Jak przy trzydziestopniowym mrozie zbudować iglo ze śniegu, upolować karibu i nie wpaść przy tym w metrowe zaspy? Polscy żołnierze z 6 Brygady Powietrznodesantowej musieli się tego nauczyć podczas trzytygodniowego szkolenia w Kanadzie. Wraz z nimi, w warunkach arktycznych, ćwiczyli również Amerykanie i gospodarze, czyli Kanadyjczycy.
Do Kanady pojechali spadochroniarze z plutonu rozpoznawczego 18 Bielskiego Batalionu Powietrznodesantowego 6 Brygady. Na trening w warunkach arktycznych zaprosili ich wojskowi z 5 Kanadyjskiej Dywizji, a dokładnie jednostka piechoty stacjonująca w miejscowości Happy Valley-Goose Bay w kanadyjskiej w prowincji Nowa Fundlandia i Labrador. – Żołnierze wzięli udział w podstawowym kursie przetrwania w warunkach zimowych, jaki zaliczają kanadyjscy żołnierze – wyjaśnia por. Agata Niemyjska, oficer prasowy 6 Brygady Powietrznodesantowej.
Noc w śniegu
Pobyt bielskich zwiadowców w Kanadzie podzielono na dwie części. Najpierw żołnierze uczestniczyli w szkoleniu teoretycznym i praktycznym, następnie wzięli udział w ćwiczeniu taktycznym. – Razem z nami szkolili się Kanadyjczycy i Amerykanie. Podczas wykładów uczyliśmy się o tym, jakie są stopnie odmrożenia i jak im przeciwdziałać. Poznawaliśmy także zasady odżywiania się w niskich temperaturach – opowiada plut. Artur Adamczyk, dowódca zwiadowców z 18 bpd. – Kanadyjczycy podkreślali, że choć jest zimno, musimy pamiętać o piciu wody. Manierki należy trzymać blisko ciała, po wewnętrznej stronie kurtki, by woda nie zamarzła – dodaje.
Po wykładach wojskowi zdawali egzamin pisemny. Ci, którzy zaliczyli go pomyślnie, mogli przystąpić do szkolenia praktycznego. – Kanadyjczycy pokazali nam ekwipunek, jakiego używają w warunkach arktycznych. Były to m.in. rakiety śnieżne, tobogany, a także namioty, naczynia, kuchenki i lampy naftowe oraz piły i różnego rodzaju narzędzia służące do cięcia lodu i śniegu – wylicza dowódca zwiadowców.
Żołnierze uczyli się korzystania z tego sprzętu pod nadzorem kanadyjskich instruktorów. Później byli już zdani tylko na siebie. Ta część szkolenia również kończyła się sprawdzianem – żołnierze musieli w ciągu 20 minut rozłożyć 10-osobowy namiot, obsypać go śniegiem (żeby zabezpieczyć przed wiatrem) oraz ogrzać powietrze w środku za pomocą lampy naftowej. – Nie jest to trudne, zwłaszcza gdy się odpowiednio podzieli zadania w zespole. Nam na zaliczenie wystarczył kwadrans – mówi plut. Adamczyk. Starszy kapral Rafał Joka z 18 bpd dodaje, że zanim rozłoży się namiot, trzeba solidnie ubić śnieg. – Aż trudno to opisać, ale śniegu jest tyle, że zdejmując rakiety, można wpaść w puch i już z niego nie wyjść. Dlatego ubicie śniegu jest tak ważne – tłumaczy. – Nigdy wcześniej nie widziałem tyle śniegu. Kilkanaście lat temu na poligonie w Trzciańcu były potężne zaspy śnieżne, ale w Kanadzie niektóre budynki na terenie wojskowej bazy były zasypane aż po sam dach.
W końcu polscy, amerykańscy i kanadyjscy żołnierze ruszyli w teren, by zweryfikować wiedzę zdobytą podczas szkolenia, czy sprawdzi się w praktyce. Żołnierze budowali jamy śnieżne w pięciometrowych zaspach, konstrukcje z lodu i śniegu przypominające igloo. Ustawiali tipi z drewna i gałęzi, a na koniec dnia rozbili obozowisko, w którym spędzili noc. – Uczyliśmy się także polować, to znaczy zakładaliśmy wnyki na króliki, tropiliśmy karibu, ćwiczyliśmy rozpalanie ognisk. Tych survivalowych umiejętności uczyliśmy się od amerykańskich żołnierzy z 5 Dywizji, a także od kanadyjskich rangersów – relacjonuje plut. Adamczyk. Wszystkie czynności żołnierze wykonywali przy siarczystych mrozach. W ciągu dnia temperatura wynosiła minus 15 stopni, nocą spadała do minus 30.
Arktyczna taktyka
Po tygodniowym survivalu przyszedł czas na trening ogniowy i taktyczny podczas międzynarodowego ćwiczenia „Northen Sojourn ’18”. Zwiadowcy wyposażeni w kanadyjską broń, czyli karabinki C7 i C9, sprawdzali swoją celność na strzelnicy. – Podczas ćwiczenia działaliśmy w składzie kompanii, która rozdzielała dwie strony konfliktu. Znajdując się na terenie kontrolowanym przez przeciwnika, mieliśmy prowadzić rozpoznanie oraz szukać lądowisk dla śmigłowców i samolotów – opisuje plut. Adamczyk.
Żołnierze uczestniczyli w patrolach w dzień i w nocy, pokonując kilkanaście lub kilkadziesiąt kilometrów w ciągu doby. Poruszali się pieszo (w rakietach śnieżnych) lub na skuterach. – To była chyba najbardziej ekscytująca część szkolenia. Jeżdżąc po terenie skalistym, nie mogliśmy przekroczyć 20 km/h. Ale gdy przemieszczaliśmy się po zamarzniętym jeziorze, mogliśmy znacznie przyspieszyć – relacjonuje dowódca polskiego plutonu.
Spadochroniarze podkreślają, że wiele sposobów działania Kanadyjczyków było dla nich zaskoczeniem. Jako przykład podają zwyczaj zostawiania w nocy całego oporządzenia, plecaków i broni, przed namiotami. – Nie można wnieść sprzętu tam, gdzie jest ciepło. Broń zaczyna się wówczas „pocić”, łapie wilgoć, a następnego dnia zamarza – tłumaczy st. kpr. Joka.
Ciekawostką dla Polaków było także i to, że Kanadyjczycy zawsze wychodzili z namiotów o wschodzie i zachodzie słońca. – Wówczas zajmują swoje rejony odpowiedzialności i obserwacji. W świetle zachodzącego i wschodzącego słońca człowiek widzi najgorzej, więc dla przeciwnika może to być najlepszy moment do ataku – wyjaśniają spadochroniarze.
Zwiadowcy przyznają, że niektóre techniki spróbują włączyć do działań swojej jednostki. – Nauczyliśmy się nowych metod budowania schronienia w śniegu. Nasz batalion stacjonuje w Beskidach, więc myślę, że uda się nam przećwiczyć w Polsce kanadyjskie patenty – mówi plut. Adamczyk. – Ale nie tylko my uczyliśmy się od Kanadyjczyków. Ich zaciekawiły nasze techniki przetrwania, na przykład rozpalanie ogniska krzesiwem – dodaje dowódca.
autor zdjęć: 18 bpd
komentarze