ZDERZENIE WEWNĄTRZ CYWILIZACJI

Milicje może i są dla rządu w Bagdadzie taktycznym błogosławieństwem, ale w kategoriach strategicznych mogą okazać się przekleństwem.

 

Kiedy latem 2014 roku Islamskie Państwo Iraku i Lewantu/Syrii zdobywało olbrzymie połacie dwóch krajów, dokonując przy tym niezliczonych zbrodni na ludności cywilnej oraz pojmanych jeńcach, wydawało się, że każdy sojusznik, który przyczyni się do upadku proklamowanego w czerwcu samozwańczego kalifatu, będzie na wagę złota. Już jesienią, po zaledwie kilku miesiącach walk i chaosu, pojawiły się jednak pierwsze głosy, że jedna z najbardziej efektywnych sił na teatrze irackim może być nie tyle receptą na stare bolączki, ile przyczyną nowych. Szyickie milicje, wspierane i uzbrajane przez Iran oraz chętnie posyłane do walki przez (szyicki) rząd w Bagdadzie, z perspektywy sunnickiej ludności tego kraju mogą okazać się dżumą, która zastąpi cholerę. Napięte pozostają także ich relacje z peszmergami. Jakie są zatem szanse na to, że pokalifatowy Irak będzie wciąż przypominał ten sprzed jego powstania?

 

Chichot historii

Napięcia między szyicką większością a sunnicką mniejszością nie są w Iraku niczym nowym. Jak wynika z raportów Human Rights Watch (HRW), od 2013 roku mamy jednak do czynienia ze stopniowym, a od drugiej połowy 2014 roku wyraźnie już zauważalnym wzrostem aktywności milicji szyickich na rdzennie sunnickich terenach. W trwających przez cały marzec walkach o Tikrit spośród 30 tys. walczących po stronie rządowej dwie trzecie lub nawet nieco więcej stanowili właśnie członkowie milicji. Jeśli dodamy do tego irańskich doradców, członków Brygad al-Kuds, to okazuje się, że iracka armia (również w większości szyicka) była w stanie wystawić do walki 8–9 tys. żołnierzy.

W Iraku działa dziś ponad 20 milicji szyickich, w większości skupionych pod szyldem utworzonych 15 czerwca 2014 roku sił powszechnej mobilizacji (al-Hashd al-Shaabi), które według różnych szacunków mają od 60 do nawet 120 tys. członków (w tej liczbie mieści się także 13 tys. sunnitów) i które tylko teoretycznie są podporządkowane rządowi i ministerstwu spraw wewnętrznych, w praktyce zaś cieszą się znaczną autonomią i przystępują do walki pod flagami własnymi, a nie państwowymi. Operacyjna autonomia, doświadczenie w działaniach nieregularnych i wysokie morale są niewątpliwie czynnikami pozytywnie wpływającymi na skuteczność milicji, z drugiej jednak strony ich działalność jest przyczyną wielu nowych kłopotów.

Problemem natury strategicznej są bliskie związki większości milicji z Iranem i Korpusem Strażników Rewolucji Islamskiej (Pasdaran). Dobitną ilustracją tego była obecność na pierwszej linii walk pod Tikritem [Tadeusz Wróbel, „Wymęczone zwycięstwo”, „Polska Zbrojna” nr 5/2015] gen. Kasima Sulejmaniego, szefa Brygad al-Kuds, który de facto dowodził ofensywą. Iran oraz sponsorowany przez niego libański Hezbollah zaopatrują i szkolą irackich współbraci w wierze, co w oczywisty sposób wzbudza niepokój monarchii regionu Zatoki Perskiej. Książę Saud al-Fajsal, minister spraw zagranicznych Arabii Saudyjskiej, wyraził na przykład zaniepokojenie w związku z, jak to ujął, „przejmowaniem przez Iran kontroli nad siłami irackimi oraz tendencjami hegemonicznymi” przejawianymi przez Islamską Republikę Iranu. Według Saudów zaczyna ona niebezpiecznie osaczać królestwo – z jednej strony Teheran umacnia swe wpływy w Iraku, z drugiej wspomaga rebeliantów Houthi w Jemenie. W przeciwieństwie do Syrii czy Libanu wymienione państwa sąsiadują z Arabią Saudyjską, więc w tej rozgrywce chodzi nie tylko o dominującą pozycję w regionie, lecz także bezpośrednio o jej bezpieczeństwo.

