Bohater antysowieckiego Października ‘56 w Budapeszcie, uczestnik zamachu na generała de Gaulle’a w Petit-Clamart w 1962 i francuskiej operacji Omega w Czadzie w 1983 roku – tymi przeżyciami można obdzielić kilka osób. A stały się udziałem niepozornego Węgra, Lajosa Martona, który poświęcił życie walce z komunizmem.
Lajos Marton, honorowy spadochroniarz I Regimentu Spadochroniarzy Legii Cudzoziemskiej. Fot. Materiały wydawnictwa ARTE
Czy ja miałem szczęście? – wspominał po latach Lajos Marton w autobiografii „Moje życie dla Ojczyzny!”, nawiązując do pytania, które Napoleon Bonaparte postawił jednemu ze swoich bohaterskich generałów przed wręczeniem mu buławy marszałkowskiej. – Czy szczęściem jest pozostanie przy życiu po dwóch wyrokach śmierci (zaocznych), jednym na Węgrzech, drugim we Francji? Zgodnie z rachunkiem prawdopodobieństwa powinienem był przejść przez życie jako skromny chłop węgierski w malutkiej wiosce w pobliżu granicy austriackiej, lecz los zadecydował inaczej. „Nigdy nie miałem wyboru w ważnych decyzjach. Nie wierzę w predestynację jako pogląd, zgodnie z którym wszystko zostało zdecydowane wcześniej i wszystko jest zapisane w gwiazdach. Myślę, że to człowiek decyduje o swoim losie. A przynajmniej zawsze może powiedzieć ‘nie’” – konstatuje nasz bohater. I jego „nie” przeciw zbrodniczemu komunizmowi mocno wybrzmiało. „Uczyniłem tak dwukrotnie w swoim życiu: na Węgrzech, sprzeciwiając się okupacji mojego kraju przez imperium zła, najbardziej zbrodniczy i nieludzki system w całej historii ludzkości, oraz we Francji, przeciwko tchórzliwej rejteradzie, kłamstwu i hańbie, przeciwko powolnej likwidacji wielkiego kraju” – tłumaczy. Kiedy zapytałem go, jak to jest żyć z dwoma wyrokami kary śmierci, stwierdza: „Nigdy nie traktowałem ich jako upokarzających czy przerażających, wręcz przeciwnie, były dla mnie powodem do dumy. Nikt przy zdrowych zmysłach nie uzna za zdrajcę człowieka walczącego ze zbrodniczym reżimem, który najechał jego kraj”.
Kilka kilometrów na wschód od Budapesztu znajduje się miasteczko Csömör, gdzie na jednym z placów stoi skromny pomnik zbudowany ze składek pochodzących ze wszystkich części świata. Napis na pomniku głosi, że komunizm odpowiada za śmierć ponad 100 mln osób. Przed kilkunastoma laty otrzymałem 1103 strony dokumentów węgierskiej komunistycznej służby bezpieczeństwa ÁVH z lat 1958–1963 oznaczonych pieczątką „ściśle tajne”. Można tam przeczytać, że „Lajos Marton, porucznik lotnictwa, dokonał zdrady ojczyzny, kiedy w 1956 roku stanął po stronie wroga”.
Lajos Marton miesiąc temu obchodził 92. urodziny. Przyszedł na świat 27 kwietnia 1931 roku w niewielkiej wsi Pósfa, oddalonej 30 km od granicy austriackiej. Już w dzieciństwie marzył o karierze wojskowej. W październiku 1951 roku trafił do szkoły oficerów piechoty w Pécs. Na Węgrzech, podobnie jak w Polsce i w innych krajach Europy Środkowej, był to czas stalinowskiego terroru. Po wstąpieniu do armii uważał się za pełniącego misję specjalną żołnierza NATO. „Moim śmiertelnym wrogiem był Związek Sowiecki. Od tamtego dnia rozpocząłem zbieranie informacji, używając do tego osobistego kodu” – wspomina. W Sojuszu Północnoatlantyckim widział jedyną siłę zdolną przeciwstawić się komunizmowi. Rok później trafił do szkoły pilotażu w Szolnoku, którą ukończył z pierwszą lokatą. Mimo że nie wstąpił do partii komunistycznej, trafił do Departamentu Szkolenia Bojowego Ministerstwa Obrony. Tam miał dostęp do wszystkich tajnych rozkazów. Gromadził informacje, które od sierpnia 1955 roku przekazywał Ambasadzie Stanów Zjednoczonych w Budapeszcie. Jego tajną działalność antykomunistyczną potwierdziły po latach władze amerykańskie.
