OSOBISTY KOSMOS

We wrześniu po raz pierwszy w Siłach Powietrznych został przeprowadzony kurs SERE najwyższego poziomu – C, przeznaczony dla personelu szczególnie narażonego na bycie odizolowanym od sił własnych.

Wzięli w nim udział między innymi kandydaci na instruktorów z zakopiańskiego Wojskowego Ośrodka Szkoleniowo-Kondycyjnego i koszalińskiego Centrum Szkolenia Sił Powietrznych, placówek, które w nieodległym czasie będą szkolić w tym zakresie personel latający Sił Zbrojnych RP. Po dziesięciodniowych intensywnych zajęciach składających się z teorii i warsztatów praktycznych uczestnicy szkolenia wzięli udział w trzydobowych ćwiczeniach sprawdzających, podczas których izolowani od sił własnych pokonywali tereny Tatr i okolicy. Wykorzystywali nabytą wiedzę w zakresie sztuki przetrwania, unikania ujęcia przez przeciwnika oraz zachowania się w niewoli. Szkoleniem kierował autor programu kapitan Marcin Kalita z WOSzK-u, zajęcia prowadzili zaś specjaliści z Marynarki Wojennej, Sił Powietrznych, Wojsk Specjalnych i Straży Granicznej.

Dotrzeć do swoich, to znaczy dokąd? I w jaki sposób? W nieznanym i z założenia wrogim terenie Tatralandii każdy krok był ryzykowny. Jeszcze przed chwilą byli plutonem prowadzącym działania w górach Tatralandii – rozpoznawali teren i wyszukiwali dogodnych lądowisk dla śmigłowców. Zaatakowani niespodziewanie, rozbici na kilkuosobowe zespoły, tropieni przez patrole przeciwnika, mogli liczyć jedynie na siebie. Musieli też ciągle pamiętać, że nadal są żołnierzami wykonującymi zadanie, którego celem jest przetrwanie oraz nawiązanie łączności i połączenie się ze swoimi [to założenia kursu Survival, Evasion, Resistance, Escape/Extraction, czyli SERE].

Pazerny łącznik

Dotrzeć do swoich, to znaczy dokąd? I jak? W nieznanym i z założenia wrogim terenie każdy krok był ryzykowny, każda droga – zdradliwa, każdy człowiek – niepewny. Wystarczyło, że zbliżyli się do domostw, a już przyciągali ciekawskie spojrzenia tubylców. Wiedzieli też, że przeciwnik, korzystający z najnowocześniejszej techniki, może obserwować każdy ich krok, mimo najgłębszych ciemności. Kiedy z kolei przemykali się górami i pod osłoną lasów, nadkładali drogi.

Zdzisław uświadomił sobie w pewnej chwili, że został sam. Kluczyli wszyscy po lesie i nagle koledzy zniknęli mu z oczu. To najgorsze, co mu się mogło przydarzyć. Co dalej? Odtwarzając w pamięci drogę, wrócił do punktu, z którego całym zespołem namierzali kierunek. Zostawił znak, w którą stronę pójdzie, i wyruszył ponownie. Po jakimś czasie – przekonany, że koledzy powinni być blisko – zaryzykował użycie gwizdka. Odnaleźli się niemalże natychmiast!

Pierwszym celem żołnierzy (odciętych od swoich wojsk) była leżąca na uboczu wioska, gdzie w starym gospodarstwie miał siedzibę „łącznik”. Mimo że zastosowali procedury sprawdzające, egzotycznie ubrany i dziwnie zachowujący się mężczyzna nie budził zaufania. Ukryci w opuszczonej stajni dobijali z nim targu, użerając się o każdy banknot. Im więcej dostawał, tym gorliwiej zapewniał o oddaniu i przyjaźni.

I chciał kolejnych pieniędzy. Wreszcie obiecał doprowadzić zespół w bezpieczne miejsce i swoimi kanałami wezwać pomoc. Wychodząc, próbował zamknąć drzwi od zewnątrz. Co to, to nie, przyjacielu! Marcin zachował się przytomnie, wyskoczył z pomieszczenia, szybko rozstawił ludzi. Może to i zbędna ostrożność, ale w takich sytuacjach nie wolno ufać nikomu. 

Drugiego dnia tułaczki, mniej więcej koło południa, dotarli do punktu, z którego zgodnie z procedurą miał ich podebrać śmigłowiec. Na zaimprowizowanym lądowisku kapitan Marcin Kalita, kierownik ćwiczeń, zarządził przerwę taktyczną, podczas której nastąpiło szybkie przypomnienie procedury naprowadzania maszyny „na twarz”. Po chwili widoczna na tle granatowych tatrzańskich szczytów kropka Mi-8 gwałtownie zaczęła rosnąć. Aby zachować bezpieczeństwo, za przyjmującą śmigłowiec debiutantką Karoliną jako dubler ustawił się instruktor.

