moja polska zbrojna
Od 25 maja 2018 r. obowiązuje w Polsce Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych, zwane także RODO).

W związku z powyższym przygotowaliśmy dla Państwa informacje dotyczące przetwarzania przez Wojskowy Instytut Wydawniczy Państwa danych osobowych. Prosimy o zapoznanie się z nimi: Polityka przetwarzania danych.

Prosimy o zaakceptowanie warunków przetwarzania danych osobowych przez Wojskowych Instytut Wydawniczy – Akceptuję

Pokój to zawieszenie broni pomiędzy dwiema wojnami

Po upływie około 60 dni, czyli po aklimatyzacji i opanowaniu codziennych czynności, zaczyna się więcej rozmyślać o najbliższych – co teraz robią, czy są zdrowi, jaka u nich pogoda i takie inne, różne... Wieczorem, przy kawie na patio, wszyscy ukradkiem zerkają w stronę północy – tam jest Polska i często lekko wzdychają. To cena, jaką przychodzi prędzej czy później zapłacić za pobyt na misji i długotrwałą rozłąkę z najbliższymi. I ten smak i zapach polskiego chleba, śledzi i ogórków (czasami czułem ich zapach i smak w czasie snu). Nie zna się tych odczuć bez długiego przebywania poza rodzinnym krajem.

Był chłodny październikowy dzień 1998 r. Na lotnisku Katowice Pyrzowice razem z grupą blisko 130 żołnierzy czekamy na samolot do Bejrutu. Przygoda z udziałem w misji pokojowej ONZ zaczęła się nieco wcześniej, już w trakcie prac sztabowych nad przygotowaniem wydzielonego kontyngentu do działań w rejonie Zatoki Perskiej z pododdziałów brodnickiej jednostki wojskowej. Jako chorąży ewidencyjno-kadrowy brałem czynny udział w formowaniu kontyngentu, pracowaliśmy wtedy naprawdę ciężko, nie zwracając uwagi na liczbę przepracowanych godzin. Pewnego dnia, decyzją przełożonych, prace nad utworzeniem kontyngentu zostały wstrzymane (jak się później okazało, tylko chwilowo)... i wtedy zakiełkowała mi myśl, może spróbować indywidualnie?

Po otrzymaniu zgody od dowódcy jednostki pojechałem do Bydgoszczy, siedziby ówczesnego Pomorskiego Okręgu Wojskowego, z nikłymi nadziejami na zakwalifikowanie się do udziału w misji UNIFIL w Libanie. Komisja kwalifikująca kandydatów miała twardy orzech do zgryzienia, ponieważ chętnych było dużo więcej niż etatów do obsadzenia. Pamiętam, że nie spieszyłem się przed „oblicze wysokiej komisji”, ponieważ chciałem podtrzymać złudzenie, że może jednak będę przydatny. Żołnierze wchodzą i wychodzą, jedni zadowoleni, inni nie, a ja czekam... W końcu wejść musiałem, bo za mną w kolejce już nikt nie czekał.

Dotarło w końcu do mnie, że zostałem zakwalifikowany na etat kierownika kancelarii w zgrupowaniu pododdziałów inżynieryjnych w Ywaya (Dżałaja na płd. Libanu) i pytanie: czy wyrażam zgodę... ?

Jeszcze tylko pozytywne przejście wszelkich badań lekarskich i we wrześniu 1998 r. zostałem skierowany na szkolenie przygotowawcze do Kielc. Wtedy już na serio zaczęło się odliczanie czasu, jaki pozostał do wylotu z kraju. Przychodzi też pierwsza refleksja – czy dobrze robię – syn w klasie maturalnej, a misja trwa cały rok. Ostatecznie po konsultacjach z rodziną, kolegami i dzięki ich wsparciu stanęło na tym, że „rok to nie wyrok” i nie ma się czym martwić. Całe szczęście, że szkolenie przygotowawcze było bardzo intensywne i nie było za dużo czasu na rozmyślanie o tym, co będzie.

