Prezydent Donald Trump po ubiegłotygodniowej rozmowie z Putinem ogłosił, że „czas zatrzymać wojnę na liniach frontu”. Brzmi jak propozycja warunków pokoju? Takiego za wszelką cenę i na warunkach agresora – owszem. Jeśli linie frontu miałyby bowiem stać się granicami, znaczyłoby to, że Rosja wygrała. Nie militarnie, lecz politycznie. A USA, zamiast bronić zasad prawa międzynarodowego, bardziej skłonne były negocjować ich elastyczność.
Dwugodzinna rozmowa Trumpa z Putinem została zainicjowana przez stronę rosyjską, a jej ton – według doradców Kremla – był „szczery i pełen zaufania”. Prezydent USA określił ją jako „bardzo produktywną” i zapowiedział, że kolejne spotkanie z rosyjskim liderem odbędzie się w Budapeszcie. Terminu szczytu nie podano, ale ma on nastąpić niebawem.
Z wypowiedzi Trumpa wynika, że naciskał na zakończenie działań zbrojnych i zawarcie dealu. W mediach społecznościowych napisał: „Czas zakończyć zabijanie i zawrzeć porozumienie!”. Jednocześnie zasugerował, że Rosja „wygrała pewne terytoria” i że ewentualne porozumienie pokojowe może uwzględniać ich zachowanie przez Moskwę.
Dzień po rozmowie z Putinem Trump spotkał się z prezydentem Ukrainy Wołodymyrem Zełenskim w Białym Domu. Zarówno Amerykanie, jak i Ukraińcy bardzo powściągliwie relacjonują przebieg tego wydarzenia. Na pewno wiemy, że USA nie przekażą Ukrainie pocisków Tomahawk, co w sumie nie jest wielkim zaskoczeniem. Nie będzie powrotu do polityki z czasów Joe Bidena – hojnego wsparcia wojskowego, finansowanego z amerykańskiego budżetu. Nie ma też mowy o dodatkowych sankcjach i odwetowych cłach na Rosję.
Wielkiej presji nie widać
Innymi słowy, po kilku tygodniach nadziei – kiedy wydawało się, że Trump wreszcie zrozumiał, że Putin w sprawie Ukrainy go ogrywa – znów mamy do czynienia z sytuacją, w której punkt ciężkości polityki USA przesuwa się w stronę zawarcia pokoju za wszelką cenę. Przy czym ową cenę ma zapłacić przede wszystkim Ukraina, bo Trump z jakichś powodów nie jest w stanie docisnąć Rosji.
W tym kontekście warto przypomnieć, że poprzednie spotkanie Trumpa z Putinem – w sierpniu tego roku na Alasce – zakończyło się fiaskiem. Nie było przełomu, nie było wspólnego komunikatu, nie było nawet pozorów zbliżenia stanowisk. Tym razem ma być inaczej – Trump liczy na „dyplomatyczny impet”, który ma wynikać z sukcesu w sprawie zawieszenia broni w Gazie. Jakby nie dostrzegał, że Ukraina to nie Bliski Wschód...
Z kolei Zełenski, choć nie kryje rozczarowania, stara się nie antagonizować Waszyngtonu. W wypowiedzi dla ukraińskich mediów podkreślił, że „Putin nie słucha świata, więc jedynym językiem, który może do niego dotrzeć, jest język presji”. Ale wielkiej presji ze strony najsilniejszego gracza – Stanów Zjednoczonych – nadal nie widać. Widać za to chęć dogadania się – nawet jeśli oznaczałoby to uznanie rosyjskich zdobyczy terytorialnych.
Gotowi na próbę
Co z tego wynika dla Polski? Po pierwsze: czas porzucić przekonanie, że sojusz z USA to aksjomat. To układ dynamiczny – zależny od polityki, nastrojów, kalkulacji. Polska, jako państwo frontowe, musi przyjąć do wiadomości, że amerykańska polityka zagraniczna jest podatna nie tylko na zmiany administracji, ale w jakiejś mierze zależy też od kaprysów głowy państwa. Że pomoc może być uzależniona od kalkulacji geopolitycznych, a nie od zobowiązań traktatowych. I że nawet najbardziej spektakularne deklaracje – o „niezachwianym wsparciu” czy „strategicznym partnerstwie” – mogą zostać zrelatywizowane, gdy w grę wchodzi szybki deal.
Po drugie: przykład Ukrainy pokazuje, że nawet bliski partner może zostać wezwany do „ustępstw na rzecz pokoju”. Że gwarancje bezpieczeństwa mogą być reinterpretowane, a zasady, na których zbudowano ład międzynarodowy – negocjowane. I że w sytuacji kryzysowej to nie katalog zobowiązań, lecz bieżący interes polityczny decyduje o tym, kto otrzyma pomoc, a kto zostanie wezwany do „realizmu”.
Po trzecie wreszcie: musimy mieć własną strategię – nie tylko wobec Rosji, lecz także wobec zmieniającej się roli Ameryki. Musimy inwestować we własne zdolności obronne, budować regionalne koalicje, rozwijać niezależne systemy technologiczne. Być gotowymi na moment, w którym wiarygodność sojusznicza USA zostanie wystawiona na próbę. Przetrwanie naszego kraju nie może być zależne od wyniku tego testu…
autor zdjęć: Anatolii Lysianskyi/ Associated Press/ East News

komentarze