Bałtyk dla odważnych

Ranni i poszkodowani w służbie żołnierze wzięli udział w szkoleniu wrakowo-morskim w Morzu Bałtyckim. To pierwszy taki kurs w Polsce. „Był dla nas niemałym wyzwaniem”, zgodnie przyznają uczestnicy.

Październik 2006 roku pamięta do dziś. Był wtedy na siódmej zmianie misji w Iraku. Feralnego dnia st. sierż. Mariusz Sawicki, jako strzelec pokładowy, brał udział w locie bojowym na śmigłowcu Mi-24 w okolicach As-Suwajra. Maszyna została ostrzelana z broni maszynowej. Kula przeszła 1,5 cm od jego kręgosłupa. Żołnierz doznał m.in. urazu klatki piersiowej, miał uszkodzoną wątrobę, połamane żebra. Do służby wrócił półtora roku po wypadku. „Ze względu na stan zdrowia pracuję za biurkiem. Ale cieszę się, że wciąż noszę mundur. Zawsze podkreślam, że w pierwszej kolejności jestem żołnierzem, a dopiero później weteranem”, mówi podoficer. Przyznaje, że brakuje mu aktywności fizycznej, adrenaliny. Choć nadal narzeka na dolegliwości zdrowotne, zdecydował się na wymagający kurs wrakowo-morski w Morzu Bałtyckim.

Razem z Mariuszem Sawickim, który służy w 15 Brygadzie Zmechanizowanej w Giżycku na stanowisku podoficera sztabowego, nad Bałtyk pojechało dziewięciu innych uczestników. Większość z nich to ranni i poszkodowani na misjach poza granicami kraju, na co dzień służący w 1 Warszawskiej Brygadzie Pancernej, 15 Giżyckiej Brygadzie Zmechanizowanej i 6 Głogowskim Pułku Drogowo-Mostowym. W kursie wzięli też udział wdowa po kpt. Danielu Ambrozińskim, tragicznie zmarłym w 2009 roku podczas misji w Afganistanie, oraz st. szer. Jakub Michalak. Żołnierz służył jako mechanik-kierowca w 21 Bazie Lotnictwa Taktycznego w Świdwinie. W 2014 roku jego służbę przekreślił tragiczny wypadek samochodowy, w wyniku którego lekarze musieli mu amputować nogę.

Nie dla początkujących

Wrakowo-morskie szkolenie to pierwsza taka inicjatywa dla poszkodowanych w służbie żołnierzy. Jego pomysłodawcą i organizatorem było powstałe na początku roku Stowarzyszenie Podwodnik – Szkoła Ratownictwa, Sportów Wodnych i Obronnych. „Choć działamy krótko, to kontynuujemy działalność prowadzoną od wielu już lat w ramach innych organizacji”, mówi Zbigniew Skopiński, prezes Stowarzyszenia i instruktor. „Mamy doświadczenie w pracy z żołnierzami poszkodowanymi. To dla nich już dwukrotnie organizowaliśmy szkolenie płetwonurkowe w jeziorze Orzysz na Mazurach”.

O ile jednak dwie poprzednie edycje nurkowania w jeziorze były kierowane do osób początkujących, o tyle propozycję nurkowania w Bałtyku Stowarzyszenie przygotowało z myślą o tych, którzy ukończyli kurs płetwonurkowy CMAS na poziomie pierwszym (podstawowym) i zdobyli już uprawnienia. Nurkowanie morskie miało być dla żołnierzy następnym stopniem wtajemniczenia, a także, co podkreślają instruktorzy, kolejną inicjatywą propagującą ideę rehabilitacji przez sport. Nad zdrowiem i bezpieczeństwem uczestników podczas całego szkolenia czuwali prof. dr hab. Piotr Siermontowski, specjalista chorób nurkowych i koordynator ds. szkoleń z medycyny nurkowej, oraz psycholog Elżbieta Zakrzewska.

„Cały kurs trwał pięć dni. Zaczęliśmy od teorii. Uczestnicy przypomnieli sobie techniki zanurzania i wynurzania, konfigurację sprzętu, zasady nawigacji. Poznali też nowe zagadnienia, związane z nurkowaniem morskim, jak np. wycinanie się z sieci rybackich”, tłumaczy Zbigniew Skopiński. Instruktor przyznaje, że ta umiejętność przy nurkowaniu w morzu ma niebagatelne znacznie. Bo choć wraki odwiedzane przez nurków są coraz częściej regularnie oczyszczane z sieci przez organizatorów nurkowania i szyprów, to zagrożenie zaplątaniem się w nie jest wciąż bardzo duże. „Dlatego schodząc pod wodę, trzeba mieć ze sobą przynajmniej jeden przyrząd do cięcia”, mówi instruktor.

