Dla części polskich muzeów „targetem” jest elita turystyczna, czyli ci, którzy wiedzę zdobyli sami, a muzeum nie jest im już właściwie do niczego potrzebne. Jednozdaniowe informacje o prezentowanych eksponatach sprawiają, że zwiedzający wystawę wychodzi z taką samą wiedzą, z jaką tam wszedł – pisze ppłk Andrzej Łydka z Dowództwa Operacyjnego Rodzajów Sił Zbrojnych, znawca i miłośnik historii wojskowości, publicysta portalu polska-zbrojna.pl.
Miesiące letnie to wakacje szkolne, co umożliwia rodzicem spędzanie urlopu z dziećmi dopóty, dopóki pociechy nie zaczną uważać wyjazdów z nimi za obciach. Jedną z form spędzania urlopu są wyjazdy turystyczne oraz zwiedzanie miejsc, gdzie nas jeszcze nie było. Turystykę dzielimy na bezprzymiotnikową i kwalifikowaną. Przedstawiciele pierwszej, nazywani w Tatrach „ceprami”, obejdą Morskie Oko „ceprostradą” nawet w szpilkach i półbutach. Przedstawiciele tej drugiej turystyki pójdą w góry konkretnym szlakiem z właściwym wyposażeniem. Oczywiście tych bez przygotowania jest o wiele więcej niż tych „kwalifikowanych”. Ale to na tych „ceprach” opiera się ruch i biznes turystyczny. Ilość wypiera jakość. Oczywiście, jak w każdym biznesie, są liczne firmy, które nastawiają się na ceprów jako na pewny interes. Firm obsługujących kwalifikowanych turystów jest o wiele mniej. Oni zwykle radzą sami sobie.
Fińskie muzea otwarte na turystów
Podobny podział zaobserwowałem w muzeach sprzętu wojskowego. Kilka lat temu zwiedziłem Muzeum Broni Pancernej w Paroli oraz Muzeum Artylerii w Hameenlinna w Finlandii. W tym roku z kolei byłem w podobnej rangi i wielkości Muzeum Marynarki Wojennej w Gdyni oraz w Muzeum Oręża Polskiego w Kołobrzegu.
Muzeum w Paroli było początkowo jedynie wystawą sprzętu zorganizowaną przy brygadzie pancernej. Obecnie, na terenie wydzielonym z jednostki wojskowej, zgromadzono egzemplarze sprzętu pancernego od Renaulta FT17 po Leoparda 2. Główną atrakcją są jednak czołgi z wojny zimowej (1939–1940) i wojny kontynuacyjnej (1941–1944) – w większości zdobyczne wozy Armii Czerwonej. Trzywieżowe T-28, różne odmiany KW-1 czy znane nam T-34. Turysta z Polski odkryje w tym muzeum egzemplarze polskich armat przeciwpancernych kalibru 37 mm wz. 36 z orłami wybitymi na obsadach komór zamkowych. Działa te Finowie kupili od Węgrów, którzy z kolei odebrali je 10 Brygadzie Kawalerii, internowanej po wojnie polskiej 1939 roku. Przy każdym egzemplarzu sprzętu jest tabliczka z podstawowymi informacjami, danymi taktyczno-technicznymi oraz historią użycia. Finowie skreślili te działa ze stanu armii w 1979 roku. Co prawda nie znam języka fińskiego, ale gospodarze muzeum najwyraźniej przewidzieli tego typu sytuację, w tym mój przyjazd, i informacje na tabliczkach podali w czterech językach: fińskim, angielskim, szwedzkim i rosyjskim.
Wielojęzyczne tabliczki są chyba standardem w muzeach fińskich, ponieważ podobne znalazłem również przy działach wystawionych w Muzeum Artylerii. W tym drugim muzeum, oprócz setki różnych armat i haubic, można obejrzeć polskie działa kupione od Niemców w 1939 i 1940 roku, zarówno lekkie (armaty kalibru 75 mm wz. 97 i 02/26), jak i ciężkie (haubice wz. 17 oraz armaty kalibru 105 mm wz. 13 i wz. 29) oraz polskie działo o najciekawszej historii – armatę kalibru 120 mm wz. 78/09/31. Te ostatnie działa spisano ze stanu armii w latach siedemdziesiątych ubiegłego stulecia, prawie sto lat po wyprodukowaniu luf. Widać, że Finowie szanują sprzęt. W trzypiętrowym olbrzymim koszarowcu z czerwonej cegły można prześledzić całą historię fińskiej artylerii oraz jej udział w wojnach 1939–1940 i 1941–1944. W każdym razie po wizycie w fińskim muzeum typowy turystyczny „cepr” wychodzi wzbogacony o wiedzę na temat sprzętu i historii zmagań fińsko-sowieckich. Widać także, że muzea fińskie nastawiają się na „ceprów” z całego świata.
Muzeum w Polsce, czyli turysta skazany na siebie
Można przy tym zauważyć, że dla części polskich muzeów „targetem” jest elita turystyczna, czyli wyselekcjonowani kwalifikowani turyści. Przykładowo, egzemplarze bogatej kolekcji sprzętu artyleryjskiego wystawione zarówno w Muzeum MW w Gdyni, jak i w Muzeum Oręża Polskiego w Kołobrzegu są skromnie opisane, zwykle jedną linijką tekstu, np. „152,4 mm haubico-armata MŁ-20” czy „152,4 mm armata nadbrzeżna Bofors wz. 35”. Moje uwagi dotyczą wyłącznie zewnętrznej ekspozycji sprzętu artyleryjskiego, a nie wystaw stałych i czasowych wewnątrz budynków muzeów.
Oczywiście turysta kwalifikowany przygotował się przed wizytą w muzeum i dokonał stosownego update’u swojej wiedzy na temat poszczególnych dział, ich przeznaczenia, budowy i danych taktyczno-technicznych oraz jednostek wojskowych, które miały je w wyposażeniu, a także miejsc ich zastosowania bojowego i czasu wycofania z eksploatacji. On to już wszystko wie i do kompletu jest mu potrzebny jedynie widok konkretnej armaty czy haubicy w naturalnej wielkości. Z kolei turyści kwalifikowani z zagranicy muszą pokonać jeszcze jedną przeszkodę, tzn. poznać język kraju, którego muzea chcą zwiedzić. Niestety, z wystawy sprzętu artyleryjskiego zarówno polski, jak i zagraniczny turystyczny „cepr” wyjdzie z taką samą wiedzą, z jaką tam wszedł. Mam jednak nadzieję, że w niedalekiej przyszłości te i inne nasze muzea zatroszczą się również o czytelny przekaz dla „ceprów”, w tym „ceprów” artyleryjskich.
komentarze