Sprawdzian na granicy mórz

Potężne mosty nad głową, wokół przemykające co chwilę cywilne jednostki, ląd na wyciągnięcie ręki, pod kilem często zaledwie kilkanaście metrów wody, a tuż obok nawet pięciometrowe płycizny. W takich warunkach niemal każda decyzja jest niczym stąpanie po kruchym lodzie.

 

Napięcie rosło od dłuższego czasu. Pewnego dnia władze Congerii postanowiły zagrać va banque i podporządkować sobie cieśniny, które łączą dwa morza. Z zamachem na wolną żeglugę nie mogła pogodzić się koalicja sąsiednich państw. Wysłała więc swoje okręty w newralgiczny rejon.

Wydarzenia fikcyjne, państwa też, za to akweny, na których rozpoczęły się działania – jak najbardziej realne. Sam wysiłek z nimi związany też. Bo „Northern Coasts 2015” to jedne z największych tegorocznych ćwiczeń na wodach północnej Europy. Wzięło w nich udział 40 okrętów oraz dziesięć statków powietrznych z 16 państw NATO, a także krajów współpracujących z sojuszem. Polskę reprezentowały fregata rakietowa ORP „Gen. Tadeusz Kościuszko”, korweta ORP „Kaszub”, mały okręt rakietowy ORP „Grom”, okręt dowodzenia siłami obrony przeciwminowej ORP „Kontradmirał Xawery Czernicki” oraz trzy trałowce: ORP „Resko”, ORP „Bukowo” i ORP „Dąbie”. Do tego doszedł jeszcze śmigłowiec morski SH-2G, stacjonujący na pokładzie fregaty. Wszystkie jednostki operowały po jednej ze stron konfliktu. Okręty sił uderzeniowych ściśle współpracowały z Niemcami i Szwedami, jednostki przeciwminowe zaś – przede wszystkim z Litwinami i Łotyszami.

„Tego typu ćwiczenia zwykle są podzielone na trzy części. Pierwsza to faza portowa, czyli przygotowawcza, po niej następuje faza serialowa, czyli zgrywanie sił na morzu. Trzecia to już realne działania, podczas których dowódcy muszą reagować na zmieniającą się sytuację”, tłumaczy kmdr ppor. Robert Legiędź, oficer operacyjny na ORP „Kościuszko”.

Inaczej mówiąc, to namiastka prawdziwej operacji morskiej. W skrajnych przypadkach – wojny.

 

Wąsko, ciasno, płytko

Cieśniny duńskie polscy marynarze znają. Część z nich wykonywała już tam różnego rodzaju zadania, niemal wszyscy przechodzili przez nie, kiedy ich okręty zmierzały na Morze Północne i dalej. „Niezależnie jednak od tego, każde kolejne wejście na tamte akweny, nie wspominając już o ćwiczeniach, to wyzwanie. Doświadczenie na pewno tutaj pomoże, ale w żadnym razie nie można się zdać na rutynę”, podkreśla kmdr ppor. Łukasz Zaręba, dowódca ORP „Kaszub”.

Wciśnięte między Norwegię, Szwecję i Danię cieśniny Skagerrak i Kattegat są jeszcze stosunkowo szerokie. Maksymalna głębokość pierwszej z nich przekracza 800 m, drugiej – 100 m. Oczywiście i tam bywa trudno. „W Kattegacie działaliśmy na początku ćwiczeń. Mieliśmy do sprawdzenia dwa odcinki, co zajęło nam dwa dni. Min nie znaleźliśmy. Akweny okazały się czyste, ale mocno dała nam się we znaki pogoda. Wiał silny wiatr, mieliśmy wysoką falę. Dla tak małych jednostek jak nasze to bardzo dokuczliwe”, przyznaje kmdr ppor. Sławomir Góra, dowódca ORP „Resko”, a zarazem grupy trałowców. Tak czy inaczej w północnej części cieśnin duńskich można jeszcze swobodnie odetchnąć. Im dalej na południe, tym jest trudniej.

