moja polska zbrojna
Od 25 maja 2018 r. obowiązuje w Polsce Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych, zwane także RODO).

W związku z powyższym przygotowaliśmy dla Państwa informacje dotyczące przetwarzania przez Wojskowy Instytut Wydawniczy Państwa danych osobowych. Prosimy o zapoznanie się z nimi: Polityka przetwarzania danych.

Prosimy o zaakceptowanie warunków przetwarzania danych osobowych przez Wojskowych Instytut Wydawniczy – Akceptuję

Robert Korzeniowski: kocham sport, jest on treścią mojego życia

Przed kilkoma dniami Robert Korzeniowski skończył 50 lat. Czterokrotny mistrz olimpijski w chodzie sportowym, który zdobywał medale w barwach Wojskowego Klubu Sportowego „Wawel” w Krakowie, opowiada nam o swoich planach na przyszłość, dalszym zaangażowaniu się w promocję sportu i wojskowej części swojej kariery.

Robercie, w imieniu czytelników „Polski Zbrojnej” przyjmij najserdeczniejsze życzenia z okazji rozpoczęcia drugiej życiowej pięćdziesiątki. Tę pierwszą symbolicznie zakończyłeś w Sankt Petersburgu…

Robert Korzeniowski: …na sportowo. Przemaszerowałem i przebiegłem 50 km, przy okazji zwiedzając to piękne miasto nad Newą. Nie sztuką jest usiąść na urodzinach i zajadać smakołyki oraz popijać szampan.

Do kraju wróciłeś pełen energii i – jak informowałeś swoich fanów – z wolą zmierzenia się z dowolnym dystansem.

Dowolny dystans, czyli ile Bóg da. Niech to będzie kolejne 50 lat. Ten dystans dotyczy także kolejnych etapów mojego życia. Wracając z Sankt Petersburga, myślałem o wyjeździe na lekkoatletyczne mistrzostwa Europy do Berlina. Jadę tam w roli eksperta Eurosportu. Cieszę się, że nadal jestem w sporcie. Kocham go, jest on treścią mojego życia. Dalej bardzo mnie kręci. Zmieniają się tylko role, w jakich występuję. Oczywiście będę też podejmował wyzwania sportowe. Planuję udział w tym roku w maratonie – takim pół żartem, pół serio – wśród winnic w Bordeaux oraz start w Runmageddonie na Saharze. Nie chcę przez to udowadniać, że jestem jeszcze na chodzie, chcę robić coś nowego. Jest tyle fajnych rzeczy do zrobienia w życiu! To kiedy mam je robić, jak nie po pięćdziesiątce? (Śmiech).

Tuż przed ukończeniem tej pierwszej życiowej pięćdziesiątki docenili Cię Włosi. Włoski Komitet Olimpijski przyznał Ci międzynarodową nagrodę Fair Play za całokształt kariery. Jakie znaczenie ma dla Ciebie to wyróżnienie?

To na pewno piękne wyróżnienie. Wraz ze mną zostali docenieni między innymi koszykarz Toni Kukoc, który za kilka tygodni również skończy 50 lat, tenisistka Daniela Hantuchova i biegaczka na nartach Charlotta Kalla. To bardzo miłe, że znalazłem się w takim gronie. Ta nagroda niejako podsumowuje tę moją pięćdziesiątkę i mobilizuje do podejmowania kolejnych wyzwań życiowych. Należy też pamiętać, że sportowców z wielkim dorobkiem uznaje się za ambasadorów pewnej idei i trudno zrezygnować z tej roli. Trzeba być jeszcze bardziej zaangażowanym w to ambasadorowanie i tyle.

Takim ambasadorem jesteś już od lat. W latach 1997–2004 pełniłeś honorową funkcję ambasadora ds. tolerancji i fair play przy Radzie Europy, w 2000 roku zaś zostałeś mianowany ambasadorem Krakowa. Z kolei od stycznia 2017 roku jesteś ambasadorem dobrej woli UNICEF. W tej ostatniej roli jesteś bardzo aktywny. Myślisz, że to też miało wpływ na przyznanie nagrody Fair Play za całokształt?

