moja polska zbrojna
Od 25 maja 2018 r. obowiązuje w Polsce Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych, zwane także RODO).

W związku z powyższym przygotowaliśmy dla Państwa informacje dotyczące przetwarzania przez Wojskowy Instytut Wydawniczy Państwa danych osobowych. Prosimy o zapoznanie się z nimi: Polityka przetwarzania danych.

Prosimy o zaakceptowanie warunków przetwarzania danych osobowych przez Wojskowych Instytut Wydawniczy – Akceptuję

Zbrodnie Luftwaffe w kampanii 1939 roku

Na jednym z najbardziej przejmujących zdjęć z Września’39 fotograf uchwycił zrozpaczoną nastolatkę pochylającą się nad zmasakrowanym ciałem matki leżącej przy drodze. Kobieta była ofiarą jednego z podniebnych „rycerzy” Hitlera, którzy nie przepuszczali żadnej okazji, by siać śmierć ze swych nowoczesnych maszyn.

Na niespełna dwa tygodnie przed inwazją na Polskę, 22 sierpnia 1939 roku, Adolf Hitler na odprawie wyższych dowódców w Obersalzbergu wypowiedział znamienne słowa, które zaważyły na charakterze działań nadchodzącej wojny: „Nie miejcie litości. Bądźcie brutalni. Słuszność jest po stronie silniejszego. Działajcie z największym okrucieństwem. Całkowite zniszczenie Polski jest naszym celem wojskowym. Szybkość – oto naczelne zadanie. Ścigajcie wroga aż do całkowitego unicestwienia”. Innymi słowy, wojska niemieckie miały rozpętać wojnę totalną, w której ataki na bezbronną ludność cywilną stanowiły jeden z elementów dezorganizujących działanie wrogiej armii.

„Oczko w głowie” Hitlera

Pierwszoplanową rolę w Blitzkriegu, jak z czasem zaczęto nazywać niemiecką taktykę, otrzymało lotnictwo. Luftwaffe była „oczkiem w głowie” Führera, ucieleśnieniem – oprócz wojsk pancernych – jego wizji „wojny przyszłości”. Lotnicy mieli być awangardą tego brutalnego ataku, co dobitnie podkreślił generał Albert Kesselring w przemówieniu do absolwentów wojskowych szkół lotniczych: „Krążąc nad miastami i polami wroga, winniście zdławić w sobie wszelkie uczucia. Musicie powiedzieć sobie, iż istoty, które widzicie, nie są ludźmi. Ludźmi są bowiem tylko walczący Niemcy. Dla niemieckiej Luftwaffe nie istnieją ani tak zwane obiekty niewojskowe, ani względy uczuciowe. Kraje nieprzyjacielskie winny zostać starte z powierzchni ziemi”.

Jednak – mimo doświadczeń Legionu Condor w wojnie domowej w Hiszpanii – lotnictwo niemieckie jesienią 1939 roku nie było jeszcze w pełni przygotowane do wojny błyskawicznej. Niezależnie od przygniatającej przewagi w sprzęcie, wyszkolenie załóg pozostawiało wiele do życzenia, a doktryna współdziałania lotnictwa z wojskami lądowymi była w powijakach. Dość powiedzieć, że samolotom (i wozom pancernym na ziemi) wciąż brakowało odpowiedniej liczby radiostacji, by efektywnie współpracować na polu walki. W rzeczywistości samoloty bliskiego wsparcia pola walki, osławione Junkersy Ju 87 Stuka, były wykorzystywane w czasie kampanii polskiej przede wszystkim do zaplanowanych wcześniej w sztabach Luftwaffe ataków lotniczych na wybrane cele. Samoloty te miały być również podstawowym sprzętem w nalotach terrorystycznych. By podkreślić efekt grozy, wyposażano je w syreny alarmowe (w żargonie niemieckich lotników nazywane trąbami jerychońskimi), a do bomb dołączano kartonowe rurki, które potęgowały ich świst w czasie spadania.

