Matka diabła sieje zagładę

sobota, 30 października 2021

To była największa eksplozja w dziejach ludzkości. 30 października 1961 roku na Nowej Ziemi Sowieci zdetonowali bombę wodorową o mocy trzy tysiące razy większej niż zrzucony nad Hiroszimą „Little Boy”. Wybuch 58-megatonowej „Car-bomby” miał wprawić Zachód w osłupienie. Faktycznie jednak wartość bojowa tak dużego ładunku była niemalże równa zeru.

Korpus RDS202 (podobny do AN602 „Tsar Bomba”) w muzeum bomby atomowej w Sarowie. Prawdziwa bomba miała inną przednią część. Źródło zdjęcia: Wikipedia

30 października 1961 roku, o 11:32 czasu moskiewskiego światem wstrząsnął nieziemski huk. Gigantyczna temperatura stopiła skały, zamieniła morze w kocioł wrzącej wody i sprawiła, że okoliczne wysepki po prostu wyparowały. Drewniane zabudowania położone setki kilometrów dalej zostały zdmuchnięte niczym domki z kart, te murowane straciły dachy, a mieszkańcy pochowani w żelbetowych bunkrach zaklinali się, że wyraźnie odczuli gorący podmuch. Na skutek eksplozji szyby wypadały z okien nawet w Finlandii i Szwecji. Według wskazań sejsmografów tego dnia fala uderzeniowa trzykrotnie obiegła kulę ziemską, a nuklearny grzyb wzniósł się na wysokość 60 km. Naukowcy obliczali, że detonacja w ułamku sekundy uwolniła moc bliską 1% energii wyprodukowanej przez słońce.

Jeden z kamerzystów, którzy uwieczniali ów moment z pokładu wojskowego samolotu, relacjonował: „Pod włazem rozlało się morze światła i nawet chmury zaczęły świecić. Stały się przezroczyste […]. Ze szczeliny poniżej wynurzała się wielka, jasnopomarańczowa kula. Była potężna niczym Jowisz. Powoli i bezszelestnie wspinała się w górę. Przebijając się przez grubą warstwę chmur, rosła i rosła. Wydawało się, że wciągnie cały świat. Spektakl był fantastyczny, nierealny, nadprzyrodzony”. Inny operator dodawał: „Było tak, jakby Ziemia została zabita”.

Bomba na pokaz

W latach sześćdziesiątych stosunki pomiędzy supermocarstwami wkroczyły w nową fazę. 20 stycznia 1961 roku prezydentem USA został John F. Kennedy. Sowieckie kierownictwo uznało, że to polityk chwiejny i niedoświadczony, warto więc przycisnąć go do ściany. Latem Nikita Chruszczow wywołał kryzys berliński. Zażądał, by alianci wycofali z miasta swoich żołnierzy. Ostatecznie miasto zostało przecięte naprędce wzniesionym murem. Tymczasem w głowie Chruszczowa dojrzewał już kolejny plan. Postanowił postraszyć Amerykanów detonacją największej bomby w dziejach świata.

Nuklearny wyścig trwał od kilkunastu lat. Faktycznie jednak od zagłady Hiroshimy i Nagasaki minęła cała epoka. W 1952 roku Amerykanie przeprowadzili pierwszą próbę broni nowej generacji. W atolu Enewetak na Oceanie Spokojnym zdetonowali bombę wodorową. Pracował nad nią zespół pod kierunkiem Edwarda Tellera, a jednym ze współtwórców był Polak – Stanisław Ulam.

Klasyczna bomba atomowa wytwarza potężną energię na skutek łańcuchowego rozszczepienia jąder pierwiastków ciężkich – uranu lub plutonu. Bomba wodorowa, zwana też termojądrową wykorzystuje syntezę wodoru. Jest ona uruchamiana na skutek bardzo wysokiej temperatury, a tę zapewnia... reakcja rozpadu jąder. Innymi słowy bomba atomowa staje się zapalnikiem dla bomby wodorowej. Taki układ zapewnia nieporównanie większą moc ładunku. Wybuch na Pacyfiku miał siłę prawie 10,5 Mt. Był więc jakieś 700 razy potężniejszy niż ten, który zniszczył Hiroshimę. Sowieci też pracowali nad bombą termojądrową. Zajmował się tym zespół Andrieja Sacharowa. Za sobą mieli już nawet pierwsze próby przeprowadzone w Kazachstanie. Teraz jednak Chruszczow chciał czegoś wyjątkowego – na Nowej Ziemi, gdzie od kilku lat działał nowy poligon, miała eksplodować bomba o sile... 100 Mt. – Przedsięwzięcie miało przede wszystkim wymiar propagandowy. Tak duża bomba w razie konfliktu zbrojnego była bowiem bezużyteczna – podkreśla dr Rafał Kopeć z Instytutu Nauk o Bezpieczeństwie Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie.

