DRUGIE ŻYCIE PORUCZNIKA

 

Na wojnie śmierć sunie za żołnierzem jak cień. Czasami jednak, gdy jest tuż-tuż, udaje się ją oszukać.

Mogliby założyć klub szczęściarzy – żołnierzy, którzy cudem uniknęli śmierci. Kilku z nich na dowód działania Opatrzności wyjęłoby swoje hełmy, przez które pociski przeszły na wylot milimetr od głowy, nie wyrządzając im krzywdy. Kapral ze Świętoszowa mógłby opowiedzieć, jak pocisk RPG wszedł jak w masło w pojazd HMMWV, który prowadził. Eksplodował wewnątrz wozu, a on został lekko draśnięty i mógł ratować kolegów – wywiózł ich z pola walki.

W całej armii znalazłoby się kilkunastu szczęśliwców, którym los podarował drugie życie. Wielu z nich nadal służy. Otrząsnęli się po traumatycznych zdarzeniach i ponownie ruszyli na niebezpieczne misje. Być może wierzą w zasadę, że piorun nigdy nie trafia drugi raz w to samo drzewo. Porucznik Krzysztof Ilnicki z 7 Batalionu Strzelców Konnych Wielkopolskich 17 Wielkopolskiej Brygady Zmechanizowanej i kilku jego podwładnych do grona wybrańców losu dołączyli w lipcu 2011 roku…

Feralny dzień

Porucznik nie wierzy w zabobony. Twardo stąpa po ziemi. Na afgańskiej misji jako dowódca plutonu zaliczał patrol za patrolem. Zdawał sobie jednak sprawę z tego, że pewnego dnia może stać się najgorsze i zawsze w portfelu jak talizman nosił zdjęcie żony Agnieszki i syna Piotra. Jak twierdzi, każdy wyjazd poza bazę był loterią: „Szanse na to, że nie wjedzie się na ajdika lub że nie dojdzie do kontaktu ogniowego, wynosiły pięćdziesiąt na pięćdziesiąt. Do strachu i zagrożenia można się przyzwyczaić, ale ciągłe napięcie i adrenalina były jednak bardzo wyczerpujące”, przyznaje. „Dowodziłem wspaniałymi chłopakami. Każdy dawał z siebie wszystko. Wierzyliśmy, że skoro jesteśmy dobrze wyszkoleni i maksymalnie skupieni, to będziemy w stanie odeprzeć każdy atak”.

O feralnym dniu mówi bez żadnych wzruszeń i emocji. Jakby opowiadał niedawno obejrzany film. Gdy pod transporterem, którym jechał, eksplodował ajdik, wyszkolenie, doświadczenie, dobre uzbrojenie nie miało żadnego znaczenia. Liczyło się tylko szczęście.

„To było 1 lipca 2011 roku. Jechaliśmy na kolejny patrol. Mieliśmy sprawdzić osadę Nogale Sofla. Gdy tam byliśmy dzień wcześniej, dwóch młodych Afgańczyków wygarnęło do nas z kałachów. Urządziliśmy za nimi pościg. Oni jednak uciekli – znali każdy zakamarek w swojej wiosce. Dobę później wybraliśmy się tam ponownie, żeby dowiedzieć się czegoś więcej o terrorystach”, opowiada oficer.

Porucznik przypomina pewien epizod, do którego doszło tuż przed wyjazdem na patrol: „Gdy przed feralnym patrolem staliśmy na odprawie, do moich wozów dojechał Rosomak ewakuacji medycznej. Przydzielił nam go dowódca Alfy. Nie byłem z tego zbyt zadowolony. Kierującej zespołem ratowników starszej kapral Barbarze Kamińskiej powiedziałem, że nie chcę jej ludzi i dodatkowego wozu. Aby dodać go do składu, trzeba było zmienić kilka dokumentów. Baśka była jednak uparta. Przekonywała, że jej ekipa może się przydać. Uległem”.