Praktyczne zajęcia odbywały się w Zatoce Gdańskiej, okolicach Jastarni i Helu. „Bałtyk zalicza się do ścisłej czołówki miejsc nurkowych na całym świecie. Ta część morza jest bowiem unikatowa pod względem liczby zalegających na dnie wraków”, mówi Joanna Skopińska, instruktor. Ale polskie morze, jak przyznają organizatorzy, jest także niezwykle wymagającym dla nurków akwenem. „Trudno porównywać je z innymi. Zmienna widoczność oraz warunki atmosferyczne wymagają od nurka przygotowania, wiedzy i na pewno co najmniej podstawowych umiejętności nurkowych”, mówi instruktor z Podwodnika.

Na własnej skórze przekonali się o tym uczestnicy szkolenia, którzy każdego dnia na pokładzie statku „Atosza” wypływali w morze. „Nurkuję od 20 lat z małymi przerwami. Przyznaję, że tym razem łatwo nie było. »Atosza« nie jest jednostką dużą, więc dość mocno było czuć bujanie. Największe wrażenie robiła co rusz wyłaniająca się i chowająca w wodę drabinka statku”, mówi mł. chor. Przemysław Wójtowicz, pełnomocnik dowódcy 1 Brygady ds. rannych i poszkodowanych oraz członek zarządu Podwodnika. Nurkujących nie rozpieszczały też niska, zaledwie sześciostopniowa temperatura i wysoka fala. Choć było słonecznie, wiał silny wiatr, który w rejonach przejścia dochodził do nawet sześciu w skali Beauforta. „Na szczęście w miejscach gdzie nurkowaliśmy, osłoniętych przez zatokę, było już nieco lepiej”, mówi podoficer z Wesołej.

Podwodny raj

Nurkowania w Bałtyku, w porównaniu z tymi w jeziorach, wymagają dużo więcej przygotowań. „Jedno zejście pod wodę trwa około pół godziny, a samo przygotowanie do niego trwało o wiele dłużej. Trzeba było zapakować się na jednostkę, dopłynąć do miejsca nurkowania, a potem włożyć skafander i dobrać wyposażenie. Na tym etapie potrzebowałem nieco pomocy kolegów. Musiałem włożyć ocieplacz, suchy skafander, który nie przepuszcza wody i umożliwia nurkowanie z protezą, kamizelkę ratunkowo-wypornościową, kaptur ocieplający, a także zabrać ze sobą całe wyposażenie: automat, konsole pomiarowe, maskę, rurkę”, opowiada st. szer. Michalak.

Pod wodę uczestnicy schodzili w towarzystwie instruktorów. „Najtrudniejszy był lęk przed tak dużym akwenem. Gdy nurkowaliśmy w jeziorze, warunki były zupełnie inne. Wiadomo było, gdzie jest drugi brzeg, jak głębokie jest jezioro, nie było fali. Przewagą morza była jednak lepsza widoczność i przejrzystość oraz temperatura wody, która tym razem była dużo wyższa od temperatury powietrza. Ale na samym statku warunki były znacznie trudniejsze, dlatego zejście pod wodę i wyjście z niej nie było przyjemne. Gdy się już jednak wskoczyło, to tam, na dole, był raj. Przejrzystość wody znakomita, pływające ryby, spokój i cisza”, mówi podoficer z 15 Brygady.

Uczestnicy odwiedzili wraki okrętów na płytszych wodach, przeznaczone dla osób, które dopiero zaczynają przygodę z nurkowaniem w morzu. Zeszli do jednego z popularniejszych, leżącego na głębokości 18 m wraku ścigacza okrętów podwodnych „Groźnego”, zatopionego przez marynarkę wojenną w celach szkoleniowych. Byli też przy kutrze „Bryza”, który służył jako jednostka pomocnicza morskiego rodzaju sił zbrojnych.

W piątym dniu szkolenia uczestnicy wyruszyli w ostatni rejs na pokładzie „Atoszy”. Pod wodą, przy wraku przedwojennego niszczyciela „Wichra” wsławionego walką w kampanii wrześniowej 1939 roku, złożyli wieniec i zapalili znicz – lightstick. „Oddaliśmy w ten sposób hołd poległym marynarzom, kmdr. Stefanowi de Waldenowi i załodze okrętu”, mówi mł. chor. Wójtowicz.

