Po dwóch stronach barykady

Za waszą wolność, a nasze przetrwanie, czyli polscy bohaterowie Jugosławii.

Regularna armia Królestwa Jugosławii szybko skapitulowała po błyskawicznym ataku Wehrmachtu w kwietniu 1941 roku. Był to jednak dopiero początek krwawej batalii, jaka rozpętała się w bałkańskim tyglu. W okrutnej partyzanckiej wojnie, w której każdy bił się z każdym, było zaangażowanych wielu Polaków. Często nasi rodacy przypadkowo stawali się czetnikami Mihajlovicia lub partyzantami Tity. Tak jak dwóch Polaków, których – chociaż stanęli po obu stronach jugosłowiańskiej barykady – jedno łączyło: bezpardonowa walka z hitlerowskimi Niemcami.

Bałkańskie korzenie

W nocy z 16 na 17 czerwca 1943 roku na Homalijskiej Planinie we wschodniej Serbii został zrzucony na spadochronie kpt. Józef Maciąg „Wala”, który na potrzeby operacji przybrał nową tożsamość: kpt. John Peter „Nash”. Ten niezwykle inteligentny i zdolny oficer urodził się w Bośni, ale jego ojciec pochodził spod Kolbuszowej na Rzeszowszczyźnie i jako chorąży artylerii górskiej armii austro-węgierskiej znalazł się w Sarajewie. Tam poznał i poślubił 17-letnią Chorwatkę. Po wybuchu I wojny światowej walczył m.in. pod Isonzo we Włoszech i pod Verdun, a później wstąpił do Błękitnej Armii i w jej szeregach wrócił do Polski. Zamieszkał z rodziną w Białej Podlaskiej, gdzie pełnił służbę w 9 Pułku Artylerii Lekkiej. Józef poszedł w ślady ojca i wstąpił do korpusu kadetów w Rawiczu. W 1934 roku ukończył Szkołę Podchorążych Piechoty w Ostrowi Mazowieckiej i w stopniu podporucznika dostał przydział do 4 Pułku Piechoty w Białej Podlaskiej.

W 1938 roku na kursie narciarskim złamał nogę i po kilku skomplikowanych operacjach wyjechał na rekonwalescencję do Jugosławii, skąd wrócił w sierpniu, na wieść o groźbie wybuchu wojny. Nie zastał już swego oddziału w garnizonie, więc został skierowany do dowództwa Okręgu IX Korpusu w Brześciu nad Bugiem i tam, w walkach z oddziałami pancernymi Heinza Guderiana, przeszedł chrzest bojowy. Następnie brał udział w bitwie pod Kockiem, w szeregach Samodzielnej Grupy Operacyjnej „Polesie” gen. Franciszka Kleeberga. Ranny wrócił do domu, ale szybko wyzdrowiał i wstąpił do miejscowej komórki Służby Zwycięstwu Polski.

Maciąg postanowił jednak dotrzeć do armii gen. Władysława Sikorskiego we Francji. Po pierwszej nieudanej próbie przejścia granicy w okolicy Rabki, wiosną 1940 roku w pobliżu Piwnicznej przeszedł na Słowację, skąd przez Węgry, Jugosławię i Włochy dostał się na Bliski Wschód. W Palestynie latem 1940 roku wstąpił w szeregi Samodzielnej Brygady Strzelców Karpackich i dostał przydział do ośrodka zapasowego, a następnie do Szkoły Podchorążych, w której był instruktorem.

