CHOROBA RODZINNA

Stres bojowy żołnierza wpływa niejednokrotnie na jego bliskich. Coraz częściej na szpitalnych oddziałach można spotkać żony lub matki misjonarzy.

Dzisiaj mijają trzy miesiące, odkąd przyjęto mnie do kliniki psychiatrycznej z objawami stresu. Tak naprawdę jest to stres mojego męża, ale on zawsze oddawał mi wszystkie swoje kłopoty”, pisze Grażyna Jagielska w książce „Miłość z kamienia”. Żona Wojciecha Jagielskiego, znanego korespondenta wojennego, w regiony objęte konfliktem z mężem nie wyjeżdżała. Jednak jego pobyty w najbardziej zapalnych zakątkach świata bardzo dużo ją kosztowały. Zdiagnozowano u niej stres, który pośrednio łączyć można z PTSD.

Podobnie swoje przeżycia opisuje Monika, żona polskiego żołnierza, który przez kilka lat leczył się z wojennej traumy. Gdy w końcu lekarze zdołali pomóc żołnierzowi, problemy spadły na nią. Na oddziale warszawskiego szpitala spędziła dwa miesiące.

Samotna na polu walki

Zespół stresu pourazowego (PTSD) według szacunków lekarzy dotyka w Polsce co dziesiątego weterana misji zagranicznych. Statystyki są jednak umowne, bo rzetelnego monitoringu zachorowań na PTSD w Polsce nikt nie prowadzi. W Klinice Psychiatrii i Stresu Bojowego Wojskowego Instytutu Medycznego w Warszawie od 2005 roku było hospitalizowanych 290 weteranów misji. Nie wiadomo jednak, ilu żołnierzy korzystało z pomocy psychiatrycznej poza wojskiem. Jeszcze trudniej o dane dotyczące kondycji psychicznej rodzin żołnierzy. O tym, jak często ich lęk czy wspólne przeżywanie PTSD przechodzi w rzeczywisty problem i traumę, można jedynie spekulować. Dlaczego się tak dzieje? Nie wszyscy mają odwagę mówić o swoich kłopotach, opisywać trudy rozłąki. Nie każdy chce przyznać się do problemów psychicznych – nawet jeśli jest to następstwem zdiagnozowanego u współmałżonka PTSD.

„Stres może dotknąć młode kobiety, które mają małe dzieci i potrzebują codziennego wsparcia partnera”, wyjaśnia Stanisław Ilnicki, konsultant w Klinice Psychiatrii

i Stresu Bojowego. „Gdy zostają same, stają się nagle w pełni odpowiedzialne za całe ognisko domowe, za wszystkie sprawy dotyczące domu i dzieci. To za dużo dla jednej osoby”. Jak wyjaśnia profesor, niemal regułą jest, że kobiety za wszelką cenę próbują radzić sobie same, co czasami tylko pogarsza sytuację. „Gdy pojawiają się problemy, one nie szukają pomocy. Często żyją w małych, lokalnych środowiskach i nie chcą mówić o własnych kłopotach, ponieważ się wstydzą. Boją się też zostawić dzieci lub zrezygnować z pracy. Z racji społecznej roli kobiet przyzwolenie na ich problemy jest mniejsze”.

Katarzyna jest żoną weterana misji w Iraku. Mają czworo dzieci i kilkanaście lat małżeństwa za sobą. Gdy mąż wyjeżdżał na misję, nie miała nawet 35 lat. Bardzo przeżyła rozłąkę. Trudy codziennego życia – problemy mieszkaniowe zakończone przymusową przeprowadzką i opieka nad małymi dziećmi – ją przerosły. Nie mogła liczyć na rodzinę. Z pomocą przyszli jedynie sąsiedzi.

„Nigdy nie zaoferowano mi pomocy psychologicznej. Dopiero jak mąż miał zdiagnozowane PTSD, uczestniczyłam w jego terapii”, opowiada. Czy prosiła o pomoc? „Musiałam radzić sobie sama. Płakałam i cierpiałam tak, żeby nikt nie widział”.

