moja polska zbrojna
Od 25 maja 2018 r. obowiązuje w Polsce Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych, zwane także RODO).

W związku z powyższym przygotowaliśmy dla Państwa informacje dotyczące przetwarzania przez Wojskowy Instytut Wydawniczy Państwa danych osobowych. Prosimy o zapoznanie się z nimi: Polityka przetwarzania danych.

Prosimy o zaakceptowanie warunków przetwarzania danych osobowych przez Wojskowych Instytut Wydawniczy – Akceptuję

Moje serce należy też do Indii

Indie to był raj. Po latach na zesłaniu, nagle byłam wolna jak ptak, biegałam wszędzie z hinduskimi dziećmi – opowiada Ludmiła Jakutowicz, lwowianka, która jako dziecko trafiła do Indii. W czasie II wojny razem z matką przeżyły zesłanie i wyszły ze Związku Radzieckiego wraz z armią gen. Andersa. Potem znalazły drugi dom w polskich osiedlach w Indiach.

Kiedy dla Pani zaczęła się II wojna światowa?

Ludmiła Jakutowicz: Tak naprawdę dla mojej rodziny wojna zaczęła się 17 września 1939 roku, po napaści Związku Radzieckiego na Polskę. Mieszkaliśmy we Lwowie. Mój ojciec pracował w magistracie. Dwa miesiące po zajęciu Lwowa przez Armię Czerwoną Rosjanie aresztowali mojego ojca i wywieźli go na Syberię. Nigdy więcej go już nie zobaczyłam. Natomiast dla nas tułaczka rozpoczęła się 13 kwietnia 1940 roku. Tak jak tysiące innych mieszkańców Kresów, Sowieci wywieźli nas z mamą i dziadkiem do Kazachstanu. Miałam wtedy 3,5 roku. W Kazachstanie mieszkaliśmy w ciężkich warunkach dwa lata i osiem miesięcy. Mój dziadek zmarł na zesłaniu.

Jak udało się Wam wydostać z Rosji?

Po wybuchu wojny pomiędzy III Rzeszą a ZSRS i podpisaniu układu Sikorski-Majski zaczęło się formowanie armii polskiej pod dowództwem gen. Władysława Andersa, ogłoszono też amnestię i zaczęto zwalniać Polaków z radzieckiej niewoli. Jednak my z mamą byłyśmy tylko we dwie i nie miałyśmy szans wydostać się z zesłania. Pomogła nam rodzina Chronowskich, z którą zostałyśmy deportowani ze Lwowa. Jak zaczęła się ewakuacja dopisali nas do swojej rodziny i tak udało się nam opuścić Kazachstan. Dotarliśmy do Kermine w Uzbekistanie, gdzie formowała się polska armia. Mama i ciocia Janka Chronowska chciały wstąpić do wojska, dlatego mama zdecydowała się oddać mnie do polskiego sierocińca. W międzyczasie jednak obie panie zachorowały i nie zaciągnęły się do wojska. Trafiły za to do Teheranu. Ja natomiast miałam z innymi dziećmi jechać do Afryki. Ostatecznie do tego nie doszło.

Dlaczego?

Mama usłyszała, że Niemcy zatopili statek z uchodźcami płynący w tamtym kierunku i wpadła w panikę. Odebrała mnie z sierocińca i razem z Chronowskimi pojechałyśmy do Indii, gdzie na prośbę polskiego rządu zorganizowano dla uchodźców obozy. Najpierw trafiłyśmy do osiedla Valivade niedaleko Kolhapuru w południowo-zachodnich Indiach. Mieszkało tam ponad pięć tysięcy Polaków, głównie kobiety i dzieci. Mama, która w Teheranie skończyła kurs sanitarny, pracowała w osiedlu jako pielęgniarka.


Pani Ludmiła Jakutowicz druga z lewej.

Czym były dla Pani wtedy Indie?

