moja polska zbrojna
Od 25 maja 2018 r. obowiązuje w Polsce Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych, zwane także RODO).

W związku z powyższym przygotowaliśmy dla Państwa informacje dotyczące przetwarzania przez Wojskowy Instytut Wydawniczy Państwa danych osobowych. Prosimy o zapoznanie się z nimi: Polityka przetwarzania danych.

Prosimy o zaakceptowanie warunków przetwarzania danych osobowych przez Wojskowych Instytut Wydawniczy – Akceptuję

Przeżyć koniec świata: robinsonowie warszawscy

Ludzi, którzy pozostali w ruinach Warszawy po kapitulacji powstania w październiku 1944 roku nazwano robinsonami. Do najsłynniejszych należał kompozytor i pianista Władysław Szpilman. O jego dramatycznych przeżyciach można się dowiedzieć między innymi z głośnego filmu Romana Polańskiego „Pianista”który powstał na podstawie wspomnień Szpilmana. Wśród robinsonów znaleźli się także powstańcy, którzy nie zamierzali się poddawać Niemcom lub o kapitulacji nic nie wiedzieli…

Podpisanie umowy kapitulacyjnej rankiem 4 października definitywnie kończyło walki w Warszawie, ale nie oznaczało końca dramatu miasta. Zgodnie z punktem czwartym tej umowy rozpoczął się wymarsz powstańczych oddziałów z Warszawy. W miejscach wyznaczonych przez Niemców powstańcy składali broń, a następnie pod konwojem byli przeprowadzani do Ożarowa. Stąd odchodziły transporty kolejowe do obozów jenieckich na terenie Niemiec. Z kolei punkt dziesiąty umowy kapitulacyjnej zapewniał: „Żądana przez dowództwo niemieckie ewakuacja ludności cywilnej miasta Warszawy zostanie przeprowadzona w czasie i w sposób oszczędzający ludności zbędnych cierpień. Umożliwi się ewakuowanie przedmiotów posiadających wartość artystyczną, kulturalną i kościelną. Dowództwo niemieckie dołoży starań, aby zabezpieczyć pozostałe w mieście mienie publiczne i prywatne”.

Podpisujący w imieniu dowództwa niemieckiego umowę kapitulacyjną gen. Erich von dem Bach nie zamierzał jednak przejmować się humanitarnymi niuansami jej punktów. 4 października w lewobrzeżnej Warszawie znajdowało się około 200 tys. ludności cywilnej, głównie w Śródmieściu, które stanowiło ostatnią powstańczą redutę. Kilkadziesiąt tysięcy rannych oczekiwało na ewakuację w szpitalach polowych i piwnicach. Na prowizorycznych cmentarzach i pod ruinami zburzonych budynków leżało ponad 200 tys. poległych mieszkańców, w tym około 15 tys. powstańców. Miastu w każdej chwili groziła epidemia, panował głód, brakowało wody i lekarstw. Teraz na tych, którzy przeżyli czekała nowa gehenna – obóz w Pruszkowie, tzw. Durchgangslager 121, utworzony przez Niemców w pierwszych dniach sierpnia 1944 roku. W ciągu dwóch i pół miesiąca przez obóz przeszło 650 tys. warszawiaków. Dla większości wysiedlonych, obóz w Pruszkowie był pierwszym etapem nowej udręki, która w pełni rozpoczynała się dopiero w Niemczech. 8 września 1944 roku Himmler rozkazał: „Do obozów koncentracyjnych należy kierować tylko tych mężczyzn, którzy walczyli czynnie, albo których należy do takich zaliczyć. Tych wszystkich, którzy poddali się dobrowolnie z kobietami i dziećmi, należy kierować na normalne roboty do Niemiec”. W praktyce wykonawcy rozkazu Himmlera wszystkich młodych mężczyzn kierowali z Pruszkowa do Auschwitz, Stutthofu czy Gross-Rosen. Reszta była kierowana do niewolniczej pracy w Niemczech lub wysiedlana do wschodnich departamentów Generalnego Gubernatorstwa.

