Artyleria wystrugana z drewna

Nie były łatwe w użyciu ani szczególnie skuteczne, dla powstańców i buntowników stanowiły jednak namiastkę prawdziwej artylerii.

Historia wojskowości zna przykłady broni wykonanej z przeróżnych, niezwykłych materiałów. Armaty z drewna z pewnością zajmują tu istotne miejsce. Przykładów ich użycia jest naprawdę niemało, zwłaszcza z XIX wieku, ale i początków kolejnego. W polskiej historii najbardziej są znane drewniane armatki wykorzystywane podczas powstania styczniowego przez oddział Mariana Langiewicza, choć na pomysł ich użycia wpadli także np. podhalańscy chłopi w czasie powstania w latach 1669–1670.

Szczególną rolę armaty takie odegrały na Bałkanach. Stanowią tam swoisty fenomen historyczny. Jako symbol desperackiej walki o wolność drewniana artyleria weszła do mitologii narodowej Serbów, Bułgarów, Macedończyków i Rumunów. Używano jej podczas tzw. pierwszego powstania serbskiego (1804–1813), w trakcie walk partyzanckich w Siedmiogrodzie na przełomie lat 1848 i 1849, w czasie powstania kwietniowego w Bułgarii (1876) oraz tzw. powstania ilindeńskiego w Macedonii (1903). Nie bez powodu drewniane armaty wspomina się na Bałkanach w poezji i pieśniach ludowych, ich repliki często pojawiają się w filmach historycznych dotyczących tego okresu, w Bułgarii zaś niemal każde większe miasto ma ulicę Czereśniowej Armatki.

Z dębu lub czereśni

Drewniane armaty były bronią powstańców i buntowników. Z łatwo dostępnego i niedrogiego materiału, jakim było drewno, oraz dzięki pomysłowości i zręczności powstańcy próbowali w warunkach polowych stworzyć własną artylerię i w ten sposób zwiększyć swoje szanse na zwycięstwo. Była to broń zastępcza, mająca mnóstwo wad, z których najważniejszą była nietrwałość. Drewniane armaty miały jednak i pewne zalety, dzięki którym tak często sięgali po nie wszelkiego rodzaju wywrotowcy i rebelianci. Stanisław Radziszewski, powstaniec listopadowy, w swych zapiskach dotyczących powstania na Litwie, uzasadniał to tak: „Armaty drewniane śmieszną dziś niejednemu wydadzą się rzeczą. W istocie mały z nich był użytek, bo po kilku wystrzałach pękały, ale przy niedostatku broni nie godziło się powstańcom i taką pogardzać”.