Doskonała znajomość języka serbskiego oraz realiów bałkańskich spowodowała, że zarówno władze polskie, jak i brytyjskie chciały wykorzystać por. Maciąga do operacji specjalnych w Jugosławii. W styczniu 1943 roku został przyjęty do Special Operations Executive (SOE) i rozpoczął intensywny trening spadochronowy oraz wywiadowczo-dywersyjny. Pod koniec maja 1943 roku awansował do stopnia kapitana i wyjechał do Tobruku, a następnie do bazy w Dernie, zaopatrującej komandosów i partyzantów na Bałkanach. Tam wsiadł wraz z Irlandczykiem, kpt. Davidem Russelem i radiotelegrafistą sierż. Ridewoodem do liberatora. Po przelocie 900 mil znaleźli się nad górami Homolje. Piloci, nie dostrzegłszy ogni sygnałowych, dwukrotnie zawracali do bazy. Dopiero za trzecim razem trzej komandosi wylądowali na Homoljenskiej Planinie niedaleko zagłębia miedziowego Bor i miejscowości Žagubica. Przejęli ich czetnicy z brygady ochraniającej brytyjską misję wojskową mjr. Erika Greenwooda. Kpt. „Nash” miał z nią współpracować, a jednocześnie wykonywać zadania zlecone mu przez Oddział Specjalny Sztabu Naczelnego Wodza.

Brytyjska misja wojskowa nieprzypadkowo działała w górzystym terenie otoczonym rzekami: od zachodu Morawą, od północy i wschodu Dunajem, a od południa Timokiem. To właśnie tam Niemcy zorganizowali na Dunaju transport ropy naftowej z Rumunii, a w pobliskim Borze znajdowała się największa w Europie kopalnia miedzi. Kpt. Maciąg, by zintensyfikować robotę dywersyjną na tym terenie, wpadł na pomysł utworzenia oddziału partyzanckiego z polskich robotników przymusowych zatrudnionych tutaj przy wydobyciu miedzi.

Na powołanie polskiej kompanii w Jugosławii wyraził zgodę sam przywódca czetników, gen. Dragoljub Mihailović. Pierwszych ochotników „Nash” werbował, chodząc po ulicach Boru i wyławiając z tłumu ludzi mówiących po polsku. Następni, na wieść o polskim oddziale, przychodzili w góry sami: na początku lipca 1943 roku kompania liczyła już stu dobrze uzbrojonych w brytyjską broń partyzantów, a z czasem oddział miał blisko trzysta osób.

Spektakularne akcje

Do najgłośniejszych akcji dywersyjnych Polaków kpt. „Nasha” należało wysadzenie w górze Gornjak tunelu, który dla Niemców miał być częścią linii kolejowej łączącej Belgrad z Sofią i Salonikami, oraz uwolnienie jeńców sowieckich z obozu pod Turnu Severin. Celem polskich partyzantów stała się także żegluga na Dunaju. 26 października 1943 roku ludzie „Nasha” razem z partyzantami ostrzelali niemieckie holowniki oraz barki z benzyną i płonące wraki na wiele godzin zatarasowały rzekę. Jednocześnie kpt. Maciąg przez cały czas pracował nad odtwarzaniem polskich punktów kontaktowo-przerzutowych na terenie Rumunii i Jugosławii, dzięki którym sprowadził kilkuset internowanych Polaków i jeńców sowieckich.

Po tak spektakularnych akcjach partyzanckich Niemcy przeprowadzili w listopadzie 1943 roku w Homolje wielką operację pacyfikacyjną. Zaostrzyły się także stosunki z czetnikami, którym nie podobały się działania polskiego oficera i jego brytyjskich towarzyszy. Dla nich wrogiem numer jeden nie byli już wówczas Niemcy czy Włosi, lecz rodacy z komunistycznej partyzantki Broza-Tity. Na przełomie listopada i grudnia, na wieść o tym, że misja wojskowa zdecydowała się współpracować ze sztabem Tity, doszło do jawnego konfliktu między Brytyjczykami a czetnickim dowództwem. W takiej sytuacji Brytyjczycy i Polacy musieli przenieść się w góry.

Rankiem 2 grudnia 1943 roku w górach spadł obfity śnieg i chwycił ostry mróz. Anteny nadawcze misji były tak oblodzone, że uniemożliwiło to nadanie meldunku do sztabu w Kairze. Tymczasem w pobliżu pojawiło się kilkadziesiąt ciężarówek niemieckiej ekspedycji karnej i kpt. Maciąg, kilkunastu polskich partyzantów, jeden z kierowców brytyjskiej misji, kpt. Mickey „Joy”, radiotelegrafista Ridewood oraz zobowiązana do ochrony misji czetnicka brygada znaleźli się w okrążeniu.

