Pięć lat po obaleniu dyktatury Kaddafiego i zaprowadzeniu „demokracji” Libia jest jednym z najbardziej zdestabilizowanych państw Afryki.
Tylko koszmar syryjski po prawie sześciu latach od wybuchu serii rewolt i wojen domowych na Bliskim Wschodzie przykuwa na stałe uwagę możnych tego świata, chociaż krew leje się codziennie także w innych miejscach regionu. Wobec zaabsorbowania wydarzeniami w Syrii nikną sprawy dziejące się w innych częściach regionu bliskowschodniego, równie ważne dla przyszłości świata. Na tym tle wyróżnia się jedynie sytuacja w Libii. Wynika to z faktu, że ten północnoafrykański kraj – a raczej to, co z niego zostało po upadku w 2011 roku reżimu Muammara Kaddafiego i trwającej niemal nieprzerwanie od tamtego czasu wojnie domowej – jest największym w całym Maghrebie ośrodkiem przemytu nielegalnych migrantów do Europy. Ponadto Libia stanowi dziś główne północnoafrykańskie centrum aktywności dżihadystów, zwłaszcza zamorskich prowincji Państwa Islamskiego (IS).
Typy spod ciemnej gwiazdy
Pięć lat po obaleniu dyktatury Kaddafiego i zaprowadzeniu „demokracji” Libia jest jednym z najbardziej zdestabilizowanych państw Afryki (obok m.in. Sudanu Południowego, Mali czy Somalii). Mimo formalnych uzgodnień pokojowych, podjętych przed niemal rokiem pod auspicjami ONZ, wciąż jest podzielona na dwa wrogie obozy polityczne z odrębnymi rządami, rezydującymi w Tobruku i Trypolisie. Kraj jest targany też wieloma konfliktami etnicznymi, plemiennymi i wyznaniowymi, które – brutalnie przez lata tłumione za czasów Libijskiej Dżamahiriji Ludowej – po 2011 roku odżyły ze zdwojoną siłą. Tuż po zwycięstwie rewolucji Libia faktycznie przekształciła się w typowe państwo upadłe. Brak skutecznej władzy centralnej szybko zrodził anarchię. Tę sytuację wykorzystują zarówno dżihadyści z Al-Kaidy i IS, jak i różnego typu organizacje oraz struktury przestępcze, dla których najważniejszym źródłem dochodów stopniowo staje się przemyt nielegalnych migrantów do Europy. Zresztą często aktywność tych grup, zwłaszcza parających się przemytem żywego towaru, ściśle przenika się z działalnością struktur dżihadystycznych. Wszystko to tworzy skomplikowaną sieć powiązań różnego typu ludzi spod ciemnej gwiazdy. W takich realiach władzę ma ten, kto dysponuje większą „armią”, a jedynym prawem jest przemoc. Taka sytuacja jest groźna dla całej Afryki Północnej i Subsaharyjskiej.
Rosnący napływ imigrantów z Afryki Północnej do Włoch czy Hiszpanii sprawił, że w końcu Zachód na poważnie zainteresował się tym, co dzieje się w Libii. I nic dziwnego, skoro same tylko Włochy w ciągu dziewięciu miesięcy 2016 roku przyjęły aż 132 tys. imigrantów głównie z Libii (dane z końca września). Dla porównania – w całym 2015 roku w ten sposób do Włoch dotarło ponad 150 tys. osób (według oficjalnych informacji władz włoskich). Kwestia ta nabiera zatem dla Rzymu fundamentalnego znaczenia w sensie politycznym, społecznym i ekonomicznym, zwłaszcza w obliczu wyraźnie narastającego paraliżu decyzyjnego w ramach Unii Europejskiej co do dalszego kierunku działań wobec kryzysu uchodźczego.
