Tutaj szeregowy powinien się stać przełożonym, który wydaje rozkazy i rozlicza podwładnych z wykonania postawionych zadań.
Komendant Szkoły Podoficerskiej Wojsk Lądowych, st. chor. sztab. Paweł Urbański, nie jest zwolennikiem rewolucji, jednak zmiany w szkolnictwie podoficerskim uważa za nieodzowne: „Nowa koncepcja nie może być cząstkowa, musi dotyczyć wszystkiego – organizacji szkoły, programu nauczania, prowadzenia żołnierza po ścieżce rozwoju, od szeregowego do starszego chorążego sztabowego”, podkreśla. Dodaje, że w dyskusji o jej kształcie głos muszą zabrać także oficerowie i podoficerowie mający bezpośredni kontakt z wojskiem i szkoleniem żołnierzy. „Dzięki współpracy z nimi będziemy mogli zdefiniować, jaki efekt powinniśmy uzyskać na każdym etapie kształcenia podoficerów”.
Szansa dla najlepszych
O tym, kim będą absolwenci szkoły podoficerskiej, w znacznej mierze decyduje wcześniejszy dobór i przygotowanie kandydatów. A w tej kwestii od dłuższego czasu ścierały się ze sobą dwie sprzeczne tendencje. Nie troszcząc się o przyszłość korpusu podoficerskiego, masowo wypychano na kaprali szeregowych kończących 12-miesięczną służbę. Z jednej strony, działa presja, by ratować wartościowych żołnierzy przed odesłaniem do cywila, nawet niemających najmniejszych predyspozycji przywódczych. Z drugiej, daje się zauważyć dalekowzroczne patrzenie dowódców na przyszłość, jeśli nie całego korpusu podoficerskiego sił zbrojnych, to przynajmniej własnej jednostki.
Masówkę skutecznie zatrzymało wprowadzenie w 2013 roku egzaminów do szkół podoficerskich. Według chor. Urbańskiego o ich formule można by jeszcze dyskutować, jednak poprzeczka dla chętnych do awansu została znacznie podniesiona. Zwraca on przy tym uwagę, że dziś nie wystarczy już tylko spełnienie formalnych wymagań i zgłoszenie akcesu do udziału w egzaminach wstępnych do szkół podoficerskich. „Obecnie wstępnej selekcji ochotników najczęściej dokonują starsi podoficerowie dowództw, biorąc też na siebie przygotowanie szeregowych do awansu”. St. chor. sztab. Krzysztof Gadowski, starszy podoficer Dowództwa Generalnego Rodzajów Sił Zbrojnych, dodaje przy tym, że w ten proces przygotowawczy powinni się angażować również bezpośredni przełożeni kandydatów: „Utarło się, że należy to do obowiązków pomocników ds. podoficerów i to z reguły oni są w jednostkach obarczeni organizacją i przeprowadzeniem kursów przygotowawczych. Nie zdejmuje to jednak odpowiedzialności za wyszkolenie żołnierzy z dowódców drużyn czy plutonów”.
Chor. Urbański jako dobry przykład takiego działania podaje 11 Dywizję Kawalerii Pancernej, gdzie paromiesięczny proces przygotowań kończy się kilkudniowym zgrupowaniem weryfikującym przygotowanie kandydatów ze wszystkich jednostek tego związku taktycznego. „Zaproszony na taką kwalifikację uświadomiłem sobie, że mam do czynienia z ludźmi starannie wybranymi i dobrze przygotowanymi do kolejnego etapu edukacji. W kawalerii pancernej selekcjonuje się kandydatów na kaprali ze świadomością, że robi się to dla siebie”. Podobną weryfikację, nazywaną „badaniem kompetencji”, a stanowiącą przedsmak tego, co czeka ich na egzaminach do szkoły podoficerskiej, przechodzą szeregowi z 12 Brygady Zmechanizowanej. Po sprawdzianie strzeleckim, taktycznym i sprawnościowym na egzaminy wstępne do szkoły są kierowani najlepsi z nich.