To był raj. Po pobycie w Kazachstanie i tułaczce po Związku Radzieckim tutaj znalazłam cudowne życie, byłam wolna jak ptak, biegałam wszędzie z hinduskimi dziećmi, jadłam z nimi, bawiłam się. Wszyscy byli tacy życzliwi. Pamiętam smak curry, melasę z trzciny cukrowej, którą słodziliśmy herbatę, słonie na ulicach Kolhapuru, drogę do miasta, którą chodziliśmy na spacery, druha Rysia, czyli ks. Zdzisława Peszkowskiego, instruktora harcerstwa, kolorowe owoce, beztroskie zabawy i radości. To były cudowne chwile i ta ziemia na zawsze pozostanie w moim sercu.

Po jakimś czasie przeniosłyście się do innej miejscowości w Indiach – Panchgani?

Mama chorowała na gruźlicę i choć była już podleczona uznano, że w Panchgani będzie dla niej lepszy klimat. To miejscowość sanatoryjna, położona trzysta kilometrów od Bombaju w górach Sahyadri. Panują tam dobre warunki do leczenia chorób płuc, na które cierpiało wielu mieszkańców polskich osiedli. Mama pracowała w szpitalu, do którego kierowano chorych Polaków, a ja mieszkałam w internacie i chodziłam do szkoły przy Konwencie św. Józefa, w którym uczyły siostry zakonne. Chodziłam na zajęcia angielskiego, hinduskiego, z historii Indii, przystąpiłam też do pierwszej komunii świętej. Pamiętam, że kiedy w 1947 roku Indie odzyskały niepodległość tańczyłam w szkole w specjalnym przedstawieniu z tej okazji. Potem zaczęto likwidować obozy.

Chciałyście wrócić do Polski?

Nie miałyśmy gdzie wracać, nasz Lwów był teraz częścią Związku Radzieckiego. Ci, którzy mieli rodziny w Wielkiej Brytanii, wyjeżdżali do Anglii. My nie miałyśmy nikogo. Dowiedziałyśmy się, że mój ojciec zmarł w łagrze na krwawą dyzenterię. Zostałyśmy więc w Valivade do likwidacji osiedla w 1948 roku, a potem popłynęłyśmy do polskiego obozu w Koja w Ugandzie nad jeziorem Wiktoria. Tam moja mama wyszła za mąż za pana Polechowicza, znajomego z Valivade. Przenieśliśmy się do Północnej Rodezji, gdzie ojczym pracował jako zarządca farmy księży jezuitów, potem był piekarzem, a następnie menadżerem w sklepie obuwniczym. Ja skończyłam szkołę, zrobiłam kurs stenografii i pomagałam mu w sklepie. W Afryce poznałam przyszłego męża, Piotra i po ślubie przenieśliśmy się do Kapsztadu w RPA, gdzie mąż dostał pracę. I tam już zostałam.

Jakie to uczucie znów wrócić do Indii?

Marzyłam 66 lat, żeby tu przyjechać i pierwszy raz udało się to w 2014 roku wraz z Kołem Polaków z Indii. Odwiedziliśmy Valivade, gdzie stało jeszcze parę przebudowanych bloków i kamiennych ścian dawnego osiedla. Teraz, po pięciu latach, nie zostało już nic z naszego obozu. Tym bardziej jestem wdzięczna władzom indyjskim, że chcą zbudować muzeum upamiętniające nasz pobyt w Valivade i wkładają w tę inwestycję tyle serca. W tym roku, dzięki zaproszeniu Ambasady Polskiej w Indiach, Instytutu Polskiego w New Delhi i Yuvraj Sambhaji Chhatrapati, który jest synem maharadży z Kolhapuru (współfinansującego polski obóz – red), pomodliłam się na grobie Julii Chronowskiej na cmentarzu w Kolhapurze, gdzie spoczywają Polacy zmarli podczas pobytu w Valivade. Pani Julia była moją przyszywana babcią, razem mieszkałyśmy w sumie osiem lat w Rosji i Indiach.

Kim się Pani dziś czuje?

Jestem przede wszystkim Polką, choć w Polsce mieszkałam tak krótko. Moje serce należy też do Indii. Symbolem moich związków z tym krajem jest metalowa bransoletka, którą noszę od 72 lat. Dała mi ją moja mama na Boże Narodzenie 1947 roku i od tamtego czasu nigdy nie zdejmowałam tej bransolety i w niej zostanę pochowana. Codziennie przypomina mi o Indiach i o wspaniałych ludziach, którzy podarowali mi tutaj piękne dzieciństwo.