 

W ruinach Festung Warschau

Himmler w wygłoszonym 21 września 1944 roku przemówieniu w Jägerhohër stwierdził: „Walka w tym mieście była najbardziej zażarta ze wszystkich, jakie prowadziliśmy od początku wojny. Można ją porównać z walkami ulicznymi w Stalingradzie. Wydałem rozkaz, że Warszawa ma być doszczętnie zburzona; ongiś stolica Polaków, narodu, który od 700 lat zamyka nam drogę na Wschód”. Von dem Bach, podpisując umowę kapitulacyjną, dobrze już wiedział, że z Warszawy „ma nie zostać kamień na kamieniu”, a w tym miejscu mają stanąć umocnienia Festung Warschau. Od 25 października zaczął obowiązywać rozkaz, zabraniający cywilom przebywania na terenie Warszawy. Jej ruiny stanowiły odtąd strefę zmilitaryzowaną. Jednocześnie do miasta wkroczyły niemieckie oddziały niszczycielskie, rabując pozostałe w nim mienie, paląc miotaczami ognia oraz wysadzając w powietrze te budynki, które ostały się podczas walk.

Stolica mimo niszczących walk, rzezi i wreszcie wysiedlenia ocalałych mieszkańców nadal nie chciała zmienić się w „bezludną pustynię”. Gen. Smilo von Lüttwitz, dowódca 9 Armii operującej w rejonie Warszawy, ostrzegał swych żołnierzy w rozkazie wydanym 18 października 1944 roku: „W ruinach Warszawy przebywają jeszcze podstępni Polacy, mogący zagrozić tyłom wojsk niemieckich. Elementy ukrywające się w ruinach i piwnicach domów stanowią na tyłach walczących oddziałów ciągłe niebezpieczeństwo”.

W rzeczywistości tych „podstępnych Polaków” pozostało w ruinach Warszawy po 25 października 1944 roku prawdopodobnie około tysiąca. Wśród robinsonów warszawskich większość stanowili ludzie, którym udało się uniknąć egzekucji z rąk siepaczy SS-Oberführera Oskara Dirlewangera i SS-Gruppenführera Heinza Reinefartha lub wydostać się z płonących piwnic na Woli i Starym Mieście. W ruinach ukrywała się również część powstańców, którzy nie wierzyli niemieckim zapewnieniom o traktowaniu jeńców zgodnie z konwencją genewską oraz nieliczna grupa ludności pochodzenia żydowskiego. Wreszcie pozostali chorzy i starcy, niemający sił wyruszyć na tułaczkę.

Wojna „Lorda”

Robinsonowie ukrywali się w różnych częściach miasta, jednak bardzo rzadko w piwnicach swojego domu czy we własnym mieszkaniu. Przeważnie były to bardzo dobrze zamaskowane podziemia zaopatrzone w zapasy żywności i niezbędny sprzęt. Wodę czerpano ze studni artezyjskich lub basenów przeciwpożarowych. Największe zagrożenie stanowiły patrole niemieckie, które nieustannie przeczesywały ruiny w poszukiwaniu „bandytów”. Z tego powodu też największym problemem było przyrządzenie ciepłego posiłku. Ukrywających się ludzi mógł wówczas zdradzić zapach czy dym wydobywający się z paleniska.

Robinsonowie, by mieć większe szanse na przeżycie, często łączyli się w grupy. Jedną z takich grup tworzyło kilkanaście osób, które schroniły się w piwnicach domu przy ulicy Wilczej. W kryjówce udało się zgromadzić dwa worki mąki, marchew, puszki z marmoladą, makaron i trochę tłuszczu. Spod gruzów nieistniejącej już drogerii wydobyto sporą ilość karbidu, bańkę nafty i mydło. Niekwestionowanym liderem grupy został inżynier J., który wspominał: „Zapasy te umożliwiały nam przetrwanie w tych okropnych warunkach. W zimie ogrzewaliśmy pomieszczenia żelaznym piecykiem. Opału było pod dostatkiem, ale ze względu na możliwość zauważenia dymu przez Niemców, można było palić jedynie nocą. W dzień przeważnie spaliśmy. Gdy zapadał zmrok, zaczynało się u nas życie”. Dzięki inżynierowi w kryjówce powstało wiele innowacji. Między innymi wykopano parometrowy tunel z zapasowym wyjściem, założono instalację alarmową na wypadek odkrycia schronu przez Niemców i starannie zamaskowano jego wyjście główne.

Czas płynął leniwie na coraz rzadszych rozmowach i spaniu. Jedynie nocą najmłodszy z mężczyzn, zwany „Lordem” wychodził po wodę do studni artezyjskiej na jednym z sąsiednich podwórek. Nikt nie znał jego prawdziwego nazwiska; mówiono o nim tylko, że miał zbyt wielu Niemców na sumieniu, jeszcze z okresu działalności w Kedywie i dlatego wolał zostać w ruinach miasta niż iść do niewoli, w której mogło go wytropić gestapo. Poza tym był jedynym w grupie uzbrojonym człowiekiem: za pasem spodni nosił olbrzymiego colta. Inżynier wiedział, że chłopak, wychodząc po wodę, od dłuższego czasu poluje na pojedynczego Niemca. Przestrzegał go, by przez jakieś pochopne działanie nie sprowadził nieszczęścia na całą grupę.

