moja polska zbrojna
Od 25 maja 2018 r. obowiązuje w Polsce Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych, zwane także RODO).

W związku z powyższym przygotowaliśmy dla Państwa informacje dotyczące przetwarzania przez Wojskowy Instytut Wydawniczy Państwa danych osobowych. Prosimy o zapoznanie się z nimi: Polityka przetwarzania danych.

Prosimy o zaakceptowanie warunków przetwarzania danych osobowych przez Wojskowych Instytut Wydawniczy – Akceptuję

Wiktor Pniewski – człowiek z cienia

Wiktorowi Pniewskiemu największą sławę przyniosła akcja, której najpewniej… w ogóle nie było. To swoisty chichot losu. Ten wywodzący się z Wielkopolski pułkownik lotnictwa dokonał bowiem wystarczająco wiele, by jego nazwisko zapisać w historii polskich sił powietrznych złotymi zgłoskami.


Załadunek bomb na pokład samolotu LVG C.V należącego do 1 Eskadry Wielkopolskiej. Fot. Zbiory Muzeum Sił Powietrznych w Dęblinie

Samoloty nadleciały ze wschodu. Sześć wielozadaniowych LVG C.V – dokładnie takich samych jak te służące w niemieckiej armii. Dlatego właśnie wśród załogi lotniska we Frankfurcie nad Odrą nie wywołały większego poruszenia. Do czasu, aż na hangar spadła pierwsza bomba, a Niemcy na skrzydłach maszyn dostrzegli biało-czerwone szachownice. W bazie wybuchła niewyobrażalna panika. Żołnierze nie bardzo wiedzieli – strzelać czy uciekać. Tymczasem samoloty kilkakrotnie powracały nad lotnisko, biorąc na cel kolejne obiekty. Bomby uszkodziły kilka budynków, płytę i stojący na niej myśliwiec. Akcja trwała niemal godzinę. Potem maszyny nieatakowane przez nikogo odleciały. Tak właśnie miał przebiegać jeden z pierwszych nalotów w dziejach polskiego lotnictwa. Został ponoć przeprowadzony 9 stycznia 1919 roku, a organizował go sierżant Wiktor Pniewski, powstaniec wielkopolski i świeżo upieczony komendant Stacji Lotniczej na Ławicy pod Poznaniem.

 

REKLAMA

Łup nad łupy

„To jedynie sport” – uśmiechnął się pod wąsem marszałek Ferdinand Foch, komendant francuskiej Wyższej Szkoły Wojennej, zagadnięty o przydatność samolotów na polu bitwy. Był rok 1911. Kilka lat później wybuchła I wojna światowa i już mało kto potrafił sobie wyobrazić armię bez lotnictwa bojowego. Piloci toczyli podniebne pojedynki, prowadzili zwiad, atakowali nieprzyjacielską piechotę, bombardowali składy broni i fabryki, czasem niestety także miasta. Jak 13 sierpnia 1917 roku, kiedy to niemieckie samoloty zrzuciły bomby na Londyn, zabijając ponad 160 cywilów. Epizody takie nie były jednak w stanie odrzeć lotnictwa z romantycznej aury. Młodzi chłopcy marzyli, by zasiąść za sterami aeroplanów i wzbić się w niebo. Marzył o tym także Wiktor Pniewski, syn urzędnika pocztowego z wielkopolskiego Kłecka.

Na początku XX wieku ukończył on Szkołę Handlową, później krótko pracował w jednej z poznańskich drogerii, wreszcie został wcielony do pruskiej armii. Trafił do 9 Pułku Huzarów w Strasburgu. Przełożeni szybko jednak postanowili przydzielić go do nowo tworzonych sił powietrznych. W grudniu 1913 roku Pniewski zameldował się w 4 Batalionie Lotniczym, gdzie rozpoczął służbę jako pomocnik mechanika. Tymczasem nadciągała wojna, europejskie mocarstwa zaś zbroiły się na potęgę. W cesarskiej armii z każdym dniem przybywało samolotów. Lotnicy byli na wagę złota. Drzwi do kariery pilota stanęły więc przed Pniewskim otworem. Najpierw zdobył uprawnienia pilota obserwatora, a niedługo potem ukończył Szkołę Lotniczą w Koszalinie. W stopniu sierżanta został wysłany na front zachodni. Tam latem 1918 roku odniósł rany na tyle poważne, że dowódcy odesłali go na tyły. Do zdrowia dochodził w Poznaniu, a po opuszczeniu szpitala rozpoczął służbę w Stacji Lotniczej na Ławicy. Była to najważniejsza baza niemieckich sił powietrznych w regionie. Ledwie pięć lat wcześniej uroczyście otworzył ją sam cesarz Wilhelm II. Robiła wrażenie, tyle że samo cesarstwo trzęsło się w posadach.