Nie wiem, ale sądzę, że to też było brane pod uwagę. Trudno mi powiedzieć, co miało znaczenie dla tak szacownego grona kapituły. Niezależnie od tego, jakie były powody dla kapituły, ważne, by dalej nieść ideę fair play.

Przed 13 laty w książce „…i o to chodzi” pisałeś, że tuż po zakończeniu kariery sportowej nadszedł nowy rozdział życia, w którym będziesz musiał dokonywać licznych wyborów i jednocześnie rezygnować z wielu rzeczy. Byłeś realistą. Wiedziałeś, że nie możesz robić wszystkiego, na co masz w danej chwili ochotę. Czy żałujesz czegoś, co musiałeś wykreślić ze swoich planów, a może coś źle wybrałeś?

Niczego nie żałuję. Wszystko co przez ostatnie 14 lat się działo, kapitalnie mnie rozwijało. Po zakończeniu kariery nie zostałem działaczem sportowym, ale szefem Redakcji Sportowej Telewizji Polskiej. To był dobry kierunek, dlatego że ja, owszem, mogę działać społecznie, mogę robić różne rzeczy, ale robota federacyjna specjalnie mnie nie kręci. Natomiast realizowanie konkretnych projektów związanych z mediami i z popularyzacją sportu to jest dla mnie coś kapitalnego. Na dzisiaj plan jest taki, że pracuję dla Eurosportu Discovery, realizuję projekt medycyny sportowej w firmie LUX MED i rozwijam swój klub sportowy RK Athletics. W końcu mam klub moich marzeń, w którym jako mistrz sportowy mogę wychować trenerów, aby byli najlepsi w swoim fachu, i jednocześnie zapraszać dzieciaki wraz z rodzicami do uprawiania sportu.

Dewizą RK Athletics jest profesjonalizm. Tego wymagałeś od komentatorów sportowych i podkreśliłeś to w naszej pierwszej rozmowie po zdobyciu brązowego medalu mistrzostw świata w 1995 roku. A wracając do twojego klubu, muszę przyznać, że przygotowałeś przebogatą ofertę dla jego członków. Dla każdego coś miłego…

Mam szkółkę lekkoatletyczną dla dzieciaków, Akademię Biegacza dla starszych i, co mnie bardzo cieszy, grupę fitness walking. Jestem zadowolony, że w moim klubie mogą trenować całe rodziny. Co istotne, treningi dzieciaków nie wykluczają rodziców z realizowania wspólnych pasji ze swoimi pociechami. W moim klubie nie stawiamy dzieciom żadnych barier, choćby nie wymagamy jakichś wyjątkowych zdolności motorycznych.

Czyli do klubu może należeć każdy?

Tak, od siódmego do dziewięćdziesiątego siódmego roku życia.

Sprawdziłem rekordy klubowe RK Athletics i okazuje się, że wszystkie należą do… Roberta Korzeniowskiego. Na 5 i 10 km oraz w maratonie ustanowiłeś je w 2015 roku, a w półmaratonie w 2017 roku. Czy jeszcze możesz je pobić?

W marcu tego roku, tydzień po zdobyciu Kilimandżaro, zabrakło mi tylko kilku sekund do poprawienia życiówki w półmaratonie. W maratonie na razie najlepszy wynik – 2 godz. 41 min 56 s – uzyskałem przed trzema laty w Londynie.

A ile tych maratonów już ukończyłeś?

Dziewięć.

W niektórych biegach zdobywałeś już miejsca na podium w swojej kategorii wiekowej. Chyba się zanosi, że po przejściu do jeszcze wyższej kategorii będziesz częściej stawał na pudle.

Ciężko mi się było przyzwyczaić, że znowu staję na podium. Trochę mi przykro, że zajmuję na nim miejsce amatorom.

Wspomniałeś o Kilimandżaro. Czy w planach masz zdobywanie jeszcze wyższych szczytów?

