Czy Polska powinna się bać dżihadystów?
Wydarzenia paryskie z 13 listopada 2015 roku przejdą do historii międzynarodowego terroryzmu jako jedna z najbardziej spektakularnych konspiracji terrorystycznych w najnowszej historii. Jej rozmach zaszokował obserwatorów na całym świecie, choć podobny charakter miały wcześniejsze ataki w Mumbaju w Indiach w 2008 roku czy na Uniwersytecie w Garissie w Kenii w kwietnia 2015 roku. Próby dokonania takich zamachów miały też miejsce w Europie, np. w Wielkiej Brytanii, gdzie w październiku 2013 roku brytyjskie służby specjalne rozbiły komórkę terrorystyczną wzorującą się w swoich planach na zamachowcach z Mumbaju.
Francusko-belgijscy terroryści, których działania sparaliżowały Paryż w nocy z 13 na 14 listopada 2015 roku, nie byli więc prekursorami nowych metod. Niestety, nie zmienia to faktu, że ich działalność przypadła na okres wzmożonej aktywności terrorystycznej dżihadystów, wymierzonej w szeroko rozumiany Zachód. Badania norweskich naukowców pokazują, że od stycznia 2011 roku do czerwca 2015 roku na terenie Europy, Stanów Zjednoczonych i Australii było przygotowywanych 69 dżihadystycznych spisków terrorystycznych. 19 z nich, w tym 12 w Europie, zakończyło się przeprowadzeniem ataku terrorystycznego, a zaangażowanych w nie było co najmniej 120 osób (80 w Europie). Równolegle w samej Francji tylko od stycznia do października 2015 roku planowano co najmniej dziewięć akcji terrorystycznych, w tym te najbardziej znane, zakończone styczniowymi atakami na redakcję „Charlie Hebdo” i supermarket Hypercacher.
Bezpieczeństwo wewnętrzne większości państw członkowskich Unii Europejskiej i NATO zostało poważnie zachwiane. Dlatego również kraje mniej narażone na działania dżihadystów, w tym Polska, muszą odpowiedzieć sobie na pytania dotyczące poziomu zagrożenia terroryzmem swojego terytorium i przygotowania się na ewentualne odparcie ataku. Byłoby dobrze, gdyby sporządzona analiza poprzedzała reaktywne i często przesadzone lub chybione inicjatywy antyterrorystyczne, których wysyp następuje po każdym znaczącym zamachu. Warto przy tym zwrócić uwagę na cztery kwestie.
Retoryka nienawiści
Po pierwsze, Polska jest zagrożona terroryzmem dżihadystów od co najmniej 1998 roku, kiedy przywódca Al-Kaidy, zapomniany już nieco Osama bin Laden, wezwał do mordowania „Amerykanów i ich sojuszników”. Mimo że Polska nie była jeszcze wtedy w NATO, znalazła się wśród krajów, a Polacy osób wziętych na celownik przez najważniejszą organizację dżihadystyczną świata. W 2004 i w 2005 roku zastępca i następca bin Ladena w Al-Kaidzie, Egipcjanin Ajman az-Zawahiri, w swoich wystąpieniach dwukrotnie wymienił Polskę jako okupanta Iraku i wezwał do ataków godzących w jej interesy na świecie.
Apele podobne do tego sformułowanego przez bin Ladena w 1998 roku zawierały także pierwsze numery wydawanego przez Al-Kaidę na Półwyspie Arabskim czasopisma „Inspire”, w którym powszechnie nawoływano do „dżihadu »zrób to sam«”, również na szeroko rozumianym Zachodzie. Podobną retorykę podchwyciło Państwo Islamskie, którego rzecznik, Abu Mohammad al-Adnani, we wrześniu 2014 roku zachęcał do „zabijania w jakikolwiek sposób niewiernych Amerykanów i Europejczyków”.
Bliski wróg czy daleki?
Po drugie, groźby i wezwania do ataków skierowanych także przeciwko Polakom nie są równoznaczne z planowaniem zamachów terrorystycznych np. w Warszawie przez dżihadystów z Al-Kaidy lub Państwa Islamskiego. Obie te organizacje mają ograniczone zdolności operacyjne. Ten deficyt nie jest jednak wynikiem ich słabości, bo zarówno Al-Kaida (zwłaszcza poprzez swoją spółkę córkę, tzn. Front Obrony Ludności Lewantu, Dżabhat an-Nusra, jedną z największych grup rebelianckich w Syrii) jak i Państwo Islamskie byłyby w stanie zaatakować cele w Europie Środkowej lub zagrozić interesom kraju takiego jak Polska poza jego granicami (np. na Bliskim Wschodzie czy Afryce Północnej).
