Puszczona w ruch machina wzajemnej wrogości i konfrontacji między Arabią Saudyjską a Iranem wymknęła się spod jakiejkolwiek kontroli.
Rok 2016 nie zaczął się dla szeroko rozumianego Bliskiego Wschodu zbyt dobrze. I to nie tylko dlatego, że wciąż goreją nieopanowanym ogniem liczne wojny i konflikty, skutecznie destabilizując cały region, a islamski ekstremizm i terroryzm zbierają rekordowe żniwo. Początek roku przyniósł też gwałtowne pogorszenie relacji między Arabią Saudyjską a Iranem – dwoma głównymi pretendentami do roli regionalnego supermocarstwa, a także kandydatami do miana liderów duchowych świata islamu. To zaostrzenie relacji między Rijadem a Teheranem było na tyle gwałtowne i głębokie, że sprawiło, iż oba państwa stanęły niemalże na progu otwartej konfrontacji zbrojnej.
Czara goryczy
Stosunki między tymi dwiema potęgami regionalnymi, aspirującymi do roli geopolitycznego hegemona, opierały się głównie na wzajemnym wymuszonym tolerowaniu swego istnienia. Od chwili, gdy szyicki Iran przyjął (po rewolucji w 1979 roku) radykalnie religijny kurs w polityce wewnętrznej i zagranicznej, stało się jasne, że sunnicka Arabia Saudyjska jest niejako naturalnym strategicznym przeciwnikiem dla Teheranu. Nigdy jednak w ciągu tych 35 lat nie było tak blisko do wybuchu otwartej wojny między oboma krajami i ich regionalnymi sprzymierzeńcami. Nawet w czasie krwawej, wieloletniej (1980–1988) wojny Iranu z Irakiem udało się uniknąć konfrontacji na skalę całego regionu. Dzisiaj nie jest to już takie pewne, a sygnały napływające z obu stron Zatoki Perskiej sugerują, że adwersarze na serio biorą pod uwagę ewentualność przekształcenia się sporu z fazy polityczno-dyplomatycznej (i werbalno-propagandowej) w regularną, gorącą wojnę. I choć wybuch otwartego konfliktu militarnego nie jest w interesie żadnej ze stron, to bieg wydarzeń i raz wprawione w ruch tryby regionalnych procesów politycznych, ideologicznych i społeczno-religijnych mogą nagle zacząć żyć własnym życiem, wymykając się spod kontroli głównych mocodawców.
Geneza obecnego, gwałtownego zaostrzenia sytuacji wokół basenu Zatoki Perskiej jest złożona. Najczęściej przytaczane w tym kontekście wydarzenie – czyli egzekucja przez władze w Rijadzie lidera opozycyjnego, szyickiego szejka Nimra al-Nimra – stanowiło jedynie kroplę, która przelała czarę goryczy irańsko-saudyjskich animozji. Czara ta, gdy podążymy tropem metafory, napełniała się jednak już od bardzo dawna. Tym samym na przyczyny pogorszenia się sytuacji w regionie składa się wiele różnych czynników. Oprócz tych natury czysto historycznej czy też religijnej, w grę wchodzą również elementy wynikające z ostatnich wydarzeń w tej części świata, a odnoszące się zwłaszcza do sytuacji w Syrii, Iraku, Jemenie czy walki z Państwem Islamskim. Wszystkie te problemy doprowadziły do skokowej eskalacji napięcia między Rijadem a Teheranem. Warto zatem na chwilę pochylić się nad tymi elementami, aby w pełni zrozumieć kontekst historyczny i równie stare, głębokie tło ideologiczno-religijne dzisiejszych wydarzeń.
Odwrócenie sojuszy
Relacje polityczne i strategiczne między Arabią Saudyjską a Iranem tak naprawdę nigdy nie były przyjazne. Gdy w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku Wielka Brytania stopniowo ograniczała swą obecność militarną i geopolityczne zaangażowanie w rejonie Zatoki Perskiej, było oczywiste, że to właśnie na Arabii i Iranie będzie spoczywać odpowiedzialność za bezpieczeństwo całego obszaru. Iran, rządzony przez dynastię Pahlawich, dobrze wyczuł ówczesną koniunkturę międzynarodową, zbliżając się do Stanów Zjednoczonych. Bardzo szybko, w ciągu niespełna dekady, zaczął wybijać się do roli regionalnego hegemona, w krótkim czasie modernizując nie tylko sektor wydobywczy ropy naftowej i gazu ziemnego, lecz także siły zbrojne. Niestety, nie oznaczało to unowocześniania pozostałych dziedzin działania państwa, co legło u podstaw późniejszej katastrofy w postaci rewolucji islamskiej.