Czekamy więc 13.10.1998 r. na lotnisku w Pyrzowicach na samolot. Pada już drobny śnieg z deszczem i jest zimno, zakładamy zimowe kurtki. Mija godzina za godziną, nikt nie potrafi powiedzieć, o której polecimy. Każdy chciałby mieć już za sobą moment startu.

W końcu o godz. 22.00 odprawa celna, graniczna i zaczynamy załadunek do samolotu. Większość pierwszy raz leci samolotem i na twarzach kolegów widzę różne miny, których dotychczas nie zauważałem.

Około 2.00 w nocy (czasu polskiego) lądujemy na pięknie położonym lotnisku w Bejrucie. Samolot kołuje i kołuje, w końcu zatrzymuje się, słychać szepty: wysiadamy. Pierwsze wrażenie po wyjściu z samolotu było porażające – nie ma czym oddychać (2.00 w nocy, a temperatura powietrza ok. 28 stopni, wiatr z pustyni – hamsil), poza tym uderza specyficzny zapach Orientu: kadzidła i wonności wschodu pomieszane z fetorem palonych śmieci. Co ciekawe, „zapachy” te czuje się tylko w czasie pierwszego pobytu w Bejrucie, później człowiek chyba się przystosowuje.

Szybko zdejmujemy nasze zimowe kurtki (każdy chętnie zdjąłby wszystko – pot leje się litrami) i udajemy się do punktu, gdzie następuje przydział do określonego transportu. Białym autobusem z napisem UN ruszamy do Ywayi oddalonej od Bejrutu ok. 100 km na południe. Jest noc, w ciemności widać połyskujące w blasku księżyca fale Morza Śródziemnego i jakieś nieznane nam krzewy i drzewa. Jak się później okazało, były to rosnące wokół bananowce i gaje pomarańczowe. Jadę w dziwnej ciszy, natrętnie pojawia się myśl „Boże, do Brodnicy ok. 3500 km”. Nikomu nie chciało się jeść i pić, jechaliśmy wszyscy jak zahipnotyzowani – nową sytuacją i czekającym nas... nieznanym.

Pierwszy postój przed mostem rzeki Litania, za którą (aż do granicy z Izraelem) rozpoczyna się strefa objęta nadzorem wojsk ONZ. Kierowcy przypinają do autobusów błękitne flagi i ruszamy w dalszą drogę. W mieście Tyr kolumna rozdziela się: jedziemy do trzech baz, w których stacjonują Polacy – Naqoura, Tybnin i wspomniana już wcześniej Ywaya, w której mam przebywać przez najbliższy rok. Dojeżdżamy na miejsce i nagle usłyszeliśmy przeraźliwe odgłosy włączonych klaksonów pojazdów, wszystkich, jakie były na stanie bazy – w ten sposób starsi koledzy witają nowo przybyłych „pinków” (młody, nowy, który – wiadomo – opali się szybko, ale na różowo). Krótkie przywitanie przez dowódcę zgrupowania pododdziałów inżynieryjnych i mamy iść spać. Tylko jak tu spać, kiedy nie ma czym oddychać i tyle wrażeń w tak krótkim czasie? Jedno nas jeszcze tylko zastanawiało – jak żołnierze wartownicy z Ghany mogli w takich „cieplarnianych” warunkach pełnić służbę w ciepłych kurtkach?

Następnego dnia rozpoczyna się szkolenie adaptacyjne. Starsi koledzy i nasi nowi przełożeni cierpliwie i systematycznie przekazują nam różne fakty, które będą bardzo pomocne w dalszym, właściwym wykonywaniu czekających nas obowiązków. Okazało się np., że musimy na nowo potwierdzić ważność prawa jazdy przed specjalistą z kontyngentu fińskiego. Poznaliśmy nieznane nam do tej pory metody monitorowania ruchu pojazdów UN w strefie (faktycznie dające poczucie bezpieczeństwa), szosy libańskie i zachowanie się uczestników ruchu to kwestia wymagająca szerszego opisania w dalszej części moich wspomnień. Przydział broni, umundurowania i oporządzenia – przymiarki, poprawki i w końcu założenie błękitnego beretu (zostałem peacekeeperem).