W nocy z 10 na 11 grudnia kapitanowie „Nash” i „Joy” nocowali u zaprzyjaźnionego Serba we wsi Suke Majdanpek. O świcie zostali otoczeni przez dwa plutony niemieckiej piechoty zmotoryzowanej, podprowadzone skrycie górskimi ścieżkami przez zdrajców. Niemcy z zaskoczenia zaatakowali biwakujących przed domem partyzantów – trzech zabili na miejscu, dwóm udało się uskoczyć za budynek. Rozbudzony palbą karabinową „Nash” otworzył przez okno ogień z pistoletu maszynowego. Razem z nim strzelali gospodarz domu i jeden z polskich partyzantów. Niemieccy żołnierze skoncentrowali ogień na oknie. Wykorzystał to Ridewood, który w samej bieliźnie, ale z radiostacją pod pachą, wyskoczył przez drugie okno i uciekł do lasu. Kpt. „Joy” z powodu gorączki nie mógł podnieść się z łóżka.

Ponad godzinę obrońcy nie dopuszczali Niemców do chaty. Kiedy jednak pocisk dosięgnął łącznika, jeden z nieprzyjaciół podczołgał się pod okno i rzucił w nie ręczny granat. Oszołomionego wybuchem „Nasha” śmiertelnie przeszyła kula z pistoletu. Ostatni poległ dzielny gospodarz domu. Wtedy chorego kapitana „Joya” Niemcy wzięli do niewoli. Znamienne, że w czasie trwającej ponad godzinę walki nie przybyli do wsi odpowiedzialni za bezpieczeństwo misji czetnicy… Następnego dnia do miejsca tragicznej walki dotarli dwaj członkowie brytyjskiej misji wojskowej, odkopali świeżą mogiłę i zidentyfikowali ciało kpt. „Nasha”.

Kpt. Józef Maciąg pośmiertnie został odznaczony Orderem Virtuti Militari V klasy. Jego grób znajdował się na cmentarzu we wsi Suke, ale został przeniesiony na Wojskowy Cmentarz Angielski w Belgradzie.

Tomo w swoim żywiole

W szeregach jednego z oddziałów partyzanckich marszałka Tity walczył Tadeusz Sadowski „Tomo”. Pochodził ze wsi Babica w województwie krakowskim. Jego ojciec służył w armii austriackiej i brał udział w kampanii na froncie włoskim. Kiedy wybuchła II wojna światowa, Tadeusz najpierw pracował u niemieckiego bauera na Śląsku, później w kamieniołomie pod Mallnitz w austriackich Alpach, aż w końcu w 1942 roku wyjechał do Villach – miejscowości leżącej na granicy ze Słowenią. Tam pracował w parowozowni, gdzie nawiązał kontakty ze Słoweńcami zaangażowanymi w konspirację.

Wtedy zwróciło na niego uwagę miejscowe gestapo. Ostrzeżony przed aresztowaniem uciekł z Villach, ale po drodze wpadł w zasadzkę niemieckiej straży granicznej. Osadzono go w więzieniu w Begunje i na przesłuchania wożono do położonego kilkanaście kilometrów dalej Blendu. W czasie jednego z konwojów samochód więzienny wpadł w poślizg i rozbił się na drzewie. Sadowski wykorzystał tę sytuację i uciekł do lasu. Po kilku dniach błąkania się spotkał partyzantów z Gorenjskiego Oddziału i do nich się przyłączył. Przyjął wtedy pseudonim „Tomo” – od Toma Miksa, bohatera kowbojskich książek, w których się zaczytywał w dzieciństwie.

Szybko sprawdził się „Tomo” w działaniach partyzanckich. Wyróżnił się m.in. w ataku na garnizon niemiecki w Bistricy nad Drawą. W tym miejscu rozbił również obóz dla jeńców sowieckich i zniszczył fabrykę akumulatorów.