Mam pewne plany trekkingowe, ale na razie raczej wspinać się po górach nie będę. Pocieszam się, że wspinaczkę można uprawiać przez wiele lat. A poza tym nie trzeba być sportowcem wyczynowym, aby zdobyć Kilimandżaro. Na szczyt wszedłem z dziesięcioosobową grupką przyjaciół. Nasza średnia wieku wynosiła 49 lat. To był bardzo dobrze spędzony czas. Mogłem spokojnie porozmawiać z przyjaciółmi i podjąć z nimi nowe ciekawe wyzwania sportowo-turystyczne.

Przed 13 laty, pisząc o swoich planach na przyszłość, wymieniłeś m.in. pomaganie chodziarzom w rozwoju ich kariery, organizowanie imprez sportowych i pracę doktorską na temat metodyki treningu.

Poza doktoratem właściwie wszystko udało mi się zrobić, a niektóre zamierzenia realizuję dalej. Doktorat odłożyłem sobie na bliżej nieokreślony czas, a pewnie go nigdy nie napiszę. Staram się za to pogłębiać swoją wiedzę trenerską. Moim doktoratem będzie RK Athletics, a wiedzę postaram się przekazać moim kolegom trenerom. I tak zawodowo zrobiłem więcej, niż bym podejrzewał. Po zakończeniu kariery sportowej, na początku mojej pracy w Telewizji Polskiej, mogłem tylko marzyć o kanale tematycznym TVP Sport. Teraz dociera on praktycznie do każdego Polaka. Jestem z tego dumny. Oczywiście, że nie zrobiłem tego sam, bo cały zespół na to pracował. Mam jednak poczucie, że moje zdobywanie medali nie zakończyło się na igrzyskach w Atenach.

Nie wszyscy pamiętają, że w 2005 roku poprowadziłeś w Helsinkach do tytułu wicemistrza świata w chodzie na 50 km Hiszpana Francisco Fernandeza. Czy ten rozdział kariery – praca trenerska z czołowymi chodziarzami świata – już zamknąłeś?

Myślę, że tak. Ta praca wymaga bowiem ogromnego zaangażowania. Mogę być mentorem tych ludzi, mogę pomagać ich trenerom, ale nie wyobrażam sobie, abym jeździł na zgrupowania i pracował z tymi osobami na co dzień. Fernandezowi obiecałem, że będę trenerem, zanim sam zakończyłem karierę na igrzyskach w Atenach. Przed tą imprezą zmarł bowiem trener Hiszpana. Później Fernandez wygrał na mistrzostwach Europy i zdobył Puchar Świata. W tym czasie trafił pod moją opiekę także Irlandczyk Robert Heffernan, który w 2013 roku zdobył w Moskwie tytuł mistrza świata. To ogromna satysfakcja, ale wiem, że nie można pracować w biznesie czy mediach i jednocześnie być trenerem zawodnika na najwyższym poziomie. Teraz moje ambicje trenerskie związane z przekazywaniem wiedzy i spełnianiem marzeń sportowych realizuję poprzez mój klub RK Athletics.

Poza RK Athletics patronujesz Uczniowskim Klubom Sportowym Korzeniowski.pl. Jesteś też bardzo aktywny jako organizator imprez sportowych. W Krakowie zorganizowałeś międzynarodową imprezę w chodzie sportowym „Na Rynek marsz!”. Dzięki Tobie ruszył Cracovia Maraton. Ostatnio m.in. organizowałeś też bieg o swój puchar w Arłamowie. Jakie imprezy planujesz w najbliższym czasie?

W tym roku organizuję imprezy, które łączą bieganie masowe z chodzeniem. W Dolinie Charlotty odbyły się zawody, które pomagał mi przygotować nasz maratończyk i żołnierz Henryk Szost. W Oświęcimiu, w ramach Life Festival Oświęcim, przeprowadziłem biegi na 5 i 10 km. Z kolei 20 października będzie można biegać ze mną w półmaratonie i chodzić też po górach w Rożnowie nad Dunajcem. Robimy tam dużą imprezę Heron Challenge. Lubię środowiskowe zawody, które przede wszystkim promują aktywność fizyczną w każdym wieku i dla całej rodziny. To jest to, co chciałbym robić dalej.