W listopadzie Niemcy ostatecznie przegrały wojnę, Wilhelm abdykował, a w kraju rozgorzała komunistyczna rebelia. Polacy uwierzyli, że powojenny chaos dla nich akurat może okazać się zbawienny. Postanowili wyrwać Wielkopolskę z objęć Rzeszy i włączyć ją w granice odradzającej się Rzeczypospolitej. Pod koniec grudnia 1918 roku w Poznaniu wybuchło powstanie. Polskie oddziały szybko opanowały miasto. Problemem pozostawała jednak położona nieopodal Ławica. – Stacjonowało tam 250 żołnierzy dowodzonych przez dwóch oficerów utrzymujących kontakt z lotniskiem we Frankfurcie nad Odrą – zauważa Marek Rezler, historyk zajmujący się tematyką powstania. Powstańcze władze nie były pewne, jak się zachować. Bały się, że próba zajęcia Ławicy może doprowadzić do zmasowanych ataków lotniczych na miasto. Do uderzenia na bazę w końcu jednak doszło, a jedną z ważniejszych ról podczas tego epizodu odegrał właśnie Pniewski.

Sierżant należał już wówczas do Polskiej Organizacji Wojskowej Zaboru Pruskiego. 5 stycznia 1919 roku wsiadł do samochodu i wspólnie z Mieczysławem Paluchem, delegatem Rady Robotniczo-Żołnierskiej i twórcą oddziałów Służby Straży i Bezpieczeństwa, pojechał na spotkanie z niemieckim dowództwem. Po latach wspominał: „Dopiero w drodze powrotnej z Ławicy uprzytomniłem sobie, że to był szalony i bardzo ryzykowny pomysł Palucha, żeby tak we dwójkę, bez osłony wtargnąć do mocno uzbrojonego obozu wroga, i to… ‘ze skromną propozycją’ poddania się. Jakże łatwo Niemcy mogli wpakować nam po kulce do głowy, a w tej zawierusze powstańczej nawet nie potrzebowaliby się nikomu tłumaczyć z tego czynu”. Oczywiście polscy emisariusze wracali z niczym. Niemcy ani myśleli składać broń, dlatego też 6 stycznia wczesnym rankiem do boju ruszyły polska piechota i artyleria dowodzone przez podporucznika Andrzeja Kopę. Powstańcy odcięli załodze Ławicy prąd i łączność z Berlinem. Potem przemówiły działa. Wystarczyły cztery strzały, z których jeden uszkodził wieżę lotniska, i krótka szarża piechoty, by Niemcy wywiesili białą flagę. Kraj rozsypywał się w gruzy, a oni mieli za sobą ciężką wojnę. Mało kto chciał umierać, broniąc odległej placówki.

Bój trwał ledwie 20 minut i okupiony został minimalnymi stratami. Tymczasem powstańcy zdobyli jeden z największych łupów w historii polskiego oręża. W hangarach i na płycie lotniska stało niemal trzydzieści samolotów gotowych do użycia. Blisko trzysta rozłożonych na części maszyn spoczywało w Hali Zeppelina na pobliskich Winogradach. Wśród nich były między innymi Fokkery D.VII – w tym czasie najnowocześniejsze myśliwce świata. Według historyka Zdzisława Bulzackiego wartość przejętego sprzętu sięgała 160 mln ówczesnych marek. Część samolotów niebawem pojechała do Warszawy, Krakowa i Lwowa, by wzmocnić polską armię. Część jednak pozostała na miejscu i trafiła pod rozkazy Pniewskiego. Bo to właśnie on został pierwszym polskim komendantem Ławicy. Już nazajutrz po zdobyciu bazy kilka maszyn z naprędce wymalowanymi biało-czerwonymi szachownicami przeleciało nad Poznaniem, a Pniewski mógł odnotować, że „te same samoloty, które swymi czarnymi krzyżami miały pokonać i w gruzy obrócić świat, zwiastowały szumem swych motorów ciemiężonemu przez wieki narodowi – wolność i niepodległość ojczyzny”. Ale mimo tych górnolotnych słów sytuacja w Poznaniu daleka była od sielanki.

