W czasie XI zmiany PKW Afganistan najwięcej godzin w powietrzu
– trzysta – spędził porucznik Paweł Lachiewicz, pilot Mi-17
z samodzielnej grupy powietrzno-szturmowej. Jego koledzy mają podobne wyniki.
Operują z Ghazni. Jest ich blisko trzystu. Załogi śmigłowców Mi-17 pochodzą głownie z Leźnicy Wielkiej i Nowego Glinnika, a Mi-24 z Inowrocławia i Pruszcza Gdańskiego. Od kilku lat żołnierze z tych jednostek są najbardziej zajęci, ale też najbardziej doświadczeni ze wszystkich w Wojsku Polskim. Był czas, że jednocześnie brali udział w trzech operacjach – w Iraku, Czadzie i Afganistanie. Część żołnierzy samodzielnej grupy powietrzno-szturmowej wraca do kraju tylko na kilka miesięcy, by potem znów wyruszyć do Afganistanu. W Ghazni pełnią całodobowe dyżury QRF (Quick Reaction Force) – w wypadku wezwania w ciągu kilku minut muszą wystartować (ze szturmanami na pokładach) z pomocą oddziałom naziemnym. Zapewniają też transport między bazami oraz patrolują rejon prowincji, za który odpowiada Task Force White Eagle, i biorą udział w operacjach sił specjalnych.
Latają na Mi-17 i Mi-24. Te pierwsze śmigłowce, wbrew pseudofachowym opiniom z prasy codziennej, to nowe maszyny – zostały kupione kilka lat temu na potrzeby PKW. W Wojskowych Zakładach Lotniczych w Łodzi wyposażono je w nowe środki nawigacji i łączności oraz opancerzono (płyty chroniące załogę, pasażerów i silnik ważą blisko 1,5 tony). Załogę stanowi dwóch pilotów, technik oraz trzech strzelców (dwóch burtowych oraz tylny).
Nieco inaczej sytuacja wygląda z „hokejami”, jak piloci nazywają Mi-24. Pochodzą z połowy lat osiemdziesiątych i choć są to świetne maszyny, to afgańskie warunki dają im się we znaki. Niedobór mocy w rozrzedzonym powietrzu i dużym zapyleniu wymusza starty z użyciem przedniego podwozia, a rozpędzony do 100 kilometrów na godzinę śmigłowiec unoszony jest siłą nośną wirnika i wysięgników. Kilka z nich zostało poważnie uszkodzonych (niektóre nie wróciły do służby). W Afganistanie uzbrojenie Mi-24 stanowią zasobniki z działkami 23-milimetrowymi lub niekierowanymi pociskami rakietowymi oraz obrotowy, czterolufowy karabin kalibru 12,7 milimetra. Dodatkową osłonę zapewnia dwóch burtowych strzelców (jeden z nich jest jednocześnie technikiem pokładowym).
Niemal codziennie zdarzają się ataki na śmigłowce sił koalicji ISAF, ale najczęściej nie stanowią one zagrożenia. Nie można jednak ich lekceważyć – niedawno w pobliżu Ghazni talibom udało się zestrzelić zwinną i dobrze opancerzoną amerykańską Kiowę. Polscy piloci jak dotąd z każdej opresji wychodzili obronną ręką, choć zdarzało się, że ich maszyny miały przestrzelone łopaty czy ślady po kulach na płytach pancernych.
Nad zabezpieczeniem operacji polskich śmigłowców czuwa mnóstwo ludzi – technicy, służba meteo, rozpoznanie, żołnierze ze sztabu TOC (Tactical Operation Center) SGPSz czy Wojskowego Portu Lotniczego zarządzający ruchem lotniczym lotniska Ghazni (liczba startów i lądowań na nim sięga nawet dwustu) z ukrytej za hesco i workami z piaskiem wieży o wdzięcznym zawołaniu radiowym „Buffalo Tower”.
Gdy 12 Brygada Zmechanizowana zastąpi 6 Brygadę Powietrzno-Desantową w Afganistanie, piloci XI zmiany również udadzą się na zasłużony odpoczynek. A stanie się to już wkrótce. Po niedługim czasie, gdy czerwone berety będą wypełniać obowiązki w Krakowie, Bielsku i Gliwicach, oni rozpoczną przygotowania do trzynastej zmiany i w marcu znów polecą do Ghazni, by zasiąść za sterami „hokejów” i „siedemnastek”.
autor zdjęć: Bartosz Bera