Aż do tego dramatycznego wydarzenia Iran był niekwestionowaną regionalną potęgą. Jego armia zaś należała do największych, najsilniejszych i najnowocześniejszych w regionie, ustępując tylko Izraelowi i częściowo Turcji. Iran stanowił też w tamtym czasie jeden wielki hub logistyczny dla amerykańskich sił zbrojnych, mających operować w tej części świata w razie wybuchu konfliktu z ZSRR – w kilkuset składach i magazynach zgromadzono tysiące sztuk różnego typu sprzętu militarnego i miliony ton zaopatrzenia. Iran był bowiem dla USA ważnym elementem projektowanej w Waszyngtonie tzw. południowej flanki na wypadek ewentualnego konfliktu z Sowietami. Wiele dóbr i zapasów zgromadzonych w tych magazynach jeszcze dzisiaj jest wykorzystywanych przez armię irańską, która wciąż ma wiele rodzajów amerykańskiego sprzętu i uzbrojenia…
W tym samym czasie Arabia Saudyjska, kierując się rygorystycznie interpretowaną doktryną wahhabizmu, która legła u podstaw powstania i istnienia tego państwa, podążała drogą swoistej autarkii. Zajęta głównie własnymi sprawami, rządząca w tym kraju dynastia Saudów zdawała się nawet do pewnego stopnia akceptować fakt, że to Iran jest regionalnym mocarstwem, blisko powiązanym z możnymi tego świata. Tym samym aż do 1979 roku oficjalne relacje między obydwoma krajami można uznać za poprawne, choć z pewnością nie w pełni przyjazne. Obalenie szacha i przyjęcie przez nowe islamskie (szyickie) władze w Teheranie agresywnego kursu w polityce międzynarodowej, szczególnie wobec sunnickich państw znad Zatoki Perskiej, błyskawicznie otrzeźwiło Rijad. To wtedy właśnie, na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych XX wieku Arabia Saudyjska wkroczyła na ścieżkę gwałtownej modernizacji, rozumianej bardziej w kategoriach szybkiego unowocześniania jej potencjału militarnego i ekonomicznego niż rozwoju cywilizacyjnego w rozumieniu świata zachodniego.
Głównymi politycznymi promotorami tego procesu stały się państwa zachodnie, zwłaszcza Stany Zjednoczone, które zaczęły postrzegać Arabię jako swego głównego partnera i sojusznika w tej części Bliskiego Wschodu, mającego niejako zastąpić utracony Iran. Tak więc, podobnie jak w latach siedemdziesiątych XX wieku w wypadku Iranu rządzonego przez szacha, dekadę później głównym sprzymierzeńcem Zachodu nad Zatoką Perską stała się Arabia Saudyjska (i inne sunnickie monarchie regionu).
Prawdziwym testem dla skuteczności i siły sojuszu saudyjsko-zachodniego stała się tzw. wojna tankowców, toczona w połowie lat osiemdziesiątych XX wieku między krajami arabskimi a Iranem, walczącym wówczas z Irakiem. Amerykańska interwencja na wodach Zatoki Perskiej i wzięcie pod ochronę tankowców (głównie saudyjskich), atakowanych przez Irańczyków na wodach międzynarodowych, to pierwsze praktyczne działanie sojuszu Rijadu z Waszyngtonem.
Kolejnym sprawdzianem okazała się późniejsza o kilka lat kampania militarna przeciwko Irakowi, który w 1990 roku najechał na maleńki Kuwejt i go zajął. Międzynarodowa, sojusznicza operacja „Pustynna burza”, przygotowana i poprowadzona z terytorium Arabii, stanowiła kulminację współpracy między USA a arabskimi państwami znad Zatoki. Utrwaliła też strategiczne i militarne zbliżenie krajów skupionych w Radzie Współpracy Zatoki (Gulf Cooperation Council – GCC) z Zachodem. Długofalowe efekty tej sytuacji ostatecznie nie były jednak pozytywne. Dość wspomnieć, że zainstalowanie i utrzymywanie przez ponad dekadę amerykańskich baz wojskowych na saudyjskiej ziemi było bezpośrednią (choć nie najważniejszą i niejedyną) przyczyną wypowiedzenia Ameryce wojny przez Osamę bin Ladena i jego Al-Kaidę w 1996 roku. Być może nie byłoby zamachów 11 września 2001 roku, gdyby nie polityka zbliżenia między USA a Królestwem Saudów.
