Misja Lublin

Żołnierze z Litwy i Ukrainy służący w dowództwie Wielonarodowej Brygady okres aklimatyzacji mają już za sobą, choć zgodnie podkreślają, że Polska cały czas ich zaskakuje, zadziwia i zachwyca.

 

Tuż po przyjeździe do Polski poszedłem do banku, żeby otworzyć rachunek oszczędnościowy i dostać karty kredytowe. Pani w okienku zapytała mnie o adres. Zbaraniałem, dlatego że jeszcze wtedy nie miałem wynajętego mieszkania. Okazało się to sporym problemem, ponieważ w Polsce karty wysyłane są pocztą. Nie bardzo mogłem to zrozumieć, u nas wszystko dostaje się w placówce banku”, wspomina pierwsze dni w Lublinie mjr Kostas Petrovas z Litwy. „Ostatecznie moje karty płatnicze dotarły na adres Wielonarodowej Brygady, a ja stałem się pełnoprawnym posiadaczem rachunku bankowego”, przyznaje z uśmiechem szef sekcji szkolenia LITPOLUKRBRIG.

Żołnierze z Litwy i Ukrainy, szczególnie na początku swojego pobytu, często spotykali się z zaskakującymi sytuacjami. „Pierwszego dnia świąt Bożego Narodzenia wybrałem się do sklepu. Obszedłem całe miasto i wszystko było pozamykane”, opowiada mjr Petrovas. „Na Litwie placówki handlowe i lokale są tego dnia pootwierane do godziny 20.00. Uważam jednak, że polskie podejście jest dobrym rozwiązaniem, bo ludzie, którzy w święta muszą pracować, nie mogą spędzić tego czasu ze swoją rodziną”, zaznacza Litwin.

 

Językowe przeszkody

Codzienne wizyty w sklepach na początku sprawiały oficerom z zagranicy sporo kłopotów. Głównie ze względu na barierę językową. Ci, którzy pochodzili z terenów przygranicznych, posługiwali się łamaną polszczyzną. Pozostali byli zdani na pomoc innych. „Przed wyjazdem wydawało mi się, że w Polsce większość ludzi rozmawia po angielsku i załatwienie podstawowych spraw nie będzie żadnym problemem. Niestety, nawet najprostsze zakupy okazały się sporym wyzwaniem. Dlatego już w pierwszych dniach pobytu w Lublinie moja motywacja do nauki polskiego szybko wzrosła. Postanowiłem, że muszę go poznać na tyle, by móc zapytać o podstawowe rzeczy. Zacząłem dużo czytać w waszym języku i oglądać telewizję. W nauce pomagała mi też koleżanka z Polski”, przyznaje kpt. Andrii Brodskyi, zastępca szefa służby zdrowia w LITPOLUKRBRIG.

Z kolei mjr Anatolii Ichenskyi, zastępca szefa sekcji rozpoznania, opowiada, że pierwsze problemy z komunikacją miał przy wynajmowaniu mieszkania. „Nie wiedziałem nawet, gdzie szukać ofert, nie wspominając już o negocjowaniu cen i warunków wynajmu. Pomoc zaoferował jednak konsulat ukraiński w Lublinie. Wspierali nas też polscy oficerowie. Dzięki temu wszystkie podstawowe sprawy udało mi się pozałatwiać w ciągu dwóch, trzech miesięcy”, przyznaje ukraiński oficer.

Z pomocy polskiego personelu obcokrajowcy służący w Wielonarodowej Brygadzie korzystają do dziś, choć Polacy wspominają, że pierwsze miesiące rzeczywiście były najtrudniejsze. „Zawsze najgorzej mają ci, którzy są pierwszą zmianą. Nie wiedzą, co ich czeka w nowym kraju, jak załatwiać najważniejsze sprawy związane z codziennym życiem, a przecież przyjechali tu na trzy lata. Musieli więc znaleźć mieszkania, założyć konta w bankach, kupić telefony komórkowe, poszukać szkół dla dzieci i pracy dla żon”, podkreśla mjr Wojciech Jakubczuk, szef sekcji wizyt i protokołu Wielonarodowej Brygady.

Polscy oficerowie przyznają, że próśb o pomoc jest coraz mniej, choć nadal zdarzają się sytuacje, gdy ich wsparcie jest niezbędne. „Pomagamy m.in. w opiece medycznej. Mamy sekcję medyczną z polskim personelem, więc gdy pojawia się problem, wysyłamy naszych przedstawicieli, by pomogli w załatwieniu wszelkich formalności, bo trzeba przyznać, że w sprawach medycznych bariera językowa wciąż jest duża. Czasem takie sytuacje zdarzają się nawet dwa, trzy razy dziennie i nie dotyczą wyłącznie personelu brygady, lecz także rodzin oficerów”, przyznaje ppłk Michał Małyska, zastępca szefa sztabu LITPOLUKRBRIG.