„Nie ma już towarzyszy!”
W październiku 1956 roku na Węgrzech wybuchło antysowieckie powstanie. Zaczęło się 23 października pod budapeszteńską Politechniką od studenckiej manifestacji, na której poparto zmiany zachodzące w Polsce. Ale co istotniejsze: uczestnicy domagali się wycofania z Węgier wojsk sowieckich, wprowadzenia wolności obywatelskich, zorganizowania demokratycznych wyborów do parlamentu, przywrócenia Imrego Nagya na stanowisko premiera rządu. Do zrywu przyłączył się wówczas także Lajos Marton.
„Po południu poszedłem pod parlament: ulice były czarne od tłumu, nie dałoby się wetknąć nawet szpilki! – wspomina Marton. – Tłum przywoływał Imre Nagya na balkon parlamentu. Pojawił się, aby przemówić do tłumu: ‘Towarzysze!’. ‘Nie ma już towarzyszy!’ – zawył w odpowiedzi poczciwy tłum i Imre Nagy natychmiast zmienił zawołanie: ‘Drodzy rodacy!’. Nagle usłyszałem obok siebie aplauz: porucznik artylerii zdjął czerwoną gwiazdę ze swojej czapki! Że też nie pomyślałem o tym wcześniej! Oczywiście poszedłem za jego przykładem: nigdy w życiu już nie będę nosił tego znamienia zdrajcy! Studenci objęli nas, staliśmy się bohaterami dnia! Sytuacja pogorszyła się przed budynkiem radia: straż złożona z funkcjonariuszy ÁVH otworzyła ogień do tłumu. Wybiła północ. Cały Budapeszt był na ulicy: strach przeniósł się do przeciwnego obozu!” – wspomina Marton. Tłum odpowiedział bezpiece strzałami z broni zabranej żołnierzom i milicjantom. W Budapeszcie i w innych miejscach kraju rozpoczęło się antysowieckie powstanie.
Prezydent Republiki Francuskiej, gen. Charles de Gaulle, wracając z wizyty w Ardenach, zatrzymał się w Isles-sur-Suippe, wiosce nad Marną, 22 kwietnia 1963. Domena publiczna
Obserwując z przerażeniem rozwój wydarzeń, władze komunistyczne ogłosiły stan wyjątkowy i poprosiły o interwencję stacjonujące na Węgrzech sowieckie wojska. Czołgi z czerwoną gwiazdą pojawiły się na ulicach Budapesztu już w nocy z 23 na 24 października. Rozpoczęły się zacięte walki uliczne. Ogłoszono strajk generalny, powstawały komitety rewolucyjne i rady robotnicze. Władza zaczęła ustępować. Pod naciskiem powstańców 24 października Imre Nagy ponownie został premierem.
Drugi wyrok śmierci
Po porażce węgierskiego powstania Marton przez Austrię przedostał się do Francji. Znał język, więc łatwiej było mu się tam zaaklimatyzować. Poświęcił się walce o francuską Algierię. „Prezydent Francji generał Charles de Gaulle w czerwcu 1958 roku odwiedził Algierię i entuzjastycznie witającym go tłumom obiecał, że ‘Algieria jest organicznie francuską ziemią, dzisiaj i na zawsze’. Nie dotrzymał słowa. Zgodził się, by Algieria odzyskała niepodległość, chociaż nigdy nie była samodzielnym państwem. Nawet NATO gwarantowało w 5. i 6. punkcie statutu podpisanego w Waszyngtonie 4 kwietnia 1949 roku obronę trzech francuskich departamentów w Algierii. Mógł zmienić bieg historii, zapewnić Francji status mocarstwa, niestety wybrał inne rozwiązanie” – ubolewa w rozmowie ze mną Marton. Francuzów w Algierii dotknęły czystki etniczne i deportacje. „De Gaulle z nieludzką obojętnością patrzył na burzącą krew w żyłach masakrę orańską. Nie reagował na bestialski mord na 10 tys. francuskich obywateli oraz na 120–150 tys. harkisów, arabskich i kabylskich muzułmanów wiernych Francji” – podkreśla.