Swoją drogą pojawienie się Irańczyków pod Tikritem, rodzinnym miastem Saddama Husajna, może się jawić jako ponury żart historii, a zarazem symbol niemal całkowitego strategicznego przeorientowania nowego Iraku. Ich obecność była sporym problemem także dla Amerykanów – pomijając kwestię ograniczonej przydatności lotnictwa w walkach o samo miasto, wsparcie ofensywy wizerunkowo byłoby wsparciem Pasdaranu, dlatego też amerykańskie działania zostały mocno ograniczone.

Zagrożenie, które niosą milicje, trafnie podsumował gen. David Petraeus, dowódca wojsk amerykańskich w Iraku: „Musimy zauważyć, że głównym długoterminowym zagrożeniem dla równowagi wewnętrznej Iraku – i szerzej rozumianej równowagi w regionie – nie jest Państwo Islamskie, które, jak sadzę, w Iraku znalazło się na ścieżce prowadzącej do jego pokonania i wyparcia z tamtejszych obszarów. Główne długoterminowe zagrożenie przedstawiają sobą wspierane przez Iran milicje szyickie. Jeśli Daesh [arabska wersja nazwy Państwa Islamskiego] jest wypierany z Iraku, a finansowane przez Iran milicje wyłaniają się jako najbardziej potężna siła w kraju, spychając na drugi plan irackie siły bezpieczeństwa, czyli armię i policję, tak jak stało się w wypadku Hezbollahu w Libanie, to będzie to niezwykle groźne dla stabilności i niepodległości Iraku, nie wspominając nawet o naszych interesach w regionie”.

 

My i oni

Cytowane już raporty HRW nie są odosobnionym źródłem, które zwracałoby uwagę na okrucieństwa milicji. W doniesieniach zachodnich agencji informacyjnych nie brakuje wiadomości o pobiciach, morderstwach, wypędzeniu sunnitów, plądrowaniu ich domostw itp. W pierwszych dniach operacji w Tikricie w sieci pojawił się drastyczny film, ukazujący zastrzelenie dziewięcioletniego chłopca, podejrzewanego przez szyitów o pomoc Państwu Islamskiemu. Tego rodzaju działania mogą odnieść tylko jeden skutek – rozpalić religijną nienawiść, a jednocześnie postawić sunnitów przed wyborem: czy lepiej cierpieć z rąk obcych milicji, czy też może opowiedzieć się po stronie swojego kalifatu?

Wziąwszy pod uwagę medialną i PR-ową sprawność Państwa Islamskiego, śmiało można zaryzykować twierdzenie, że nie zaniedbuje ono podobnych okazji i argumentów w walce o rząd dusz współwyznawców. Dodatkowych argumentów dostarczają mu nie tylko przywódcy milicji, tacy jak Hadi al-Amiri (Organizacja Badr), który stwierdził, że operacja w Tikricie będzie okazją do wzięcia odwetu na sunnitach, lecz także władze irackie. Odnosząc się do tej samej operacji, premier Haider al-Abadi zaapelował do mieszkańców, by nie wspierali kalifatu, a jednocześnie stwierdził, że w tej bitwie nie ma strony neutralnej. Wcześniej jego biuro nazwało zbrodnie milicji jednostkowymi błędami, niezwiązanymi z działaniami strony rządowej, większość zamieszczanych w internecie filmów określił zaś mianem spreparowanych. Niestety, nawet jeśli autentyczność części materiałów faktycznie wzbudza wątpliwość, to tego rodzaju narracja nie służy studzeniu emocji, sprzyja za to umacnianiu się podziałów na „my” i „oni” oraz grozi alienacją części społeczeństwa.

W Al-Anbarze na przykład część plemion domaga się od rządu zapewnienia finansowania i przekazania broni, podobnie jak miało to miejsce w odniesieniu do szyitów, tak by były one w stanie samodzielnie zapewnić bezpieczeństwo w prowincji. Jeden z tamtejszych prominentnych polityków, Hamid al-Mutlaq, mówi wprost: „Plemiona, iracka armia i policja są zdolne wykonać to zadanie [tj. wyprzeć Państwo Islamskie] bez pomocy milicji […]. Odsunięcie milicji powinno być pierwszym krokiem rządu, mającym na celu odbudowę zaufania ludności Anbaru”.