Pierwszy w eskadrze

Wieść o zajęciu Ławicy lotem błyskawicy dotarła do Frankfurtu nad Odrą. Niemcy byli wściekli. 7 stycznia rzucili do boju samoloty, które zbombardowały samą bazę i jej okolice. Nazajutrz nalot został powtórzony. Choć ataki nie spowodowały większych strat – Krzysztof Hoff, badacz historii wielkopolskiego lotnictwa, naliczył jednego zabitego i trzech rannych – wywołały w Poznaniu spore poruszenie. I to właśnie wtedy Pniewski miał podjąć decyzję o odwetowym uderzeniu na frankfurckie lotnisko. Jako pierwszy karkołomną misję opisał jeszcze w latach siedemdziesiątych XX wieku Kazimierz Sławiński, niegdyś pilot i publicysta. Hoff przywołuje go w swojej książce „Skrzydła Niepodległej”, zastrzegając jednocześnie, że Sławiński oparł się na relacjach naocznych świadków, w tym samego Pniewskiego. Część historyków wątpi w ich prawdziwość. „Wydarzenie to nie znajduje potwierdzenia w źródłach […]. Dziś ów lot należy potraktować jako jedną z legend powstania wielkopolskiego” – nie ma wątpliwości Marek Rezler. Podobnego zdania jest Mariusz Niestrawski, który przed laty badał tę sprawę. Swego czasu w rozmowie z portalem polska-zbrojna.pl postawił hipotezę, że podczas rozmowy obydwu byłych lotników mogło dojść do nieporozumienia. Co ciekawe, w ów styczniowy poranek samoloty z Poznania wystartowały. – Najpewniej jednak doleciały tylko na wysokość Jezior Zbąszyńskich, po czym zawróciły. Polacy wysłali Niemcom telegram z ultimatum: zaprzestańcie nalotów na powstańcze pozycje albo was zbombardujemy. Niemcy wzięli to sobie do serca i nalotów zaprzestali – tłumaczył Niestrawski.


Por. Wittmann, członek niemieckiej eskadry, prawdopodobnie Bayrische Flieger Abteilung 287 (Bawarska Sekcja Lotnicza 287), stoi przed LVG C.V na lotnisku Malmaison niedaleko Laon. Numer seryjny CV1026 jest namalowany na ogonie samolotu. Fot. Domena publiczna

Tymczasem w bazie na Ławicy trwały gorączkowe prace nad budową regularnych formacji. Największym problemem był brak personelu. Wojska powstańcze miały do dyspozycji ledwie pięciu pilotów, dwóch obserwatorów i kilkudziesięciu specjalistów od obsługi naziemnej. Była to pochodna polityki prowadzonej przez niemiecką armię. Polaków starano się tam trzymać z dala od sił powietrznych… Wielkopolanie musieli więc uzupełniać luki, sięgając po specjalistów kształconych w zaborach rosyjskim i austro-węgierskim. Dowódcą powstańczego lotnictwa został na przykład generał pilot Gustaw Macewicz, były oficer carskiej armii. Nowe kadry kształciła też założona w podpoznańskiej bazie szkoła lotnicza.

Jednocześnie nieliczni miejscowi piloci szybko awansowali. Pniewski jeszcze w styczniu został podporucznikiem, a już 12 lutego 1919 roku wspomniany generał Macewicz powierzył mu misję formowania 1 Wielkopolskiej Eskadry Lotniczej. Składała się ona z ponad stu żołnierzy, w tym sześciu pilotów, czterech obserwatorów-nawigatorów i dwóch strzelców pokładowych, którym przydzielono dziesięć poniemieckich samolotów wielozadaniowych różnych typów. Zanim jednak eskadra osiągnęła gotowość bojową, został zawarty rozejm w Trewirze. Członkowie ententy uznali, że powstańcy powinni zachować zdobycze terytorialne i czekać na rozstrzygnięcia traktatu pokojowego, który ostatecznie zamknie wielką wojnę. Sytuacja na froncie wielkopolskim wyraźnie się uspokoiła, ale Pniewski nie miał czasu, by złapać oddech. Niebawem znów znalazł się na froncie – tym razem na wschodzie, gdzie od kilku miesięcy trwała wojna polsko-ukraińska. W marcu 1919 roku Ukraińcy rozpoczęli wielką ofensywę. „Przerwano komunikację kolejową pomiędzy Lwowem a Przemyślem, powodując odcięcie obrońców Lwowa od reszty kraju, a tym samym od zaopatrzenia. Oddziały polskie otoczone w rejonie Lwów-Gródek Jagielloński znalazły się w dramatycznym położeniu” – zauważa Hoff. Eskadra Pniewskiego w rejonie walk pojawiła się w połowie miesiąca. Lotnicy mieli prowadzić rozpoznanie, ale też atakować ukraińskie punkty dowodzenia, składy broni i pozycje zajmowane przez wojsko. Ściśle współdziałali przy tym z pododdziałami Armii Wielkopolskiej pod dowództwem generała Daniela Konarzewskiego. Hoff: „Najlepsze wyniki bojowe osiągnięto w czasie akcji o kryptonimie ‘Jazda’, której celem było uzyskanie poszerzonych podstaw do ofensywy. 1 WEL otrzymała rozkaz przeprowadzania ataków na oddziały ukraińskie w rejonie Glinnik i Pustomyt. W tej fazie walk wykonano 33 fotografie pozycji nieprzyjaciela, dokonując jednocześnie ostrzału pozycji nieprzyjacielskich z broni pokładowej oraz zrzucono około 400 bomb lotniczych”. Tego typu szarże były szczególnie niebezpieczne. „Wykonywano je z bardzo małej wysokości (poniżej 100 metrów), co narażało załogi na ogień karabinów maszynowych piechoty wroga” – podkreśla badacz. Piloci jednak mogli odczuwać satysfakcję. Polskie oddziały parły do przodu. Latem Małopolska Wschodnia została oswobodzona. Wtedy też Pniewski ze swoimi ludźmi wrócił do Wielkopolski, gdzie pachniało kolejnym konfliktem.