Dołączył do założonej przez wojskowych w lutym 1961 roku Organizacji Tajnej Armii (OAS), która prowadziła konspiracyjną walkę o francuską Algierię. Pułkownik Jean Bastien-Thiry przygotował operację Charlotte Corday. Jej kryptonim pochodził od nazwiska autorki udanego zamachu na rewolucjonistę Jeana-Paula Marata. Dwunastoosobowe komando Delta, do którego oprócz Martona należało jeszcze dwóch Węgrów, Gyula Sari i László Varga, przeprowadziło zamach na generała de Gaulle’a w Petit-Clamart 22 sierpnia 1962 roku. „Była godz. 20.10. Zaczynał zapadać zmierzch, padał drobny deszcz. Panowały warunki, które utrudniały oddawanie celnych strzałów. Zbliżanie się citroena de Gaulle’a zasygnalizował László Varga, który nieco wcześniej wysiadł z furgonetki Renault. Nie było dobrze widać sygnału Bastiena-Thiry’ego, który stał około 250 m przed nami.
Członkowie naszego komanda oddali 120–150 strzałów w kierunku auta de Gaulle’a. Celnych było zaledwie 5–6” – opowiada Marton. On używał pistoletu Thompson. Jeden z wystrzelonych przez niego pocisków przedziurawił tylną prawą oponę samochodu prezydenta Francji. „Gdybyśmy mieli wystarczającą ilość pieniędzy, zakupilibyśmy szybkie samochody, by ścigać jadących. Zaopatrzylibyśmy się też w sprawną i nowoczesną broń. Do osiągnięcia celu wystarczył jeden pocisk! Jaki byłby ciąg dalszy, gdyby nam się udało? Po udanym zamachu władzę miała objąć armia. Czy wojsko stanęłoby na wysokości zadania i wystąpiłoby przeciwko gaullistowsko-komunistycznym zdrajcom?” – zastanawia się w rozmowie ze mną Lajos Marton.
Lajos Marton, 1966. Materiały wydawnictwa ARTE
Dodaje, że porażka nie wynika z jednej przyczyny, głównym powodem był jednak brak pieniędzy. „Znaczna część naszego uzbrojenia pochodziła z lat II wojny światowej. Przez długi czas przechowywano ją w nieodpowiednich warunkach, w piwnicach, na strychach. Ze względu na zasady obowiązujące w konspiracji, mieliśmy zakaz sprawdzania broni w lesie. Tymczasem ochroniarze de Gaulle’a mogli ćwiczyć bez ograniczeń. Roger Tessier, jeden z trzech ochroniarzy de Gaulle’a, opowiadał mi, że w ciągu jednego dnia ćwiczeń zużył trzysta sztuk amunicji! Gdzie nam do tego?! Lecz oni i tak nie wykorzystali swoich możliwości. W dniu zamachu, 22 sierpnia, nie oddali do nas ani jednego strzału, nie mieli nawet broni w rękach! Byli zaskoczeni i w czasie ostrzału samochodu, którym jechał de Gaulle, położyli się przed tylnym siedzeniem samochodu, aby swoim ciałem przechwycić kule przeznaczone dla de Gaulle’a! Mówili o tym podczas rozprawy, nawet generał Roger Gardet, przewodniczący sądu, uznał ich zachowanie za wyjątkowo niepoważne”…
Marton został skazany na dwadzieścia lat więzienia. Karę odbywał w kilku miejscach, m.in. na słynnej z licznych bunkrów wyspie Ré. W 1968 roku dzięki amnestii wyszedł na wolność. Dwanaście lat później otrzymał obywatelstwo francuskie.