Wojna z Polską miała być kolejnym, po Hiszpanii, poligonem wojny totalnej, na którym chciano przetestować nowoczesny sprzęt i doszkolić żołnierzy. Doświadczenia zdobyte przez lotników – „spadkobierców teutońskiego rycerstwa” i sprawdzenie w boju ich sprzętu były tutaj priorytetowe. Cierpienia ludności cywilnej i zniszczenia infrastruktury nie miały przy tym większego znaczenia, co niemieccy lotnicy udowadniali od pierwszych do ostatnich dni kampanii w Polsce.

„Polska Guernica”

Jednym z największych symboli bestialstwa lotników Luftwaffe jest Wieluń, często nazywany polską Guernicą. Trzeba pamiętać przy tym, że baskijskie miasto było siedzibą lokalnego rządu, ważnym węzłem komunikacyjnym, ponadto mieściła się w nim fabryka broni i koszary wojskowe, co dawało agresorom podstawę do tłumaczenia się z zabicia ponad 1000 cywilów i zniszczenia 60 procent budynków. Tymczasem Wieluń, piętnastotysięczne miasteczko, położone dwadzieścia kilometrów od ówczesnej granicy polsko-niemieckiej, nie mogło się pochwalić – nie licząc niewielkiej cukrowni – obiektami przemysłowymi czy wojskowymi. Nie było także węzłem komunikacyjnym, nie stacjonowały w nim oddziały operującej na tym obszarze armii „Łódź” generała Juliusza Rómmla, wokół miasta nie budowano też żadnych umocnień wojskowych. Teoretycznie wielunianie mogli się czuć w miarę bezpiecznie i liczyć na to, że główne walki graniczne ominą ich miasto. Jednak za sprawą byłego dowódcy Legionu Condor, a w 1939 roku dowódcy niemieckiego lotnictwa szturmowego generała Wolframa von Richthofena, stało się inaczej. To właśnie generał Richthofen (kuzyn słynnego „Czerwonego Barona” – asa niemieckiego lotnictwa z wielkiej wojny, Manfreda von Richthofena) planował i dowodził nalotem na Guernicę. Teraz podlegli mu ludzie mieli sobie przypomnieć tę taktykę (niektórzy byli z nim w Hiszpanii) lub przejść chrzest bojowy nad Wieluniem. Przy okazji chciano przetestować najnowszy model bombowca nurkującego – Junkersa Ju 87B. Pretekstem do ataku były dane wywiadowcze 76 Sturmgeschwader (76 Pułku Bombowców Nurkujących), z których wynikało, że w Wieluniu miała być rozlokowana brygada kawalerii, a we wschodniej części miasta znajduje się sztab przeciwnika.

Do pierwszego nalotu w ramach operacji „Ostmarkflug”, czyli ataku powietrznego na Polskę, wyznaczono I Gruppe (dywizjon) 76 Sturmgeschwader hauptmanna Walthera Siegla stacjonującego w Nieder-Ellghut (obecnie Ligota Dolna na Opolszczyźnie) i wchodzącego w skład 4 Floty Powietrznej. Drugi atak na Wieluń przeprowadziła I Gruppe 77 Sturmgeschwader hauptmanna Friedricha-Karla von Dalwigk zu Lichtenfelsa, trzeci przeprowadził major Oskar Dinort (przed wojną znany pilot sportowy) ze swą I Gruppe 2 Sturmgeschwader im. Immelmana. Warto tutaj jeszcze wymienić jednego uczestnika nalotu – Horsta Scholle, który był… absolwentem wieluńskiego gimnazjum.

Dwadzieścia dziewięć Ju 87B hauptmanna Siegla pojawiło się nad Wieluniem 1 września 1939 roku o godzinie 4.35 i z pułapu 2000 metrów rzuciło się w locie nurkowym na bezbronne miasto. Pierwsze bomby spadły na szpital Wszystkich Świętych, wyraźnie oznakowany – jak wspominają świadkowie – symbolami Czerwonego Krzyża. W tym ataku zginęły 32 osoby. Jak wspominał dyrektor szpitala, Zygmunt Patryn: „Wbiegłem do gmachu, którego część południowo-wschodnia leżała w gruzach. Tam przybiegła do mnie z budynku dla zakaźnie chorych siostra pielęgniarka z urwaną częścią dłoni. Pobiegłem do budynku położniczego, który był również zawalony. Wracając do głównego gmachu, natknąłem się na zwłoki dwóch zabitych. Sale – operacyjna i opatrunkowa – były w gruzach. Kazałem siostrom drzeć bieliznę i opatrywać rannych. Matki i noworodki położyliśmy na furmanki i odesłaliśmy do Sieradza. Położna odebrała dwa porody w parku szpitalnym…”.

