Kapitan Przemysław Wardowski, dowódca kompanii dowodzenia 7 Batalionu 25 Brygady Kawalerii Powietrznej
Za niekonwencjonalne metody dowodzenia, opracowanie systemu szkolenia snajperów, nowego modelu żołnierza rozpoznania i sprawdzenie swego dzieła w boju
O „bohaterskich czynach”, za które został wyróżniony szablą przez ministra obrony narodowej Tomasza Siemoniaka, kpt. Przemysław Wardowski, dowódca kompanii dowodzenia 7 Batalionu 25 Brygady Kawalerii Powietrznej, opowiada z pewną powściągliwością. Wszystko, czego dokonał ze swoimi ludźmi w „hotelu”, czyli zespole niedokończonych budynków, położonych ledwie pół kilometra od bramy FOB Ghazni, miało sens i przyniosło zamierzony skutek – związali przeciwnika walką i powstrzymali ostrzał bazy z broni dużego kalibru. To, że został dwukrotnie ranny na dachu obiektu, nie wynikało ani z brawury, ani z dążenia do bohaterstwa, lecz z konieczności skuteczniejszego uderzenia w przeciwnika. Gdy to się udało, usłyszał nawet opinię, że jego działanie uratowało bazę. Sam ocenia je skromniej: „Z pewnością powstrzymaliśmy atak na jednym kierunku, co być może ocaliło życie wielu ludzi”.
„Ciachu”, który był wówczas pod ogniem razem z kapitanem, z dumą podkreśla, że należy do wychowanków Wardowskiego, i krótko kwituje tamtą sytuację: „Kapitan mimo poważnych obrażeń zachowywał trzeźwość umysłu i wolę walki. Zanim go ewakuowano, starał się przekazać maksimum informacji potrzebnych do prowadzenia dalszych działań przez sekcję strzelców wyborowych”.
Major Piotr Wrona, dowódca 7 Batalionu Kawalerii Powietrznej, uważa zaś, że w „hotelu” po prostu znaleźli się właściwi ludzie na właściwym miejscu: „Dzięki kapitanowi Wardowskiemu i jego żołnierzom straty, jakie ponieśliśmy w bazie Ghazni podczas ataku rebeliantów, zostały ograniczone w stosunku do tego, co mogło się wydarzyć”. I dopowiada całkiem serio: „W czasie II wojny światowej znani byli rangersi Darby’ego, w Polsce coraz częściej mówi się o chłopakach Vadera [pseudonim Wardowskiego]. Ten nieszablonowy zespół powoli staje się legendą w kraju”.
Oficerowie pełniący służbę na XIII zmianie Polskiego Kontyngentu Wojskowego w Afganistanie zwracają uwagę, by roli kapitana nie ograniczać do wydarzeń z 28 sierpnia 2013 roku, kiedy rebelianci zaatakowali bazę. Dla płk. Piotra Sawickiego, zastępcy szefa sztabu do spraw rozpoznania polskiej brygady w Afganistanie, postawa Wardowskiego nie była zaskoczeniem: „Każdy przełożony chciałby mieć takich podwładnych. Przemek jest bardzo dobrze wykształconym oficerem, a na dodatek ma typowe cechy dowódcze. Determinację w działaniach wspierał profesjonalizmem i wręcz drobiazgowym przygotowaniem do każdego zadania. Wobec żołnierzy pełniących służbę w strukturach rozpoznawczych był bardzo wymagający i napędzał podwładnych do pracy własnym przykładem”. Tę opinię major Wrona uzupełnia szczegółami: „Wprowadził do działań rozpoznawczych nową jakość. Dzięki temu Polskie Siły Zadaniowe »White Eagle« miały największą w historii skuteczność informacyjną i targetingową, czyli wykrywania i wskazywania ważnych celów obiektowych oraz osobowych. Dzięki jego uporowi, a zarazem fachowości, szef rozpoznania amerykańskiej dywizji przydzielił polskiej brygadzie zespół wywiadu taktycznego. Procentowało tu doświadczenie bojowe kapitana Wardowskiego z poprzednich misji. Między innymi w 2009 roku, kiedy był w Afganistanie zastępcą dowódcy OMLT do spraw bojowych, stoczył na czele swych ludzi całodzienną walkę z rebeliantami w rejonie Manak Khel”.
Historia zaczyna się jednakże znacznie wcześniej, gdyż Przemysław Wardowski sztuką snajperską zaraził się jako podchorąży Wyższej Szkoły Oficerskiej Wojsk Lądowych w kole naukowym, zajmującym się rozpoznaniem w działaniach specjalnych. Zafascynowała go teoria i praktyka strzelań, prowadzenie skutecznego ognia na długich dystansach. Wkrótce zapraszani na szkolenia żołnierze GROM i policjanci z AT uświadomili adeptom, że snajperka to nie tylko strzał i efekt, lecz także cała taktyka, konieczna w rozpoznaniu.
