Trzeba wiedzieć, jak przetrwać na terenie przeciwnika, dopóki ktoś nas nie ewakuuje – mówi instruktor. W kursie SERE wzięli udział żołnierze 34 Brygady Kawalerii Pancernej i 17 Brygady Zmechanizowanej. 50-kilometrowy marsz, przeprawa przez rzekę, budowa schronienia – to tylko niektóre z umiejętności, którymi musieli się wykazać. W maju wyjadą na misję do Afganistanu.
W kursie SERE (Survival, Evasion/Escape, Resistance, Extraction – przetrwanie, unikanie/ucieczka, opór w niewoli oraz odzyskanie) wzięło udział kilkudziesięciu żołnierzy z 34 Brygady Kawalerii Pancernej oraz 17 Brygady Zmechanizowanej. Kurs odbywał się w okolicach Żagania. – Zależało nam na tym, aby żołnierze nie znali rejonu ćwiczeń. Chcieliśmy, aby zaskoczyły ich nie tylko nasze zadania, ale również przeszkody terenowe– mówi jeden z instruktorów. SERE przygotowuje do przetrwania w sytuacjach izolacji od swojego wojska. Chodzi nie tylko o pojmanie, ale też np. oderwanie się od grupy podczas walk. – Im więcej wiedzy żołnierze zdobędą podczas takich kursów, tym większa szansa, że wrócą do domu żywi – mówi jeden z instruktorów.
Zimna kąpiel
Żołnierze zostali podzieleni na pięć grup. Kurs rozpoczął się od zajęć teoretycznych. – Na początek omówiliśmy zagadnienia, z którymi żołnierze mieli się zmierzyć w kolejnych dniach. Było szkolenie z nawigacji, m.in. posługiwania się mapą, kompasem, busolą, a także nauka budowy schronienia i maskowania go, rozpalania ogniska, gdy pada deszcz, a do dyspozycji jest tylko krzesiwo. To była teoria survivalu – opowiada jeden z instruktorów. Dodaje, że dla żołnierzy z 34 Brygady to nie pierwszyzna, część instruktorów kursu to właśnie wojskowi z tej brygady.
Jak szkoła przetrwania wyglądała w praktyce? Zanim wyruszyli do lasów gęsto poprzecinanych rzekami i jeziorami, wszyscy musieli zostawić w jednostce telefony komórkowe oraz inne urządzenia, które mogłyby pomóc na przykład w określeniu lokalizacji. – Podczas kursu swoje położenie można określać m.in. za pomocą map i kompasu – wyjaśnia instruktor.
Każdy z żołnierzy dostał niewielką ilość pożywienia. – Zapewniała im minimum energetyczne – dodaje instruktor. Żołnierze wyruszali z trzema litrami wody w plecaku, ale nawet, gdy zapas się kończył musieli go uzupełniać, bo zasady ustalone przez instruktorów zakładały, że zawsze pół litra wody należy mieć przy sobie. – Trzeba ją było zdobyć w lesie. To nie jest trudne, wystarczy tylko wiedzieć, jak uzyskać wodę nadającą się do picia. Do tego wykorzystuje się tabletki uzdatniające, buduje prowizoryczne filtry, na przykład z plastikowej butelki, igliwia i żwiru– mówi instruktor.
Pierwszego dnia żołnierze wykonywali marsze na azymut, ćwiczyli posługiwanie się mapą i kompasem, aby określić swoją pozycję w terenie. – Tak naprawdę sprawdzian z nawigacji trwał przez cały czas, czyli przez trzy dni szkolenia praktycznego. Tu nikt nie mógł się zgubić, bo wtedy nie wykonał kolejnego zadania – podkreśla instruktor.
A program był napięty. Podczas jednego z zadań żołnierze mieli dotrzeć na wskazane miejsce i zbudować schronienie. Kursanci otrzymali współrzędne i ruszyli. Po drodze – niespodzianka: rzeka, którą trzeba było pokonać, brodząc. W niektórych miejscach było na tyle głęboko, że żołnierze musieli płynąć. – To było zaskoczenie dla wszystkich. Spodziewaliśmy się takiego zadania, ale na pewno nie pierwszego dnia – mówi por. Tomasz Cyga, zastępca dowódcy kompanii rozpoznawczej 17 Wielkopolskiej Brygady Zmechanizowanej, a podczas kolejnej zmiany w Afganistanie dowódca plutonu ochrony.
Wszystkie ubrania, plecak i wyposażenie żołnierze włożyli do plastikowych worków, tak by nic się nie zmoczyło. – Po wyjściu na brzeg, ubranie miałem wprawdzie suche, ale aby je założyć najpierw musiałem rozpalić ognisko. Takie zadanie postawili przed nami instruktorzy – opowiada por. Cyga. Temperatura powietrza wynosiła około 0 stopni Celsjusza. – Jednak byłem pozytywnie zaskoczony, jak dobrze się czułem po tym etapie. Zimna woda pobudziła krążenie, miałem więcej energii do działania – mówi porucznik.
Potem przyszedł czas na budowanie schronienia przed zimnem. Mogli wykorzystać plandeki, które mieli ze sobą, albo igliwie i gałęzie. Ale odpoczynek nie trwał długo, po trzech godzinach snu – pobudka.