Drugi nalot – na wschodnią część miasta – nastąpił pół godziny po pierwszym. W trakcie trzeciego nalotu znowu został zaatakowany szpital. W sumie Niemcy, metodycznie i przez nikogo nie niepokojeni, zrzucili na miasto 112 pięćdziesięciokilogramowych bomb burzących i 29 najcięższych bomb zapalających (Sprengatze) o wadze 500 kg. Wykonywali przy tym po raz pierwszy w warunkach „bojowych” nurkowy lot sztukasów w tak zwanym i tak później charakterystycznym dla tych maszyn systemie Udeta. Prócz szpitala Wszystkich Świętych, Niemcy obrócili w pył kościół farny, synagogę i zabytkowe budynki Starego Miasta. Zniszczenia zabudowy miejskiej oszacowano na 75 procent, a straty w ludziach oceniano na około 1200 osób (niektóre źródła podają liczbę „jedynie” 127 śmiertelnych ofiar). Za śmierć cywili i zniszczenie miasta pozbawionego całkowicie znaczenia militarnego żaden ze sprawców nie poniósł odpowiedzialności. Podpułkownik Walter Siegel zginął w 1944 roku, major von Dalwigk zu Lichtenfels w 1940. Major Oskar Dinort, który po ataku na Wieluń chwalił się w nazistowskiej prasie, że ostatnią bombę zrzucił prosto na rynek, został jako as lotniczy udekorowany Krzyżem Rycerskim. Po wojnie zamieszkał w Kolonii, gdzie zmarł w 1965 roku.

Po zniszczeniu Wielunia przyszła kolej na testowanie broni i żelaznej woli na kolejnych polskich miejscowościach. Zawsze przy tym ulubionym celem „rycerzy” z Luftwaffe były wyraźnie oznaczone Czerwonym Krzyżem szpitale lub kościoły czy synagogi. W trzy dni po nalocie na Wieluń niemieccy lotnicy zrównali z ziemią (w 70 procentach) Sulejów, zabijając 700 mieszkańców; 8 września Janów Lubelski, w którym za główny cel obrali sobie kościół wypełniony po brzegi w czasie mszy odpustowej (zginęło około 350 osób), a 13 września lotnicy z VIII Korpusu Luftwaffe przetestowali w Frampolu nowe typy bomb zapalających i burzących. W ciągu kilku godzin ponad setka samolotów zniszczyła prawie całe miasto, które podobnie jak Wieluń, nie miało żadnego strategicznego znaczenia. W sumie ofiarami barbarzyńskich nalotów Luftwaffe stało się co najmniej 158 polskich miast i osiedli.

