Podporucznik Bartosz Świątkowski służy w dywizjonie rozpoznania powietrznego w Mirosławcu. Jego pasją jest bieganie… po schodach.
Młody oficer swoją nietypową pasję odkrył w 2008 roku. „Na stronie internetowej poświęconej imprezom biegowym znalazłem informację o organizowanym w Katowicach międzynarodowym biegu po schodach. Pomyślałem, że taka dyscyplina może być urozmaiceniem w moich biegach. I wystartowałem. Bez specjalnych przygotowań zająłem 15. miejsce”, wspomina Bartosz Świątkowski. W zawodach Altus Cup wzięło udział aż 164 zawodników. Dziewiętnastoletni wówczas Bartek, świeżo upieczony student Wojskowej Akademii Technicznej, w kategorii juniorów uplasował się na czwartej pozycji – 30 pięter pokonał w 3 min 7 s. Spodobało mu się bieganie po schodach i za rok postanowił przełamać w Altus Cup barierę 3 min.
Z Katowic do Bogoty
Zanim jednak po raz drugi wystartował w katowickich zawodach, które urosły do rangi mistrzostw Polski, w maju 2009 roku sprawił sobie prezent na 20. urodziny. Wygrał Grand Prix w biegu po schodach w Starogrodzie koło Chełmna. Z kolei w sierpniu zajął trzecie miejsce w mistrzostwach kraju w biegu tyłem. W nietypowych zawodach organizowanych przez Wojskowy Klub Biegacza „Meta” startował zresztą po raz trzeci (w debiutanckim biegu zdobył tytuł mistrzowski, a w drugim starcie – wicemistrzowski). W październikowych mistrzostwach kraju w katowickim Altusie poprawił swój czas z 2008 roku o 5 s, ale zajął dalsze miejsce – 18. „Gorszy wynik podrażnił moją ambicję”, mówi oficer z Mirosławca. „Pocieszałem się, że rywale porządnie przygotowywali się do zawodów, a ja nie robiłem żadnych specjalistycznych treningów. Postanowiłem więc do kolejnych mistrzostw w Katowicach solidnie poćwiczyć”.
Treningi specjalistyczne rozpoczął w czteropiętrowych blokach, a później biegał po schodach w budynkach liczących po sześć, osiem i dziesięć kondygnacji. „Dziesięciokrotne wbiegnięcie na dziesiąte piętro pozwala nieźle się zmęczyć. Z treningu na trening poprawiałem swoje najlepsze czasy. Forma powoli rosła i na mistrzostwach Polski w Katowicach zająłem drugie miejsce. To był przełom w mojej karierze w bieganiu po schodach”, przyznaje. „Pomyślałem wtedy, że warto sprawdzić się w zawodach zagranicznych, zaliczanych do klasyfikacji Pucharu Świata”.
Przed zdobyciem pierwszego medalu w biegu po schodach w sierpniu 2010 roku w Kokotku pod Lublińcem odzyskał tytuł mistrza kraju w biegu tyłem i wygrał Bieg Katorżnika, a z austriackiej miejscowości Kapfenberg wrócił z trzema medalami III Mistrzostw Świata w Biegu Tyłem (srebro w biegu na 5000 m i sztafecie 4x100 m oraz brąz na dystansie 10 000 m).
Na pierwszy zagraniczny start wybrał Berlin. W styczniu 2011 roku zdobył najwyższy budynek mieszkalny w stolicy Niemiec (29 pięter) i w zawodach zajął drugie miejsce. W kolejnym starcie, w Warszawie, stanął już na najwyższym stopniu podium. W biurowcu Rondo 1 najszybciej wbiegł na 38. piętro – 836 schodków pokonał w 3 min 43,92 s. Po tym sukcesie zmierzył się z 39 piętrami hotelu Park Inn w Berlinie. W rywalizacji z czołowymi „schodobiegaczami” na świecie zajął ósme miejsce. Jeszcze lepiej spisał się w Pradze, gdzie w 26-piętrowym City Empiria wywalczył czwartą lokatę.
W stolicy Czech triumfował z kolei drugi z Polaków, Piotr Łobodziński, z którym Bartek zaczął wspólnie trenować w Warszawie. Po Pradze Łobodziński ponownie pokonał Świątkowskiego na mistrzostwach Polski w Katowicach. Podchorąży z WAT tym razem 30 pięter Altusa pokonał w 2 min 45,6 s i stanął na najniższym stopniu podium. Był to jego ostatni start w 2011 roku zaliczany do klasyfikacji PŚ, w której znalazł się na 19. miejscu. Marzył jednak o wyższej lokacie i wiedział, że ma szansę awansować.