Wielki Bełt w najwęższym miejscu ma szerokość około 11 km, Sund zaś niespełna 4,5 km. „Panuje tam duży ruch wszelkiego rodzaju jednostek, które korzystają ze szlaków żeglugowych pomiędzy Morzem Północnym a Bałtykiem, a także torów podejściowych do okolicznych portów”, podkreśla kmdr ppor. Legiędź. Na takich akwenach okręty często operują w bezpośrednim sąsiedztwie statków, kutrów czy jachtów. Linia brzegowa jest poszarpana i nieregularna, pełna zatok i przesmyków. „Trudne zadanie mają tutaj zwłaszcza nawigatorzy”, przyznaje komandor. W takich warunkach łatwo zejść z kursu, zapuścić się w rejony zbyt płytkie dla jednostek o większym zanurzeniu.

„W przypadku naszego okrętu potrzebujemy około 5 m głębokości i jeszcze kilku metrów zapasu. Tymczasem w niektórych miejscach cieśnin zdarzają się podwodne wzniesienia, które kończą się 5 m pod powierzchnią wody”, zaznacza kmdr ppor. Zaręba. Żeglugi nie ułatwiają też mosty przerzucone pomiędzy duńskimi wyspami Fiona i Zelandia, a potem między terytoriami Danii i Szwecji. „Wszystko to sprawia, że nie każda jednostka może przejść Sundem. Niektóre są skazane na Wielki Bełt, gdzie tor wodny jest dla nich nieco bardziej dogodny”, tłumaczy kmdr ppor. Zaręba. Taką trasę wybierają na przykład większe fregaty.

Niewiele łatwiej mają lotnicy morscy. „W cieśninach duńskich granice państw są bardzo blisko siebie. Wykonując zadania, trzeba uważać, by jakiejś nie naruszyć. Tym bardziej że to nie tylko granice członków NATO”, przypomina kpt. mar. pilot Sebastian Bąbel, latający na SH-2G, a podczas manewrów dowódca polskiego komponentu lotniczego. „Oprócz tego w tamtym rejonie stoją dziesiątki farm wiatrowych. Każda liczy co najmniej 100 wiatraków, które razem wywołują potężne zakłócenia w pracy radarów”, dodaje.

A przecież to zaledwie kwestia techniczna. Mowa o scenie, na której przez dwa tygodnie rozgrywał się skomplikowany spektakl.

 

Znikający okręt

Na pierwszy ogień, jak zwykle, poszły siły przeciwminowe. To one oczyszczają przedpole dla okrętów uderzeniowych i stawiają zagrody minowe. „Po trudnym początku w Kattegacie, przeszliśmy do Zatoki Meklemburskiej. Pogoda się poprawiła, a nam udało się wytrałować pięć ćwiczebnych min kotwicznych”, wspomina kmdr ppor. Góra. „Mimo że operowaliśmy w rejonie zdecydowanie innym niż nasze poligony morskie, zadanie udało się wykonać”.

Kolejne polskie okręty, w tym korweta ORP „Kaszub”, działały w grupie składającej się z sześciu jednostek. Dodatkowo razem z nimi chodził niemiecki okręt wsparcia logistycznego FGS „Bonn”. Przypadła mu rola szczególnie ważnej jednostki, którą trzeba było ochraniać. Nieco z boku operowała fregata ORP „Kościuszko”, która m.in. szukała okrętu podwodnego za pomocą stacji holowanej.

Lista zadań była bardzo długa. Obejmowała między innymi strzelania artyleryjskie czy też symulowaną walkę z jednostkami nawodnymi, podwodnymi oraz statkami powietrznymi nieprzyjaciela. Okręty były aktywnie wspierane przez lotnictwo.