Najgorsza jest niewiedza

Mąż Marii Nowak na misję wyjeżdżał dwukrotnie. Pierwszy raz do Afganistanu pojechał rok po ślubie. W kraju zostawił żonę z maleńkim synkiem. Sąsiadki z wojskowego osiedla pomagały jej w opiece nad dzieckiem, sąsiedzi wnosili wózek i zakupy na czwarte piętro.

„To był dla mnie bardzo trudny okres. Byłam młoda, nie wiedziałam, czego oczekiwać, spędzałam całe dnie przed telewizorem i czekałam na informacje z Afganistanu. Przez pół roku byłam roztrzęsiona, źle spałam, miałam koszmary. Kiedy chciałam się wyżalić innym żonom żołnierzy, zostałam zbesztana, że się rozklejam. Powiedziały mi, że muszę być dzielna i nie wolno mi narzekać. Nie znalazłam u nich żadnego zrozumienia dla mojego strachu i rozterek”.

Gdy mąż jechał na drugą misję, była już nieco zahartowana. Mieli nowe mieszkanie, kilku nowych przyjaciół, którzy otoczyli Marię opieką. Bliscy nie potrafili pomóc jej tylko w jednym: w zlikwidowaniu ciągłego strachu o życie męża.

Kiedy psychologowie omawiają sytuację partnerek uczestników misji, zwracają uwagę na to, że ich stres początkowo może wypływać z niewiedzy i nieświadomości, w jakiej żyją przez sześć miesięcy. Żołnierze na misji wypełniają kolejne zadania i często nie mają czasu na analizowanie swojej sytuacji. Tymczasem ich partnerzy (głównie dotyczy to kobiet) pozostający w Polsce tylko pozornie wyglądają na opanowanych.

„Nie wiedzą o wszystkich wydarzeniach na misji, liczą więc kartki w kalendarzach, przeżywają każdą złą wiadomość, która nadchodzi z Afganistanu”, mówią terapeuci. Złym doradcą jest także wyobraźnia. „Bywały dni, gdy przez cały czas wyobrażałam sobie najgorsze sceny, a potem bałam się każdego telefonu”, mówi Maria Nowak. „Te dwie misje były najgorszymi miesiącami w moim życiu. Nie chciałabym tego jeszcze raz przeżywać”.

Katarzyna przyznaje, że gdy jej mąż wyjechał do Iraku, nie opowiadała mu o kłopotach w domu. „Nie chciałam go martwić”, twierdzi. „I tak nic by nie poradził. On postępował tak samo. Efekt był taki, że przez pół roku niewiele wiedzieliśmy o swoim życiu”. Kobieta podkreśla, że wpływ na taką sytuację miały także krótkie rozmowy telefoniczne, a ona w kilka minut nie potrafiła opowiedzieć mu o otaczającej ją rzeczywistości. „Najmłodsze z czworga dzieci miało nieco ponad rok, starsze też potrzebowały opieki. Czułam, że świat się na mnie wali i że zostałam ze wszystkim sama”.

Najtrudniejsze chwile

Gdy mąż Moniki wyjechał na IV zmianę do Iraku, została sama z dziećmi. Dobrze znosiła rozłąkę. Po dwudziestu latach małżeństwa z wojskowym przyzwyczaiła się do samotności. Mąż często wyjeżdżał na poligony, w domu nie było go tygodniami, więc misję potraktowała jak kolejną – dłuższą – delegację.

„Nawet przez myśl mi nie przeszło, że coś się może stać. Byłam pozytywnie nastawiona, nie miałam żadnych dołków ani chwil zwątpienia. Znosiłam to łatwiej, bo na miejscu mamy rodzinę i przyjaciół. Jeśli więc czegoś sama nie umiałam załatwić, mogłam kogoś z nich poprosić o pomoc”, przyznaje. Niestety największe problemy były dopiero przed nią.

Tomasz nie dosłużył do końca swojej zmiany. W czwartym miesiącu służby został ranny. „Wiedziałam, że jego życiu nie zagraża niebezpieczeństwo, ale nie miałam pewności, co się z nim dzieje”, wspomina Monika. „Wyobrażałam sobie najgorsze scenariusze. Nie mogłam tego znieść. Uspokoiłam się, gdy kilka dni później usłyszałam głos męża w słuchawce”.

