Szkolenie z przyszłością

Z Krzysztofem Kubą o zmianie metod szkolenia, strzelaniu wiązką laserową i symulatorze konia rozmawia Łukasz Zalesiński.

 

Zanim przejdziemy do współczesności, trochę historii. Kiedy w polskiej armii pojawiły się pierwsze symulatory?

A miał pan okazję oglądać symulator konia? Kiedyś był używany w polskiej kawalerii. Dzięki niemu ułani mogli nauczyć się, jak prosto siedzieć w siodle, a jednocześnie używać szabli czy lancy. Na to pytanie naprawdę trudno odpowiedzieć, bo armia praktycznie od zawsze używała w celach szkoleniowych ekwiwalentów uzbrojenia. Drewniane miecze, szable, przekrój czołgu T-34, który dziś można oglądać w poznańskim Muzeum Broni Pancernej… To wszystko są wynalazki tej kategorii. Choć pewnie należałoby je nazwać nie tyle symulatorami, ile trenażerami. Żaden z nich nie odtwarzał przecież hipotetycznej sytuacji z pola walki.

 

Rewolucja przyszła wraz z armią zawodową...

Właściwie rozpoczęła się już w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Tworzyliśmy symulatory przygotowujące do obsługi bojowych wozów piechoty lub czołgów T-72. Potem obudowywaliśmy je cyfrowymi urządzeniami. Dziś, ze względu na poziom zaawansowania technologicznego, nie są postrzegane jako atrakcyjne. Trzeba jednak pamiętać, że były przygotowywane przede wszystkim z myślą o żołnierzach zasadniczej służby zawodowej. Kiedy nastała armia zawodowa, zaczęło nam brakować nowoczesnych technologii. Odczuliśmy to szczególnie podczas przygotowań żołnierzy do misji w Iraku i Afganistanie. Korzystaliśmy wówczas z mobilnych zespołów armii USA, które były wyposażone w systemy VBS [Virtual Battlespace Systems – wirtualne pole bitwy]. Od Amerykanów wypożyczaliśmy laserowe symulatory strzelań i wysyłaliśmy wojskowych do specjalistycznego ośrodka w Hochenfeltz. Wówczas też stało się jasne, że pozyskanie nowoczesnych symulatorów, utworzenie centrów szkolenia to kluczowa sprawa dla naszej armii.

 

Udało się to osiągnąć?

Wbrew pozorom mamy rozbudowaną bazę symulatorów...

 

A dlaczego wbrew pozorom?

Funkcjonuje pewien stereotyp, że w tej dziedzinie jesteśmy armią zapóźnioną. To oczywiście fałsz. Mamy co prawda pewne braki, ale często wynikają one z celowego działania. Zależy nam na tym, by system był budowany zgodnie z przyjętym wcześniej planem, aby był spójny i oparty na najnowocześniejszych dostępnych rozwiązaniach. Podzieliliśmy go na cztery segmenty szkolenia: pierwszy – szkolenie żołnierza specjalisty, drugi – na poziomie załogi, plutonu i kompanii, trzeci – batalionu i wreszcie czwarty – sztabów i dowództw od brygady wzwyż. W tej chwili duże nasycenie sprzętem mamy w segmentach pierwszym i ostatnim. Sztabowcy i dowódcy większych związków taktycznych mogą się szkolić za pomocą choćby systemów JTLS [Joint Theater Level Simulation – system symulacyjny działań połączonych] i JCATS [Joint Conflict and Tactical Simulation – system symulacji pola walki]. Pozwalają one na przećwiczenie kilkudziesięciu tysięcy sytuacji występujących na polu walki na poziomie taktycznym i operacyjnym. Oficerowie mają możliwość pokierowania walką czy zarządzania w czasie sytuacji kryzysowej. JTLS jest dostępny w rembertowskim Centrum Symulacji i Komputerowych Gier Wojennych, a JCATS w 9 Brygadzie Wsparcia Dowodzenia w Białobrzegach. Luki, o których wspominałem, dotyczą dwóch środkowych segmentów. Oczywiście nie jest jednak tak, że nie mamy możliwości szkolić się na szczeblu plutonu czy batalionu. W 10 Brygadzie Kawalerii Pancernej mamy na przykład kompletny system przypisany czołgom Leopard. Budowaliśmy go od końca lat dziewięćdziesiątych, a specjalistyczny ośrodek szkolenia uruchomiliśmy w 2007 roku.

