moja polska zbrojna
Od 25 maja 2018 r. obowiązuje w Polsce Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych, zwane także RODO).

W związku z powyższym przygotowaliśmy dla Państwa informacje dotyczące przetwarzania przez Wojskowy Instytut Wydawniczy Państwa danych osobowych. Prosimy o zapoznanie się z nimi: Polityka przetwarzania danych.

Prosimy o zaakceptowanie warunków przetwarzania danych osobowych przez Wojskowych Instytut Wydawniczy – Akceptuję

Psy z Calimaneşti

Po przegranej kampanii w 1939 roku tysiące polskich żołnierzy i cywilów zostało internowanych w Rumunii i na Węgrzech. Większość z nich starała się różnymi sposobami dotrzeć do tworzonej we Francji armii generała Władysława Sikorskiego. W rumuńskiej Calimaneş Polacy znaleźli w swych staraniach niezwykłych sojuszników.

Calimaneşti leży u wylotu pięknej doliny rzeki Oult. Jest otoczona ze wszystkich stron wysokimi górami. W 1939 roku większość jej mieszkańców parała się pasterstwem, wychodząc latem na górskie hale i wracając zimą do swych domów. Nieodłącznymi towarzyszami pasterzy były psy. Jednak nie owczarki, jak w polskich górach, lecz pospolite kundle z przewagą cech brytana, wilczura, a nierzadko i jamnika. Między rumuńskimi a polskimi góralami była jeszcze jedna różnica: Rumunii traktowali swe psy okrutnie i właściwie ich nie karmili. Duże i półdzikie, pożywienie musiały zdobywać same. A zima na przełomie 1939 i 1940 roku była wyjątkowo mroźna i śnieżna, więc watahy wygłodniałych zwierząt jak oszalałe szukały czegokolwiek do zjedzenia. Ratunek znalazły u nowych mieszkańców miasteczka – Polaków. Polscy żołnierze sami bardzo cierpieli z powodu zimna, zwłaszcza że większość z nich w czasie tułaczki pozbyła się niepotrzebnego (wówczas) balastu złożonego z płaszczy, koców i ciepłej odzieży, i pozostała w cienkich drelichowych mundurach. Garstka cywilów miała się nieco lepiej, ale przy trzydziestostopniowych mrozach wszystko było za mało, tym bardziej że biedne chaty rumuńskie, w których zakwaterowano Polaków, nie były przystosowane do aż tak ostrej zimy.

Odruch serca

Z czasem Polacy zorganizowali w Calimaneşti własną stołówkę, przychodnię lekarską i szkołę, które wyposażyli z zapasów wojskowych i darów cywilnych. Jednak najgorzej było z jedzeniem. Ze skromnego żołdu, wypłacanego przez władze obozowe, trzeba było pokryć koszty mieszkania oraz naprawy coraz bardziej sfatygowanej odzieży, tak więc niewiele pozostawało na zakup pożywienia, którego brakowało także góralom. Mimo to widok wygłodniałych psów grzebiących w śnieżnych zaspach budził wśród Polaków litość i większość z nich, przechodząc ulicą, rzucała psom resztki ze swych posiłków – choćby kawałek chleba. Tak zaczęła się nawiązywać nić przyjaźni między tułaczami-ludźmi a włóczęgami-psami. Początkowo psy były nieufne, pomne razów i kopniaków otrzymywanych od właścicieli. Bały się podstępu. Głód skłonił je jednak do ryzyka, a codzienne doświadczenie utwierdziło w przekonaniu, że za ofiarowanym kąskiem nie kryje się nic złego.

Pod koniec lutego 1940 roku fala mrozów opadła, a zima, choć dalej śnieżna, nie była już tak groźna. Uliczki miasteczka zaroiły się więc Polakami prowadzącymi rozmowy tylko na jeden temat: jak uciec z obozu i przedostać się do Francji. W ślad za grupkami Polaków podążały psy – szły koło nogi, potulne i ciche. Czekały na swych dobrodziejów spokojnie pod ścianami miejscowych restauracji tak długo, aż w zasięgu ich węchu nie pojawił się jakiś Rumun. Na ich widok psy ogarniała wściekłość. Nie mogło być mowy o wejściu górala do oberży, jeśli przebywali w niej polscy żołnierze. Dopiero gdy ci wychodzili, psy leniwie wynosiły się za nimi, a miejscowi mieli szansę wypicia tradycyjnej „cujki”.