21 grudnia 1944 roku robinsonowie z ulicy Wilczej usłyszeli nagle od strony Alej Ujazdowskich szum motorów samochodowych. Czyżby Niemcy wycofywali się z miasta? Inżynier J. wspominał: „Spadł pierwszy śnieg. Nasz »Lord« długo czyścił swego colta przy świetle karbidówki. Nagle poderwał się, chwycił wiadro i nic nie mówiąc nikomu, wyszedł z kryjówki. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie wczesne popołudnie. O tej porze dnia nikt z nas dotychczas nie opuszczał piwnicy. Minęły chyba ze trzy godziny i chłopak nie wracał. – Jeszcze nam sprowadzi Niemców. Dlaczego pan pozwolił mu wychodzić w ciągu dnia? – biadoliły kobiety”. Wreszcie inżynier wyszedł z kryjówki na poszukiwanie chłopaka. Przez podwórka i gruzy dotarł do Alej Ujazdowskich. Na śniegu zobaczył świeże ślady opon samochodowych. J. wyjrzał ostrożnie w kierunku ulicy Pięknej. Przed jednym z domów stały trzy ciężarówki. Grupa cywilów ładowała jakieś skrzynie na samochody, a eskorta niemiecka popędzała ich, szturchając kolbami karabinów. „Naraz – wspomina inżynier – usłyszałem głośne: Halt! Halt! Potem tupot nóg. Ktoś pędził w moim kierunku. Najpierw pojedyncze strzały, a za chwilę seria. Schowałem się we wnęce wypalonej bramy. Cień biegnącego mignął mi przed oczami. Tak, to był on. Poznałem »Lorda« po jego szarej kurtce z koca. Ostrzeliwał się. Tuż za nim sylwetki paru Niemców. Skręcili w Wilczą. Zdrętwiałem przez moment. Tam przecież nasza kryjówka… Serie nie ustawały. Wydawało mi się, że słyszę rozpaczliwe… »O Jezu«. Jeszcze parę strzałów i wszystko ucichło. Po chwili Niemcy wracali. Mówili coś podnieceni, oglądając zdobytego colta. Jeden z nich zatrzymał się na chwilę tuż przy mojej bramie, aby zapalić papierosa”.

Kiedy się ściemniło, inżynier wrócił do kryjówki. Jego ludzie byli przygotowani do ucieczki; kobiety modliły się za jego duszę uznawszy, że zginął. J. wspominał dalej: „Przed bramą leżał trup tamtego chłopca. W nocy próbowałem znaleźć przy nim jakieś dokumenty. Nie miał nic… Po paru dniach przysypał go śnieg. Pod datą 21 grudnia 1944 r. zanotowałem na kartce naszego kalendarza: W walce z niemiecką żandarmerią poległ »Lord«, nieznany, warszawski powstaniec”. Pozostali mieszkańcy piwnicy przy ulicy Wilczej szczęśliwie doczekali ofensywy sowieckiej w styczniu 1945 roku.

„Żywy trup”

Niesamowitą historię przeżył osiemnastoletni powstaniec z Żoliborza, Wacław Gluth-Nowowiejski. Ciężko ranny w połowie września 1944 roku, przetrwał na Marymoncie, w suterenie przy ulicy Warszawskiej 6, ponad sześć tygodni… udając trupa! Jak wspomina, kiedy odzyskał przytomność, poczuł, że dominują w nim dwa uczucia zmęczenie i strach. „To pierwsze wynika z wykrwawienia, głodu, wyczerpania i przeżyć. Drugie jest sygnałem życia. Żyję, więc i boję się… Cholerny jest ten instynkt samozachowawczy. Dobrze, że gorączka i osłabienie są silniejsze od instynktu. Nigdzie się nie rozglądam, niczego nie jem, nie robię żadnych zabezpieczeń”. Następnego dnia Gluth-Nowowiejskiego budzi stukot podkutych butów: Niemcy! Kilku żołnierzy schodzi do sutereny, walą kolbami w drzwi. Chłopak odruchowo zakrywa się cały kocem na swym łóżku. Niemcy wyłamują deski drzwi, ale rezygnują z przeszukania nędznie wyglądającej izby. Innego wieczoru do sutereny wbiegł Ukrainiec. Odgłosy przewracanych i wyrzucanych z szuflad przedmiotów świadczyły, że to szabrownik. Powstaniec i tym razem leżał bezruchu, cały przykryty kocem. Nagle Ukrainiec chwycił za koniec koca i zerwał go z posłania. Wrzasnął z przerażenia na widok „śmierdzącego trupa”. Na jego krzyk zbiegli się Niemcy i zaczęli się śmiać, „że ten głupi Ruski przestraszył się trupa”.