 

Jaki sprzęt będziemy kupować w najbliższym czasie?

W tej chwili kluczowe znaczenie mają dla nas kompleksowy system symulacji pola walki oraz laserowe symulatory strzelań. Upraszczając, można powiedzieć, że żołnierze uzyskają specjalne nakładki na broń osobistą, a także czołgi czy transportery opancerzone. Będą one emitować wiązkę lasera, a specjalne detektory wychwycą, czy dosięgła ona celu i jaki rezultat wywołała. Innymi słowy: czy przeciwnik został zabity, ranny, czy jego sprzęt został całkowicie zniszczony, czy tylko uszkodzony? Najważniejsze jednak jest to, że walczy się z realnym przeciwnikiem. Dzięki takim rozwiązaniom zmienia się cała filozofia szkolenia.

 

Dlaczego?

Żołnierze zyskają więcej swobody, a działanie na poligonie będzie zbliżone do realnej sytuacji taktycznej. Dziś ćwiczący strzelają ze ślepej amunicji. Nie jesteśmy w stanie w pełni zweryfikować, czy robią to skutecznie. Kiedy część z nich sięga po ostrą amunicję, inni muszą uważać, by nie wejść na linię strzału. Poruszają się więc w ściśle określonych kierunkach i przestrzeniach poligonu. Wkrótce jednak te bariery znikną. Dzięki nowoczesnej technologii w pełni obiektywnie ocenimy, jak żołnierz, pododdział i dowódca wykonali zadanie. Jeśli zrobią to źle, to sprawdzimy, dlaczego. No i nie należy zapominać o efekcie psychologicznym – damy dowódcy i żołnierzowi pewność co do jego wysokiej wartości i poczucie przewagi nad przeciwnikiem.

 

To znaczy?

Kiedyś, w jednym z państw Europy Zachodniej, miałem okazję obserwować ćwiczenia z użyciem laserowych symulatorów strzelań. W budynku pięciu żołnierzy tzw. OpFor-u [opposition force – siły opozycji] broniło się przed ćwiczącą kompanią. I oni trafiali jednego atakującego po drugim. Ratownicy medyczni znosili wielu „rannych” i „zabitych” w pobliże dowódcy kompanii, a on musiał szybko się pozbierać, coś wymyślić, żeby nie stracić wszystkich swoich ludzi. Proszę mi wierzyć, nawet jeśli żołnierze nie umierają naprawdę, takie realistyczne działanie robi piorunujące wrażenie.

 

Kiedy polscy żołnierze będą mogli skorzystać z tego typu urządzeń?

Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, pierwsze ćwiczenia z wykorzystaniem laserowych symulatorów strzelań będzie można przeprowadzić w 2018 roku. Na razie na poziomie plutonu, może kompanii. W 2019 roku najpewniej w ten sposób będziemy mogli już standardowo wyszkolić bataliony. Sprzęt dostarczymy najpierw na wschód kraju – na tamtejsze poligony i do jednostek. W przyszłości ten system zostanie zsynchronizowany z JCATS-em. Żołnierze będą wykonywali zadania w terenie, a ich poczynania będą widoczne w urządzeniach systemu wyższego poziomu. Umożliwi to szkolenie dowództw i sztabów w czasie realnej walki pododdziałów. W ten sposób realizujemy ideę tzw. symulacji rozproszonej.

