Kosztowne ambicje

Państwo Islamskie nie przebiera w środkach. I chodzi nie tylko o prowadzenie walki, lecz także zdobywanie pieniędzy.

Niemal dwa lata od powstania kalifat Państwa Islamskiego (IS) funkcjonuje – pod względem wewnętrznej organizacji – bez większych zmian, pomimo utraty części terytorium i kilku spektakularnych porażek militarnych. Tak duża aktywność w Lewancie nie byłaby możliwa, gdyby IS nie dysponowało znacznymi funduszami, do tego zdobywanymi całkowicie samodzielnie. Niewyobrażalne wręcz bogactwo, do niedawna liczone nawet w miliardach dolarów, pozwoliło Państwu Islamskiemu skutecznie zaistnieć w Syrii i Iraku, a później rozszerzyć działalność na inne części świata, nieraz bardzo odległe.

Religijny obowiązek

Do pewnego momentu dochody dzisiejszego Państwa Islamskiego – początkowo Al-Kaidy w Iraku, później Islamskiego Państwa w Iraku i Lewancie (ISIL) – stanowiły głównie wpływy od indywidualnych, hojnych darczyńców. Pochodzili oni głównie z krajów regionu Zatoki Perskiej (zwłaszcza z Kataru, Zjednoczonych Emiratów Arabskich i Arabii Saudyjskiej), a także Turcji i wielu miejsc na świecie, gdzie rzesza bezimiennych współwyznawców w ramach ummy (społeczności wiernych islamu) dawała swój zakat (jałmużnę) na walkę o prymat islamu, traktując to jako wypełnienie jednego z religijnych obowiązków. Było to zgodne z klasycznym schematem finansowania aktywności struktur Al-Kaidy, która nie wypracowała systemowych, ponadregionalnych mechanizmów samodzielnego zabezpieczenia swych działań.

Z czasem okazywało się to jednak dla islamskich radykałów w Lewancie niewystraczające, zwłaszcza wobec ambitnych zamierzeń strategicznych i militarnych. Nie bez znaczenia było to, że tego typu operacje finansowe w pewnym sensie ograniczają rozmach działań, bo sponsorzy są mimo wszystko nieprzewidywalni, oraz uniemożliwiają utrzymanie tak rozległych terenów, jakimi już w 2013 roku dysponowało ISIL. Co równie ważne, takie transakcje mogą być łatwo namierzane i blokowane. Biorąc to pod uwagę, kierownictwo organizacji wolało postawić na finansową samowystarczalność. Trzeba przyznać, że rezultaty tej decyzji przeszły wszelkie oczekiwania.

Abu Bakr al-Baghdadi – lider ISIL i późniejszy kalif Ibrahim – ryzykowną decyzję o przejściu na samofinansowanie podjął na przełomie 2013 i 2014 roku, po zajęciu przez podległe mu oddziały rozległych obszarów w Syrii i północno-zachodniego Iraku. Od tamtej pory kierownictwo tej organizacji zaczęło przykładać coraz większą wagę do samodzielnego zdobywania funduszy i środków materialnych na swą działalność. Jak wszystko w ISIL, proceder ten był ściśle scentralizowany i poddany rygorystycznej kontroli. Dowódca każdej grupy bojowej musiał się rozliczać co do syryjskiego funta, irackiego dinara czy amerykańskiego dolara, zdobytych w trakcie prowadzonych działań. Po powstaniu kalifatu, sprawa stała się prostsza – „centrala” pobiera jedynie tradycyjny, należny „podatek” w wysokości 1/5 zdobyczy lub dochodów poszczególnych oddziałów, prowincji itd.