A co z innymi planami? W „…i o to chodzi” napisałeś, że „czas pokaże, czy nowy rozdział życia będzie dla mnie nową jakością. Jeśli za kolejne 20 lat będę miał o czym napisać kolejną książkę, wtedy będzie można uznać mnie za prawdziwego zwycięzcę”.

Właśnie przygotowuję nową książkę. Pomijając „Moją drogę do mistrzostwa” – wywiad rzekę – przyznaję, że na kolejną książkę nie trzeba będzie czekać 20 lat. Powstanie troszkę wcześniej. Teraz ważne są dla mnie: projekt eurosportowy, mój klub, współpraca z UNICEF. Pomagam także w akcji „Pomoc mierzona kilometrami”, bo ona jest ściśle związana z ruchem i aktywnością sportową. Nie planuję na razie niczego monumentalnego, ponieważ chcę rozwijać to, co robię dzisiaj i uważam, że to jest fajny plan na kolejną dekadę. Mam wiele ciekawych propozycji, ale nauczyłem się mówić „nie”. Trudno, trzeba z czegoś rezygnować. Czasami otrzymuję interesujące oferty pracy, ale coraz częściej odmawiam, gdyż nie zawsze na takie inicjatywy jest czas, coraz bardziej cenię zaś sobie to, że mogę mieć chwilę dla siebie, na refleksję, na złapanie oddechu.

W tym roku jubileusz 70-lecia obchodzi Międzynarodowa Rada Sportu Wojskowego. W 1995 roku startowałeś w organizowanych przez nią w Rzymie igrzyskach wojskowych. Jak wspominasz tę imprezę, na której wywalczyłeś srebrny medal w chodzie na 20 km?

To było kapitalne spotkanie z kolegami żołnierzami. Pamiętam mój mundur polowy, który spakowałem „w razie czego” na dekorację. Rywalizacja o medale była bardzo ostra. Wygrał Włoch Michele Didoni, który kilka tygodni wcześniej został w Göteborgu mistrzem świata w chodzie na 20 km. Za mną natomiast był Rosjanin Ilja Markow – mój przyjaciel, który teraz mieszka w Krakowie. Zawody rzymskie były jednymi z najtrudniejszych, w jakich startowałem. Niektórym się wydaje, że branżowe igrzyska siłą rzeczy muszą być słabiej obsadzone. Tymczasem w lekkiej atletyce, zwłaszcza w chodzie sportowym, wszyscy najlepsi na świecie zawodnicy byli żołnierzami. Mówię szczególnie o Białorusinach, Chińczykach, Rosjanach i Włochach. Wtedy w Rzymie miałem właściwie drugie mistrzostwa świata. Potem miło było odbierać honory i cieszyć się z tego, jak był zadowolony Krakowski Okręg Wojskowy, kiedy wracałem do mojego Krakowa. Czułem, jak ten medal był ważny dla żołnierzy, którzy czekali na mnie w Polsce. To było naprawdę miłe. Włosi świetnie zorganizowali te igrzyska. Do dzisiaj spotykam moich przyjaciół z Italii związanych z wojskiem. Towarzyszyłem im, gdy na sportowo żegnałem kończącego karierę w sporcie kolegę żołnierza Ivano Brugnettiego – mistrza świata na 50 km z 1999 roku. Pożegnał się on ze sportem i rozpoczął zawodową służbę wojskową. Koledzy żołnierze byli też i we Florencji, gdzie odbierałem nagrodę Fair Play. Etap wojskowy był bardzo znaczący w moim życiu.