Wcześniej żołnierzy wysyłano na kurs niejako z automatu, bardzo często na zasadzie skompletowania w jednostce odpowiedniej liczby chętnych. Czasami była to jednak zasadzka, bo szkoły nie mogły przyjąć ani jednego kandydata ponad wyznaczony im przez przełożonych limit. Dziś zainteresowani awansem nie tylko muszą uzupełnić i poszerzyć wiedzę teoretyczną oraz praktyczną czy zadbać o sprawność fizyczną, lecz także zaprezentować się z najlepszej strony podczas rozmowy kwalifikacyjnej, która, zamiast dotychczasowych 30, może przynieść aż 80 punktów z 250, jakie można zdobyć. Punkty potrzebne do przyjęcia do szkoły zbiera się więc za wykształcenie, zdobyte umiejętności, doświadczenie wojskowe, w tym udział w misjach, klasę kwalifikacyjną i udokumentowaną znajomość języka obcego. Sito egzaminacyjne wydaje się więc gęste…
Czego Jaś się nie nauczył…
O ile jednak w kwestii selekcji kandydatów wiele się ostatnio zmieniło na lepsze, o tyle sam program szkolenia od lat pozostaje w zasadzie taki sam. Sześciomiesięczna edukacja przyszłych kaprali dzieli się na kwartał ogólnowojskowego szkolenia w „podoficerce” i kolejne trzy miesiące, w zależności od specjalności, spędzone w jednym z centrów szkolenia. W drugiej fazie żołnierze przechodzą też dwutygodniowe praktyki w wybranej jednostce, po czym zdają egzaminy w szkole podoficerskiej. Jeśli się powiodą, wracają do swoich jednostek po uroczystym wręczeniu świadectw.
Z przeprowadzonej w poznańskiej szkole analizy programów kształcenia – zarówno ogólnego, jak i specjalistycznych – wynika, że w szkoleniu są powielane treści i ze szkolenia podstawowego żołnierza, i z 36-miesięcznego realizowanego w jednostkach wojskowych. Pozornie nie ma to sensu, bo szeregowi z kilkuletnim doświadczeniem takie zagadnienia, jak znajomość obsługi broni, regulaminów czy musztry powinni mieć w małym palcu. Rzecz w tym, że w codziennej służbie kładzie się nacisk na sprawność sprzętu i przygotowanie do wykonanie zadania bojowego, gubiąc przy tym ważne dla żołnierskiego rzemiosła szczegóły.
Dowódcy i szkoleniowcy w poznańskiej szkole podoficerskiej dostrzegają doświadczenie oraz zaangażowanie swych podopiecznych, chwilami bywają jednak załamani lukami w podstawowej wydawałoby się wiedzy żołnierskiej. A to nie tylko kwestia nieznajomości wspomnianych regulaminów czy musztry. „Podczas wstępnych rozmów żołnierze, mający za sobą lata służby, potrafili zaskakiwać nas wyjątkową ignorancją. Zdarzało się, że pan szeregowy przychodził do szkoły z emblematem swej jednostki na rękawie i nie wiedział, co się na nim znajduje. Po dziesięciu latach służby nie znał patrona i historii swojej brygady czy pułku. Czyżby zamiast wychowywać świadomych żołnierzy, produkowano tam mięso armatnie?”, zadaje sobie pytanie st. chor. sztab. Andrzej Woltmann, zastępca komendanta SPWL.
W takiej sytuacji pierwszy miesiąc szkolenia podoficerskiego instruktorzy poświęcają na nadrabianie braków i wyrównanie poziomu wiedzy kursantów. Mają bowiem świadomość, że szkoła jest jedynym miejscem, w którym można i należy kandydatów na podoficerów zawrócić na właściwą drogę. St. chor. sztab. Woltmann nie jest odosobniony w opinii, że pierwszy kurs podoficerski jest też najwłaściwszym miejscem, żeby w żołnierzu zaszczepić ducha patriotyzmu i ideę przywództwa oraz przestawić go na nowe tory – z szeregowego stojącego w szyku powinien się stać przełożonym, który wychodzi przed ten szyk, wydaje polecenia i rozlicza podwładnych z wykonania postawionych zadań.