Odsiecz

Władze rumuńskie tolerowały dotychczas dość luźny regulamin obozu i patrzyły przez palce na poczynania osadzonych w nim Polaków. Właściwie ograniczały się tylko do pilnowania dróg wyjazdowych i dworca kolejowego. W efekcie codziennie z Calimaneşti ubywało po kilkanaście osób, które docierały w większości do polskiej ambasady w Bukareszcie, gdzie otrzymywały bilet do Francji lub Syrii, na terenach których formowano polskie wojsko. Kiedy niemieccy szpiedzy donieśli o tym swoim przełożonym, Berlin zaczął naciskać na władze rumuńskie, by zaradziły tym „karygodnym zaniedbaniom” i zorganizowały dla Polaków obozy internowania z prawdziwego zdarzenia – w barakach za kolczastymi drutami. Rząd rumuński, nie chcąc narazić na szwank swej neutralności, był zmuszony przyjąć te żądania i nakazał przenieść polskich uchodźców i żołnierzy do placówek pilniej strzeżonych i dozorowanych.

Dotyczyło to również Polaków mieszkających w Calimaneşti, których postanowiono przewieźć do obozu nad Dunajem. 20 lutego 1940 roku ogłoszono, że za dwa dni o godzinie 10.00 na głównym placu przed budynkiem szkoły odbędzie się apel, na którym będą podane bardzo ważne informacje. Muszą więc stawić się wszyscy internowani. W oznaczonym terminie na placu przed szkołą zgromadziła się większość internowanych w Calimaneşti Polaków. Przemówił do nich komendant obozu, rumuński pułkownik. Podkreślił między innymi, jak przykre dla niego i rumuńskich władz są ciągłe ucieczki internowanych z tego oraz pozostałych obozów. Zgromadzeni nie bardzo przejmowali się słowami komendanta, ale nie zdawali sobie sprawy, że w istocie jest to pułapka. Parę minut po godzinie 10 do miasteczka wjechało kilkanaście ciężarówek, a liczni żandarmi uzbrojeni w karabiny z nałożonymi bagnetami otoczyli plac w czasie przemówienia komendanta, po czym tyralierą zaczęli zbliżać się do tłumu. Mieli aresztować ludzi i załadować ich na podstawione ciężarówki. Kiedy podeszli na jakieś 100 m do placu, nagle na odsiecz Polakom przybiegły psy z Calimaneşti. Kilkadziesiąt kundli, potężnych jak wilki, z determinacją rzuciło się na żandarmów. Leciały w strzępy poły wojskowych szyneli, nogawki spodni, nieraz odgryzane z kawałkiem nogi. Zwierzęta rzucały się żandarmom do gardeł. Krzyk kąsanych zmieszał się z wyciem i jazgotem psów. Zanim ktokolwiek się zorientował, co się właściwie stało, żandarmi w panice pouciekali do najbliższych budynków, z których nie mogli wyjść, bo psy czatowały pod drzwiami.

Polacy rozeszli się spokojnie do swoich kwater, a komenda polska zorganizowała akcję odprowadzenia rozwścieczonych czworonogów, aby umożliwić ewakuację przerażonych, a w wielu wypadkach rannych żandarmów. Późnym wieczorem z miasteczka wyjechała ostatnia ciężarówka bez spodziewanego „ładunku” – krnąbrnych Polaków. W Calimaneşti znowu zapanował spokój, tylko internowani dzielili się z psami jedzeniem jeszcze chętniej niż wcześniej.

Ratunek przyjaciół

Wiadomość o obrońcach Polaków w Calimaneşti dotarła do głównej komendy rumuńskiej żandarmerii. Przed końcem lutego do miasteczka zawitali obcy cywile. Spacerując po ulicach, podrzucali napotykanym psom parówki. Te, przyzwyczajone już do dobroczynności, nie gardziły podarunkami. Szybko okazało się, że parówki od nowych „dobroczyńców” były zatrute strychniną. Zanim Polacy zdążyli się zorientować, na ulicach Calimaneşti kilkadziesiąt psów wiło się w boleściach i toczyło pianę z pysków.

Wtedy do akcji wkroczył internowany w Calimaneşti personel polskiego Szpitala Wojennego nr 401, a faktycznie 5 Szpitala Okręgowego z Krakowa, mieszczącego się przy ulicy Wrocławskiej. Sanitariuszki na noszach przenosiły psy do przychodni, gdzie robiono im płukanie żołądków, dawano zastrzyki i wyciągano z gardeł zatrute parówki. Kilkudziesięciu lekarzy, w tym dwóch dentystów, spłacało dług wdzięczności rumuńskim psom, które uchroniły Polaków przed brutalnym przetransportowaniem do nowego obozu bez dobytku, jedynie z tym, co mieli przy sobie na apelu. Jeszcze wieczorem tego samego dnia wszystkie psy, oprócz jednego, którego nie udało się uratować, bo był zbyt mały i słaby, biegały po ulicach, głaskane czule przez wzruszonych Polaków.

