To bardzo dobrze, że londyńskie targi zbrojeniowe DSEI są organizowane co dwa lata w drugim tygodniu września, czyli zaraz po zakończeniu Międzynarodowego Salonu Przemysłu Obronnego. Obecność na kieleckich targach powinna być obowiązkowa przynajmniej dla zarządów rodzimych firm zbrojeniowych, jeśli nie dla całej kierowniczej kadry, a także dla przedstawicieli naszej armii, w tym szczególnie osób odpowiedzialnych za programowanie rozwoju Sił Zbrojnych RP. Naprawdę warto po imprezie tak bardzo skoncentrowanej na naszym podwórku, jaką jest MSPO, odsunąć nieco soczewkę ostrości i popatrzeć z perspektywy innych państw na kwestie obronności, zdolności operacyjnych oraz sprzętu wojskowego, który chce się produkować lub kupić w najbliższych latach.
Za nami, przynajmniej z mojego puntu widzenia, dwie najważniejsze w tym roku imprezy wystawiennicze europejskiej branży zbrojeniowej, czyli kielecki Międzynarodowy Salon Przemysłu Obronnego oraz londyńskie DSEI – Defence and Security Equipment International. Choć w tym komentarzu chciałbym pokusić się przede wszystkim o podsumowanie tej drugiej imprezy, zakończonej w miniony piątek, to pozwolę sobie na początek o kilka wniosków na temat tegorocznego MSPO.
Jeśli miałbym opisać go jednym słowem, to brzmiałoby ono „tłumy”. Wprawdzie nie znam jeszcze oficjalnych statystyk liczby gości, ale pierwszego i drugiego dnia targów widać było nieprzebrane morze zwiedzających, a na okolicznych parkingach (oraz trawnikach, pasach zieleni, dosłownie gdzie popadnie) tysiące samochodów, którymi dostali się oni do stolicy województwa świętokrzyskiego.
Uwielbiam MSPO, jego sympatyczną kadrę i rozumiem, że targi są w trakcie przebudowy, ale chaos komunikacyjny, jaki panował 2 i 3 września na MSPO 2025, naprawdę nie przystoi tego typu wydarzeniu i mocno psuje jego „image”, szczególnie u zagranicznych gości, którzy są przyzwyczajeni do zdecydowanie lepszej organizacji wjazdu, wyjazdu i parkowania na czas targów.
Jeśli miałbym kielecki salon ocenić tylko merytorycznie, za pokazywany tutaj sprzęt i wyposażenie wojskowe, to uważam, że była to jedna z ciekawszych odsłon tego wydarzenia od lat. Może dlatego, że obok prototypów i demonstratorów technologii zaprezentowano produkty dopiero co wdrożone do służby, jak Borsuk i Baobab, które jeszcze rok temu były tu w formie przedprodukcyjnej. A może dlatego, że na stoiskach można było zobaczyć, jak rozwijane i udoskonalane są wyroby zbrojeniowe. Doskonałym przykładem jest tutaj chociażby system przeciwlotniczy SA-35. Rok temu w formie modelu 1:1, teraz prototypu. Budujące , naprawdę budujące. A może dlatego, że idąc na stoisko polskiej firmy widać, jak z zazdrością zagraniczni goście przyglądają się jej produktom, przyznając z westchnieniem, iż oni też u siebie chcieliby mieć podobne rozwiązania. Taki obrazek miałem okazję zobaczyć np. na wystawie Grupy WB.
Przyznam się więc, że w tym roku z pewnym niedosytem opuszczałem kieleckie targi, żałując, iż nie potrwały one chociaż dzień dłużej, tak abym mógł w spokoju dokładniej zwiedzieć MSPO i poświęcić więcej czasu na rozmowy z inżynierami zaangażowanymi w projekty badawczo-rozwojowe.
DSEI 2025 – morze? Nie tylko!
Wyjeżdżając z Kielc, pocieszałem się, że za trzy dni rusza jeszcze większa impreza wystawiennicza branży obronnej – londyńskie DSEI, z którym wiązałem nadzieje na festiwal nowości i premier najnowszych rozwiązań zbrojeniowych. I nie zawiodłem się. Czterodniowe – od 9 do 12 września – targi zgromadziły rekordową liczbę wystawców (około 1750), prezentujących swoje wyroby na znacząco powiększonej względem poprzednich edycji przestrzeni ekspozycyjnej. Właściciele centrum konferencyjno-targowego ExCel rozbudowali bowiem obiekt o dużą halę wystawową i magazyny, dzięki czemu powiększyli przestrzeń wystawienniczą o około 15%.
Ostatnim trendem, który przykuł moją uwagę jest szeroko rozumiana medycyna pola walki. Ten aspekt jest od dawna mocno widoczny na DSEI, gdzie firmy produkujące stosowne rozwiązania, jak szkoleniowe manekiny czy systemy do transportu rannych, mają specjalnie wydzieloną przestrzeń ekspozycyjną.