 

Taktyczne wybiegi

Myliłby się ten, kto by sądził, że milicje są problemem wyłącznie osławionego sunnickiego trójkąta. Ich działalność przyczynia się także do destabilizacji pogranicza kurdyjskiego. Kierujący ministerstwem do spraw peszmergów Autonomicznego Regionu Irackiego Kurdystanu Mustafa Sayid Qadir mówił jeszcze w styczniu: „Nie współpracujemy z nimi i nie jesteśmy szczęśliwi, że zbliżają się oni do naszych granic”. Chodziło wówczas głównie o pojawienie się milicji w okolicach Kirkuku, który, choć nie leży na terytorium autonomii, od połowy 2014 roku jest zajęty przez oddziały kurdyjskie, obecne tam od momentu panicznej rejterady przed oddziałami kalifa wojsk rządowych. Nomen omen ten z kurdyjskiego punktu widzenia pozytywny skutek pojawienia się Państwa Islamskiego może w przyszłości stać się przyczyną napięć w relacjach Autonomicznego Regionu Irackiego Kurdystanu z rządem centralnym. Kurdom niełatwo będzie opuścić uważane przez nich za przynależne im miasto (i jego pola naftowe), Bagdadowi zaś bez wątpienia równie trudno będzie pójść na jakikolwiek kompromis w tej kwestii.

Relacjom Kurdów z milicjami towarzyszy co najmniej nieufność, a często skrywana wrogość. Według władz regionu dochodziło choćby do przypadków zatrzymywania na punktach kontrolnych Kurdów jadących do lub z Bagdadu, aresztowania ich i żądania okupu za uwolnienie. Pojawiły się też niepotwierdzone informacje o zabójstwie żołnierza peszmergów. W kwietniu zaś doszło do zgrzytu w relacjach z jazydami, którego bezpośrednią przyczyną była próba włączenia jazydzkich jednostek mobilizacji Sindżaru pod kuratelę powszechnej mobilizacji. Mowa tu o aresztowaniu przez rząd Barzaniego Haidera Shesho, jednego z dowódców jednostek mobilizacji Sindżaru, powiązanego od lat z Patriotyczną Unią Kurdystanu, opozycyjną wobec rządzącej w autonomii Demokratycznej Partii Kurdystanu. Shesho, podobnie jak część jego współplemieńców, uznał, że zostali oni zdradzeni przez władze Autonomicznego Regionu Irackiego Kurdystanu, które, wycofując oddziały peszmergów, pozwoliły na zajęcie Sindżaru przez siły kalifatu, a w rezultacie nie uchroniły ich przed masowymi mordami, gwałtami, znalezieniem się na skraju katastrofy humanitarnej podczas oblężenia góry Sindżar oraz przed masowym exodusem ludności jazydzkiej, m.in. na tereny kontrolowane przez Kurdów syryjskich.

Liczebność jednostek mobilizacji Sindżaru ocenia się na maksymalnie 3 tys. ludzi, z których zaledwie tysiąc jest finansowanych i zaopatrywanych przez rząd centralny. Włączając się pod kuratelę powszechnej mobilizacji, Shesho chciał pozyskać dodatkową broń i polityczne wsparcie, potrzebne tym bardziej, że wcześniej odmówił podporządkowania się ministerstwu do spraw peszmergów i walczył pod własną, a nie kurdyjską flagą. Ostatecznie Shesho został zwolniony, za co zapłacił oświadczeniem o porzuceniu dotychczasowych planów, niepozyskiwaniu funduszy bezpośrednio z Bagdadu i podporządkowaniu się władzom Autonomicznego Regionu Irackiego Kurdystanu. Zaapelował także o włączanie jednostek jazydzkich do oddziałów peszmergów. Czas pokaże, czy wspomniane oświadczenie oznacza realną ugodę, czy też było tylko wybiegiem taktycznym.

Aby pokonać sunnicki kalifat, trzeba czegoś więcej niż siła i brutalność szyickich milicji. Wielowymiarowa rozgrywka w Iraku i Syrii to nie tylko konflikt wewnętrzny, ale także (a może raczej należałoby powiedzieć: przede wszystkim) dobrze znany z czasów zimnej wojny tzw. konflikt zastępczy głównych graczy regionu – Iranu, Arabii Saudyjskiej i Turcji. Milicje może i są dla rządu w Bagdadzie taktycznym błogosławieństwem, w kategoriach strategicznych mogą jednak okazać się przekleństwem. Ich działalność może sprawić, że taki Irak, jaki znamy sprzed połowy 2014 roku, odejdzie do przeszłości, niezależnie od dalszych losów wojny z Państwem Islamskim. 

Rafał Ciastoń

autor zdjęć: US DoD





Ministerstwo Obrony Narodowej Wojsko Polskie Sztab Generalny Wojska Polskiego Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych Wojska Obrony
Terytorialnej
Żandarmeria Wojskowa Dowództwo Garnizonu Warszawa Inspektorat Wsparcia SZ Wielonarodowy Korpus
Północno-
Wschodni
Wielonarodowa
Dywizja
Północny-
Wschód
Centrum
Szkolenia Sił Połączonych
NATO (JFTC)
Agencja Uzbrojenia

Wojskowy Instytut Wydawniczy (C) 2015
wykonanie i hosting AIKELO