Urodzeni mordercy

W miarę szybkiego przesuwania się frontu pilotom niemieckim doszły nowe zadania – ostrzeliwanie kolumn wycofującego się polskiego wojska, ludności cywilnej ewakuującej się w głąb kraju czy bombardowanie linii komunikacyjnych. Od tego momentu rajdy nad polskimi drogami stały się ulubioną rozrywką niemieckich myśliwców. W sianiu zamętu na tyłach przeciwnika byli bardzo skrupulatni, o czym świadczy na przykład komunikat polskiego sztabu Naczelnego Wodza nr 3 z 3 września 1939, w którym czytamy, między innymi, że Niemcy „bombardują wsie, a nawet obrzucają bombami ludność pasącą bydło”. Zamiast opisów dantejskich scen, które uwieczniono na wielu fotografiach zrobionych bezpośrednio po niemieckich atakach na bezbronne kolumny uciekinierów – w większości kobiet i dzieci, warto zacytować rozmowę dwóch niemieckich jeńców, którą nagrano w alianckim obozie w 1940 roku. Jeden z nich – niejaki Pohl – był lotnikiem i chwalił się swymi dokonaniami nad Polską w 1939: „Pohl: W drugim dniu wojny z Polską miałem zrzucić bomby na stację w Poznaniu. Osiem z 16 bomb spadło na miasto, pomiędzy domy, nie podobało mi się to. W trzecim dniu w ogóle się tym nie przejmowałem, a czwartego dnia sprawiało mi to przyjemność. To była nasza rozrywka przed śniadaniem – ścigaliśmy po polach pojedynczych żołnierzy, strzelaliśmy do nich z MG i zostawialiśmy leżących tam z kilkoma kulami w plecach. Meyer: Ale zawsze przeciw żołnierzom? Pohl: Ludziom [cywilom] też. Atakowaliśmy kolumny na ulicach. Ja byłem w kluczu «Kette» [trzy samoloty]. Prowadzący bombardował ulicę, dwie wspierające maszyny – rowy […]. Maszyny leciały jedna za drugą […], wszystkie karabiny pruły jak szalone. Powinieneś zobaczyć te spanikowane konie. Meyer: Okropne, z tymi końmi… Pohl: Żal mi było koni, ludzi wcale, ale koni żałowałem do samego końca. Meyer: Jak ludzie reagują, kiedy się do nich strzela z samolotu? Pohl: Wariują. Większość z nich kładzie się z rękami podniesionymi do góry. […] Atakowaliśmy z 10 metrów, a kiedy ci idioci biegli, miałem dobry cel. Musiałem tylko trzymać mój karabin maszynowy. Jestem pewien, że część z nich dostała całe 22 kule”…

Cel: Warszawa!

Od pierwszych dni wojny jednym z głównych celów Luftwaffe stała się Warszawa. Dla niemieckiego dowództwa stolica Polski była twierdzą, gdyż stacjonowało w nim wojsko. Z tego też powodu – jak wyraził się generał Johannes Blaskowitz – bombardowanie na oślep centrum ponadmilionowego miasta nie stanowiło zbrodni wojennej. Głównodowodzący lotnictwa niemieckiego, marszałek Herman Goering, planował atak na Warszawę, podobny do nalotu na Wieluń, ale te zamierzenia na szczęście pokrzyżowała mgła na wielu niemieckich lotniskach. W pierwszym tygodniu agresji niemieccy lotnicy nie mogli się pochwalić zbyt wieloma sukcesami nad Warszawą. Miasto miało skuteczną obronę przeciwlotniczą, a nieba nad nim broniła jedna z najlepszych formacji polskiego lotnictwa – Brygada Pościgowa pułkownika Stefana Pawlikowskiego. Jednak 7 września została ona przesunięta na Lubelszczyznę, a dzień później pod Warszawę podeszły nieprzyjacielskie jednostki pancerne. Od tej chwili Niemcy też zintensyfikowali naloty. I znowu niemieccy piloci udowodnili, że ich ulubionym celem są wyraźnie oznakowane Czerwonym Krzyżem szpitale i kościoły. W „krwawą niedzielę” 17 września na osobiste polecenie Hitlera lotnictwo wespół z artylerią niszczyło symbole Warszawy – bomby spadły między innymi na Zamek Królewski, katedrę św. Jana i Teatr Narodowy. Dowodem na to, że Luftwaffe przywiązywała rolę do świąt religijnych (by spotęgować ofiary) jest nalot na dzielnicę żydowską 22–23 września, czyli w dniach święta Jom Kippur. Jednak najgorsze dopiero było przed warszawiakami.