Instruktorzy podkreślają, że mimo trudnych warunków, uczestnicy szkolenia poradzili sobie doskonale. „Pierwszego dnia wszyscy byli bardzo ostrożni, nie każdy dokładnie wiedział, jak się ma zachować i co robić. Potem było jednak coraz lepiej, a ostatnie nurkowanie było bardzo udane. Osobiście mam wiele satysfakcji, gdy widzę pozytywny wpływ tej aktywności fizycznej na ludzi”, mówi Zbigniew Skopiński.

Niektórzy, tak jak Kuba Michalak, połknęli nurkowego bakcyla: „Wkręciłem się i niezależnie czy w jeziorze, czy na morzu, bycie pod wodą sprawia mi ogromną przyjemność”. Żołnierz ma na swoim koncie już niemałe osiągnięcia w tej dziedzinie. W tym roku, oprócz zdobycia certyfikatu płetwonurka na poziomie P1, zrobił też trzy specjalności: nurkowanie w suchym skafandrze, nawigację oraz nurkowanie nocne. „Sporty wodne są jedną z moich pasji. Chciałbym osiągnąć jak najwięcej w tej dziedzinie, dlatego planuję też kurs podlodowy, a potem zdobycie certyfikatu na poziomie P2”, mówi Kuba. By go zdobyć, będzie musiał zaliczyć wiele podwodnych zadań, w tym np. wynurzanie się z 20 do 5 m na jednym wdechu albo zdejmowanie maski podczas nurkowania, wypróżnianie jej z wody i ponownie założenie.

Nie tylko nurkowanie

Po zakończeniu kursu każdy z uczestników otrzymał honorowany na całym świecie certyfikat „Płetwonurek wrakowo-morski CMAS”. „To oczywiście ma duże znaczenie, ale w wypadku tej grupy kursantów nie chodziło tylko o papier. Naszym celem była przede wszystkim rehabilitacja osób z urazami fizycznymi, somatycznymi czy tymi związanymi z PTSD. Ze swoich doświadczeń w pracy z osobami nie w pełni sprawnymi wiem, że w niczym nie ustępują oni zdrowym, że przełamują swoje ograniczenia i z powodzeniem robią rzeczy powszechnie uważane za ekstremalne”, mówi Zbigniew Skopiński.

Oprócz zdobycia nowych umiejętności i możliwości aktywnej rehabilitacji, sami uczestnicy dostrzegają jeszcze jeden, bardzo ważny aspekt takich przedsięwzięć – spotkanie w gronie podobnych sobie. „Syty głodnego nie zrozumie. Jesteśmy dla siebie najlepszymi psychologami i rozumiemy się bez słów. Jak ktoś nie ma nogi, to nie czekamy, aż poprosi o pomoc, lecz bierzemy go pod ramię”, kwituje st. sierż. Sawicki.

Kuba Michalak, choć nie został ranny na misji, wśród weteranów poszkodowanych czuł się jak wśród swoich. „Bardzo ważne było dla mnie spotkanie z tym środowiskiem. Od razu znalazłem nić porozumienia z chłopakami. Czułem ich wsparcie już od samego początku. Atmosfera takich spotkań jest nie do opisania, ale myślę, że dla wielu mogą być one bardzo pomocne”, zapewnia Kuba.

Żołnierze wiedzą, że po raz kolejny udowodnili sobie, że wszystko jest do zrobienia. „Niektórym osobom weteran może się kojarzyć z człowiekiem, który leży w łóżku i narzeka. Owszem, można siedzieć w domu i biadolić, ale czy warto? Zrobiliśmy rzecz, która nawet niektórym zdrowym wydaje się ponad ich siły. Zachęcamy więc do podejmowania wyzwań kolejnych weteranów, bo skoro nam się udało, to dlaczego ma się nie udać innym”, mówi st. sierż. Sawicki i dodaje, że takie inicjatywy pozwalają też zmierzyć się z samym sobą, sprawdzić swoje możliwości. „Dobrze jest wyjść do ludzi, nie zamykać się w sobie. Nawet jak czasem gdzieś zaboli, coś zapiecze, trzeba zacisnąć zęby, wziąć się w garść i iść dalej”, mówi podoficer z „Piętnastki”.                                                                  

Paulina Glińska

autor zdjęć: Przemysław Wójtowicz





Ministerstwo Obrony Narodowej Wojsko Polskie Sztab Generalny Wojska Polskiego Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych Wojska Obrony
Terytorialnej
Żandarmeria Wojskowa Dowództwo Garnizonu Warszawa Inspektorat Wsparcia SZ Wielonarodowy Korpus
Północno-
Wschodni
Wielonarodowa
Dywizja
Północny-
Wschód
Centrum
Szkolenia Sił Połączonych
NATO (JFTC)
Agencja Uzbrojenia

Wojskowy Instytut Wydawniczy (C) 2015
wykonanie i hosting AIKELO