„Starty i lądowania wykonywaliśmy nie tylko z pokładu ORP »Kościuszko«, ale także z fregaty FGS »Lübeck«”, wspomina kpt. Bąbel. „Nasi piloci mają duże doświadczenie we współpracy z jednostkami niemieckimi. Kilkakrotnie ćwiczyliśmy razem na Bałtyku. Współdziałamy regularnie, nasze procedury różnią się jedynie detalami. Aby dobrze wykonać zadanie, wystarczy nam jedynie standardowy briefing”. Kapitan przyznaje, że Niemcy mają doskonałe fregaty, brakuje im jednak śmigłowców i wyszkolonych pilotów. „Dlatego kiedyś zrodził się nawet projekt, by polskie maszyny bazowały na ich pokładach podczas manewrów i misji”, przypomina.

W cieśninach duńskich lotnicy pomagali załogom okrętów w odszukiwaniu i namierzaniu celów nawodnych. „SH-2G dysponuje doskonałym radarem. Dzięki nam pole widzenia, jakie ma załoga okrętu, wzrasta dwu-, a nawet trzykrotnie. My sami, bez żadnych przyrządów, jesteśmy w stanie wypatrzeć z góry i zidentyfikować okręt bądź statek z odległości 20–30 mil”, podkreśla pilot. Po wykryciu przeciwnika piloci podawali na swój okręt jego pozycję. Na podstawie tych namiarów marynarze mogli ją skutecznie ostrzelać. Jednak najtrudniejszym zadaniem podczas ćwiczeń, jak przyznaje kpt. Bąbel, było poszukiwanie okrętu podwodnego. „Tego typu operacje nigdy nie należą do łatwych, a na Bałtyku poziom ich skomplikowania jeszcze wzrasta. Co prawda, nie jest to morze głębokie, ale ze względu na specyficzną hydrologię, ułożenie warstw wody czy zasolenie, okręt ma większe szanse, by się skutecznie ukryć”, zaznacza kapitan. W cieśninach duńskich dodatkowo sprzyjał mu duży ruch. „Zdarzało się, że sprawdzaliśmy akwen, gdzie według nas okręt podwodny powinien być ponad wszelką wątpliwość. Ale on wcześniej wymykał się, chowając za jednostki cywilne”, opowiada kpt. Bąbel i dodaje, że podwodniacy przechytrzyli lotników mniej więcej w połowie przypadków. „Tak naprawdę jednak ważne jest już samo rozpoczęcie poszukiwań. Celem niekoniecznie musi być zniszczenie okrętu podwodnego. Czasem ważne jest trzymanie go z dala od własnych jednostek”.

 

Obrona daleko od kraju

Ćwiczenia w cieśninach duńskich trwały prawie dwa tygodnie. Po ich zakończeniu większość polskich okrętów wróciła do Gdyni i Świnoujścia. Fregata ORP „Kościuszko” ze śmigłowcem skierowała się do Francji, a potem do Szkocji, gdzie wzięła udział w ćwiczeniach NATO – „Joint Warrior 15.2”.

„Tego typu manewry są dla nas niezwykle istotne. Dziś obrona państwa na własnym terytorium stanowi już relikt przeszłości. Aby Polska była bezpieczna, stabilna sytuacja musi panować również na Morzu Północnym czy Śródziemnym. Dlatego warto zadbać o siły, które pozwolą nam operować na tamtych akwenach, warto też przy nadarzających się okazjach poznawać ich specyfikę”, podsumowuje kpt. Bąbel.

Łukasz Zalesiński

autor zdjęć: Piotr Leoniak/3 FO





Ministerstwo Obrony Narodowej Wojsko Polskie Sztab Generalny Wojska Polskiego Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych Wojska Obrony
Terytorialnej
Żandarmeria Wojskowa Dowództwo Garnizonu Warszawa Inspektorat Wsparcia SZ Wielonarodowy Korpus
Północno-
Wschodni
Wielonarodowa
Dywizja
Północny-
Wschód
Centrum
Szkolenia Sił Połączonych
NATO (JFTC)
Agencja Uzbrojenia

Wojskowy Instytut Wydawniczy (C) 2015
wykonanie i hosting AIKELO