Zanim jednak do tego doszło, ISIL zaczęło zarabiać w każdy możliwy sposób. Sięgnięto nawet po metody typowe dla struktur przestępczych, takie jak wymuszenia, porwania dla okupu, reket czy pospolita grabież. Im bardziej ISIL (a od czerwca 2014 roku IS – Państwo Islamskie) rosło w siłę, tym większe stawały się zdobywane samodzielnie dochody. W ten sposób wprost proporcjonalnie malała zależność ISIL lub IS od zewnętrznych donatorów, choć wszelkie datki i dotacje nadal przyjmowano z otwartymi ramionami. Warunek był jeden – darczyńcy dawali pieniądze, ale nie mogli formułować żadnych politycznych żądań, oczekiwań czy postulatów co do kierunków działalności obdarowywanego podmiotu. Ci spośród sponsorów, którzy nie chcieli się podporządkować tej zasadzie, z dnia na dzień przestawali być darczyńcami. IS wyróżniało się na tym tle negatywnie i bardzo szybko saudyjscy czy katarscy szejkowie zrezygnowali z bezpośredniego wspierania organizacji. Ale, jak pokazały przyszłe wydarzenia, ani Arabia Saudyjska, ani inne państwa Zatoki Perskiej nie pozostawiły kalifatu samemu sobie, nawet jeśli formalnie są z nim dzisiaj w stanie wojny. Ultrasunnickie Państwo Islamskie, absorbujące uwagę strategiczną, siły i środki szyickiej Islamskiej Republiki Iranu – głównego geopolitycznego rywala państw regionu Zatoki Perskiej – jest zbyt cennym atutem, aby pozwolić na jego eliminację.

Finansowe eldorado

Na początku powstania kalifatu islamiści dysponowali środkami szacowanymi na około 800 mln USD (w gotówce i różnego rodzaju precjozach). Z tych funduszy kupowali na czarnym rynku nie tylko nowoczesne wyposażenie wojskowe (np. systemy łączności, noktowizory) i uzbrojenie, lecz także dobra luksusowe, niedostępne w objętej wojną Syrii czy północnym Iraku. Część z tych zakupów była dokonywana niemalże na skalę masową. Tajemnicą poliszynela jest np. to, że na początku 2014 roku ISIL kupiło za granicą (głównie w Jordanii, Turcji i krajach Zatoki Perskiej ), oczywiście przez pośredników, w sumie około tysiąca nowych samochodów terenowych typu pick-up jednej ze słynnych azjatyckich firm motoryzacyjnych, przyczyniając się do skokowego wzrostu jej dochodów i ratingów. Pojazdy te sprowadzano później partiami na tereny kontrolowane przez kalifat, gdzie natychmiast zostawały poddawane militarnym modyfikacjom i już jako osławione „technicalsy” zasilały szeregi mobilnych formacji zmechanizowanych ISIL. Dzięki sporym zasobom gotówki islamiści z ISIL byli także w stanie na bieżąco finansować zaciąg i utrzymywanie lokalnych i cudzoziemskich ochotników „świętej wojny” – każdy rekrut mógł liczyć na około 400 dolarów amerykańskich miesięcznego żołdu i pełne wyposażenie (średnia płaca w Iraku to 200 dolarów).

Bogactwo ISIL uległo zwielokrotnieniu po zajęciu Mosulu w czerwcu 2014 roku. Islamiści przejęli z tamtejszych banków gotówkę o wartości niemal 0,5 mld dolarów amerykańskich, a do tego wiele wartościowych depozytów. Iracki wywiad szacował wartość aktywów organizacji Al-Baghdadiego na 1,5 mld dolarów. Wliczając w te zestawienia wartość zdobycznego sprzętu wojskowego, porzuconego przez irackie siły bezpieczeństwa, suma ta rosła nawet do ponad 2 mld (dżihadyści zdobyli m.in. dziesiątki pojazdów typu Humvee – każdy o rynkowej wartości około 250 tys. dolarów amerykańskich – a także kilka czołgów ciężkich M1A1 Abrams – cena jednostkowa to 10 mln dolarów amerykańskich).

Zresztą Mosul przez pierwszych kilka tygodni po zdobyciu był dla islamistów z IS istnym eldorado. Ocenia się, że dzienne dochody dżihadystów z różnego rodzaju aktywności przestępczej w tym mieście wynosiły wówczas nawet 10–12 mln dolarów amerykańskich. Szybko się to jednak skończyło. Konieczność przywrócenia działalności podstawowych służb komunalnych i administracji wymusiła bowiem na IS przeznaczenie znacznej części zdobycznych dochodów na podstawowe zarządzanie milionowym miastem, podobnie jak i pozostałymi częściami, szybko rozrastającego się w tamtym czasie, kalifatu.