 

Zakup systemów używanych na polu walki to priorytet. Do tego dochodzą symulatory wykorzystywane do szkolenia w samych jednostkach, takie jak śnieżniki czy jaskry...

Pierwsze śnieżniki trafiły do polskiej armii w 2009 roku. Dziś można z nich korzystać, choćby w poznańskim Centrum Szkolenia Wojsk Lądowych, 10 Brygadzie Kawalerii Pancernej w Świętoszowie, Akademii Marynarki Wojennej w Gdyni czy na poligonie w Orzyszu. Tylko w 2015 roku szkoliło się z ich użyciem 45 tys. osób. Program cały czas jest kontynuowany. Śnieżników przybywa, a jednocześnie zmienia się samo urządzenie. Żołnierze wchodzą do pomieszczenia, biorą do ręki specjalnie dostosowaną broń i dzięki wirtualnej projekcji stają się częścią pola bitwy. W symulatorze mogą również ćwiczyć załogi rosomaków i innych pojazdów. Istotne jest, by tego typu szkolenia były organizowane dla pododdziałów.

Jaskry, czyli symulatory, dzięki którym kierowcy kołowych transporterów opancerzonych Rosomak mogą ćwiczyć jazdę w terenie – na poligonie, pustyni, w mieście – przypominającym ten afgański czy iracki, to nabytki jeszcze nowsze. W tej chwili stoją w Wyższej Szkole Oficerskiej Wojsk Lądowych we Wrocławiu i Centrum Szkolenia Wojsk Lądowych w Poznaniu. Jaskry łączymy tak, by mogły działać w grupach. Wówczas żołnierze mają możliwość treningu na poziomie plutonu. Symulacja rozproszona, czyli scalanie w jeden system symulatorów, które stoją w Poznaniu i we Wrocławiu, w tym akurat wypadku nie będzie pożądaną zdolnością. Rosomaki, które współpracują ze sobą na polu walki, zwykle działają w niewielkich odległościach od siebie. Łączenie ich przy tak dużym dystansie byłoby sztuczne i drogie. Symulatory, o których mówimy, są urządzeniami najwyższej światowej klasy, polskiej produkcji, zbudowanymi z udziałem narodowego potencjału naukowego.

 

Pieniądze na zakup kolejnych symulatorów pochodzą z programów modernizacji sił zbrojnych, ale nie tylko…

Wojskowe uczelnie często kupują symulatory z własnych funduszy. W ten sposób Wyższa Szkoła Oficerska we Wrocławiu kupiła laserowe symulatory strzelań firmy Saab. A my pilnie obserwujemy, jak się sprawują. To oczywiście tylko jeden z wielu przykładów.

Symulatory to przyszłość. Dzięki nim armia zmienia się nie tylko pod względem technicznym, lecz także mentalnym. Sprzęt, który pozyskujemy, zalicza się do najnowocześniejszych w Europie. A co cieszy nie mniej, spora jego część pochodzi od polskich producentów. Oni również mogą i będą korzystać na technologicznej rewolucji w wojsku.

 

Ppłk Krzysztof Kuba jest zastępcą szefa Oddziału Bazy Szkoleniowej Inspektoratu Szkolenia Dowództwa Generalnego Rodzajów Sił Zbrojnych.

Łukasz Zalesiński

autor zdjęć: Mirosław Cyryl Wójtowicz





Ministerstwo Obrony Narodowej Wojsko Polskie Sztab Generalny Wojska Polskiego Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych Wojska Obrony
Terytorialnej
Żandarmeria Wojskowa Dowództwo Garnizonu Warszawa Inspektorat Wsparcia SZ Wielonarodowy Korpus
Północno-
Wschodni
Wielonarodowa
Dywizja
Północny-
Wschód
Centrum
Szkolenia Sił Połączonych
NATO (JFTC)
Agencja Uzbrojenia

Wojskowy Instytut Wydawniczy (C) 2015
wykonanie i hosting AIKELO