Kapral Radosław Dąbrowski zmarł 17 czerwca 2010 roku w wyniku ran odniesionych w wypadku na poligonie. Koledzy z 12 Brygady Zmechanizowanej – jednostki, w której służył, wciąż o nim pamiętają. Żołnierze podczas manewrów „Defender Europe ’20 Plus” odwiedzili miejsce, w którym doszło do tragedii i uczcili pamięć kolegi minutą ciszy.
W odbywających się na poligonie w Drawsku Pomorskim manewrach „Defender Europe ’20 Plus” ćwiczy 4 tys. żołnierzy z US Army, a także 2 tys. z Sił Zbrojnych RP. Jednostka Wojska Polskiego, której reprezentacja jest najliczniejsza, to 12 Brygada Zmechanizowana. Mimo że jej żołnierze mają bardzo napięty grafik – wspólnie z sojusznikami ćwiczą natarcie – znaleźli czas, aby upamiętnić kolegę, który zginął na poligonie 10 lat temu.
– Pamiętam ten dzień, jakby to było wczoraj. Około 6 rano szykowaliśmy się do ćwiczeń. Kpr. Radosław Dąbrowski przygotowywał amunicję. Kiedy otworzył skrzynkę z zapalnikami do granatów moździerzowych, jeden z nich nagle eksplodował – wspomina mł. chor. Marek Zieliński, który wówczas kierował strzelaniami. – W wyniku zdarzenia rany odniosło czterech żołnierzy, ale kapral Dąbrowski stał najbliżej, tym samym został najbardziej poszkodowany.
Rannym od razu udzielono pierwszej pomocy, po czym trafili do szpitala. – Czekaliśmy w wielkim napięciu na informacje. Niestety te, które do nas dotarły po trzech godzinach, nie były tymi, na które liczyliśmy – mówi chorąży.
W wyniku odniesionych obrażeń zmarł Radosław Dąbrowski. Miał 29 lat.
Po raz pierwszy znalazł się w szeregach armii w 2000 roku, gdy rozpoczął służbę zasadniczą. Później pracował w różnych miejscach, między innymi w tartaku. W 2009 roku zdecydował się wrócić do wojska – został żołnierzem zawodowym. Służył w kompanii wsparcia 1 Batalionu Zmotoryzowanego 12 Brygady Zmechanizowanej.
– Był zdyscyplinowany i pracowity – wspomina mł. chor. Marek Zieliński, który był jego przełożonym. Bardzo cenili go także koledzy z jednostki. St. szer. Artur Reszko mówi, że był dla niego jak brat. – Bardzo angażował się w służbę, a po niej lubił grać w piłkę nożną. Często żartował. Kiedyś na poligonie, aby nas rozbawić, wszedł na drzewo. Innym razem znaleźliśmy duże gałęzie i udawaliśmy, że skaczemy o tyczce – wspomina. – Kiedyś pojechaliśmy na kurs do Torunia. Podczas ładowania amunicji zauważyłem, że rękawiczka Radka ocieka krwią. Mówił, że to nic takiego, a potem okazało się, że rana była tak poważna, że trzeba było założyć cztery szwy na palcu. Dla niego to nie było nic takiego. Nadał swojemu pokiereszowanemu kciukowi pseudonim „Frankie”, bo, jak mówił, „przypominał mu Frankensteina”.
Żołnierze z jednostki, w której służył kpr. Dąbrowski, wciąż kontaktują się z jego bliskimi, regularnie odwiedzają jego grób. W miejscu, gdzie doszło do tragedii, postawili obelisk upamiętniający kolegę oraz brzozowy krzyż. Nie zapomnieli o nim także w tym roku. Mimo że większość z nich uczestniczy w manewrach „Defender”, znaleźli czas, aby uczcić jego pamięć minutą ciszy, a także wziąć udział w mszy polowej odprawionej w intencji kolegi. – Radek był jednym z nas, nic więc dziwnego, że pamięć o nim jest wśród nas wciąż żywa – mówi st. szer. Reszko. – Daty 17 czerwca 2010 roku i tego feralnego strzelania nie zapomnę do końca życia – dodaje mł. chor. Zieliński.
autor zdjęć: 12 BZ
komentarze