25 września 1939 roku o godzinie 7.10 obserwator z posterunku obrony przeciwlotniczej na dachu Państwowego Zakładu Ubezpieczeń Społecznych przy ulicy Kopernika dostrzegł nadlatującą falę bombowców. Naliczył ich około 150, leciały na dużej wysokości. Chwilę później nad Warszawą rozpętało się piekło. Przez dwanaście godzin 1200 niemieckich bombowców (w nalocie jako bombowce wzięły udział nawet transportowe Ju 52, które w takim charakterze wykorzystywane były w Hiszpanii) – fala za falą – zrzuciło na stolicę blisko 630 ton bomb burzących i zapalających. W mieście wybuchło ponad 200 pożarów. Niemcy nie oszczędzali placówek medycznych – między innymi w Szpitalu św. Ducha bomby zraniły 700 pacjentów, z których większość zmarła. Płonęły Nowy Świat, Marszałkowska, Królewska, Chmielna… Miasto spowiły gęste chmury dymu i pyłu, w które następne bombowce zrzucały swój śmiercionośny ładunek na oślep. „Ciemno było – wspomina doktor Ludwik Hirszfeld – od dymu pożarów i sadzy, domy się chwiały i waliły. Ludzie jak w obłędzie biegali od domu do domu, ze schronu do schronu. Na ulicach zabici, ranni, konie obok ludzi. Tak chyba wyglądać będzie koniec świata”. Nie dość na tym, gdyż jak zanotował włoski korespondent wojenny: „lotnictwo obrzucało bombami barykady i ostrzeliwało z karabinów maszynowych barykady na ulicach. Zdarzyło się po raz pierwszy w historii wojen, że samoloty walczyły z barykadami”. Przy okazji Luftwaffe zbombardowało pozycje własnej piechoty na północno-zachodnich przedmieściach, co wywołało tak ostrą kłótnię między dowództwem armii a lotnictwa, że musiał interweniować sam Führer. W „czarny” lub „lany poniedziałek”, jak z przekąsem nazywali ten dzień warszawiacy, zginęło 10 tysięcy ludzi, a 35 tysięcy odniosło rany. W sumie oblężenie Warszawy pociągnęło za sobą śmierć 40 tysięcy cywilów, zniszczenie 10 procent budynków i uszkodzenie kolejnych 40 proc.

„Chrzest bojowy” nie na nerwy berlińczyków

Dwa miesiące po zdobyciu Warszawy w dowództwie Luftwaffe raportowano: „Doskonała skuteczność [bomby zapalającej B1Fe] w przypadku wielkomiejskich bloków mieszkalnych nie ulega żadnej wątpliwości […]. Do tego dochodzą bomby burzące i odłamkowe […] by utrzymać ludność w schronach; w rezultacie poszczególne ogniska pożaru rozprzestrzeniają się i powstaje jedna wielka katastrofa pożarowa”. Jednak próba wykreowania bombardowania Warszawy jako „imponującego osiągnięcia Luftwaffe” w filmie propagandowym „Die Feuertaufe” („Chrzest bojowy”) przyniosła skutki odwrotne od zamierzonych. Po pierwszych seansach w kwietniu 1940 roku funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa SS ze zdziwieniem odnotowali, że zdjęcia zburzonej metropolii wprowadzały widzów w przygnębienie, a nawet w trwogę przed okropnościami wojny. Film wycofano z kin, a już niedługo mieszkańcy niemieckich miast mieli doświadczyć taktyki, którą z takim sukcesem „przetestowali” w Polsce ich „podniebni rycerze”. Wielu z tych „rycerzy” bardzo szybko otrzymało odpłatę za swą „rycerskość” od polskich lotników w bitwie o Anglię. Polscy lotnicy mścili się nie tylko za masakrowanie bezbronnych miejscowości i uchodźców na drogach, lecz także i za to, że często, gdy w nierównej walce byli zestrzeliwani, to po wyskoczeniu ze spadochronem Niemcy strzelali do nich bez pardonu, nie zważając na żadne konwencje zabraniające takich praktyk.

Trzeba pamiętać, jak zaczynały się „kariery” i jak rodziła się legenda takich asów Luftwaffe jak Adolf Galland, Erich Rudorffer czy Hans Urlich Rudel.

Bibliografia:

J. Böhler, Najazd 1939. Niemcy przeciw Polsce, Kraków 201.1
T. Olejnik, Wieluń – polska Guernica, Wieluń – Kielce 2009.
S.J. Zaloga, Polska 1939. Blitzkrieg, Poznań 2009.
R. Szubański, W obronie polskiego nieba, Warszawa 1984.