Jeśli miałbym wskazać na najbardziej widoczny na DSEI trend, to mimo iż jest to przede wszystkim impreza dedykowana branży morskiej, a nabrzeże Tamizy jest idealnym miejscem, gdzie mogą prezentować się okręty i mniejsze jednostki, dominującym tematem była obrona przeciwlotnicza z naciskiem na zwalczanie dronów. Zarówno największe koncerny zbrojeniowe, jak i mniejsi gracze rynku obronnego starali się pokazać wojskowym z całego świata ciekawe rozwiązania.
I absolutnie się temu nie dziwię. Ze względu na wojnę w Ukrainie i zagrożenie dronami, jakie zawisło nad naszą częścią Starego Kontynentu, temat zwalczania bezzałogowców stał się dla Europejczyków szczególnie bliski. Jednak na londyńskich targach widać było dobrze, że globalne koncerny rozumieją, iż uzbrojenie projektuje się (i produkuje) nie tylko na bieżące potrzeby, w reakcji na aktualne wydarzenia, ale na dekady, które ma spędzić w linii. I dlatego prezentowane na targach zestawy antydronowe były opracowane jako broń uniwersalna, a nie koncentrująca się na zwalczaniu jednego typu środków napadu powietrznego. – Drony są teraz odmieniane przez wszystkie przypadki, ale nie oznacza to, że samoloty i śmigłowce przestały mieć znaczenie. Jeśli wyspecjalizujemy broń w zwalczaniu bezzałogowców, to jest ogromne ryzyko, że osłabimy jej zdolności do zwalczania innych obiektów latających, które w konsekwencji ją zniszczą – argumentował jeden z inżynierów z firmy pokazującej na targach samobieżny zestaw przeciwlotniczy.
Przyznam, że podzielam jego pogląd. Myśląc o polu walki, powinniśmy patrzeć bardzo szeroko na własne zdolności, nie skupiając się wyłącznie na jednym aspekcie lub jednym typie zagrożenia. Pamiętam, jak kiedyś w Polsce głównym tematem dysput był przesmyk suwalski i to, jak zatrzymać rosyjskie czołgi. Pojawiały się wówczas pomysły typu „granatnik w każdym domu”, czyli rozdawanie tysiącom obywateli granatników przeciwpancernych, tak aby tworzyli oni bezustanne zagrożenie dla agresora. Teraz podobnym tematem wiodącym stały się duże i małe drony oraz systemy do ich lokalizacji i eliminacji. Obym był złym prorokiem i za chwilę nie przeczytał w jakimś dzienniku o idei akcji „strzelba dla każdego”, bo przecież najlepiej strąca się drony z dwururki.
Drugim trendem zbrojeniowym, na który zwróciłem uwagę na tegorocznym DSEI, jest wsparcie ogniowe. Na imprezie było co najmniej sześć, a może i więcej, mobilnych 120-milimetrowych moździerzy w różnej konfiguracji – na mniejszych i większych pojazdach lub zainstalowanych na autonomicznych platformach. Tego typu broń to przykład, jak producenci z branży myślą o globalnych rynkach uzbrojenia. Tego typu systemy są bowiem nie tylko dobrym środkiem ogniowym dla lekkich pododdziałów, jak chociażby nasz WOT, ale również bronią stworzoną do trudnych warunków terenowych, gdzie duże systemy artyleryjskie, jak Krab, nie mają racji bytu. Azja? Afryka? Jak najbardziej.
Ostatnim trendem, który przykuł moją uwagę jest szeroko rozumiana medycyna pola walki. Ten aspekt jest od dawna mocno widoczny na DSEI, gdzie firmy produkujące stosowne rozwiązania, jak szkoleniowe manekiny czy systemy do transportu rannych, mają specjalnie wydzieloną przestrzeń ekspozycyjną. Jako ciekawostkę powiem, że podobnym specjalnym traktowaniem na paryskich Eurosatory cieszy się wojskowa logistyka i kuchnie (oraz piekarnie) polowe.
Przyjechać i się uczyć
To bardzo dobrze, że londyńskie targi zbrojeniowe DSEI są organizowane co dwa lata w drugim tygodniu września, czyli zaraz po zakończeniu Międzynarodowego Salonu Przemysłu Obronnego. Obecność na kieleckich targach powinna być obowiązkowa przynajmniej dla zarządów rodzimych firm zbrojeniowych, jeśli nie dla całej kierowniczej kadry, a także dla przedstawicieli naszej armii, w tym szczególnie osób odpowiedzialnych za programowanie rozwoju Sił Zbrojnych RP. Naprawdę warto po imprezie tak bardzo skoncentrowanej na naszym podwórku, jakim jest MSPO, odsunąć nieco soczewkę ostrości i popatrzeć z perspektywy innych krajów czy regionów świata na kwestie obronności, zdolności operacyjnych oraz sprzętu wojskowego, który chce się produkować lub kupić w najbliższych latach. To naprawdę mogą być pouczające lekcje. Dla przemysłu, który myśli o eksporcie, dla naszej armii, bo warto podpatrywać innych. Nawet tylko po to, aby powiedzieć: „oni się mylą”.
autor zdjęć: Krzysztof Wilewski

komentarze