Znacznym zastrzykiem gotówki dla IS okazała się też – zwłaszcza w początkowym okresie istnienia kalifatu – grabież mienia lokalnych społeczności chrześcijańskich i jazydzkich. Przede wszystkim majątki chrześcijan w północnym Iraku (w okolicach Mosulu), często tworzących w lokalnych społecznościach majętne warstwy kupców, handlowców lub hodowców, były od początku łakomym kąskiem dla islamistów. Nic dziwnego, że pod hasłami walki z niewiernymi posiadłości miejscowych chrześcijan skonfiskowano na potrzeby kalifatu, a ich majątki wystawiono na licytację. Według wiarygodnych źródeł, jeszcze na początku 2016 roku w Mosulu istniał, założony latem 2014 roku, targ o nazwie Bazar Nazarejczyków (w początkach islamu wyznawców Chrystusa nazywano właśnie nazarejczykami), gdzie sprzedawano, nieraz za bezcen, rzeczy zagrabione chrześcijanom. Dochody z tej działalności w całości szły na prowadzenie dżihadu.

Islamscy trofiejczycy

Równie dochodowa dla Państwa Islamskiego stała się grabież zabytków i artefaktów archeologicznych, szczególnie na terenie Syrii. Niektóre z nich pochodziły nawet sprzed 8 tys. lat, a ich sprzedaż na czarnym rynku kolekcjonerskim przez podstawionych pośredników miała przynieść kalifatowi tylko w drugiej połowie 2014 roku około 50 mln dolarów amerykańskich, a przecież kolejne lata obfitowały w nowe zdobycze.

I tak po zajęciu Palmyry w maju 2015 roku specjalne „trofiejne komanda” Państwa Islamskiego splądrowały tamtejsze muzeum, a większość drobnych, czyli łatwych do przemycenia artefaktów wystawiły na sprzedaż. Przy okazji powstały, bulwersujące międzynarodową opinię publiczną, propagandowe nagrania przedstawiające niszczenie posągów i dużych zabytków, których nie dałoby się wywieźć z Lewantu i spieniężyć na Zachodzie. Niemożliwe dzisiaj do weryfikacji informacje wskazują też, że gdy kalifat zdecydował się zniszczyć tamtejszą świątynię Baala, to część jej szczątków oferowano zachodnim kolekcjonerom jako unikatowe pamiątki po bezpowrotnie zlikwidowanym pomniku starożytności. Podobno rozchodziły się jak ciepłe bułeczki.

Warto zauważyć, że ta „handlowa” działalność IS była możliwa (i w dużym stopniu jest nadal) niemal wyłącznie dzięki faktycznej bierności tureckich służb granicznych, które przymykają oczy na proceder przemytu różnego typu dóbr z terenu kalifatu. Dotyczy to także najważniejszego i najbardziej dochodowego towaru eksportowego Państwa Islamskiego, jakim jest ropa naftowa i jej pochodne.

Płynne złoto

Zyski ze sprzedaży ropy i benzyny od początku działania ISIL (a później IS) stanowiły główne źródło dochodów islamistów Al-Baghdadiego. Na zdobytych przez kalifat w 2013 i 2014 roku terenach znalazło się około 60% złóż syryjskich oraz kilka pomniejszych na północy Iraku. Tempo, z jakim rozpoczęto eksploatację tych odwiertów, świadczy o tym, że przejęcie złóż było zaplanowaną operacją islamistów, a ich głównym zamiarem – jak najszybsze uruchomienie produkcji, zarówno na potrzeby własne, jak i czarnorynkowego eksportu. Szacuje się, że w pierwszym – najlepszym dla islamistów z IS – okresie działania kalifatu (tj. mniej więcej do końca 2014 roku) był on w stanie wycisnąć z tych instalacji około 80 tys. baryłek dziennie (50 tys. w Iraku i 30 tys. w Syrii), z czego 30 tys. trafiało od razu „na eksport” (głównie do Turcji, ale też do... irackiego Kurdystanu). Średnia wartość rynkowa wydobywanego w tamtym czasie w kalifacie surowca wynosiła 8 mln dolarów amerykańskich dziennie, wartość czarnorynkowa zaś to 3 mln dolarów. W ciągu roku dawało to astronomiczną kwotę co najmniej miliarda dolarów.