Wyrastałeś w Jarosławiu w sąsiedztwie koszar jednostek wojsk lądowych, a jednak jako dzieciak chciałeś zostać lotnikiem. Czytałeś „Skrzydlatą Polskę” i sklejałeś modele samolotów. Po latach poznałeś przez chwilę z bliska wojsko w Szkole Chorążych Służb Kwatermistrzowskich w Poznaniu. Nie zostałeś żołnierzem, a jednak niedawno byłeś na linii frontu…

Byłem w Syrii, gdzie przejechałem kilkaset kilometrów wzdłuż linii frontu, w miejscach gdzie dwu-, trzykilometrowy pas rozdzielał walczące strony. Strzelano tam dookoła, a ja jechałem nieuzbrojony jako ambasador UNICEF. Nasz biały samochód miał logo ONZ i znak, że nie mamy broni, ale wiadomo, że to nie uchroni nikogo przed atakiem. Kilka miesięcy przed moim przyjazdem zginęło przecież w Syrii 26 osób z Międzynarodowej Federacji Czerwonego Krzyża i Czerwonego Półksiężyca. Prawdopodobnie konwój niosący pomoc humanitarną został zaatakowany z powietrza przez Rosjan. W Syrii zobaczyłem okropieństwa wojny i wiem, że trzeba robić wszystko, by do niej nie dochodziło. A kiedy już dochodzi, to strony konfliktu powinny robić wszystko, aby nie cierpieli cywile, szczególnie dzieci. Dotknąłem tej wojny w maju zeszłego roku i gdybym jako ambasador UNICEF miał jechać znowu do Syrii czy w inny rejon świata, nie wahałbym się ani minuty.

We wtorek poznamy pierwszych medalistów mistrzostw Europy w Berlinie. Jakie nadzieje wiążesz ze startem polskich lekkoatletów?

Mamy bardzo dobrą reprezentację i jadę tam, mam nadzieję, komentować wiele medali zdobywanych przez naszych zawodników. Wyliczyłem sobie, że Polacy mogą zdobyć około 12 krążków. A do Berlina jadę też jako starszy kolega naszych reprezentantów i jako osoba patrząca na ich poczynania innym okiem niż przeciętny kibic. Stolica Niemiec była ostatnio szczęśliwa dla naszych lekkoatletów podczas mistrzostw świata. Wtedy widać było, że coś się dzieje w głowach polskich zawodników, że nie jadą na mistrzostwa po to, aby je tylko zaliczyć. Byli głodni sukcesu. I teraz jest tak samo. Nasi lekkoatleci nie jadą do Berlina, aby być statystami. Nasza ekipa celuje w wysokie miejsce w klasyfikacji medalowej. Chociaż Niemcy, i nie tylko oni, są bardzo mocni, zobaczymy jak rozstrzygnie się ta walka o medale.


 

Robert Korzeniowski urodził się 30 lipca 1968 roku w Lubaczowie. Chód sportowy uprawiał w latach 1984–2004 – ostatnie dziesięć lat w barwach Wojskowego Klubu Sportowego „Wawel” w Krakowie. Czterokrotny mistrz olimpijski: z Atlanty (1996) – na 50 km, Sydney (2000) – na 20 i 50 km, Aten (2004) – na 50 km. Jako pierwszy zawodnik w historii światowej lekkiej atletyki wywalczył medale na trzech igrzyskach olimpijskich z rzędu oraz był pierwszym, który na jednych igrzyskach wygrał rywalizację na 20 i 50 km. Trzykrotny mistrz świata (1997, 2001, 2003 – zdobył złoto i pobił rekord świata z wynikiem 3 godz. 36 min 3 s) i dwukrotny mistrz Europy (1998, 2002) w chodzie na 50 km. 15-krotny mistrz Polski w chodzie na 50 km (1990–2004) i jednokrotny na 50 km (1993); ośmiokrotny halowy mistrz kraju w chodzie na 5 km (1993, 1994, 1998-2002, 2004).

Dwukrotny triumfator plebiscytu „Przeglądu Sportowego” na dziesięciu najlepszych sportowców Polski (1998, 2000); pięciokrotny zwycięzca plebiscytu „Polski Zbrojnej” na najpopularniejszych sportowców Wojska Polskiego (1997, 2000, 2001, 2003, 2004) – po reaktywacji plebiscytu przez portal polska-zbrojna.pl w 2012 roku członek kapituły wybierającej laureatów.