Demokracja po libijsku
Perspektywy, nie tylko zresztą dla Włoch, są zaś więcej niż pesymistyczne. Szanse na ostateczne i trwałe polityczne uregulowanie sytuacji w Libii – które dawałoby jakieś nadzieje na ukrócenie procederu przemytniczego – wydają się wciąż odległe. Niewiele, jak na razie, zmienia tu fakt powstania w Libii, pod egidą ONZ, tzw. rządu porozumienia narodowego, kierowanego przez premiera Fajiza as-Sarradża. Rozmowy pokojowe z udziałem tego gabinetu, cieszącego się pełnym poparciem społeczności międzynarodowej, nie doprowadziły do tej pory do sukcesu. Na wschodzie kraju, w Tobruku, wciąż urzęduje, nieuznawany już przez większość świata, rząd z parlamentem wyłonionym dwa lata temu w wolnych i demokratycznych, jak na standardy kraju w stanie wojny, wyborach powszechnych. Państwo jest podzielone niemal równo na pół między oba rywalizujące ośrodki polityczne, a na tej sytuacji korzystają nie tylko islamiści z IS czy z Al-Kaidy, lecz także wiele lokalnych etnicznych milicji i ugrupowań, głównie wywodzących się z Tuaregów i Berberów.
Pozycję polityczną obu libijskich rządów umacnia to, że dysponują one w terenie realną, i to niemałą, siłą militarną. Gabinet z Tobruku cieszy się poparciem silnej (około 40 tys. ludzi) i dobrze wyszkolonej libijskiej armii narodowej, dowodzonej przez charyzmatycznego i wpływowego gen. Khalifa Haftara. Z kolei rząd „jedności narodowej” uzyskał poparcie państw zachodnich – nie tylko w postaci sprzętu, broni i amunicji, lecz także bezpośredniej pomocy sił specjalnych z USA, Francji i Włoch.
Narastające w ostatnich miesiącach zaangażowanie mocarstw i państw ościennych może zresztą okazać się dla Libii kolejnym elementem poważnie komplikującym sytuację wewnętrzną. Rosnące zainteresowanie przebiegiem wydarzeń w tym kraju, podobnie jak w Syrii czy Jemenie, grozi umiędzynarodowieniem przedłużającego się konfliktu. A jeśli tak się stanie, perspektywy uregulowania kwestii libijskiej znacznie się skurczą i ryzyko rozlania się wojny na cały – i tak mało stabilny – region Afryki Północnej znacznie wzrośnie.
Jak na razie stan głębokiego politycznego kryzysu w Libii potęguje też rola, jaką kraj ten ponownie zaczął odgrywać w regionie, czyli głównego punktu przerzutu emigrantów do Europy. W tym kontekście zagrożenia wynikające z panującego w kraju chaosu polegają przede wszystkim na masowym napływie nielegalnych imigrantów, którzy właśnie przez Libię szturmują miękkie podbrzusze Europy, czyli jej południowe kraje położone w basenie Morza Śródziemnego. W przeciwieństwie do Syrii, która jest największym „eksporterem” uchodźców i migrantów w regionie bliskowschodnim – Libia jest jednak wyłącznie swoistym punktem tranzytowym dla setek tysięcy ludzi, pochodzących głównie z Afryki Sub-
saharyjskiej i Wschodniej. Co ciekawe, sami obywatele Libii prawie w ogóle nie emigrują do Europy, są jednak bez wątpienia największymi beneficjentami procederu przemytu ludzi. W tę aktywność są bowiem zaangażowane bez mała wszystkie strony libijskiej wojny domowej, w tym również formacje podporządkowane obu zwalczającym się rządom. Niestety, wiele wskazuje na to, że utrzymywanie stanu anarchii w kraju jest na rękę poszczególnym ugrupowaniom i ośrodkom władzy, bo taka sytuacja pozwala na kontynuowanie intratnego przemytu nie tylko ludzi, lecz także narkotyków, papierosów czy broni do Europy. Według części źródeł, ten „biznes” może przynosić nawet 10% PKB Libii.
Reakcje Zachodu na szybko rosnące zagrożenia i wyzwania z terytorium tego państwa są jednak mocno spóźnione i też ograniczone, a tym samym – mało skuteczne. Jednoznaczne i bezwarunkowe udzielenie przez USA i Europę poparcia politycznego rządowi porozumienia narodowego, który jednak nie ma mandatu z powszechnych, wolnych i demokratycznych wyborów, tak jak jego rywal z Tobruku, od razu ustawiło Zachód w roli już nie arbitra czy rozjemcy w sporach libijskich, lecz jednej ze stron. I to tej niekoniecznie odpowiadającej standardom politycznym głoszonym wszem i wobec przez państwa zachodnie.