Po tej wizycie chłopak znowu miał przez dłuższy czas spokój. Gluth-Nowowiejski wspomina: „Całe szczęście, że jest woda. Właściciel mieszkania, zanim go stąd wyrzucili, zrobił zapas. Stoją na ławie dwa pełne kubły. Złażę z łóżka i czerpię życiodajny płyn do czajniczka, który stale trzymam przy sobie. Łyk wody co jakiś czas działa jak kroplówka […]. Gorzej z jedzeniem. Pół torebki cukru, kilka znalezionych sucharów, skórki od chleba i to wszystko. Po kilku dniach nie zostaje nic. Pod oknem leży jeszcze spora sterta ziemniaków. Wykruszam z nich piasek i gryzę. Słyszałem, że sok z surowych ziemniaków podwyższa temperaturę. Może dlatego czuję gorączkę, a może po prostu jestem przeziębiony. Na dworze chłód i deszcz. Okna powybijane, dziura w drzwiach. Chwilami mdleję z bólu. Z rany leje się ropa ciurkiem…”.

Chłopiec stracił zupełnie poczucie czasu, majaczył. Nagle halucynacje rozwiewają zupełnie realne głosy stojących nad nim Niemców. Jeden mówi: „Trzeba skończyć z tą zarazą. Dookoła linia frontu, a tu pod nosem rozkładają się trupy”. Niemcy odchodzą. Mija kilka dni i rannego znowu budzą odgłosy kroków, ale jakby delikatniejsze – to nie wojskowe buciory, lecz kobiece trzewiki. I rzeczywiście, na progu sutereny stanęła kobieta. Gluth-Nowowiejski stara się uśmiechnąć, z trudem wyciąga do niej rękę. Powstaniec wspomina: „Stoi jak skamieniała, a potem przyklęka przed łóżkiem: całuje moją rękę. Łzy na dłoni są dowodem, że to dzieje się naprawdę.

– Mój syn walczył na Śródmieściu – słucham jej głosu z nietajonym zachwytem – może on jest w podobnej sytuacji. Zrobię wszystko, by ci pomóc. Zaraz biegnę do Pruszkowa do Czerwonego Krzyża, żeby przysłali tu patrol sanitarny. Dziś drugi listopada, najpóźniej będą tu piątego. – Pani powiedziała drugi listopada – przecież to niemożliwe. Obliczałem swój pobyt tutaj najwyżej na kilkanaście dni. Okazuje się, że leżę w tej suterenie sześć tygodni”.

Powstaniec resztkami sił prosi jeszcze wybawicielkę: „Proszę mnie tylko doprowadzić do naszych na Żoliborzu”. Kobieta przez chwilę zaniemówiła: „Chłopaku! Warszawa dawno skapitulowała. Wszyscy powstańcy w niewoli. Zaczekaj tu na mnie. Ja zaraz tu przyjdę. Przyrzekam, że cię uratuję”. Kobieta rzeczywiście zjawia się po chwili z jakimś mężczyzną. Ściągają rannego z jego legowiska, taszczą z trudem po schodach i składają do ręcznego wózka stojącego przy drzwiach. „Jedziemy – wspomina dalej powstaniec – ulicą Warszawską. Sypie drobny śnieg. Dookoła niemieckie stanowiska. Z bunkra wychodzi oficer Wehrmachtu. Zatrzymuje ich. Mają dokumenty i zezwolenie zabrania z Warszawy resztek swojego dobytku. Niemiec spogląda na wystającą z pościeli moją głowę i woła: – Bandit! Ale kobieta pcha energicznie wózek i mówi ostrym głosem: – Jaki tam bandit? Chory człowiek. Trzeba go odwieźć do szpitala. Przejeżdżamy obok ogłupiałego Niemca i kierujemy się szybko w stronę Bielan. Powoli dociera do mnie świadomość, że jestem o c a l o n y”.