Gdyby Sowieci zrzucili ją w Niemczech, północnej Francji czy krajach Beneluksu, radioaktywny opad z pewnością dotarłby nad terytorium NRD, Polski, a po części także ZSRS. Przy niesprzyjającym splocie okoliczności tego rodzaju zagrożenie mogłoby wystąpić nawet w przypadku detonacji nad Londynem. Oczywiście można by założyć, że sowieckie kierownictwo zechce zaatakować bezpośrednio USA. Problem jednak w tym, że tak wielką bombę trudno byłoby wojsku przerzucić przez ocean. ZSRS miał tylko jeden typ samolotu, do którego można by ją podczepić – bombowiec strategiczny Tu-95. Tyle że on nie był w stanie wykonać tak dalekiego lotu... – Ale dla Chruszczowa nie stanowiło to przeszkody. Zresztą strategia odstraszania nuklearnego, po którą podczas zimnej wojny sięgały obydwa supermocarstwa, miała przede wszystkim wymiar komunikacyjny. Wystarczy przywołać zjawisko określane terminem „overkill”. W pewnym momencie ZSRS i USA zgromadziły taką liczbę ładunków atomowych, że ich użycie wystarczyłoby na wielokrotne zniszczenie przeciwnika. Z logicznego punktu widzenia nie miało to większego sensu. Jednak nie o logikę tu szło, a o pokazanie możliwości i demonstrację siły – uważa dr Kopeć.

Rakiety jak parówki

Sowieci nazwali bombę „Big Ivan”. Mniej oficjalnie mówili o niej „Matka diabła” albo „Car-bomba”. Do jej skonstruowania powołany został zespół ekspertów, na czele którego stanął Julij Chariton. W skład grupy wszedł m.in. Sacharow. Latem 1961 roku naukowcy odbyli kilka spotkań z Chruszczowem. Pierwszy sekretarz nakazał, by detonacja została przeprowadzona w ciągu zaledwie kilku miesięcy. Członkowie zespołu zwiększyli tempo prac. Zdołali jednak przekonać decydentów, że bomba nie może być tak duża. Wybuch 100-megatonowego ładunku mógłby wywołać trudne do przewidzenia skutki. Istniała też obawa, że „Ivana” nie zdoła dźwignąć nawet specjalnie przystosowany Tu-95. Ostatecznie moc bomby została ograniczona o prawie połowę – do 58 Mt. Konstruktorzy zastąpili też część uranu ołowiem, minimalizując powstały po wybuchu opad radioaktywny. Całość ważyła 27 t.

Zanim ją zrzucono, z okolic Cieśniny Matoczkina (gdzie miała upaść) wojsko ewakuowało nielicznych mieszkańców. Operację nadzorował sztab rozlokowany w podziemnym bunkrze, 260 km od epicentrum wybuchu. Przebieg testu można dziś oglądać na odtajnionym kilka lat temu filmie. Nakręciła go i zmontowała związana z armią ekipa filmowa. „Car-bomba” rozpoczęła swą podróż w tajnym mieście Arzamas-16, które obecnie nosi nazwę Sarow i podlega Federalnej Agencji Energii Atomowej Rosatom. Korpus został załadowany na pociąg, gdzie ekipy techniczne dokończyły montaż. Na platformie, która dla niepoznaki przypominała zwyczajny wagon towarowy, „Ivan” przejechał prawie 1000 km, do bazy lotnictwa strategicznego Olenegorsk na Półwyspie Kolskim. Tam bomba została podpięta pod Tu-95, który przeniósł ją nad Morzem Barentsa. Bombowcowi towarzyszył drugi samolot naszpikowany aparaturą pomiarową. Na jego pokład weszli też kamerzyści, którzy mieli uwiecznić moment wybuchu. Według niektórych badaczy, załogi miały zaledwie 50% szans na przeżycie. Członkowie pracującego nad bombą zespołu, Jurij Smirnow i Wiktor Adamski, wspominają jednak, że „Car-bomba” została zaopatrzona w specjalny mechanizm, który zablokowałby detonację, gdyby samoloty nie zdążyły oddalić się na bezpieczną odległość.

Załoga uwolniła bombę na wysokości ponad 10 tys. m. Opadała na specjalnie skonstruowanym spadochronie, który ważył 800 kg. 4,5 tys. m nad ziemią nastąpiła eksplozja o sile niespotykanej w historii. Członek ekipy badawczej, która wjechała potem do strefy zero relacjonował: „Powierzchnia wyspy została wyrównana i wypolerowana tak, że wyglądała jak lodowisko. To samo dotyczy skał. Śnieg stopniał, ich boki i krawędzie błyszczą. Na ziemi nie ma śladu nierówności. Wszystko w tej okolicy zostało zmiecione, wyczyszczone, stopione i zdmuchnięte”.

Zrzucenie „Car-bomby” musiało wywrzeć wrażenie. Wśród zachodnich przywódców raczej jednak nie zasiało paniki. – Amerykanie z pewnością mieli świadomość, jaka jest rzeczywista użyteczność tej broni. Zresztą bombowce strategiczne wyposażone w bomby grawitacyjne w wyścigu zbrojeń powoli schodziły na dalszy plan. Ważniejsze były rakiety – zauważa dr Kopeć. Rozumiał to także Chruszczow, który w owym czasie miał się przechwalać, że w sowieckich fabrykach schodzą one z taśm produkcyjnych niczym parówki. W tym aspekcie jednak w latach sześćdziesiątych Amerykanie zaczęli zyskiwać przewagę.

Podczas pisania korzystałem z tekstów: „Big Ivan, The Tsar Bomba („King of Bombs”)”, www.nuclearweaponarchive.org; Stephen Dowling, „The monster atomic bomb that was too big to use”, www.bbc.com; Andriej Sacharow, Wspomnienia, Wydawnictwo Pomost 1991.

Łukasz Zalesiński

autor zdjęć: Wikipedia