Polacy chcą, by oficerowie z Litwy i Ukrainy czuli się w Lublinie jak najlepiej. Dlatego stworzyli w jednostce program, który roboczo nazwali „Family care”. Organizują imprezy integracyjne, wspólne wyjazdy, a także naukę języka dla rodzin zagranicznego personelu jednostki. „To oczywiście są wyłącznie prywatne inicjatywy. Sami inicjujemy różnego rodzaju rozrywki. W ubiegłym roku, gdy wróciliśmy z ćwiczeń »Anakonda«, pojechaliśmy do pobliskiego Muzeum Zamoyskich w Kozłówce na piknik rodzinny. Niebawem planujemy wycieczkę do Lwowa. Stale organizujemy też krótkie wypady, np. na kajaki z bliskimi. Jednym słowem, dbamy o to, by nasze rodziny się integrowały i uważam, że robimy to na całkiem niezłym poziomie”, wylicza ppłk Małyska. „Ponadto niedawno przygotowaliśmy wraz z Uniwersytetem Marie Curie-Skłodowskiej w Lublinie kurs języka polskiego dla naszego personelu ukraińskiego i litewskiego oraz dla rodzin. Chcemy, by jak najlepiej wykorzystali te trzy lata pobytu w Polsce”, zaznacza polski oficer.

 

Razem czy osobno

Zwykle po pracy ukraińscy i litewscy żołnierze żyją jednak stałym rytmem codziennym. Ci, którzy przyjechali tu z rodzinami, większość pozasłużbowego czasu poświęcają na domowe obowiązki i sprawy najbliższych. „Mój syn jest w gimnazjum. Uczy się po polsku. Najwięcej problemów stwarzają mu nauki ścisłe – matematyka i fizyka – ze względu na dużo specyficznych terminów. Dlatego mocno nad tym pracujemy. Na początku było mu ciężko, bo znalazł się w zupełnie nowym środowisku. Koledzy z klasy przyjęli go jednak bardzo dobrze. Pomogło to, że języka zaczął się uczyć przed przyjazdem do Lublina. Wspiera go również wychowawczyni i jednocześnie nauczycielka polskiego – syn ma dodatkowe zajęcia, dostaje więcej lektur do czytania i dzięki temu robi szybkie postępy”, przyznaje mjr Anatolii Ichenskyi.

Rodzina ukraińskiego oficera niebawem się powiększy, bo na świat przyjdzie kolejne dziecko. „Cieszę się, że w tych ważnych chwilach możemy być razem, choć decyzja o wyjeździe do Polski całą rodziną nie była łatwa. Żona musiała zrezygnować z pracy. Jest fizjoterapeutką i bardzo lubi swój zawód. Tu również chciałaby go wykonywać, ale na razie nie zna za dobrze języka polskiego”, wyjaśnia ukraiński oficer.

Nie wszyscy zdecydowali się na przyjazd do Polski z rodzinami. Biorąc pod uwagę kadencyjność służby w Wielonarodowej Brygadzie, sporo oficerów musiało podjąć trudną decyzję o rozłące z najbliższymi. „Dla wielu młodszych kolegów, którzy nie mają jeszcze rodziny, przyjazd do Polski był pewnie nieco mniejszym problemem. My mieliśmy spory dylemat”, przyznaje kpt. Andrii Brodskyi, którego bliscy pozostali w Żytomierzu. „Mój starszy syn ma 14 lat i jest w ósmej klasie, drugi syn jest dziesięć lat młodszy i chodzi do przedszkola. Po wielu dyskusjach i nieprzespanych nocach podjęliśmy decyzję, że do Polski pojadę sam, bo nie chcieliśmy, by ten starszy zmieniał szkołę. Żona z kolei jest wojskowym psychologiem i chodziło nam o to, żeby nie musiała rezygnować z pracy. Mieliśmy też świadomość, że trudno byłoby jej znaleźć tu odpowiednie stanowisko, na którym mogłaby pracować przez te trzy lata. Poza tym w Żytomierzu mamy służbowe mieszkanie i jeśli wyjechalibyśmy do Polski całą rodziną, musielibyśmy je zwolnić. A na Ukrainie niezwykle ciężko jest dostać taką kwaterę”, zwierza się medyk z LITPOLUKRBRIG.

Rozłąkę z rodzinami muszą rekompensować jedynie krótkie urlopy, podczas których zagraniczni żołnierze wracają w swoje strony bądź zapraszają najbliższych do siebie. Większość ukraińskich oficerów pochodzi z zachodu kraju, teoretycznie więc czas podróży nie powinien być długi. „Lublin i Żytomierz dzieli zaledwie 500 km. To blisko, ale jest jeszcze granica. By ją pokonać, trzeba czasami odstać nawet sześć czy siedem godzin, czyli dokładnie drugie tyle, ile wynosi czas jazdy. Dlatego nie bywam w domu zbyt często, zwykle tylko w święta i na dłuższy urlop. Żona z dziećmi odwiedziła mnie raz, ale udało nam się zwiedzić nie tylko Lublin, lecz także Warszawę i Kraków”, mówi kpt. Brodskyi, który przed wyjazdem do Polski służył w 95 Aeromobilnej Brygadzie w Żytomierzu.