Po eksplozji

„Jechało kilka wozów. Ja byłem w trzecim MRAP-ie. W pewnym momencie, gdy dojeżdżaliśmy do wioski, z przedniego wozu zameldowali, że widzą kogoś z bronią”, opowiada porucznik Ilnicki. „Kazałem obserwować tego człowieka. Wydałem też komendę, że jeżeli faktycznie jest on uzbrojony, mogą otworzyć ogień. Ledwie zdążyłem to powiedzieć, nagle ogarnęła mnie ciemność. Nic nie poczułem. Nic mnie nie bolało. To było tak, jakby ktoś mnie nagle wyłączył. Po chwili świadomość zaczęła powoli wracać. Pamiętam, iż zdziwiłem się, że śpię. Dlaczego zasnąłem w czasie akcji, zamiast dowodzić?! Otworzyłem oczy i przez brudną szybę zobaczyłem niebo. Co się dzieje? Przecież powinienem widzieć drogę i kalaty pobliskiej wioski… Spojrzałem w lewo, na kierowcę. Widziałem, że wyszarpuje się z pasów. Był bez hełmu. Miał zdartą skórę z głowy niczym skalp. Dookoła było pełno krwi. Zrozumiałem, że stało się coś złego”.

Powrót do realiów po kilkuminutowej utracie przytomności był dla młodego dowódcy bardzo bolesny: „Spojrzałem w dół. Zdziwiłem się, że widzę tam chłopaków z desantu. Powinni być za mną, na siedzeniach. Zobaczyłem, że kapie na nich moja krew. Po chwili zaczął mi wracać słuch.

Mimo szumu w głowie usłyszałem, jak kierowca krzyczy, że wjechaliśmy na ajdika. Zapytałem, czy wszyscy żyją. Chłopaki odpowiedzieli, że niestety ganer nie, widać było tylko jego nogi”. Ilnicki kazał wszystkim szybko wyjść z MRAP-a, bo wewnątrz było czuć paliwo. „Bałem się, że możemy się spalić żywcem”, opowiada. Dla bezpieczeństwa kazał jeszcze wnętrze wozu spryskać gaśnicą. Gdy żołnierze wykonywali jego rozkaz, trochę płynu poleciało na nogi strzelca wkm [wielkokalibrowy karabin maszynowy]. Wtedy się poruszyły. Okazało się, że ganer żyje. Został przysypany górą piachu w taki sposób, że nogi miał wewnątrz wozu, a reszta ciała znajdowała się w leju po wybuchu, pod wielką hałdą ziemi.

„Chociaż zarządziłem natychmiastową ewakuację, sam nie mogłem się ruszyć”, opowiada porucznik. „Pasy bezpieczeństwa się zaklinowały. Wyjąłem nóż. Kierowca zaczął mnie odcinać. Ciągle oszołomiony, upewniałem się, czy mam wszystko na swoim miejscu. Sprawdziłem ręce. Poruszyłem głową. Nagle szok. Stwierdziłem, że nie mam nogi. Spojrzałem uważniej. Okazało się, że jednak jest, tyle że odwrócona o 90 stopni ugrzęzła pod siedzeniem. Przekręciłem ją na swoje miejsce. Coś chrupnęło. Zabolało, ale dało się wytrzymać. Na szczęście działała adrenalina”, wspomina porucznik.

W gnieździe rannych

Ewakuacja nie była łatwa. Przód pojazdu znajdował się wysoko nad ziemią. Drzwi Ilnickiego zaklinowały się, a te od strony kierowcy można było uchylić tylko trochę. Na szczęście przybyła pomoc. „Zaczęliśmy wychodzić, a właściwie wypadać ze zniszczonego MRAP-a. Moi ludzie z pozostałych wozów okazali się wspaniali. Zastępca przejął dowodzenie”, wyjaśnia porucznik. „Do wraku pierwszy przybiegł «Jasiek», dowódca drużyny. Jego ludzie osłonili teren wypadku. Nie trzeba było nawet im wydawać rozkazów. Wszyscy żołnierze natychmiast po eksplozji zajęli odpowiednie stanowiska. Chronili swoje sektory. W każdej chwili ktoś przecież mógł do nas otworzyć ogień”.

Na wspomnienie tego, co działo się później, porucznik trochę się wzrusza. O sobie, swoich przeżyciach mówi spokojnie. O ludziach, którzy ratowali mu zdrowie i życie, opowiada bardziej emocjonalnie: „Gdy tylko wyszliśmy z rozwalonego transportera, ratowniczka Basia i jej ekipa byli już przy nas. Zauważyłem, że na początku lekko drżały jej ręce, gdy wyjmowała opatrunki. Emocje szybko jednak ustąpiły, działała jak sprawny automat. Doskonale kierowała swoimi medykami i moimi ludźmi, którzy chcieli pomóc. Nigdy dotąd nie widziałem tak dobrze zorganizowanej akcji ratowniczej”.