Jan, mój współpracownik w libańskiej kancelarii, zaprowadził mnie do nowego miejsca służby na najbliższy rok. Znowu szok, centralne miejsce tego pomieszczenia zajmują dwa komputery. W mojej jednostce, w kraju, rozkaz dzienny pisało się ręcznie, inne dokumenty na maszynie do pisania (teraz wydaje się to śmieszne, ale wtedy tak było). Więc nie było innej rady jak zakasać rękawy i nauczyć się nowej metody wytwarzania dokumentów. Po miesiącu ciężkiej harówki (przeważnie nocami) zostałem specjalistą komputerowym, no powiedzmy III klasy (w 5 punktowej skali), przynajmniej ten problem został zneutralizowany.

Po upływie ok. 60 dni, czyli po aklimatyzacji i opanowaniu codziennych czynności, zaczyna się więcej rozmyślać o najbliższych – co teraz robią, czy są zdrowi, jaka u nich pogoda i takie inne, różne... Wieczorem, przy kawie na patio (rodzaj naszego balkonu), wszyscy ukradkiem zerkają w stronę północy – tam jest Polska i często lekko wzdychają. To cena, jaką przychodzi prędzej czy później zapłacić za pobyt na misji i długotrwałą rozłąkę z najbliższymi. I ten smak i zapach polskiego chleba, śledzi i ogórków (czasami czułem ich zapach i smak w czasie snu). Nie zna się tych odczuć bez długiego przebywania poza rodzinnym krajem.

Po trzech miesiącach służby Medal Parada. Ważne wydarzenie dla każdego z nas. Na uroczystej zbiórce w bazie głównej Naqoura z dumnie wypiętą piersią przyjęliśmy medal „Za utrzymywanie pokoju” każdorazowo nadawany i wręczany w imieniu Sekretarza Generalnego ONZ przez jego przedstawiciela.

Dopiero teraz zaczynam dostrzegać, jakim zaskoczeniem jest dla nas Liban. W czasie wolnym staramy się w miarę możliwości poznać kulturę, ludzi i zabytki tego kraju. Wbrew wcześniejszym obawom okazało się, że Libańczycy to ludzie lubiący pomagać innym, szczerzy i otwarci na nasze polskie wartości. Islam jako dominująca u nich religia nie stanowił nigdy przeszkody we wzajemnych relacjach. Rzewne nawoływania muezina z wież minaretów do modlitwy jakoś roztkliwiały nas, żołnierzy z Polski. No i to położenie – wąski pas ziemi wciśnięty między Morze Śródziemne a pasmo gór – bajka. Bejrut, Baalbek, Tyr, Sajda, Byblos – historia pomieszana ze współczesnością. Jednym słowem nasze wcześniejsze wyobrażenia a stan faktyczny rozminęły się w stronę in plus.

Jak już wcześniej wspomniałem, dużym mankamentem tego kraju jest fatalny stan ich dróg oraz fakt, że jakieś 80% miejscowych kierowców jeździ bez ważnego prawa jazdy. Efekty stłuczek w postaci szpachlowanych i niemalowanych blach widać było w wielu, wielu pojazdach. Dlatego nasze umiejętności jako kierowców musiały być na bieżąco weryfikowane, tzn. dostosowywane do ich „techniki prowadzenia pojazdu”. To, że były to tylko stłuczki, należy zawdzięczać faktowi, że Arabowie nie piją alkoholu, a już na pewno nie za kierownicą.

