Do 1992 roku istniały tam bazy USA. Albert del Rosario, szef dyplomacji, wyjaśnił, że Filipińczycy chcieliby więcej wspólnych ćwiczeń i rotacyjnej obecności większej liczby żołnierzy (w ostatnich czasach było ich około 600). Nie wskazał zagrożenia ze strony Chin jako powodu zacieśniania więzi militarnych z dawną metropolią kolonialną. Niemniej jednak napomknął o „sporach terytorialnych”. Dotyczą one wysp na Morzu Południowochińskim. Należy dodać, że filipińskie siły powietrzne i marynarka wojenna są w katastrofalnym stanie.
Ofertę Manili przyjęto w Waszyngtonie z zadowoleniem, gdyż USA właśnie z powodu rosnącej potęgi Chin zamierzają zwiększyć swą obecność w Azji i na Pacyfiku. W listopadzie 2011 roku podczas wizyty prezydenta Baracka Obamy w Australii ogłoszono, że w przyszłości w Darwin będzie stacjonować 2,5 tysiąca marines. W opublikowanym w grudniu 2011 roku artykule o przyszłości US Navy szef operacji morskich admirał Jonathan Greenert wspomniał natomiast o stacjonowaniu pewnej liczby jednostek typu Littoral Combat Ship w Singapurze, a także o czasowym rozmieszczaniu na Filipinach i w Tajlandii samolotów patrolowych P-8A Poseidon.
Chińskie ministerstwo spraw zagranicznych w stonowany sposób zareagowało na plany Manili i zaapelowało o zwiększenie wysiłków na rzecz „pokoju i stabilizacji” w regionie. Tymczasem znany z nacjonalistycznych poglądów dziennik „Global Times” zasugerował, że Pekin w rewanżu powinien nałożyć na Filipiny sankcje ekonomiczne.
komentarze