Niemcy nie zamierzali pogodzić się z utratą wschodnich rubieży. Po opanowaniu wewnętrznego kryzysu zaczęli sposobić się do wielkiej kontrofensywy, która mogła zagrozić bytowi całego polskiego państwa. Ich zamiary ostudziło dopiero mocne ultimatum Francji. Marszałek Foch zapowiedział, że jeśli niemiecka armia uderzy na Wielkopolskę i zagrozi Rzeczypospolitej, Francuzi nie pozostaną bierni. Ryzyko wybuchu kolejnej wojny zmalało, ale nie zniknęło całkowicie. 1 WEL została rozlokowana na lotnisku Wojnowice nieopodal Buku. Piloci prowadzili stamtąd loty rozpoznawcze. Sytuacja uspokoiła się dopiero po podpisaniu traktatu wersalskiego. Wielkopolska ostatecznie weszła w granice Rzeczypospolitej, a Pniewski… pojechał na kolejną wojnę.

10 września 1919 roku jego eskadra pojawiła się w białoruskim Bobrujsku. Cztery dni później samoloty ruszyły do boju przeciwko bolszewikom. Lotnicy ostrzeliwali rosyjskie pozycje przy użyciu broni maszynowej, zrzucali bomby na strategiczne obiekty, wskazywali cele artylerii. Trwało to jednak stosunkowo krótko. Kiedy front się ustabilizował, lotnicy skupili się na prowadzeniu rozpoznania. Bywało, że wykonywali loty na odległość 150–200 km, aż na tyły wroga. „Działania lotnicze do końca pierwszego roku wojny miały ograniczony charakter. W zasadzie nie napotykano przeciwnika w powietrzu, pojedynczym eskadrom przypadały rozległe tereny, które należało obserwować (…). Zasadniczo [lotnictwo] unikało śmiałych i efektownych, a zarazem ryzykownych i kosztownych akcji nad pierwszą linią frontu” – zaznacza Mariusz Niestrawski w książce „Polskie wojska lotnicze 1918–1920”. Wszystko zmienił rok 1920. Ale wtedy Pniewski był już w Poznaniu. Ponownie został komendantem Ławicy, otrzymał też rozkaz tworzenia kolejnych lotniczych formacji.

Pionier z fantazją

Dwudziestolecie międzywojenne upłynęło Pniewskiemu pod znakiem kolejnych awansów. W tym czasie był między innymi dowódcą jednego z dywizjonów 3 Pułku Lotniczego w Poznaniu, komendantem Centrum Wyszkolenia Lotnictwa nr 1 w Dęblinie i wiceszefem Kierownictwa Zaopatrzenia Lotnictwa w Warszawie. Zdołał awansować do stopnia pułkownika, a za udział w wojnie przeciwko bolszewikom otrzymał order Virtuti Militari V klasy. Mimo to jednak miał powód, by odczuwać niedosyt, a nawet rozgoryczenie. Niestrawski: „Ze względu na panującą w cesarskiej armii niemieckiej politykę awansów, trudno mu było ukończyć kursy oficerskie w czasie I wojny światowej. W II RP traktowany był z tego względu jak oficer gorszego sortu”. A potem wybuchła wojna. We wrześniu 1939 roku Pniewski przez Rumunią przedostał się do Francji, gdzie dowodził Eskadrą Oficerską, a po ewakuacji do Wielkiej Brytanii został komendantem Obozu Żołnierskiego Polskich Sił Powietrznych RAF Dunholme Lodge. W 1947 roku wrócił do kraju, gdzie jeszcze przez kilka lat służył w Siłach Powietrznych, choćby jako dowódca 7 Pułku Lotnictwa Bombowego. Zmarł w 1974 roku. Jako lotnik Wiktor Pniewski przeżył więc naprawdę wiele. Dla potomnych jednak chyba już na zawsze pozostanie pełnym fantazji chłopakiem, który stał się jednym z pionierów polskiego lotnictwa wojskowego.