Szukanie kompromisu
Dyskusja nad potrzebą wprowadzenia zmian w programie nauczania trwa w zasadzie od kilku lat. Przedstawiciele SPWL podkreślają, że o ile do treści przerabianych zagadnień nie ma większych zastrzeżeń, o tyle budzą je proporcje czasowe poszczególnych zajęć. Chor. Urbański nie ma wątpliwości, że powtarzanie prostych czynności w szkoleniu powinno zostać zastąpione metodyką: „Chcemy program przeorientować, bo ten szeregowy, jeszcze przed rozpoczęciem nauki w szkole podoficerskiej, powinien strzelać lepiej od nas. Od pięciu, a nawet dziesięciu lat jest zawodowcem, uczestniczył w akcjach bojowych, więc po co marnować czas i amunicję? Powinien z konspektem prowadzić zajęcia w punkcie nauczania, na strzelnicy”.
St. chor. sztab. mar. Janusz Calak, komendant Szkoły Podchorążych Marynarki Wojennej, uważa z kolei, że program kształcenia ogólnego, jednakowy dotąd dla wszystkich trzech szkół podoficerskich, powinien w większym stopniu uwzględniać potrzeby każdego rodzaju sił zbrojnych. „Inne są obowiązki dowódcy drużyny w wojskach lądowych, a inne w wypadku mata – dowódcy drużyny na okręcie. Dlatego ten sam program szkolenia ogólnowojskowego w szkołach podoficerskich nie do końca się sprawdza”.
Wszyscy zgadzają się co do tego, że w pracach nad przyszłym modelem kształcenia podoficerów będzie potrzebny kompromis. „Nie znajdziemy złotego środka. Musimy pogodzić wojska lądowe, gdzie przywódca prowadzi żołnierzy do walki, z bardziej technicznymi umiejętnościami potrzebnymi w siłach powietrznych i marynarce wojennej. Jedno jest jednak wspólne – każdy dowódca w siłach zbrojnych powinien być dla swych podwładnych przywódcą i liderem. A niezależnie od stanowiska i specjalności, także żołnierzem potrafiącym walczyć”, podsumowuje st. chor. sztab. Krzysztof Gadowski.
Marsz ze śpiewem
W poznańskiej szkole przyjęto zasadę, że jak żołnierze maszerują, to śpiewają. Niezorientowani uważają to za dziwactwo. Komendant Urbański zapewnia, że taki pomysł ma uzasadnienie: „Jest to dla nich test dowodzenia sobą nawzajem. Szczególnie po południu, kiedy nie ma już w koszarach kadry lub gdy myślą, że nas już nie ma”. A jak myślą, że nikogo nie ma w pobliżu, to bywa różnie. Komendant pamięta, jak jeden z wyższych oficerów wyraził kiedyś zdziwienie, dlaczego w szkole podoficerskiej maszerujących w szyku żołnierzy na zajęcia prowadzą szeregowi, a nie dowódcy grup: sierżanci czy chorążowie. Usłyszał odpowiedź: „A kiedy i gdzie ten szeregowy ma się nauczyć wydawania komend, organizowania zbiórek, sprawdzania i rozliczania żołnierzy?”.
Właśnie w tak prozaicznych sytuacjach przyszli dowódcy wykonują w praktyce to, czego uczyli się podczas zajęć teoretycznych. By zapanować nad grupą, muszą umieć wystąpić publicznie, wysłowić się zrozumiale dla wszystkich, mieć w głowie regulaminy i programy strzelań, bo jak przed grupą ktoś skorzysta z notatek, jego autorytet natychmiast legnie w gruzach.
Tych przykładów Urbański używa do zobrazowania najważniejszych zagadnień w procesie edukacji przyszłych podoficerów – metodyki i przywództwa. Tymczasem w szkole podoficerskiej zajęcia z leadership zajmują zaledwie kilkanaście godzin. Wcześniej, gdy tworzono program kształcenia ogólnego, co rusz tę tematykę odgórnie obcinano, gdyż za ważniejsze uważano np. strzelanie ogniem zaporowym do niewidzialnych samolotów. I do dziś ta ważna dziedzina wciąż jest traktowana po macoszemu. „Zajęć z przywództwa powinno być więcej, by przyszli kaprale z czasem mogli się poczuć prawdziwymi dowódcami, doskonale znającymi swoją rolę. Świadomość własnego miejsca w procesie dowodzenia jest bardzo ważna”, przyznaje również st. chor. sztab. Calak.