Bibliografia

S. Kopf, Wyrok na miasto. Wypędzenie, rabunek, zagłada. Warszawskie Termopile 1944–1945, Warszawa 2001

W. Gluth-Nowowiejski, Nie umieraj do jutra, Warszawa 1982

A.L. Sowa, Kto wydał wyrok na miasto? Plany operacyjne ZWZ AK (1940-1944) i sposoby ich realizacji, Kraków 2016

R. Czugajewski, Na barykadach, w kanałach i gruzach Czerniakowa, Warszawa 1970

Piotr Korczyński historyk, redaktor kwartalnika „Polska Zbrojna. Historia”

dodaj komentarz

komentarze

~Ratusz
1535172300
Tak często zapominamy o tych, którzy w powstaniu złożyli największą ofiarę - cywilach... To była straszna klęska. Tak jak napisał Pan w tytule: trzeba było przeżyć koniec świata...
6F-0B-2B-BA

Szwedzki granatnik w rękach Polaków
 
Rosomaki w rumuńskich Karpatach
Zyskać przewagę w powietrzu
W obronie Tobruku, Grobowca Szejka i na pustynnych patrolach
Fundusze na obronność będą dalej rosły
Rekordowa obsada maratonu z plecakami
Ostre słowa, mocne ciosy
Wojsko otrzymało sprzęt do budowy Tarczy Wschód
Olympus in Paris
Wojskowi kicbokserzy nie zawiedli
Jesień przeciwlotników
Transformacja wymogiem XXI wieku
Jak Polacy szkolą Ukraińców
Operacja „Feniks” – pomoc i odbudowa
Podziękowania dla żołnierzy reprezentujących w sporcie lubuską dywizję
Zmiana warty w PKW Liban
Bój o cyberbezpieczeństwo
Więcej pieniędzy za służbę podczas kryzysu
Ogień Czarnej Pantery
„Jaguar” grasuje w Drawsku
Użyteczno-bojowy sprawdzian lubelskich i szwedzkich terytorialsów
Ustawa o obronie ojczyzny – pytania i odpowiedzi
Pożegnanie z Żaganiem
Determinacja i wola walki to podstawa
Sejm pracuje nad ustawą o produkcji amunicji
Cele polskiej armii i wnioski z wojny na Ukrainie
Czarna Dywizja z tytułem mistrzów
Nowe Raki w szczecińskiej brygadzie
Wybiła godzina zemsty
Trzy medale żołnierzy w pucharach świata
Operacja „Feniks”. Żołnierze wzmocnili most w Młynowcu zniszczony w trakcie powodzi
„Szpej”, czyli najważniejszy jest żołnierz
Donald Tusk po szczycie NB8: Bezpieczeństwo, odporność i Ukraina pozostaną naszymi priorytetami
Olimp w Paryżu
Polskie „JAG” już działa
Transformacja dla zwycięstwa
Polacy pobiegli w „Baltic Warrior”
Terytorialsi zobaczą więcej
Nasza broń ojczysta na wyjątkowej ekspozycji
„Nie strzela się w plecy!”. Krwawa bałkańska epopeja polskiego czetnika
Trudne otwarcie, czyli marynarka bez morza
„Feniks” wciąż jest potrzebny
Żaden z Polaków służących w Libanie nie został ranny
Selekcja do JWK: pokonać kryzys
Medycyna „pancerna”
Druga Gala Sportu Dowództwa Generalnego
Ustawa o obronie ojczyzny – pytania i odpowiedzi
Ustawa o zwiększeniu produkcji amunicji przyjęta
Czworonożny żandarm w Paryżu
Ustawa o obronie ojczyzny – pytania i odpowiedzi
Aplikuj na kurs oficerski
Co słychać pod wodą?
Jaka przyszłość artylerii?
Karta dla rodzin wojskowych
„Szczury Tobruku” atakują
NATO odpowiada na falę rosyjskich ataków
Norwegowie na straży polskiego nieba
„Siły specjalne” dały mi siłę!
Mniej obcy w obcym kraju
Setki cystern dla armii
Polsko-ukraińskie porozumienie ws. ekshumacji ofiar rzezi wołyńskiej
Wielkie inwestycje w krakowskim szpitalu wojskowym

Ministerstwo Obrony Narodowej Wojsko Polskie Sztab Generalny Wojska Polskiego Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych Wojska Obrony
Terytorialnej
Żandarmeria Wojskowa Dowództwo Garnizonu Warszawa Inspektorat Wsparcia SZ Wielonarodowy Korpus
Północno-
Wschodni
Wielonarodowa
Dywizja
Północny-
Wschód
Centrum
Szkolenia Sił Połączonych
NATO (JFTC)
Agencja Uzbrojenia

Wojskowy Instytut Wydawniczy (C) 2015
wykonanie i hosting AIKELO