Łukasz Zalesiński

autor zdjęć: Domena publiczna, Zbiory Muzeum Sił Powietrznych w Dęblinie

dodaj komentarz

komentarze


Więcej pieniędzy dla żołnierzy TSW
 
Pilecki ucieka z Auschwitz
25 lat w NATO – serwis specjalny
Prezydent mianował dowódców DGRSZ i DWOT
Morska Jednostka Rakietowa w Rumunii
NATO on Northern Track
Prezydent chce wzmocnienia odporności państwa
Ukraińscy żołnierze w ferworze nauki
Patriotyczny maraton
Ustawa o obronie ojczyzny – pytania i odpowiedzi
Ameryka daje wsparcie
Daglezje poszukiwane
Ta broń przebija obronę przeciwlotniczą
Polskie czołgi w „najgroźniejszym z portów”
Wojna w świętym mieście, epilog
Wojna w świętym mieście, część trzecia
Wypadek na szkoleniu wojsk specjalnych
Tragiczne zdarzenie na służbie
W obronie wschodniej flanki NATO
Jak Ślązacy stali się panami własnego domu
Wojskowi medycy niosą pomoc w Iraku
Akcja „Bielany”, czyli Junkersy w ogniu
Święto biało-czerwonej w Brzesku z Wojskiem Polskim
Wiceszef MON-u: w resorcie dochodziło do nieprawidłowości
Barwy Ojczyzny
Idą wakacje, WOT czeka na kandydatów
Pierwszy polski F-35 na linii produkcyjnej
Polscy żołnierze stacjonujący w Libanie są bezpieczni
Pytania o europejską tarczę
Posłowie dyskutowali o WOT
Wytropić zagrożenie
„Widziałem wolną Polskę. Jechała saniami”
„Steadfast Defender ’24”. Kolejne uderzenie
Ustawa o obronie ojczyzny – pytania i odpowiedzi
Pływacy i maratończycy na medal
Trotyl z Bydgoszczy w amerykańskich bombach
Nowe boiska i hala dla podchorążych AWL-u
Husarz na straży nieba
Wojskowy bój o medale w czterech dyscyplinach
Konkurs MON-u na pracę o cyberbezpieczeństwie
Flaga, flaga państwowa, barwy narodowe – biało-czerwony przewodnik
Zmiany w dodatkach stażowych
Awanse na Trzeciego Maja
Ustawa o obronie ojczyzny – pytania i odpowiedzi
Biel i czerwień łączy pokolenia
NATO na północnym szlaku
Żołnierze ewakuują Polaków rannych w Gruzji
Marynarka pilnuje gospodarczego krwiobiegu
Lekkoatleci udanie zainaugurowali sezon
O bezpieczeństwie na PGE Narodowym
Systemy obrony powietrznej dla Ukrainy
Wioślarze i triatlonistka na podium
Czarne oliwki dla sojuszników
Pierwsi na oceanie
Polki pobiegły po srebro!
Polsko-australijskie rozmowy o bezpieczeństwie
Debata o bezpieczeństwie pod szyldem Defence24
Szybki marsz, trudny odwrót

Ministerstwo Obrony Narodowej Wojsko Polskie Sztab Generalny Wojska Polskiego Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych Wojska Obrony
Terytorialnej
Żandarmeria Wojskowa Dowództwo Garnizonu Warszawa Inspektorat Wsparcia SZ Wielonarodowy Korpus
Północno-
Wschodni
Wielonarodowa
Dywizja
Północny-
Wschód
Centrum
Szkolenia Sił Połączonych
NATO (JFTC)
Agencja Uzbrojenia

Wojskowy Instytut Wydawniczy (C) 2015
wykonanie i hosting AIKELO