Był z nami pies Łapa. Kaleka, znaleziony gdzieś na miejscowym wysypisku śmieci. Miał straszliwie zmasakrowaną tylną łapę. Łasił się do każdego z nas, warczał i szerokim łukiem omijał dostawców libańskich. (…)

Z perspektywy czasu, teraz to wiem – polscy żołnierze, intuicyjnie kierując się przedwojenną zasadą ministra Becka „Pokój jest rzeczą cenną i pożądaną. Nasza generacja, pomna doświadczeń poprzedników, na pewno na pokój zasługuje. Ale pokój, jak prawie wszystkie sprawy tego świata, ma swoją cenę, wysoką, ale wymierną. My w Polsce nie znamy pojęcia pokoju za wszelką cenę. Jest tylko jedna rzecz w życiu ludzi, narodów i państw, która jest bezcenną. Tą rzeczą jest honor”, zjednywali sobie przychylność ludzi honoru, a zapewniam, że w tym rejonie świata jest ich zaskakująco wielu.

(…) Mieliśmy jako uzbrojony, wielonarodowy komponent nadzorować zawieszenie broni w tym rejonie Bliskiego Wschodu. Myślę, że robiliśmy to dobrze, czego dowodem były liczne wyrazy uznania zarówno ze strony libańskiej, jak i izraelskiej. Zagrażały nam liczne niespodzianki: przydrożne miny pułapki, bomby zrzucane na bojowników Hezbollahu oraz chociażby zwykłe skorpiony pochowane w spalonych słońcem trawach Libanu. Okazało się, że można przywyknąć do wielu pojawiających się sytuacji i wypada się tylko cieszyć z faktu, że nikt z kolegów nie zginął. Trzeba jednak w tym miejscu przypomnieć, że wcześniejsze zmiany polskich kontyngentów wojskowych zabrały życie wielu naszych kolegów – Cześć Ich pamięci! (…)

Ostatni wyjazd z bazy i nasze pożegnanie miało swoją utrwaloną przez poprzedników oprawę. W pamięci utkwił nam pożegnalny utwór muzyczny przepuszczony przez wszystkie głośniki, jakie były w bazie. Kto był, ten wie, ta melodia to „Birds of paradise” – jeszcze teraz, po latach, przy jej odsłuchaniu ogarnia mnie uczucie „mrowienia”. Samolot, Kielce, badania lekarskie, powrót do domu i znowu „szkolenie adaptacyjne”, ale to już temat na inną historię.

Obecnie jako emerytowany chorąży Wojska Polskiego (o statusie weteran) jestem nauczycielem edukacji dla bezpieczeństwa w miejscowej szkole średniej. Moja przygoda z wojskiem, Libanem i Izraelem na zawsze naznaczyła moją osobowość i wyobrażenia o sprawach tego świata. I pomyśleć (ironia losu?), że kiedyś, dawno, dawno temu robiłem wszystko, aby nie być wcielonym do WP (1979 r.), a było to bodajże najważniejsze moje doświadczenie życiowe – a czy nie z nich składa się człowiek?

Na koniec moich wspomnień, zwłaszcza w kontekście obecnej sytuacji na Ukrainie, dodam jedno, no może dwa, podsumowujące zdania dla moich następców w mundurach i bez. Pruski teoretyk wojny Carl von Clausewitz zwykł mawiać, że pokój to zawieszenie broni pomiędzy dwiema wojnami. Myślę że wszystkie działania i „zaniechania” polityków tego świata powinny się skupić na przedłużaniu tego „zawieszenia”, jeżeli to tylko możliwe w stronę nieskończoności. Róbcie wszystko, powtarzam moim uczniom, co tylko jest w waszej mocy, tak kształtujcie wasze i waszych dzieci postawy i wybory, abyście już nigdy nie musieli powiedzieć „mądry Polak po szkodzie”.