Przeciąć węzeł gordyjski
W takich realiach, niestety, pozostaje już zatem wyłącznie podążanie za tokiem wydarzeń i bierne reagowanie na bieg spraw w Libii (a szerzej – w całym Maghrebie, Sahelu i Afryce Subsaharyjskiej, czego przykładem może być choćby polityka Zachodu wobec sytuacji w Mali). Niewiele w tej kwestii zmieniają też postanowienia niedawnego szczytu NATO w Warszawie odnoszące się do zwalczania zagrożeń dla sojuszu na jego południowej flance. Choć przedstawiane jako przełomowe, w istocie nie ma jednak zbyt dużych szans na to, by w jakikolwiek sposób poprawiły pogarszającą się sytuację dotyczącą bezpieczeństwa w całym regionie Mare Nostrum.
Sojusznicy zdecydowali m.in. o tym, że w Tunezji zostanie utworzone centrum wywiadowcze NATO, którego celem ma być ogólnie sformułowane przeciwdziałanie siłom ekstremistycznym. To oczywiście próba wzmocnienia współpracy z partnerami z Maghrebu w dziedzinie zwalczania terroryzmu i przeniesienia jej na szczebel natowski. Dotychczas bowiem aktywność tego typu była podejmowana na południowej flance głównie na poziomie narodowym (Francja, Włochy, Hiszpania). Ta inicjatywa ma formalnie kluczowe znaczenie w przeciwdziałaniu zagrożeniom, które niesie niestabilność wielu państw Afryki Północnej i regionu Sahelu, minie jednak wiele lat, zanim zostanie przekuta w konkretne działania.
Kolejna ze znaczących decyzji warszawskiego szczytu NATO, odnoszących się do kwestii bezpieczeństwa południowej flanki sojuszu, dotyczy już bezpośrednio zagrożeń wywoływanych m.in. przez anarchię w Libii. Zapowiedź wsparcia ze strony sojuszu dla misji wojskowej Unii Europejskiej o kryptonimie „Sophia” i powołanie nowej operacji morskiej „Sea Guardian” – choć przedstawiane jako ważne działania natury ściśle wojskowej – to w istocie jednak bardziej deklaracje polityczne niż konkretne zapowiedzi militarne. Siły i środki wielu państw NATO, w większości będących przecież równocześnie członkami Unii Europejskiej, są już wszakże zaangażowane w tę pierwszą operację. Tym samym ewentualna rola sojuszu w jej wzmocnieniu będzie zapewne polegać albo na udostępnieniu kolejnych morskich zasobów militarnych, albo – co chyba wydaje się bardziej realne i rozsądniejsze – na wsparciu w dziedzinie wywiadu oraz operacyjnego rozpoznania. „Sophia” wzbudza jednak wiele kontrowersji przez niezwykle niską efektywność. W ciągu roku działania nie przyczyniła się do realizacji pokładanych w niej nadziei, zamieniając się w zwykłą, choć kosztowną akcję humanitarną: siły i środki morskie państw zachodnich, zamiast skupiać się na walce z przemytnikami i realnej ochronie granic morskich południa UE, zajmują się głównie ratowaniem imigrantów z tonących na pełnym morzu łodzi płynących ku Europie.
Zachód, po ponad pięciu latach trwania konfliktu w Libii, wciąż nie ma pomysłu na to, jak podejść do kwestii libijskiej, o jej rozwiązaniu już nawet nie wspominając. Mści się tu nie tylko pochopne i nieprzemyślane zaangażowanie militarne kilku kluczowych państw europejskich po stronie libijskiej „rewolucji demokratycznej” wiosną 2011 roku. Przyczyną problemów Zachodu w kontekście Libii jest też strategia oparta na fałszywym założeniu, że w regionach i krajach należących do kręgu cywilizacji islamu da się łatwo przeszczepić rozwiązania ustrojowe, prawno-administracyjne, polityczne i społeczno-ekonomiczne wypracowane (przez wieki!) na Zachodzie. Niestety, zachodniej demokracji i jej realiów nie da się odgórnie zadekretować w obcym kulturowo środowisku, a przypadek Libii jest tylko tego kolejnym potwierdzeniem.
autor zdjęć: Iason Foounten/UN