Co do powodów sięgania po drewnianą artylerię, to bardzo ciekawy jest przykład oddziału Michała Lisieckiego, działającego na Litwie podczas powstania listopadowego. Po wybuchu powstania Lisiecki zajął się organizowaniem wojsk w miejscowości Soły (niedaleko Rakiszek). Gdy stworzył oddział kawalerii, podjął się również zorganizowania artylerii. Początkowo zamierzał odlewać działa z metalu. Zgromadził w tym celu potrzebny materiał (dzwony kościelne, moździerze, lichtarze itp.), procesem odlewania zaś miał się zająć „doświadczony inżynier”. Niestety, cały projekt poniósł fiasko, gdyż – jak Lisiecki napisał we wspomnieniach – „kruszec zastygał w połowie odlewania”. Dalej wyjaśnia: „Znudzony ciągłem niepowodzeniem tej fabryki rzuciłem się do innego przemysłu, do robienia dział drewnianych. To przedsięwzięcie pomyślniejszy wzięło skutek i w kilka dni z największą wszystkich radością ujrzeliśmy sześć armat dębowych, ujętych grubemi żelaznemi obręczami, które, położone na gotowe już lawety, miały pozór armat wojennych pozycyjnych największego kalibru”. Armaty te przygotowywano z drewna łatwo dostępnego, ale o określonych właściwościach: miało się ono charakteryzować twardością i wytrzymałością oraz względnie dobrze poddawać obróbce. Polscy powstańcy sięgali w związku z tym najczęściej po drewno bukowe lub dębowe, na Bałkanach zaś zdecydowanie używano głównie drewna czereśniowego. Z tego powodu w kilku językach bałkańskich określenie „czereśniowa armatka” stało się wręcz synonimem każdego drewnianego działa, bez względu na faktyczny materiał, z jakiego zostało wykonane.
Sporadycznie do przygotowania dział wykorzystywano również drewno orzecha, wiązu, gruszy, morwy czy migdałowca (na Bałkanach). W pniach drążono otwór bądź długim świdrem, bądź też rozpalonym kawałkiem żelaza. Tak przygotowaną rurę wzmacniano metalowymi obręczami. Doświadczenie bałkańskie pokazuje, że zwracano szczególną uwagę na to, by przód lub tył armaty wypadał w miejscu, gdzie znajdują się sęki, co miało zwiększać wytrzymałość tego fragmentu działa. Lont umieszczano w nawierconym u góry otworze zapałowym. Zdarzało się także (w Bułgarii przynajmniej), że we wnętrzu gotowych, wydrążonych pni umieszczano zwiniętą cienką blachę. Miało to podnosić trwałość całej konstrukcji.

Technologia wyrobu drewnianych armat zwykle była maksymalnie uproszczona. Wymagała jednak zaangażowania rzemieślników znających zarówno sposoby obróbki drewna, jak i żelaza, a więc cieśli i kowali. Jeden z takich rzemieślników, Jovan, zwany po prostu Kowalem (Kovač), zdobył sobie sławę podczas tzw. pierwszego powstania serbskiego przeciw Turkom (1804–1813). Miał on na polecenie powstańczego przywódcy, Jerzego Czarnego, okuwać obręczami drewniane armaty, które następnie przeszły do legendy jako pierwociny serbskiej artylerii. Znane są jednak bardziej zaawansowane sposoby budowania drewnianych armat. W Macedonii, podczas przygotowań do powstania ilindeńskiego, kiedy powstańcy mieli więcej czasu do dyspozycji, drewno było poddawane dość długim i skomplikowanym procesom suszenia i później impregnowania.

Starym żelastwem plują w oczy

Użyteczność drewnianej artylerii była raczej niewielka. Właściwie wszędzie, gdzie używano drewnianych armatek, podkreślano głównie ich rolę propagandową oraz motywacyjną. Przede wszystkim miały one podnosić morale powstańców. Niekiedy urządzano w tym celu specjalne pokazy. Zachari Stojanow, uczestnik tzw. powstania kwietniowego w Bułgarii (1876) i kronikarz wydarzeń tego czasu, opisuje to następująco: „Mieszkańcy wsi nabrali odwagi, gdy okuty żelaznymi obręczami czereśniowy pień został umieszczony na dwóch kołach i przejechał przez wieś ciągnięty przez muła. Armata była ozdobiona kwiatami, pop Christosko zaś szedł z przodu, uśmiechnięty od ucha do ucha”.

Równie istotnym zadaniem drewnianych dział było oddziaływanie psychologiczne na przeciwnika, zasugerowanie mu, że powstańcy dysponują większą siłą, niż się pierwotnie wydawało. Odgrywały więc one swoistą rolę dezinformacyjną. Przykłady można czerpać z powstań na Bałkanach, gdzie do walki ze słabo uzbrojonymi buntownikami przystępowały zwykle całkiem dobrze wyekwipowane oddziały regularnej armii tureckiej bądź oddziałów ochotniczych, tzw. baszybuzuków. Wystrzał z drewnianego działka budził zaskoczenie u żołnierzy tureckich, którzy nie spodziewali się, że zbuntowani chłopi będą dysponować własną artylerią.