W 2003 roku, kiedy rozpoczął służbę w 7 Batalionie 25 Brygady Kawalerii Powietrznej, dowodzonym przez ppłk. Marka Sokołowskiego (dziś generała i dowódcę aeromobilnej brygady), znalazł zrozumienie i podatny grunt do rozwijania swej idei, a zarazem pasji. Startował niemalże od zera, rozpoczął od poszukiwania źródeł wiedzy i nawiązywał kontakty z mistrzami w tej dziedzinie. Amerykańska instrukcja FM23-10, w której znalazł wszystko, co dotyczyło snajperów – łączność, taktykę, strzelanie – stała się dla tworzonego zespołu elementarzem i biblią. Porucznika wspierało wówczas kilku żołnierzy, głównie szeregowych służby zasadniczej, wśród nich „Krawcu”, „Ryba” i „Biały”.
W 2004 roku Wardowski, już jako oficer rozpoznania po misji irackiej, pojechał w składzie grupy 7 Batalionu do Wielkiej Brytanii na ćwiczenia „Kozacki step”. Tam szybko złapał kontakt ze snajperami 3 PARA, odpowiednika jego jednostki: „Skorzystałem z okazji, by z nimi postrzelać, ale dowiedziałem się także, że Brytyjczycy mają pluton snajperów działający na rzecz zwiadowców, będący narzędziem dowódcy do wspierania zadań”. Okazji do takich kontaktów miał coraz więcej – szkolił się w Wielkiej Brytanii, Szwajcarii, Niemczech, Stanach Zjednoczonych. Wreszcie uznał, że zostały spełnione wszystkie warunki, by przygotować i poprowadzić w brygadzie kurs snajperski. Na pierwszy turnus zgłosiło się 33 żołnierzy, po selekcji wzięło w nim udział 26, a siedmiu dotarło do mety.
W ten sposób powstał jeden z najintensywniejszych, najtrudniejszych kilkupoziomowych kursów wytrzymałościowo-taktyczno-ogniowych w siłach zbrojnych. Szkolenie zaplanowane na potrzeby brygady kawalerii powietrznej przyciągnęło również funkcjonariuszy BOR, policjantów z łódzkiego AT i aeromobilnych kolegów z 6 Batalionu Powietrznodesantowego z Gliwic. Ponadto Wardowski razem z „Krawcem” wydali skrypt zawierający dziesięć procedur, obejmujących zasady poruszania się, obserwacji, działania w kontakcie ogniowym, dla dwójek, trójek i czwórek snajperskich.
Kapitan wiele wymaga od ludzi, z którymi pracuje, ale, jak zapewnia „Ciachu”, zawsze zaczyna od siebie: „Ku zdziwieniu uczestników szkolenia potrafił na kursie strzelców wyborowych demonstrować czołganie, a kapitan »na glebie« nie jest codziennym widokiem. Krążą więc o nim legendy, bo to, co przygotowuje na kursach, jest zawsze oryginalne i niepowtarzalne”. Dla „Ciacha” i chłopaków z zespołu dowódca jest zarazem przywódcą „wilczego stada”, jak się utarło nazywać zespół snajperski 25 Brygady Kawalerii Powietrznej: „Kapitan umie przekonać ludzi do morderczego szkolenia. Za nim żołnierze pójdą wszędzie, bez względu na okoliczności i trudność zadania”. Po chwili dodaje: „Po zakończeniu misji czekaliśmy na jego powrót. Dzięki uporowi i konsekwencji szybko doszedł do zdrowia. Możemy więc liczyć na kolejne pomysły kapitana Wardowskiego i na nowe wyzwania”. A wyzwania z pewnością będą, o czym zapewnia mjr Piotr Wrona, pamiętający Przemysława Wardowskiego sprzed dziesięciu lat, kiedy razem pełnili służbę w Iraku: „Był wówczas nieopierzony, wyrywny i pełen zapału. Teraz wciąż ma dużo zapału, ale również ogromny bagaż doświadczeń. Kocha wszystko, co jest związane z rozpoznaniem. To jest jego całe życie. Uparł się kiedyś, że snajperzy z naszego batalionu będą najlepsi w Polsce i wszystko wskazuje na to, że dopnie swego, pomimo braku etatu dla żołnierzy tej specjalności”.
autor zdjęć: archiwum prywatne