W następnych tygodniach internowanych przeniesiono, ale nie próbowano już tego robić w brutalny sposób. Do nowego obozu przewożono Polaków grupami, z całym dobytkiem i wraz z najbliższymi. Oczywiście, wielu z nich w międzyczasie zdołało uciec i dotrzeć do polskich oddziałów we Francji.

Bibliografia:

Andrzej Suchoń, Serce w plecaku. Wspomnienia z lat wojny, Kraków 1989
Ułani Karpaccy. Zarys historii pułku, praca zbiorowa, Warszawa – Kraków 2016

Piotr Korczyński , historyk, redaktor kwartalnika „Polska Zbrojna. Historia”

dodaj komentarz

komentarze

~Jorgus
1541063700
Jak zwykle - świetna historia!
9F-C6-07-92
~Jorgus
1541060880
Jak zwykle - świetna historia!
9F-C6-07-92
~Ratusz
1540989480
Piękna historia!
B1-F0-F2-A9

Władze USA zapowiadają poważne zmiany w amerykańskiej armii
W wojsku orientują się najlepiej
Carl-Gustaf przemówił
MSPO 2025 – serwis specjalny „Polski Zbrojnej”
Wojskowe przepisy – pytania i odpowiedzi
Natowska sieć rurociągów obejmie Polskę
Unia chce zbudować „mur dronowy"
MON chce nowych uprawnień dla marynarki
Kopuła nad bewupem
Historia jest po to, by z niej czerpać
Czarna taktyka terytorialsów
Czarna taktyka terytorialsów
Polski „Wiking” dla Danii
Kraków – strategiczne centrum wojskowej medycyny
Rój bezzałogowców nad Orzyszem
Europa ma być zdolna do obrony
Leopardy i Rosomaki pokonały Odrę
Wyzwaniem – czas
Koniec dzieciństwa
Jednym głosem w sprawie obronności
Na Baltexpo o bezpiecznym morzu
Polsko-unijne rozmowy o „murze dronowym”
Priorytetowe zaangażowanie
Bataliony Chłopskie – bojowe szeregi polskiej wsi
Polskie „Tygrysy” nagrodzone w Portugalii
GROM. Kulisy selekcji do jednostki specjalnej
„Road Runner” w Libanie
Abolicja dla ochotników
Terytorialsi w akcji
Drony w natarciu
Pływali jak morscy komandosi
Okiełznać Borsuka
RAF nad Polską. Cel: patrolować i odstraszać
Speczespół wybierze „Orkę”
Dziki na Legwanach
Brytyjczycy na wschodniej straży
POLMARFOR, czyli dowodzenie na Bałtyku
Maratońskie święto w Warszawie
Weterani pamiętają
GROM w obiektywie. Zobaczcie sami!
Żołnierz na urlopie i umowie zlecenie?
Zjednoczyć wysiłek w przeciwdziałaniu presji migracyjnej
Medycyna na trudne czasy
Australijski AWACS rozpoczął misję w Polsce
Mity i manipulacje
Dzień Bezpieczeństwa na Baltexpo
Rekompensaty na nowych zasadach
Kawaleria pancerna spod znaku 11
F-35 z Norwegii znowu w Polsce
Kaczka wodno-lądowa (nie dziennikarska)
Kircholm 1605
Lubuscy pancerniacy sforsują Odrę
Wyspa komandosów i walka z morskim żywiołem
Trwa dobra passa reprezentantów Wojska Polskiego
W poszukiwaniu majora Serafina
Ustawa schronowa – nowe obowiązki dla deweloperów
Izrael odzyskał ostatnich żywych zakładników
Koniec pewnej epoki
Żołnierze testują nowoczesne drony. To polska robota
Terytorialsi ćwiczyli taktykę i walkę z pożarem
Konie dodawały pięciobojowi szlachetności
Terytorialsi dłużej będą wspierać Straż Graniczną
Pokój na Bliskim Wschodzie? Podpisano kluczowe porozumienie
Pocisk o chirurgicznej precyzji

Ministerstwo Obrony Narodowej Wojsko Polskie Sztab Generalny Wojska Polskiego Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych Wojska Obrony
Terytorialnej
Żandarmeria Wojskowa Dowództwo Garnizonu Warszawa Inspektorat Wsparcia SZ Wielonarodowy Korpus
Północno-
Wschodni
Wielonarodowa
Dywizja
Północny-
Wschód
Centrum
Szkolenia Sił Połączonych
NATO (JFTC)
Agencja Uzbrojenia

Wojskowy Instytut Wydawniczy (C) 2015
wykonanie i hosting AIKELO