Problemów z przekraczaniem granicy nie mają natomiast Litwini, choć oni z Lublina do swych rodzinnych domów mają nieco dalej. Wielu z nich urlopy spędza w ojczyźnie. „Nie jestem żonaty, więc decyzja o podjęciu służby w Wielonarodowej Brygadzie była dla mnie z pewnością łatwiejsza niż dla kolegów, którzy musieli zostawić w swoim kraju żony i dzieci. Raz na dwa, trzy miesiące jeżdżę jednak do Wilna, gdzie mieszka mój brat. Nie są to długie wyjazdy, zwykle na tydzień albo nawet krócej. Jedynie w wakacje udaje mi się tam spędzić nieco więcej czasu”, zdradza mjr Kostas Petrovas.

 

Służba po polsku

Mimo rozłąki z najbliższymi żołnierze chwalą sobie pobyt w Lublinie i warunki, w jakich przyszło im służyć. „Przedtem mieszkaliśmy we Lwowie, bo byłem oficerem tamtejszej 80 Brygady Powietrznodesantowej. Oba miasta są piękne, ale Lublin jest bardziej zadbany, a zabytkowe kamienice odnowione”, zwraca uwagę mjr Anatolii Ichenskyi. „Ponadto miasto jest dobrze oznakowane, więc nie ma żadnego problemu, np. z poruszaniem się samochodem”, dodaje ukraiński oficer. Z kolei kpt. Andrii Brodskyi dostrzega różnice w prozaicznych rzeczach: „Wydaje się, że Lublin i Żytomierz, w którym mieszkałem, to miasta zbliżone wielkością, a jednak inne. Drogi i transport miejski są tu zdecydowanie lepsze. Poza tym łatwiej jest np. kupić bilet autobusowy, bo są specjalne automaty, a dzięki taksometrom w taksówkach można szybko sprawdzić, ile rzeczywiście kosztuje dany kurs”.

Żołnierze nie mają jednak zbyt dużo czasu na poznawanie miasta, bo większość dnia spędzają w jednostce. Tu musieli szybko znaleźć wspólny język z kolegami z innych państw, bo gdy pojawili się w Polsce, postawiono przed nimi zadanie wypracowania odpowiednich procedur i przygotowania Wielonarodowej Brygady do osiągnięcia pełnej gotowości bojowej. „Dla nas od początku była to służba podobna do tej w zwykłej jednostce wojskowej, z tą różnicą, że pracujemy w środowisku międzynarodowym i posługujemy się językiem angielskim. Pozytywna certyfikacja pokazała, że ze wszystkich obowiązków wywiązaliśmy się znakomicie, a trzeba pamiętać, że została ona przeprowadzona na podstawie natowskiego dokumentu CREVAL, którego nie mogliśmy przetwarzać na miejscu, bo Ukraina nie jest członkiem NATO”, podkreśla ppłk Michał Małyska, zastępca szefa sztabu Wielonarodowej Brygady. „Od początku dogadywaliśmy się bezproblemowo. Chociaż pochodzimy z trzech różnych krajów, to nasze kultury są zbliżone. Kraje europejskie to nie Chiny, Indie czy Afganistan. W pewnych sprawach oczywiście się różnimy, ale jesteśmy w stanie zrozumieć swoje zachowania, sposób myślenia czy bycia”, podsumowuje mjr Petrovas.

W dowództwie Wielonarodowej Brygady służy 18 Ukraińców, pięciu Litwinów, 58 Polaków oraz 13 polskich pracowników cywilnych. Miejscowy personel zaznacza, że już przygotowuje gotowe rozwiązania, mające ułatwić pierwsze miesiące służby nowym oficerom, którzy przyjadą do Lublina w 2018 roku. „Bazując na doświadczeniach tych, którzy przetarli szlaki, chcemy opracować specjalny przewodnik. Opublikujemy go na naszej oficjalnej stronie internetowej i udostępnimy wszystkim oficerom, którzy będą u nas służyć. Zależy nam, by przekazać obcokrajowcom podstawowe informacje i wskazówki, tak aby pierwszy okres pobytu był dla nich jak najłatwiejszy”, kreśli plany na przyszłość mjr Wojciech Jakubczuk, szef sekcji wizyt i protokołu Wielonarodowej Brygady.

Piotr Raszewski

autor zdjęć: Piotr Raszewski





Ministerstwo Obrony Narodowej Wojsko Polskie Sztab Generalny Wojska Polskiego Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych Wojska Obrony
Terytorialnej
Żandarmeria Wojskowa Dowództwo Garnizonu Warszawa Inspektorat Wsparcia SZ Wielonarodowy Korpus
Północno-
Wschodni
Wielonarodowa
Dywizja
Północny-
Wschód
Centrum
Szkolenia Sił Połączonych
NATO (JFTC)
Agencja Uzbrojenia

Wojskowy Instytut Wydawniczy (C) 2015
wykonanie i hosting AIKELO