Dzwonki alarmowe
Gdy w 1979 roku w Iranie, w wyniku społecznej rewolucji, obalono rządy szachinszacha Rezy Pahlawiego, a władzę w kraju szybko przejęli radykałowie szyiccy kierowani przez ajatollaha Ruhollaha Chomeiniego, marginalny do niedawna aspekt rywalizacji i konfrontacji szyicko-sunnickiej ponownie nabrał żywotnego znaczenia dla rozwoju wydarzeń w całym regionie. Tym bardziej że szyicki Iran otwarcie zaczął dążyć do przejęcia duchowej władzy nad całą ummą (społecznością wiernych w islamie). Królestwo Saudów – którego monarcha pieczętuje się wszak dumnym tytułem strażnika dwóch świętych meczetów (czyli Mekki i Medyny) – nie mogło pozostać bierne wobec tak jawnego przejawu asertywności ze strony szyitów, od wieków uważanych przez sunnitów za heretyków.
Gdy na początku lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku Irańczycy zaczęli otwarcie eksportować swą rewolucję wszędzie tam, gdzie żyły liczące się społeczności szyickie (a więc głównie do Libanu i Iraku), w Rijadzie rozdzwoniły się dzwonki alarmowe. To wtedy zrodziły się koncepcje promocji islamu w wydaniu wahhabickim, będące odtąd sztandarowymi działaniami Saudyjczyków nie tylko w samym regionie bliskowschodnim, lecz także w skali całego globu. Już później, po upływie dwóch, trzech dekad, okaże się, że te saudyjskie inicjatywy (polegające głównie na fundowaniu islamskich szkół, „ośrodków kultury” i meczetów) służą w istocie promowaniu islamskiego konserwatyzmu, stanowiącego doskonałe ideologiczne i teologiczne podglebie dla ruchów ekstremistycznych i terrorystycznych.
W samym regionie bliskowschodnim minione ponad 35 lat to okres narastającej ideowej, politycznej i strategicznej konfrontacji pomiędzy Rijadem a Teheranem i ich regionalnymi sojusznikami. To także czas wybuchu licznych wojen zastępczych (proxy wars), w których oba mocarstwa walczyły ze sobą cudzymi rękoma i za pomocą sił trzecich. Pierwszym takim konfliktem była wojna w Libanie, zwłaszcza w jej schyłkowej fazie. Po niej przyszły kolejne: Jemen, Syria, Irak, Bahrajn, a nawet – do pewnego stopnia – Afganistan.
Eskalacja konfliktu
Dzisiaj nie ulega już wątpliwości, że zarówno władze Arabii Saudyjskiej, jak i Iranu do pewnego momentu z pełną świadomością i premedytacją szły ścieżką eskalacji wzajemnych uprzedzeń, animozji i konfrontacji, upatrując w tym konkretnych korzyści dla swych interesów w szeroko rozumianym regionie. Taka polityka podgrzewania atmosfery, choć ryzykowna, jawiła się obu stronom jako korzystna, głównie ze względu na podtrzymywanie mobilizacji swych zwolenników i sojuszników. Wszak nic lepiej nie służy zwieraniu własnych szeregów, niż jasno zdefiniowany i stanowiący ewidentne zagrożenie przeciwnik. Do tego przeciwnik nie tylko w wymiarze polityczno-strategicznym, lecz przede wszystkim religijnym.
Poza tym dla Saudów była to doskonała okazja do wizerunkowego przykrycia ich ostatnich niepowodzeń w regionalnej rozgrywce geopolitycznej – przede wszystkim faktycznej utraty wpływu na przebieg wydarzeń w Syrii po podjęciu przez Rosję jesienią 2015 roku zbrojnej interwencji w obronie reżimu Al-Asada, ale także coraz gorzej idącej saudyjskiej operacji w Jemenie, która z zapowiadanej łatwej i szybkiej kampanii stała się przewlekłą wojną, coraz bardziej przekształcając się w „saudyjski Wietnam”. Nie bez znaczenia są także kwestie ekonomiczne – spadające notowania ropy naftowej na rynkach światowych oznaczają dramatyczne zmniejszenie wpływów do budżetu królestwa, opartego niemal w 75% na dochodach ze sprzedaży ropy i gazu. A perspektywy otwarcia bogatego w te surowce rynku irańskiego mogą jeszcze tylko pogorszyć sytuację Rijadu.