Nie sposób określić, ile ropy wydobywa się obecnie na terenach kontrolowanych przez Państwo Islamskie. Można jednak śmiało zakładać, że produkcja z całą pewnością istotnie spadła w porównaniu do złotego okresu sprzed półtora roku. Ostrożne i oczywiście niemożliwe do weryfikacji szacunki wskazują, że wartość eksportowanej dziś na czarnym rynku ropy z kalifatu to być może wciąż nawet około 1 mln dolarów amerykańskich dziennie. Oznacza to trzykrotny spadek wolumenu sprzedaży w stosunku do poziomu sprzed półtora roku, ale i tak jest to wynik znaczący, wziąwszy pod uwagę, że ostatnie kilkanaście miesięcy to pasmo klęsk militarnych i problemów strategicznych kalifatu. Do najpoważniejszych należą coraz skuteczniejsze naloty sił koalicyjnych na instalacje i infrastrukturę naftową IS, a także utrata przez kalifat wielu terenów w północnej Syrii, graniczących bezpośrednio z Turcją. Zmniejszyło to możliwości „eksportowe” Państwa Islamskiego, jednocześnie jednak sprawiło, że wzrosło znaczenie „szlaku kurdyjskiego” w Iraku i współpracy z tamtejszymi strukturami przemytniczymi, powstałymi jeszcze w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku.

Prężny czarny rynek w regionie irackiego Kurdystanu powstał w czasie, gdy eksport ropy z Iraku był objęty sankcjami ONZ (1991–2003), a dzięki wieloletniej tradycji wykształciła się tam szeroko rozbudowana, profesjonalna i ponadnarodowa siatka szmuglerów i pośredników. To dzięki nim – paradoksalnie – kalifat wciąż może zarabiać na wydobywanej na swym terenie ropie naftowej. Władze pogrążonej w kryzysie ekonomicznym kurdyjskiej autonomii nie bardzo kwapią się do ukrócenia procederu, który daje zatrudnienie setkom osób w regionie, mogącym dzięki temu utrzymać swe rodziny, a także zaopatruje lokalny rynek w tani, chociaż kiepski olej napędowy. Oprócz tego i tak nie ma nikogo, kto mógłby zaprowadzić porządek – większość kurdyjskich peszmergów od dawna nie otrzymuje regularnego żołdu i wielu z nich „po godzinach” zatrudnia się jako ochroniarze konwojów przemycających ropę z kalifatu. To jeszcze jeden z wielu paradoksów, których pełen jest Bliski Wschód…

Obecnie eksport płynnego złota jest już jednak jednym z niewielu – oprócz przemytu artefaktów archeologicznych i zakatu – sposobów zarabiania pieniędzy przez Państwo Islamskie, który nie stracił na swym znaczeniu w ostatnich miesiącach. Dlatego być może niedawno w zachodnich mediach pojawiły się doniesienia, że kalifat zaczyna mieć finansowe problemy. Po raz pierwszy od powstania tego parapaństwowego tworu jego władze miały zacząć odczuwać braki gotówki – spadły dochody z przemytu ropy, na terenach kontrolowanych przez IS nie ma już nic więcej do splądrowania, wyczerpały się też inne sposoby na zarabianie, takie jak porwania dla okupu czy ściąganie haraczy. Jak się jednak wydaje, prawdziwe kłopoty finansowe Państwa Islamskiego polegają raczej na zmniejszeniu się skali dochodów oraz są związane z utrzymaniem płynnej dystrybucji środków pieniężnych w ramach struktury organizacyjnej i terytorialnej kalifatu w Lewancie. Nie utraciło ono jednak płynności finansowej, a nawet wciąż jest najbogatszą sunnicką organizacją dżihadystyczną na świecie.

Część metod pozyskiwania funduszy, które z racji zmieniającego się środowiska strategicznego i nowych uwarunkowań militarnych zostały wyczerpane, zastąpiono innymi, bardziej rokującymi na przyszłość, takimi jak choćby pobieranie od ludności opłat za energię elektryczną i wodę czy też organizowanie zbiórek wśród zwolenników IS na Zachodzie i szmuglowanie tak zebranej gotówki do Lewantu. Kalifat, jak wszystko na to wskazuje, wciąż pozostaje strukturą samowystarczalną finansowo, choć już nie tak bogatą jak u swego zarania, co sprawia, że walka z nim jest i nadal będzie niezwykle trudna.                                                         

Tomasz Otłowski

autor zdjęć: Fotolia





Ministerstwo Obrony Narodowej Wojsko Polskie Sztab Generalny Wojska Polskiego Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych Wojska Obrony
Terytorialnej
Żandarmeria Wojskowa Dowództwo Garnizonu Warszawa Inspektorat Wsparcia SZ Wielonarodowy Korpus
Północno-
Wschodni
Wielonarodowa
Dywizja
Północny-
Wschód
Centrum
Szkolenia Sił Połączonych
NATO (JFTC)
Agencja Uzbrojenia

Wojskowy Instytut Wydawniczy (C) 2015
wykonanie i hosting AIKELO