Anna Dąbrowska

autor zdjęć: Tomasz Stankiewicz, Anna Dąbrowska, arch. prywatne

dodaj komentarz

komentarze


Mundurowi z benefitami
Historyczna „Wisła”
Niebo pod osłoną
Norweska broń będzie produkowana w Polsce
Najmłodszy żołnierz generała Andersa
Sejm za Bezpiecznym Bałtykiem
Amunicja od Grupy WB
Bałtycki sojusz z Orką w tle
Plan na WAM
Dwie umowy licencyjne w programie K2 podpisane
Spotkanie liderów wschodniej flanki NATO
Rządy Polski i Niemiec wyznaczają kierunki współpracy
Służba w kadrze
Nie wyślemy wojsk do Ukrainy
Polski Rosomak dalej w produkcji
Ile powołań do wojska w 2026 roku?
Wojsko ma swojego satelitę!
Sukces bezzałogowego skrzydłowego
Gala Boksu na Bemowie
Combat 56 u terytorialsów
MSPO 2025 – serwis specjalny „Polski Zbrojnej”
Co wiemy o ukraińskim ataku na rosyjski okręt podwodny?
Unikatowe studia trzech uczelni mundurowych
Gdy ucichnie artyleria
F-35 z Norwegii znowu w Polsce
Panczeniści na podium w Hamar
Najdłuższa noc
Niemieckie wsparcie z powietrza
W ochronie granicy
Święto sportowców w mundurach
Aby granica była bezpieczna
Wisła dopłynęła
Szwedzi w pętli
„Albatros” na elitarnych manewrach NATO
GROM w obiektywie. Zobaczcie sami!
PE wzywa do utworzenia wojskowego Schengen
Bezpieczeństwo to sprawa fundamentalna
„Burza” nabiera kształtów
Polska produkcja amunicji rośnie w siłę
Polskie MiG-i dla Ukrainy?
Kadłub ORP „Wicher” w drodze do stoczni
Pływacy i panczeniści w świetnej formie
Pomagaj, nie wahaj się, bądź w gotowości
Pomorscy terytorialsi w Bośni i Hercegowinie
Niemcy dla Tarczy Wschód
The Taste of Military Service
Formoza – 50 lat morskich komandosów
Świąteczne spotkanie w PKW Turcja
Nowe K9 w Węgorzewie
Rosja usuwa polskie symbole z cmentarza w Katyniu
Smak służby
Operacja „Szpej” nigdy się nie skończy
Pancerniacy jadą na misję
Militarne Schengen
Maksimum realizmu, zero taryfy ulgowej
Odpalili K9 Thunder
Nowe zasady dla kobiet w armii
Kto zostanie Asem Sportu?
Kalorie to nie wszystko
Wojskowo-policyjny patrol ratuje życie
Odnaleziono rozbitego drona w Lubelskiem
Trałowce do remontu
Polska i Francja na rzecz bezpieczeństwa Europy
Szukali zaginionych w skażonej strefie
„Dzielny Ryś” pojawił się w Drawsku
Cel: zniszczyć infrastrukturę wroga w górskim terenie
Seryjny Heron coraz bliżej
Kolejne AW149 nadlatują
Szef NATO ze świąteczną wizytą u żołnierzy
Dzień wart stu lat

Ministerstwo Obrony Narodowej Wojsko Polskie Sztab Generalny Wojska Polskiego Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych Wojska Obrony
Terytorialnej
Żandarmeria Wojskowa Dowództwo Garnizonu Warszawa Inspektorat Wsparcia SZ Wielonarodowy Korpus
Północno-
Wschodni
Wielonarodowa
Dywizja
Północny-
Wschód
Centrum
Szkolenia Sił Połączonych
NATO (JFTC)
Agencja Uzbrojenia

Wojskowy Instytut Wydawniczy (C) 2015
wykonanie i hosting AIKELO