecia. Dla wielu Sudańczyków stała się ona deklaracją, że akceptują afrykański komponent swojej tożsamości, teraz postrzeganej jako synteza żywiołów arabskich i afrykańskich.
Czy taka różnorodność i wieloetniczność nie utrudnia porozumienia?
Jestem optymistą. Sudan stoi przed największą od czasu odzyskania niepodległości szansą na nowy, bardziej sprawiedliwy porządek i rozwój. W Dżubie w Sudanie Południowym trwają rozmowy pokojowe z prawie wszystkimi ruchami zbrojnymi, które mają zakończyć konflikty. Widać wolę osiągnięcia porozumienia. Taki kurs nie podoba się islamistom powiązanym z dawnym reżimem al-Baszira czy Bractwem Muzułmańskim. W październiku próbowali oni po raz pierwszy wyjść na ulice i wykorzystać problemy ekonomiczne, aby podburzyć ludzi. Zamierzali pójść pod koszary wojskowe i poprosić o interwencję. Zrobili dużo szumu w internecie, ale nikt zaangażował się w protesty. Na ulice natomiast wyszli zwolennicy reform. Wrócił zdławiony masakrą 3 czerwca duch Majdanu.
autor zdjęć: Michał Niwicz, Albert Gonzalez Ferran / UN
komentarze