Problem ten dostrzega także gen. dyw. Andrzej Reudowicz, dowódca 12 Dywizji Zmechanizowanej: „Na kurs podoficerski starszy szeregowy przychodzi ze znaczącą już wiedzą żołnierską, często również z doświadczeniem bojowym. Nie ma sensu powtarzanie znanych treści. Nacisk należy położyć na leadership i metodykę szkolenia, może należałoby też wprowadzić więcej psychologii”.
Jakość korpusu
Oprócz programu kursów na kaprali, zmienić się powinny również kursy kwalifikacyjne na podoficerów i podoficerów starszych. Wprawdzie za wcześnie jeszcze na konkrety, jednak zdaniem st. chor. sztab. Urbańskiego, zasadnicza zmiana powinna dotyczyć części specjalistycznej. Podoficerowie młodsi i podoficerowie będą prowadzili zajęcia, wspierali swego dowódcę plutonu lub też plutonem dowodzili, więc tu potrzeba jeszcze dobrego rzemiosła, specjalistycznych dla danej formacji umiejętności praktycznych. Kurs na podoficera starszego natomiast może nie powinien mieć części specjalistycznej. Jego absolwenci będą szefami pododdziałów (pierwszymi sierżantami kompanii), następnie podoficerami starszymi dowódców batalionu, brygady lub dywizji, gdzie wiedza specjalistyczna nie ma już takiego znaczenia i zastosowania. Tu liczą się przywództwo, zdolności organizacyjne, umiejętność wypracowania właściwej decyzji.
Na najwyższym podoficerskim poziomie nie można również zaniechać edukacji: „Od pewnego czasu dojrzewa pomysł wprowadzenia nowego kursu dla podoficerów starszych – czterogwiazdkowych chorążych [pomocników brygadowych i dywizyjnych oraz komendantów szkół], odpowiednika amerykańskiej akademii sierżantów majorów. Na takich stanowiskach liczą się przede wszystkim: zdolności przywódcze, organizacyjne, dyplomatyczne, umiejętność podjęcia właściwej decyzji, sztuka wystąpień publicznych i budowania relacji międzyludzkich. Tacy żołnierze szkoliliby się we współpracy z uczelnią wyższą, np. z Akademią Obrony Narodowej. Bo tu potrzeba wiedzy strategicznej, operacyjnej wykładowców wyższej uczelni”.
St. chor. sztab. Krzysztof Gadowski, odnosząc się do przyszłych zmian w szkolnictwie podoficerskim, zwraca również uwagę na konieczność dostosowania obecnego systemu szkolenia, zarówno kandydatów do korpusu, jak i na kolejnych etapach służących w nim podoficerów, do standardów natowskich.
Program egzaminów po nowelizacji W 2014 roku został wprowadzony znowelizowany regulamin egzaminów na kursy podoficerskie. W testach teoretycznych, oprócz zagadnień dotyczących regulaminu ogólnego czy musztry, problematyki dyscypliny wojskowej, wiedzy o Polsce i świecie współczesnym, pojawiły się pytania z języka angielskiego i kodeksu honorowego żołnierza. W testach zrezygnowano z pięciu pytań z metodyki szkolenia. Zgodnie z nowymi zasadami kandydaci nie zaliczają już testu sprawności fizycznej według wyższych norm dowódczych, lecz obowiązują ich niższe kryteria. Podczas egzaminów większą rangę zyskała rozmowa kwalifikacyjna. Komisja ocenia m.in. autoprezentację, wykształcenie i kwalifikacje oraz doświadczenie wojskowe. U wszystkich są premiowane klasa kwalifikacyjna, udokumentowana znajomość języka obcego oraz udział w misjach. |
autor zdjęć: Marcin Szubert/SPWL