Po kilku minutach wszyscy leżeli w jednym miejscu, w tak zwanym gnieździe rannych. „Po ośmiu minutach, gdy usłyszeliśmy, że lecą śmigłowce medevac, każdy z nas był już opatrzony, przykryty kocem, przypięty do noszy, gotowy do transportu. Basia i jej ludzie, których nie chciałem zabrać na ten patrol, wykonali kawał doskonałej roboty”, chwali porucznik.

Po kilku godzinach, gdy medycy ze szpitala polowego zakończyli wszystkie zabiegi, można było podsumować wypadek. Okazało się, że na szczęście nikt nie zginął. U porucznika Ilnickiego lekarze stwierdzili złamanie nogi w dwóch miejscach, złamanie nosa oraz rozległe stłuczenia i rozcięcia twarzoczaszki. Kierowca doznał rozległych obrażeń głowy, ale nie zagrażały one jego życiu. Strzelca w czasie wybuchu wkm uderzył w twarz. Chłopak miał złamane kości twarzoczaszki oraz nos. Żołnierze z desantu natomiast wyszli z wypadku bez żadnych większych obrażeń.

Kumulacja emocji

Po tym wydarzeniu porucznik Ilnicki przez miesiąc dochodził do zdrowia. Kategorycznie odmówił rotacji do kraju. Uważał, że skoro na misji pozostaje jego pluton, on jako dowódca musi zostać ze swoimi żołnierzami. W czasie rehabilitacji pełnił różne funkcje w sztabie zespołu bojowego, ale po zdjęciu gipsu i krótkiej rekonwalescencji przejął dowodzenie. Pewnego wrześniowego dnia ponownie wsiadł do transportera i pojechał na patrol. W sumie podczas IX zmiany zaliczył ich ponad 200.

„Wiem, że na tej afgańskiej drodze urodziłem się na nowo. Kiedy leżałem w szpitalu, wiele razy myślałem o tym, że od losu dostałem dar – drugie życie”, opowiada żołnierz. „Mimo początkowej traumy ani przez moment nie miałem wątpliwości, że gdy wyzdrowieję, znów ruszę na patrol. Gdy wróciłem do plutonu, nie było już w nim kierowcy i ganera. Kilka tygodni po zdarzeniu postanowili wrócić do kraju. Nikt nie miał im tego za złe. Byli bardzo dzielni, zrobili swoje. Każdy rozumiał, że po tak szokujących wydarzeniach psychika człowieka może się zbuntować. Mnie raz śnił się ten wypadek. Znów widziałem wszystko to, co się działo owego feralnego dnia, tyle że paliwo wlewające się do uszkodzonego wozu nagle się zapaliło…”.

Wypadek był również trudnym doświadczeniem dla rodziny porucznika. Kiedy Ilnicki jechał na misję, umówił się z kolegą – oficerem rozpoznania, że gdy jednemu z nich coś się stanie, drugi powiadomi o tym żonę kolegi. W dniu wypadku żołnierz rozpoznania zadzwonił więc do Gorzowa Wielkopolskiego, do żony rannego oficera. Agnieszka Ilnicka, która wiedziała o tej umowie, pomyślała o najgorszym, kiedy usłyszała głos kolegi. Była w szoku. Na wiadomość, że mąż żyje, powoli dochodziła do siebie. Poprosiła jednak, aby jak najszybciej pokazał się jej na Skype’ie. Nieważne było to, że ten nie może rozmawiać z powodu odniesionych ran. Musiała się upewnić, że Krzysiek żyje.

Dzisiaj porucznik Krzysztof Ilnicki jest zastępcą dowódcy kompanii zmotoryzowanej. U podwładnych cieszy się dużym autorytetem. Podczas szkolenia tłumaczy im, że dobry żołnierz ma być jak maszyna. W obliczu zagrożenia jego ruchy muszą być precyzyjne i wręcz automatyczne. Uczy też młodych stażem żołnierzy, jak zwalczyć strach, który w warunkach zagrożenia życia jest jak wirus. Niewyleczony w porę, może zarazić wszystkich.

Bogusław Politowski

autor zdjęć: PKW AFGANISTAN





Ministerstwo Obrony Narodowej Wojsko Polskie Sztab Generalny Wojska Polskiego Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych Wojska Obrony
Terytorialnej
Żandarmeria Wojskowa Dowództwo Garnizonu Warszawa Inspektorat Wsparcia SZ Wielonarodowy Korpus
Północno-
Wschodni
Wielonarodowa
Dywizja
Północny-
Wschód
Centrum
Szkolenia Sił Połączonych
NATO (JFTC)
Agencja Uzbrojenia

Wojskowy Instytut Wydawniczy (C) 2015
wykonanie i hosting AIKELO