Z kolei dla władz Iranu strategia nakręcania konfrontacji z Saudami miała rekompensować na użytek własnej opinii publicznej daleko idące ustępstwa na rzecz Zachodu w toku negocjacji porozumienia w sprawie programu nuklearnego, prowadzonych z grupą mocarstw („P5 + 1”). Nie bez znaczenia był też kontekst zaplanowanych na 26 lutego 2016 roku wyborów do Madżlisu (parlamentu) i Zgromadzenia Ekspertów. Rywalizacja między konserwatystami a reformatorami – od wielu lat kształtująca irańską scenę polityczną – w tym roku sięgnęła zenitu m.in. w kontekście wspomnianego porozumienia z Zachodem i możliwego otwarcia się Iranu na świat. Eskalacja konfliktu z sunnitami i Rijadem jawiła się więc obecnej władzy w Teheranie jako wentyl bezpieczeństwa, skupiający uwagę społeczeństwa na wydarzeniach zewnętrznych, a jednocześnie dający sposobność udowodnienia, że rząd irański realizuje twardą politykę zagraniczną.
Jak jednak wszystko na to wskazuje, pod koniec 2015 roku taka strategia zaczęła wymykać się spod kontroli – i to obu adwersarzom równocześnie. Raz uwolnione demony (albo raczej, bliższe regionalnej poetyce, dżiny) zaczęły żyć swym własnym życiem. Puszczona w ruch machina wzajemnej wrogości i konfrontacji wymknęła się spod kontroli. Będąca jawną antyirańską prowokacją egzekucja szejka Al-Nimra i późniejsze żywiołowe reakcje społeczeństwa Iranu są na to ewidentnymi dowodami. Zresztą, obecne władze w Rijadzie – od niewiele ponad roku kierowane przez nowego króla Salmana – zdają się w przyspieszonym tempie demontować efekty wcześniejszych dekad umiarkowania, przewidywalności i rozważnej strategii działania Arabii w regionie. W ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy Arabia Saudyjska z gwaranta stabilności na Bliskim Wschodzie nieoczekiwanie zamieniła się w jeden z czynników destabilizacji sytuacji w tej części świata. Z kolei Iran, przez całe dekady traktowany jak regionalna czarna owca, nagle ma szansę wyrosnąć na poważnego i – co najważniejsze – przewidywalnego partnera społeczności międzynarodowej na Bliskim Wschodzie. Partnera nie tylko w wymiarze ekonomicznym i biznesowym, lecz także strategicznym – czyli gwaranta stabilności i jedności Iraku, sprzymierzeńca w walce z kalifatem Państwa Islamskiego i poważnego gracza w kontekście wygaszania konfliktu w Syrii. Bez wątpienia jest w całej tej sytuacji coś paradoksalnego; coś, co zakrawa na chichot historii.
Co gorsza, istnieją coraz większe obawy, że zdesperowani Saudyjczycy, którym wali się dotychczasowy dorobek ich regionalnej polityki, mogą podjąć próbę ucieczki do przodu. Takim szaleńczym krokiem mogłoby się stać właśnie sprowokowanie otwartego konfliktu z Iranem – jako próba ukazania tego państwa w niekorzystnym świetle i ściągnięcia nań odium odpowiedzialności za kolejną wielką wojnę w regionie.
Rijad może kalkulować, że w takim scenariuszu uzyskałby nie tylko wsparcie swych arabskich sojuszników sunnickich, lecz także mniej lub bardziej otwarte zrozumienie ze strony Izraela oraz części elit i opinii publicznej Zachodu, wciąż postrzegających – jak republikanie w USA – Islamską Republikę Iranu jako największe zagrożenie na Bliskim Wschodzie. Jak pokazują jednak oficjalne zestawienia potencjałów militarnych obu państw, taka wojna nie byłaby ani łatwa, ani krótkotrwała, a jej wynik – nawet uwzględniając możliwe wsparcie dla Saudów ze strony przynajmniej części Zachodu – wcale nie byłby oczywisty i jednoznacznie przesądzony. Tym bardziej że konflikt błyskawicznie przerodziłby się w niemal globalne starcie sunnicko-szyickie, z katastrofalnymi dla wielu regionów świata konsekwencjami.
Pytaniem bez odpowiedzi pozostaje jednak na razie, czy schorowany i nie najmłodszy już saudyjski król Salman ibn Abd al-Aziz al-Saud zdaje sobie w pełni sprawę z tych szerszych kontekstów sytuacji, w jakiej znajduje się obecnie jego kraj. Najbliższe miesiące najpewniej pokażą, czy po roku swych niezbyt udanych rządów saudyjski monarcha i jego otoczenie zdołają uniknąć wpadnięcia w pułapkę, którą w istocie sami zastawili.
autor zdjęć: US DoD