 

Uderzenie fali powietrza spod śmigła, zawis transportowca na kilku metrach... Zbliżał się powoli, reagując na każdy gest naprowadzającej. Wreszcie był już tak blisko, że przez szybę widziała skupioną twarz pilota.  Z pokładu wyskoczyli specjalsi ubezpieczający rejon. Odzyskiwani żołnierze poddani zostali szybkim procedurom identyfikacyjnym. Dopiero na pokładzie złapali głęboki oddech.

Śmigłowiec obleciał malowniczą dolinę, ale po ostrzale uległ awarii (zgodnie z planem ćwiczeń…). Wylądował w przygodnym terenie, na skraju wzniesienia. Po jednej stronie urwisko, po drugiej przeciwnik. Rozbitkowie musieli pokonać strome, ruchome piarżysko. Przygotowali sobie wcześniej awaryjną linę, splatając w warkocz linki spadochronowe. Zgodnie z założeniem zjechali w „kluczu”, czyli metodą bezprzyrządową, przeplatając linę przez ciało.

Pieszczota kocią muzyką

Po dwóch dobach unikania kontaktu z przeciwnikiem i dziesiątkach kilometrów marszu trzeciego dnia rankiem zostali zaatakowani na brzegu skrytego w gęstej mgle jeziora. Po znalezieniu ukrytych na brzegu kajaków rozpoczęli nawigację bez punktów orientacyjnych, niczym na oceanie. Szczęśliwie dopłynęli do brzegu, pokonali kolejne kilometry. Na koniec czekał ich ostatni lot śmigłowcem, który gładko przyziemił na równym i twardym lotnisku w Nowym Targu. Udało się nie tylko przetrwać, lecz także wykonać zadanie. Kapitan Marcin Kalita wygłosił krótkie orędzie, podziękował za trud i wysiłek, instruktorzy pogratulowali uczestnikom. Niby wszystko było okej, załoga zapakowała się do ciężarówki, kurs formalnie został zakończony, ale w powietrzu jakby coś wisiało...

Pojazd przecisnął się przez miasto, dość długo kluczył. Nagle rozległy się wybuchy, strzały, krzyki: „Nie rozglądać się, na ziemię, ręce do tylu!”. Napastnicy sprawnie skuli całe towarzystwo kajdankami, założyli opaski na oczy, worki na głowy. Ktoś nie wytrzymał ciśnienia, rzucił umówione hasło i tym samym wycofał się z gry. Miał takie prawo, zapewne potem żałował.

 Pułkownik Paweł Dobrowolski z zespołu Straży Granicznej, uczestniczący w kolejnym już kursie SERE jako główny „oprawca”, do nocy prowadził wyrafinowaną grę z pojmanymi. Spokojny, metodyczny. Pytał o personalia, o jednostkę, o zadania. Należało się więc skoncentrować, przypomnieć sobie zasady, ułożyć plan, pamiętając o tym, co można powiedzieć, a czego nie; jak osiągnąć cel, którym jest przetrwanie i nie chlapnąć głupstwa, za które zapłacą przesłuchiwany lub jego towarzysze broni.

Odsiecz nadeszła nocą. Najwytrwalsi – podpułkownik Marek Drwal, major Leszek Mysłowski, kapitanowie Wiesław Wiśniewski i Łukasz Karpiński, porucznik Adam Daszkiewicz oraz starszy sierżant Zdzisław Choruży – wzięli udział w piekielnym finale. Odbicie było dla izolowanych żołnierzy najbardziej ryzykownym elementem ćwiczeń. Wystarczył nieopatrzny ruch, jeden gest przyjaźni i wdzięczności, by paść ofiarą zamieszania. Zatem kolejny raz leżeli na glebie i czekali na procedury identyfikacyjne. Na słowa: „Jesteście wolni!”. Wybuch radości był tak wielki, jakby właśnie zakończyli lot w kosmos. I dla niektórych był to lot w kosmos, czego wcale nie ukrywali.

SERE znaczy przeżyć

Survival, Evasion, Resistance, Escape/Extraction (SERE) obejmuje zasady i procedury postępowania na wypadek izolacji żołnierzy lub personelu cywilnego od sił własnych. Celem szkolenia w tej dziedzinie jest umożliwienie przeżycia w niebezpiecznym, nieprzyjaznym środowisku, a także uniknięcie pojmania, a jeśli to nastąpi, uniknięcie wykorzystania oraz przygotowanie i przeprowadzenie ucieczki.

 „Porwani” symulowali wychłodzenie. daremnie,  ratownik medyczny starszy kapral Paweł Jankowski psuł wszystko, dokonując pomiarów temperatury ciała: „Wszystko jest okej!”

Piotr Bernabiuk

autor zdjęć: Piotr Bernabiuk





Ministerstwo Obrony Narodowej Wojsko Polskie Sztab Generalny Wojska Polskiego Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych Wojska Obrony
Terytorialnej
Żandarmeria Wojskowa Dowództwo Garnizonu Warszawa Inspektorat Wsparcia SZ Wielonarodowy Korpus
Północno-
Wschodni
Wielonarodowa
Dywizja
Północny-
Wschód
Centrum
Szkolenia Sił Połączonych
NATO (JFTC)
Agencja Uzbrojenia

Wojskowy Instytut Wydawniczy (C) 2015
wykonanie i hosting AIKELO