Ile wartych jest 35 najemników
W lipcu 1983 roku oddziały czadyjskich buntowników Goukouniego Oueddeia wspierane przez wojska libijskie Muammara Kaddafiego zaatakowały północny Czad. Zdobyły garnizon Faya-Largeau i ruszyły w kierunku stolicy kraju, Ndżameny. Wywołało to zaniepokojenie we Francji, ponieważ w Ndżamenie pracowało wielu Europejczyków. We francuskim rządzie socjalistycznym opinie były podzielone, od neutralności po poparcie buntowników. Francuski wywiad wojskowy DGSE postanowił działać. Zaapelował do ochotników gotowych na ryzykowną misję w Czadzie. Wśród chętnych znalazł się i nasz Węgier.
Jak wspomina Marton, jego żona zgodziła się, by pojechał, bo myślała – co też później przyznała – że mężczyzn po pięćdziesiątce nie biorą na wojnę. Zmieniła jednak zdanie i namawiała męża, by zrezygnował z wyjazdu. „To niemożliwe – obiecałem. Być może to ostatnia szansa na uregulowanie starych rachunków” – Marton zapewniał żonę, że wróci, i poleciał do Afryki. Władze francuskie zdecydowały, że grupa Omega, do której Marton należał, odbije Faya-Largeau. Oddział zaatakował miasto od strony wschodniej. Burza piaskowa zwiększyła zaskoczenie. Pociski Milan niszczyły małe schrony bardzo skutecznie. Obrońcy Faya-Largeau błyskawicznie stracili dwieście z trzystu posiadanych pojazdów; ośmiuset z nich trafiło do niewoli, pozostali w rozsypce wycofali się na północ w okolice miejscowości Bardai. Ochotnikom szło bardzo dobrze, ale politycy nakazali swoim dzielnym żołnierzom zatrzymanie ofensywy. W sierpniu 1983 roku Francuzi rozpoczęli operację Manta, podczas której 35-osobową grupę Omega zastąpiło 3,5 tys. spadochroniarzy Legii Cudzoziemskiej. Marton powrócił do Francji. Został honorowym żołnierzem I Regimentu Spadochroniarzy Legii Cudzoziemskiej.
Obecnie odpoczywa na zasłużonej emeryturze. Jest bacznym obserwatorem rzeczywistości. Nie patrzy z optymizmem w przyszłość. „To, co przez setki lat chrześcijaństwo budowało miłością i wytrwałą pracą, może stracić jedno pokolenie. Zastanawiam się, co stało się z Francją w ciągu ostatnich kilku dziesięcioleci, że znajduje się w takim miejscu historii? Uważam, że powodów jest wiele. Rządy totalne partii kierujących się polityczną poprawnością doprowadziły do systemu kastowego, w którym przywódcy coraz mniej zajmują się ochroną interesów Francuzów. Bezrobocie rośnie, liczba imigrantów spoza Europy wzrasta, akcje terrorystyczne, w których mordowani są Francuzi, stały się codziennością. Kolejne słowa i obietnice nie mają już znaczenia, potrzebne jest narodowe zjednoczenie i konkretne działania. Zadaję sobie jednak pytanie, czy naród francuski jest na to gotowy? Czy stanie do walki w swojej obronie?” – zastanawia się Lajos Marton.
Tomasz Plaskota specjalizuje się w historii najnowszej, współpracuje z miesięcznikiem „Nasza Historia” i portalem Tygodnik TVP. Znajdujące się w tekście cytaty pochodzą z opublikowanego w portalu wPolityce.pl wywiadu, który autor przeprowadził z Lajosem Martonem w 2016 roku oraz z autobiografii Martona „Moje życie dla Ojczyzny!” w przekładzie Łukasza Maślanki, Biała Podlaska 2015.
autor zdjęć: Materiały wydawnictwa ARTE, Domena publiczna
komentarze