Ich potencjał ofensywny jest jednak przede wszystkim skierowany przeciwko celom lokalnym, regionalnym. An-Nusra, choć ma na koncie akcje na wzgórzach Golan i w Libanie, robi wiele, aby przekonać świat, że jest organizacją skoncentrowaną na Syrii i luźno związaną z Al-Kaidą. Państwo Islamskie z kolei, zgodnie z szerzoną przez siebie propagandą, skupia gros sił i środków na walce z szyitami (Iran, prezydent Asad w Syrii, szyickie milicje w Iraku), Arabią Saudyjską, a dopiero następnie na zmaganiach z „krzyżowcami” i ich bazami (Stany Zjednoczone i sojusznicy). Krótko mówiąc, bliski wróg jest ciągle ważniejszy niż daleki, co jest odwróceniem logiki rządzącej Al-Kaidą Osamy bin Ladena. Należy jednak pamiętać, że Państwo Islamskie chętnie wykorzystuje nadarzające się okazje do podejmowania nieszablonowych działań i ataków, co przyznał już w 2007 roku jego „minister wojny” Abu Hamza al-Muhajir. To oznacza, że jeśli pojawi się możliwość zaatakowania Polski, „niewiernej”, sojusznika Stanów Zjednoczonych, nie zawaha się przed dokonaniem zamachu.
W podobny sposób najprawdopodobniej przebiegała racjonalizacja ataków na cele w Europie, przeprowadzonych przez bojowników wywodzących się z Belgii lub Francji. Znaleźli się oni w szeregach Państwa Islamskiego i organizacja postanowiła skorzystać z okazji, żeby wojnę prowadzoną na Bliskim Wschodzie przenieść na Stary Kontynent. I co najważniejsze, ta inicjatywa, mimo że wymierzona w kraje o wielkim doświadczeniu w działaniach antyterrorystycznych, zakończyła się sukcesem.
Zaplecze terrorystów
Po trzecie, powyższa konstatacja prowadzi nas do konkluzji, że Polska i kraje Europy Środkowej są bezpieczne tak długo, jak długo dżihadyści nadają priorytet działaniom na Bliskim Wschodzie i atakom terrorystycznym na terenie Europy Zachodniej. Ten brak zainteresowania naszym regionem niekoniecznie wynika z ignorancji, raczej jest pochodną braku infrastruktury, z której Państwo Islamskie czy Al-Kaida mogłyby skorzystać, przygotowując ataki na terenie Polski i krajów sąsiednich.
Infrastruktura to inaczej obecność na naszym terenie siatek i sieci, które w przeszłości wysyłały na fronty kolejnych świętych wojen (Bośnia, Czeczenia, Afganistan, Irak, Syria, Libia) ochotników, gromadziły środki finansowe na rzecz organizacji terrorystycznych lub organizowały dla nich zaplecze materiałowe oraz schronienie. W Europie Środkowej nie przebywają weterani wojen, których bohaterskie czyny mogłyby motywować kolejne pokolenia potencjalnych dżihadystów do pójścia w ich ślady, a których kontakty i znajomości na Bliskim Wschodzie nadal otwierałyby drzwi napływającym tam europejskim „zagranicznym bojownikom”.
Francja i Belgia mierzą się z problemem funkcjonowania takich siatek, środowisk w swoich granicach co najmniej od początku lat dziewięćdziesiątych XX wieku i wojny domowej w Algierii. Europa Środkowa nie ma tego doświadczenia, co w tym momencie jest największym zabezpieczeniem przed dżihadystycznym terroryzmem.
Bez gwałtownych ruchów
Po czwarte, brak dżihadystycznej infrastruktury na terenie Polski i w Europie Środkowej nie zwalnia naszego kraju i jego sąsiadów od konieczności ulepszania własnych rozwiązań antyterrorystycznych, inspirowanych zresztą przez strategie partnerów zachodnioeuropejskich, którzy zmagają się z bardzo wysokim zagrożeniem terrorystycznym. Niektórzy wykorzystują zamachy w innych krajach w przedwyborczych rozgrywkach politycznych, jak na przykład rząd Słowacji, który w dwa tygodnie po zamachach w Paryżu zaaprobował na jednym posiedzeniu zmiany w 16 aktach prawnych mające usprawnić zwalczanie terroryzmu. Lepiej jednak nie kopiować takich praktyk i w spokoju pracować nad ustawą antyterrorystyczną, której projekt zapowiada rząd. Należy przy tym jednak także zdawać sobie sprawę, że skala zagrożenia terroryzmem dżihadystów w Europie jest tak wielka, że nawet najlepsze rozwiązania antyterrorystyczne nie obronią nas w każdej sytuacji przed działaniami kolejnych komórek zamachowców.
Krótko mówiąc, Paryż nie był ostatni, ale Polska i Europa Środkowa najprawdopodobniej nie będą następne.
Dr Kacper Rękawek jest ekspertem Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.
autor zdjęć: Michał Wajnchold