Rosła sława Sadowskiego wśród partyzantów. We wrześniu został mianowany zwiadowcą do zadań specjalnych Gorenjskiego Batalionu, wchodzącego w skład brygady dowodzonej przez Janko Premrla-Vojka z 26 Dywizji Wojska Ludowowyzwoleńczego (NOV) i Oddziałów Partyzanckich (POJ). W październiku, dzięki rozpoznaniu przeprowadzonemu przez Polaka, batalion rozbił doszczętnie niemieckie placówki w dolinach Poljanskiej i Sovodenej, za co „Tomo” dostał szlify oficerskie Narodowej Armii Wyzwolenia Jugosławii (NOVJ). Za wyprowadzenie Gorenjskiego Batalionu z okrążenia Sadowski dostał propozycję objęcia nad nim dowództwa. Odmówił, bo twierdził, że jest zwiadowcą i dywersantem, a takie działania to jego żywioł. Został więc zastępcą szefa zwiadu brygady Vojka.

Poszukiwany żywy lub martwy

Rok 1944 przyniósł „Tomo” największe sukcesy bojowe. W nocy z 5 na 6 lutego na czele grupy dywersyjnej sparaliżował pracę jednej z największych w Europie kopalni rudy rtęci w miasteczku Idrija. Polakowi udało się niepostrzeżenie przejść przez posterunki przeciwnika i dotrzeć do szybu kopalni, gdzie podłożył ładunki wybuchowe. Po eksplozji kopalnia została zalana wodą. Niemcy szybko sprowadzili specjalne pompy, by jak najszybciej przywrócić wydobycie. „Tomo” jednak ze swymi ludźmi wysadził elektrownię, która dostarczała do kopalni prąd, i pompy stanęły. Po tej akcji Słoweńcy zaczęli mówić na zuchwałego Polaka „hudournik”, czyli ptak, który zwiastuje burzę. Niemcy tymczasem oblepili większe słoweńskie miejscowości listami gończymi, w których za żywego lub martwego „bandytę Tomo” oferowali wysoką nagrodę. Wtedy Polak postanowił uderzyć wroga w wyjątkowo czuły punkt.

W słynnych grotach pod średniowiecznym zamkiem Predjamski Grad w Postojnej Niemcy jesienią 1943 roku urządzili olbrzymie składy benzyny dla wojsk operujących w Jugosławii i w północnych Włoszech. „Tomo” przygotował plan zniszczenia podziemnych magazynów. Wieczorem 22 kwietnia 1944 roku na czele ośmiu starannie dobranych zwiadowców i minerów wraz z 20-osobowym oddziałem ubezpieczającym uzbrojonym w broń maszynową dotarł w pobliże Predjamskiego Gradu. Tam wskazał swym ludziom wejście do nieznanego Niemcom podziemnego przejścia do grot. Partyzanci musieli przedrzeć się przez kolczaste zasieki wokół zamku, wyłamać ciężkie, okute żelazem, zamkowe wrota, przebić się przez mur i niezauważenie przejść odcinek wzdłuż torów nieużywanej podziemnej kolejki wąskotorowej dla turystów. Wszystko to się udało.

Kiedy jednak partyzanci dotarli do przestronnej groty wypełnionej beczkami z benzyną, okazało się, że świdry ich ręcznych wiertarek nie mogą przebić blachy pojemników. „Tomo” zdecydował się łomem podważać zakrętki beczek. Paliwo zaczęło w końcu spływać do podziemnej rzeczki, a minerzy założyli ładunki wybuchowe. Hałas wybijanych korków zaalarmował wartowników, ale było już za późno – olbrzymia eksplozja rozświetliła całą okolicę. Dywersanci „Tomo” wycofali się bez strat. Wprawdzie jednemu partyzantowi ogień odciął drogę odwrotu, ale i on po kilku dniach, choć ciężko poparzony, dołączył do oddziału. Składy benzyny płonęły przez siedem dni, a Słoweńcy zaczęli śpiewać o Sadowskim ballady.