Drewniane armaty mogły być bronią niebezpieczną, choć głównie dla własnej obsługi. Specyfika materiału oraz pośpiech przy ich wykonywaniu sprawiały, że wiele armat wybuchało i rozpadało się już przy pierwszej salwie. Dla obsługi, która nie zachowywała ostrożności, takie wybuchające działo mogło stanowić niemałe zagrożenie. W swej „Nocie do Rządu Narodowego w przedmiocie powstania i wojny roku 1863” Krystyn Ostrowski, pisarz i publicysta, a także uczestnik powstania listopadowego, być może na podstawie własnego doświadczenia stwierdzał: „Co do dział drewnianych, sądzimy, że są zupełnie nieużyteczne i niebezpieczne tylko dla tych, którzy się nimi posługują”. Nawiasem mówiąc, w Serbii opowiadano w związku z tym stosowny dowcip. Otóż walczący z Turkami powstańcy przygotowali drewnianą armatę, nabili ją i podpalili lont. Wystrzału jednak nie było, ponieważ armata wybuchła, zabijając stojące w pobliżu osoby. Jeden z powstańców przeżył wybuch, wstał, otrzepał się z kurzu i zaczął skakać z radości. Na pytanie, z czego się cieszy, odpowiedział: skoro ta armata zabiła u nas tyle osób, to ilu musiała zabić Turków?

Żarty żartami, ale przykłady historyczne pokazują, że broń tego typu była w walce różnorako wykorzystywana. W trakcie pierwszego powstania serbskiego użyto drewnianych armat tylko kilka razy, niemal wyłącznie w charakterze wiwatówek dających sygnał do ataku. Tak było podczas ataku na miejscowość Rudnik (1804) czy Prokuplje (1806). Zdarzały się jednak sytuacje, kiedy drewniana artyleria okazywała się przydatna. W czasie powstania listopadowego drewnianych armat używano m.in. w bitwie pod wsią Porakiszki na Litwie w maju 1831 roku. Salwa z dębowych dział miała wówczas, jak twierdził Michał Lisiecki, powstrzymać atak batalionu piechoty przeciwnika. W powstaniu styczniowym drewnianych
armatek używano z powodzeniem m.in. podczas bitwy pod Małogoszczem. Wykorzystując je, udało się wnieść zamieszanie w szeregi przeciwnika. W bitwie tej uczestniczył Aleksander Zdanowicz, który później wspominał: „dwa nasze działa [drewniane] i jedna długa śmigownica starem żelastwem bezustannie pluły w oczy Moskalom, wtedy żadna jedność zbiorowa, ani batalion, ani kompania szeregu nie utrzymywała”. Najczęściej jednak drewniane armatki robiły więcej huku niż szkody.

Działa te były znane ze swej nietrwałości. Większość świadków twierdziła, że zanim armatka pękła, można było z niej strzelić zaledwie trzy–cztery razy. W Macedonii w trakcie pierwszego lub drugiego strzału pękła praktycznie co trzecia armata. Wyjątkowo Lisiecki zaświadcza w swych wspomnieniach, że jedno z jego drewnianych dział rozpadło się dopiero „za ośmnastym wystrzałem”.

Z drewnianych dział strzelano właściwie wszystkim, co się do tego nadawało. Działający na Litwie podczas powstania listopadowego Michał Lisiecki opisuje to tak: „ładunki działowe były robione z prochu własnej fabryki i z kul pozbieranych pod Kalekami, Ucianą i Oniksztami. Kartacze zaś były z siekanego żelaza, sto ładunków kartaczowych, ułożonych w blaszane kubki”. Z Bałkanów znane są przypadki, gdzie strzelano… odważnikami. Ciężarki takie przypominały gruszkę, miały u góry ruchomy hak służący do zaczepienia przy wadze. Dzięki niemu wystrzelone z armat odważniki miały ponoć wydawać dźwięk przypominający – jak opisuje Zachari Stojanow, kronikarz powstania kwietniowego – świst lokomotywy. Zdarzało się, że armaty nabijano również obłymi kamieniami.