Kolejny dzień to marsz do kilku punktów. Żołnierze dostali współrzędne i znów wyruszyli. W każdym miejscu czekały na nich zadania: w punkcie nauczania ze szkolenia medycznego musieli opatrzyć ranę i usztywnić „złamane” kończyny, a w kolejnym miejscu uzdatniali wodę. Ostatnim punktem była nauka nawigowania i nadawania komunikatów drogą radiową. – Chodzi między innymi o to, by wiedzieli, jak porozumiewać się z wojskami, które mają ich odzyskać, jak we właściwe miejsce naprowadzić śmigłowiec, który ich zabierze do swoich – mówi instruktor. To równie ważne, bo założeniem kursu jest nauczenie żołnierzy nie tylko zasad przetrwania na obcym terenie, ale także sposobów dotarcia do miejsca, w którym mogą liczyć na ewakuację.
Niewidzialni dla przeciwnika
Kiedy wszystkie zadania zostały wykonane, żołnierze rozpoczęli szkolenie z unikania przeciwnika. – Pamiętajmy, że według scenariusza są na terenie opanowanym przez przeciwnika, muszą więc działać skrycie, nie dać się zauważyć. Żeby urealnić tę sytuację, przez cały dzień podążaliśmy ich tropem. Nie chcieliśmy ich schwytać, raczej chodziło o to, by czuli nasz oddech na plecach i próbowali działać niezauważalnie – podkreśla jeden z instruktorów. Jeśli jednak żołnierz został zauważony, dostawał karę: dodatkowe kilometry marszu albo wielki konar drzewa do dźwigania. – Naprawdę opłacało się kluczyć i robić uniki – przyznaje ze śmiechem porucznik.
Ostatniego dnia kursanci nie mogli już liczyć na wskazówki, sami musieli podejmować decyzje, wydzielać żywność, budować dobre schronienia. – Ten ostatni dzień był ciężki, a ja musiałem pokonać kryzys, który mnie wówczas dopadł. Mieliśmy za sobą już jakieś kilkadziesiąt kilometrów marszu, niewiele godzin snu i bardzo mało jedzenia – opowiada por. Cyga. Oficer wspomina, że na tym etapie zdobywali wodę wyłącznie z biegnących przez las strumieni. –Organizm odmawiał posłuszeństwa, czułem osłabienie, miałem mroczki przed oczami. Typowe objawy odwodnienia – mówi. – Byłem liderem grupy, więc nie mogłem pozwolić, żeby kryzys mnie pokonał. Przeszedłem na koniec szyku, zacząłem pić wodę, często i w małych ilościach. Wróciłem do formy po kilkudziesięciu minutach – wspomina por. Cyga. Dodaje, że w tej sytuacji zaimponował mu jeden z żołnierzy – ratownik medyczny. Rozpoznał objawy, wiedział co robić, by ustały, potrafił właściwie zareagować. – Ten chłopak wyjeżdża ze mną do Afganistanu i będzie jedynym medykiem w całym plutonie. Na szkoleniu przekonałem się, że można na niego liczyć – mówi por. Cyga.
W Żaganiu żołnierze po raz pierwszy przed wyjazdem na misję mogli sprawdzić się razem w działaniu. – Wielu z nas nie znało się do tej pory, ponieważ nie służymy w tych samych oddziałach na co dzień – zauważa por. Cyga. Dodaje, że w krótkim czasie, zaledwie kilku dni, udało się stworzyć sprawnie działającą drużynę. – Obyło się bez spięć, choć przecież zimno, mało jedzenia i snu to warunki, w których trudniej zapanować nad nerwami – mówi Cyga. – Kiedy wieczorem można było wreszcie położyć się, schronić przed wiatrem i zimnem, a obok ktoś miał problem ze zbudowaniem schronienia, reszta bez wahania ruszała mu na pomoc – dodaje żołnierz.
Szkolenie zaliczyli wszyscy żołnierze, co wcale nie jest standardem. SERE jest kursem wyczerpującym zarówno fizycznie, jak i psychicznie i zdarza się, że niektórzy odpadają, bo potrzebują pomocy medycznej lub nie mogą iść dalej. Kontuzje, odwodnienie, zwichnięcia zdarzają się często. – Tym razem wszystko wypadło dobrze. Ocenialiśmy nie tylko to, jak żołnierze wykonali zadania, ale też czy są zgraną grupą i potrafią współpracować – mówi instruktor.
Żołnierze, którzy ukończyli kurs SERE prawdopodobnie w maju wylecą do Afganistanu na VIII zmianę Polskiego Kontyngentu Wojskowego w ramach misji „Resolute Support”. Polacy nie biorą w Afganistanie udziału w działaniach bojowych, misja ma charakter szkolno-doradczy. Główną siłą VIII zmiany będzie 34 Brygada Kawalerii Pancernej. Żołnierze 17 Brygady Zmechanizowanej będę tworzyć pluton ochrony wzmocniony sekcjami rozminowania z 5 Kresowego Batalionu Saperów.
autor zdjęć: st. chor. Rafał Mniedło
komentarze