Piotr Korczyński , historyk, redaktor kwartalnika „Polska Zbrojna. Historia”

dodaj komentarz

komentarze

~DzikiJOE
1567597140
Odpowiem na szybko - zdjęcie o którym mowa w artykule zrobił amerykański fotograf i dotyczyło zabitej SIOSTRY, nie matki, co nie zmienia faktu, ze niemcy zabijali cywili.
D6-9C-E8-92

Ramię w ramię z aliantami
 
Stoltenberg: NATO cieszy się społecznym poparciem
Żołnierze-sportowcy CWZS-u z medalami w trzech broniach
Wojna w Ukrainie oczami medyków
Optyka dla żołnierzy
W Brukseli o wsparciu dla Ukrainy
Ustawa o obronie ojczyzny – pytania i odpowiedzi
Zbrodnia made in ZSRS
Wojsko inwestuje w Limanowej
Strategiczna rywalizacja. Związek Sowiecki/ Rosja a NATO
NATO zwiększy pomoc dla Ukrainy
Zmiany w dodatkach stażowych
Żołnierze ewakuują Polaków rannych w Gruzji
Więcej pieniędzy dla żołnierzy TSW
Jeśli nie Jastrząb, to…
Na straży wschodniej flanki NATO
Wieczna pamięć ofiarom zbrodni katyńskiej!
Potężny atak rakietowy na Ukrainę
Ocalały z transportu do Katynia
Barwy walki
Wojna w świętym mieście, część druga
Gen. Kukuła: Trwa przegląd procedur bezpieczeństwa dotyczących szkolenia
Polscy żołnierze stacjonujący w Libanie są bezpieczni
Jakie wyzwania czekają wojskową służbę zdrowia?
Kurs z dzwonem
Wojna w świętym mieście, epilog
NATO na północnym szlaku
Ogień w podziemiu
Cyberprzestrzeń na pierwszej linii
Aleksandra Mirosław – znów była najszybsza!
Tusk i Szmyhal: Mamy wspólne wartości
V Korpus z nowym dowódcą
Marcin Gortat z wizytą u sojuszników
Prawda o zbrodni katyńskiej
Puchar księżniczki Zofii dla żeglarza CWZS-u
Głos z katyńskich mogił
Centrum szkolenia dla żołnierzy WOC-u
25 lat w NATO – serwis specjalny
W Ramstein o pomocy dla Ukrainy
W Rumunii powstanie największa europejska baza NATO
Sportowcy podsumowali 2023 rok. Teraz czas na igrzyska olimpijskie
Święto wojskowego sportu
Mundury w linii... produkcyjnej
Sprawa katyńska à la española
Kolejni Ukraińcy gotowi do walki
Koreańska firma planuje inwestycje w Polsce
Przygotowania czas zacząć
Polak kandydatem na stanowisko szefa Komitetu Wojskowego UE
Szarża „Dragona”
Ustawa o obronie ojczyzny – pytania i odpowiedzi
Mjr rez. Arkadiusz Kups: walka to nie sport
Wojna w świętym mieście, część trzecia
Ustawa o obronie ojczyzny – pytania i odpowiedzi
Morska Jednostka Rakietowa w Rumunii
Rakiety dla Jastrzębi
Szpej na miarę potrzeb
WIM: nowoczesna klinika ginekologii otwarta
Odstraszanie i obrona
Inwestycje w bezpieczeństwo granicy
Przełajowcy z Czarnej Dywizji najlepsi w crossie

Ministerstwo Obrony Narodowej Wojsko Polskie Sztab Generalny Wojska Polskiego Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych Wojska Obrony
Terytorialnej
Żandarmeria Wojskowa Dowództwo Garnizonu Warszawa Inspektorat Wsparcia SZ Wielonarodowy Korpus
Północno-
Wschodni
Wielonarodowa
Dywizja
Północny-
Wschód
Centrum
Szkolenia Sił Połączonych
NATO (JFTC)
Agencja Uzbrojenia

Wojskowy Instytut Wydawniczy (C) 2015
wykonanie i hosting AIKELO