Zauważam znaczący wzrost zainteresowania młodzieży szeroko rozumianymi sprawami „munduru”, a to, jak się wydaje, dobrze wróży przyszłości NASZEJ OJCZYZNY.

wnuczkowi Mateuszkowi poświęcam

Pełna wersja tekstu znajduje się na stronach Centrum Weterana Działań Poza Granicami Państwa. Wspomnienie zostało opublikowane w ramach cyklu „Dwa światy – Wasze historie”.

chor. rez. Piotr Jagusz , uczestnik misji pokojowej ONZ w Libanie

dodaj komentarz

komentarze


Czworonożny żandarm w Paryżu
 
Ostre słowa, mocne ciosy
Nasza broń ojczysta na wyjątkowej ekspozycji
Zyskać przewagę w powietrzu
„Nie strzela się w plecy!”. Krwawa bałkańska epopeja polskiego czetnika
„Siły specjalne” dały mi siłę!
Rekordowa obsada maratonu z plecakami
„Jaguar” grasuje w Drawsku
Zmiana warty w PKW Liban
Mniej obcy w obcym kraju
Operacja „Feniks” – pomoc i odbudowa
Terytorialsi zobaczą więcej
Wojsko otrzymało sprzęt do budowy Tarczy Wschód
Bój o cyberbezpieczeństwo
Ogień Czarnej Pantery
Jaka przyszłość artylerii?
Norwegowie na straży polskiego nieba
Transformacja dla zwycięstwa
Druga Gala Sportu Dowództwa Generalnego
Nowe Raki w szczecińskiej brygadzie
Ustawa o obronie ojczyzny – pytania i odpowiedzi
Olympus in Paris
Ustawa o obronie ojczyzny – pytania i odpowiedzi
NATO odpowiada na falę rosyjskich ataków
Co słychać pod wodą?
Sejm pracuje nad ustawą o produkcji amunicji
Trzy medale żołnierzy w pucharach świata
Polskie „JAG” już działa
Polacy pobiegli w „Baltic Warrior”
Podziękowania dla żołnierzy reprezentujących w sporcie lubuską dywizję
Pożegnanie z Żaganiem
Jak Polacy szkolą Ukraińców
Trudne otwarcie, czyli marynarka bez morza
Jesień przeciwlotników
W obronie Tobruku, Grobowca Szejka i na pustynnych patrolach
Rosomaki w rumuńskich Karpatach
Aplikuj na kurs oficerski
Donald Tusk po szczycie NB8: Bezpieczeństwo, odporność i Ukraina pozostaną naszymi priorytetami
Setki cystern dla armii
„Szpej”, czyli najważniejszy jest żołnierz
Ustawa o obronie ojczyzny – pytania i odpowiedzi
Olimp w Paryżu
Ustawa o zwiększeniu produkcji amunicji przyjęta
Operacja „Feniks”. Żołnierze wzmocnili most w Młynowcu zniszczony w trakcie powodzi
Wybiła godzina zemsty
Selekcja do JWK: pokonać kryzys
Transformacja wymogiem XXI wieku
Cele polskiej armii i wnioski z wojny na Ukrainie
Wielkie inwestycje w krakowskim szpitalu wojskowym
Polsko-ukraińskie porozumienie ws. ekshumacji ofiar rzezi wołyńskiej
„Szczury Tobruku” atakują
Wojskowi kicbokserzy nie zawiedli
Więcej pieniędzy za służbę podczas kryzysu
Czarna Dywizja z tytułem mistrzów
Użyteczno-bojowy sprawdzian lubelskich i szwedzkich terytorialsów
Żaden z Polaków służących w Libanie nie został ranny
Karta dla rodzin wojskowych
Fundusze na obronność będą dalej rosły
Szwedzki granatnik w rękach Polaków

Ministerstwo Obrony Narodowej Wojsko Polskie Sztab Generalny Wojska Polskiego Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych Wojska Obrony
Terytorialnej
Żandarmeria Wojskowa Dowództwo Garnizonu Warszawa Inspektorat Wsparcia SZ Wielonarodowy Korpus
Północno-
Wschodni
Wielonarodowa
Dywizja
Północny-
Wschód
Centrum
Szkolenia Sił Połączonych
NATO (JFTC)
Agencja Uzbrojenia

Wojskowy Instytut Wydawniczy (C) 2015
wykonanie i hosting AIKELO