Zaletą drewnianych armat była ich lekkość, która ułatwiała transport. Podkreślał to m.in. rosyjski historyk Siergiej Gieskiet, opisujący przebieg bitwy na Świętym Krzyżu podczas powstania styczniowego. Jeśli chodzi o konkretne dane, to armaty używane w Macedonii w czasie powstania ilindeńskiego ważyły do 70 kg, choć były też mniejsze i lżejsze, mające około 20 kg. Metalowe armaty z tej samej epoki były zdecydowanie cięższe, ich masa mogła wynosić nawet kilkaset kilogramów. Tymczasem drewniane działa można było nosić ręcznie, choć częściej umieszczano je na dwukołowych wózkach, sporządzanych z fur chłopskich. Sporadycznie były transportowane na drewnianych lub metalowych stojakach w formie trójnoga. Długość samych dział była rozmaita, z informacji z terenu Półwyspu Bałkańskiego wynika, że wynosiła od 80 cm (Macedonia) aż do 2,5 m (Bułgaria). Drewniana artyleria najpowszechniej była wykorzystywana bodaj w tzw. powstaniu kwietniowym w Bułgarii (1876). Historycy doliczyli się aż 52 drewnianych armat, które miały zostać użyte w walkach z Turkami.

Armaty systemu jenerała Bema

W niektórych polskich opracowaniach historycznych można się natknąć na informację o tym, że drewniane armaty miał wykorzystywać gen. Józef Bem podczas walk w Siedmiogrodzie na przełomie lat 1848 i 1849. Henryk Samborski we wspomnieniach z powstania styczniowego pisze wręcz, że powstańcy używali „drewnianych armat systemu jenerała Bema”. Rzeczywiście, na łamach austriackich i niemieckich gazet z okresu Wiosny Ludów znajdziemy wzmianki o tym, jakoby Bem używał drewnianych armat. Większość tych wzmianek wyszła spod ręki Maksa Schlesingera, austriackiego pisarza i dziennikarza. Szczegółowy opis wyglądu rzekomych armat konstrukcji gen. Bema Schlesinger umieścił w swym dziele pt. „Aus Ungarn” (1850), opisującym przebieg rewolucji węgierskiej. Z jego rewelacjami ostro jednak rozprawił się towarzysz Bema, szef sztabu armii siedmiogrodzkiej, węgierski generał János Czetz. Pisał on wprost, „że Bem nigdy nie wpadłby na tak śmieszny koncept, by z drewnianych armat korzystać”. Mieli je natomiast w swym wyposażeniu dowodzeni przez Avrama Iancu rumuńscy partyzanci, którzy w Siedmiogrodzie wojowali z Bemem. I to właśnie ich działa wpadły w ręce wojsk węgierskich gen. Bema po jednej z bitew. Armaty te zdobyli następnie na Węgrach Rosjanie, którzy zawieźli je do Petersburga jako trofeum wojenne. Przypuszczalnie stąd pochodzi opowieść o drewnianych armatach „systemu Bema”.

 

Robert Sendek

autor zdjęć: polona.pl





Ministerstwo Obrony Narodowej Wojsko Polskie Sztab Generalny Wojska Polskiego Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych Wojska Obrony
Terytorialnej
Żandarmeria Wojskowa Dowództwo Garnizonu Warszawa Inspektorat Wsparcia SZ Wielonarodowy Korpus
Północno-
Wschodni
Wielonarodowa
Dywizja
Północny-
Wschód
Centrum
Szkolenia Sił Połączonych
NATO (JFTC)
Agencja Uzbrojenia

Wojskowy Instytut Wydawniczy (C) 2015
wykonanie i hosting AIKELO