Od tego momentu Polaka opuściło szczęście. Najpierw w czasie krwawych walk w dolinie Baška „Tomo” został ranny w lewą rękę. Po wyleczeniu wrócił do brygady, ale towarzysze broni zauważyli, że się zmienił. Zaczęły zawodzić mu nerwy, a dla zwiadowcy to wyrok. Pod koniec sierpnia „Tomo” dostał zadanie zdobycia umocnionych pozycji na Czarnym Wierchu, obsadzonych przez domobranów, czyli żołnierzy regularnej armii marionetkowego Niezależnego Państwa Chorwackiego. Atak przeprowadzony 1 września się udał, a „Tomo” osobiście wysadził jeden z bunkrów. I to był ostatni sukces tego zwiadowcy.

W połowie listopada brygada dowodzona przez Karela Leskoveca „Vojkę”, przyjaciela Tadeusza Sadowskiego, dostała zadanie zdobycia mostu na rzece Selščica w Praprotnej. Nie było to łatwe, bo dostępu do przeprawy broniły zasieki i bunkry z gniazdami karabinów maszynowych, a w pobliżu stacjonowało 2 tys. Niemców. Polak pomógł jednak przyjacielowi opracować plan akcji. Siły partyzanckie podzielono na cztery grupy szturmowe, które o zmroku ruszyły wzdłuż rzeki. Szum wody zagłuszył odgłosy skradania się i przecinania drutu. Na sygnał dowódców na niemieckie bunkry posypał się grad pocisków z cekaemów i granatników; zlikwidowano wartowników na moście, ale nie zdołano uciszyć obsług bunkrów, które w świetle rakiet ogniem przygwoździły partyzantów do ziemi.

Atak załamał się i wobec nieuchronnego nadejścia odsieczy trzeba było się wycofać. Oślepiony błyskiem jednej z rakiet „Tomo” zaplątał się w zasiekach z drutu kolczastego i w tym momencie dosięgły go kule. Pospieszył mu z pomocą „Vojko”, ale Polak skonał w jego ramionach. Ze względu na nadchodzących z odsieczą Niemców, „Vojko” musiał zostawić ciało przyjaciela. „Tomo” został pochowany u stóp zbocza Podhostnika niedaleko wsi Bukovica, obok dwóch partyzantów słoweńskich.

Do dziś Tadeusz Sadowski jest uważany w Słowenii za jednego z bohaterów antyhitlerowskiego ruchu oporu. Nieco inaczej postrzegany jest natomiast w Polsce. Po ucieczce z rąk gestapo „Tomo” trafił do oddziału partyzanckiego podległego Ticie, co według niektórych jest niewybaczalnym błędem. Jakby niespełna 20-letni Polak po ucieczce w góry miał jakiś wybór… Zresztą historia kpt. „Nasha” pokazuje, że i Polacy walczący po stronie czetników nie mieli łatwo. Tym bardziej że polskie władze wojskowe zakazywały im walki z kimkolwiek innym niż Niemcy i ich zdeklarowani sojusznicy. Polacy często odmawiali brania udziału w bratobójczych walkach i uciekali z czetnickich oddziałów opowiadających się po stronie Niemców, a wtedy, po schwytaniu, ginęli jako zdrajcy Wielkiej Serbii.






Ministerstwo Obrony Narodowej Wojsko Polskie Sztab Generalny Wojska Polskiego Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych Wojska Obrony
Terytorialnej
Żandarmeria Wojskowa Dowództwo Garnizonu Warszawa Inspektorat Wsparcia SZ Wielonarodowy Korpus
Północno-
Wschodni
Wielonarodowa
Dywizja
Północny-
Wschód
Centrum
Szkolenia Sił Połączonych
NATO (JFTC)
Agencja Uzbrojenia

Wojskowy Instytut Wydawniczy (C) 2015
wykonanie i hosting AIKELO