Współautor książek: „…i o to chodzi” (z Krzysztofem Wyrzykowskim, 2005), „Moja droga do mistrzostwa” (z Izabelą Barton-Smoczyńską, 2011). Felietonista „Gazety Krakowskiej” (2010).

Rozmawiał Jacek Szustakowski

autor zdjęć: Marek Lapis/FORUM, Grzegorz Jakubowski/FORUM, Reuters/FORUM, Jacek Szustakowski

dodaj komentarz

komentarze


Gen. Kukuła: Trwa przegląd procedur bezpieczeństwa dotyczących szkolenia
 
Polak kandydatem na stanowisko szefa Komitetu Wojskowego UE
Żołnierze-sportowcy CWZS-u z medalami w trzech broniach
Ocalały z transportu do Katynia
NATO zwiększy pomoc dla Ukrainy
Prawda o zbrodni katyńskiej
Sportowcy podsumowali 2023 rok. Teraz czas na igrzyska olimpijskie
Ogień w podziemiu
Optyka dla żołnierzy
Wojsko inwestuje w Limanowej
Potężny atak rakietowy na Ukrainę
Ramię w ramię z aliantami
W Ramstein o pomocy dla Ukrainy
Rakiety dla Jastrzębi
V Korpus z nowym dowódcą
Głos z katyńskich mogił
Puchar księżniczki Zofii dla żeglarza CWZS-u
Wojna w świętym mieście, część druga
Ustawa o obronie ojczyzny – pytania i odpowiedzi
Koreańska firma planuje inwestycje w Polsce
Jak wyszkolić pilota F-16?
Stoltenberg: NATO cieszy się społecznym poparciem
Mjr rez. Arkadiusz Kups: walka to nie sport
Wieczna pamięć ofiarom zbrodni katyńskiej!
Święto wojskowego sportu
Na straży wschodniej flanki NATO
Przygotowania czas zacząć
Sprawa katyńska à la española
W Rumunii powstanie największa europejska baza NATO
Centrum szkolenia dla żołnierzy WOC-u
Ustawa o obronie ojczyzny – pytania i odpowiedzi
Kurs z dzwonem
Więcej pieniędzy dla żołnierzy TSW
Kolejni Ukraińcy gotowi do walki
Żołnierze ewakuują Polaków rannych w Gruzji
Odstraszanie i obrona
NATO na północnym szlaku
Strategiczna rywalizacja. Związek Sowiecki/ Rosja a NATO
W Brukseli o wsparciu dla Ukrainy
Inwestycje w bezpieczeństwo granicy
WIM: nowoczesna klinika ginekologii otwarta
Jeśli nie Jastrząb, to…
Zmiany w dodatkach stażowych
Marcin Gortat z wizytą u sojuszników
Tusk i Szmyhal: Mamy wspólne wartości
Polscy żołnierze stacjonujący w Libanie są bezpieczni
Szpej na miarę potrzeb
Aleksandra Mirosław – znów była najszybsza!
25 lat w NATO – serwis specjalny
Byk i lew, czyli hiszpańsko-brytyjska światowa corrida
Wojna w świętym mieście, część trzecia
Mundury w linii... produkcyjnej
Wojna w świętym mieście, epilog
Morska Jednostka Rakietowa w Rumunii
Wojna w Ukrainie oczami medyków
Zbrodnia made in ZSRS
Ustawa o obronie ojczyzny – pytania i odpowiedzi
Zapomniana Legia Cudzoziemska

Ministerstwo Obrony Narodowej Wojsko Polskie Sztab Generalny Wojska Polskiego Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych Wojska Obrony
Terytorialnej
Żandarmeria Wojskowa Dowództwo Garnizonu Warszawa Inspektorat Wsparcia SZ Wielonarodowy Korpus
Północno-
Wschodni
Wielonarodowa
Dywizja
Północny-
Wschód
Centrum
Szkolenia Sił Połączonych
NATO (JFTC)
Agencja Uzbrojenia

Wojskowy Instytut Wydawniczy (C) 2015
wykonanie i hosting AIKELO