W 2012 roku udało mu się zaliczyć więcej startów w ramach rywalizacji o Puchar Świata (był czwarty w Bazylei, szósty w Warszawie, czwarty w Berlinie, siódmy we Frankfurcie, drugi w Pradze, trzeci w Wiedniu i Ostrawie, pierwszy w austriackim mieście Graz i czwarty w Katowicach). Ostatnim etapem były grudniowe zawody w Bogocie, gdzie w biegu na 50. piętro Torre Colpatrii zajął dziewiąte miejsce (był najlepszym zawodnikiem spoza Kolumbii). W klasyfikacji generalnej Pucharu Świata zajął szóste miejsce.
Z Warszawy do Mirosławca
Rok 2013 był przełomowy w jego życiu i karierze sportowej. Obronił pracę magisterską w Wojskowej Akademii Technicznej i został awansowany na pierwszy stopień oficerski, a we wrześniu rozpoczął służbę w dywizjonie rozpoznania powietrznego w Mirosławcu. Po kilkuletniej przerwie ponownie został też zawodnikiem Ludowego Klubu Sportowego „Sana” w rodzinnym Kościanie. „LKS Sana pozyskuje dla mnie pieniądze z miasta na refundację kosztów podróży na zawody”, podkreśla podporucznik.
Po ukończeniu WAT musiał rozstać się ze stolicą, gdzie nie miał większych trudności ze znalezieniem miejsca do specjalistycznego treningu. Chociaż zdarzało się, że musiał podstępem mijać recepcję w pewnym hotelu, z którego dwukrotnie go wypraszano. „Pokrzyżowało to moje plany treningowe, ale w końcu znalazłem sposób na pracowników recepcji. Nie wchodziłem już do hotelu w stroju treningowym. Udawałem gościa i przebierałem się dopiero na klatce schodowej”, opowiada. „Niestety, w Mirosławcu nie ma wysokich budynków i nie mam gdzie biegać po schodach. Staram się zastępować treningi specjalistyczne ćwiczeniami na siłowni – robię przysiady ze sztangą. Biegam również w terenie”. W Mirosławcu brakuje mu też treningów z kolegą z Warszawy. „Łatwiej jest biegać we dwójkę. Jak się słyszy czyjś oddech na plecach, to człowiek mobilizuje się do większego wysiłku”, podkreśla „Malinowy”, jak nazywają go znajomi. Ksywkę zawdzięcza temu, że lubił herbatę malinową. „Nadal ją piję, ale już nie w takich ilościach, jak kiedyś. Przydomek jednak został”.
W ostatnim starcie w 2013 roku w finałowych zawodach Pucharu Świata w Bogocie poprawił swój wynik sprzed roku o 7 s. Czas 5 min 25 s zapewnił mu piąte miejsce. Reprezentanta Sany Kościan wyprzedzili jedynie biegacze z Kolumbii. „Niełatwo jest wygrać z gospodarzami, którzy najlepiej sobie radzą z bieganiem na wysokości ponad 2600 m n.p.m. Aby dobrze się zaaklimatyzować do tych warunków, trzeba lecieć do Bogoty trzy, cztery tygodnie przed zawodami”, wyjaśnia Bartosz. „Tymczasem ja dotarłem tam 13 godzin przed startem”.
Ze swojego drugiego startu w Bogocie był jednak bardzo zadowolony. „Tylko sekundę straciłem do czwartego miejsca. Nawiązałem równorzędną walkę z Kolumbijczykami i wywalczyłem czwarte miejsce w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata”, mówi. „Ktoś powiedział, że mam predyspozycje do biegania na dużych wysokościach bez aklimatyzacji. Nie wiem, czy to do końca prawda, ponieważ po biegu w Bogocie godzinę dochodziłem do siebie. To już nie jest amatorskie bieganie. Pokonanie 50 pięter, gdy na 30. człowiek czuje, że krew odpływa mu z mózgu, nie jest takie proste. W bieganiu po schodach trzeba przełamać barierę psychiczną. Liczą się nie tylko nogi i płuca, ale i mocna głowa”.
W 2013 roku klasyfikację generalną Pucharu Świata po raz pierwszy wygrał Polak Piotr Łobodziński. Drugie miejsce zajął Australijczyk Mark Bourne, a trzecie Niemiec Christian
Riedel. W tym roku oprócz startów w zawodach zaliczanych do PŚ Bartosz Świątkowski priorytetowo traktuje walkę o medal mistrzostw Europy. „W czerwcu przez trzy dni będziemy biegać w trzech państwach. Trzy różne budynki, trzy różne dystanse. Zaczynamy w Wiedniu, potem Brno i finał – sprint na 23. piętro – w Bratysławie”, mówi Bartosz, który w pierwszych mistrzostwach Europy we Frankfurcie zajął siódme miejsce. „Jednym ze sprawdzianów przed tym wyzwaniem będzie kwietniowy start w Tallinie. Nagrodą za zwycięstwo w Estonii są bilety do Nowego Jorku na słynny bieg na szczyt Empire State Building. Mam predyspozycje do tego biegania. Po schodach biegam szybciej od zawodników, z którymi przegrywam na płaskich dystansach”.
autor zdjęć: Arch. B. Świątkowskiego