Podpułkownik Radosław Tworus, czasowo pełniący obowiązki kierownika Kliniki Psychiatrii i Stresu Bojowego, przyznaje, że najwięcej problemów psychicznych objawia się po powrocie żołnierza do kraju. Niektórzy bliscy dopiero wtedy bezpośrednio odczuwają skutki tego, co on przeżywa. Gdy u żołnierza zdiagnozowane zostaje PTSD, choruje cała rodzina.

„Każde zaburzenie psychiczne żołnierzy może wpływać na ich bliskich”, mówi podpułkownik Tworus. „Rodzina to system i nie ma możliwości, by jedna osoba była chora, a pozostałe całkiem zdrowe. Choć nie możemy mówić o PTSD rodzin, to ich stres może być pochodną stresu bojowego żołnierzy. A objawy mogą być bardzo podobne, bo przecież ci ludzi żyją obok siebie. Zdarza się więc tak, że bliscy doświadczają podobnych odczuć, wrażeń i emocji”.

Chorobie zwykle towarzyszą nadpobudliwość, drażliwość i zobojętnienie emocjonalne. „Od kiedy Tomasz wrócił, jego zachowanie bardzo mnie zastanawiało. Poszliśmy na spacer kilka dni po jego wyjściu ze szpitala. On cały czas nerwowo się rozglądał – patrzył na ludzi, na samochody, wciąż szukał ukrytych snajperów. Gdy jechałam autem powyżej 40 kilometrów na godzinę, prosił, abym zwolniła. Bał się każdego zakrętu, nie wiedział, co jest tuż za nim”, wspomina Monika. Oboje myśleli, że to minie, że to tylko chwilowe. Tomasz wciąż chciał służyć. Wprawdzie włożył mundur, ale po tym, jak ból uszkodzonego podczas wypadku barku zaczął mocno dawać się we znaki i lekarze orzekli, że w ręku postępuje zanik mięśni, zrezygnował ze służby.

„Jakoś funkcjonowaliśmy”, opowiada Monika. „Wiedziałam, że trzeba mu pomóc, zająć się nim. Ale było coraz gorzej. Jego napady złości były dla mnie kompletnie niewytłumaczalne. Myślałam, że ta agresja skierowana jest we mnie i tylko ode mnie zależy jego samopoczucie. Nigdy nie wiedziałam, co może zdenerwować go tak bardzo, że wpadnie w furię. To było dla mnie dziwne, bo przez ponad 20 lat byłam w stanie przewidzieć jego reakcje. Po wypadku coś, co zwykle mu nie przeszkadzało, zaczęło być dla niego uciążliwe. Nie wiedziałam, jak mu pomóc”.

Jak wyjaśnia profesor Ilnicki, całkiem naturalne jest, że żona w pierwszym okresie choroby solidaryzuje się z mężem, pomaga mu, ale w pewnym momencie po prostu nie wytrzymuje napięcia: „Z jednej strony kobieta chce pomóc, ale z drugiej żołnierz tę pomoc odrzuca, bo uważa że ona robi to z litości, a nie z miłości. I problemy psychiczne obojga się kumulują”.

Katarzyna opowiada, że sam powrót jej męża z misji był trudnym momentem. „Bardzo za nim tęskniliśmy, dzieci przystroiły cały dom balonami i serpentynami. Kiedy wszedł, nie było euforii, a raczej zmieszanie, zakłopotanie i smutek”. Nastrój Jerzego, męża Katarzyny, bardzo szybko się pogarszał. Mężczyzna nie umiał odnaleźć się w nowej rzeczywistości.

„Często się kłóciliśmy. Gdy dochodziło do spięć, znikał z domu na kilka godzin albo siadał przed komputerem, oglądał filmy i zdjęcia z Iraku. Cierpiałam nie tylko ja, lecz także dzieci. Schodziły mu z drogi, bały się ojca. Ciągle na nie krzyczał, wydawał polecenia i rozkazy. Podnosił na nie rękę. Nie rozumieliśmy, co się z Jurkiem dzieje”, przyznaje Katarzyna. Mężczyzna nie mógł spać, był nerwowy i rozdrażniony, nie stronił od alkoholu. „Wykrzyczał mi kiedyś, że nie chce ze mną być. Te słowa, po tylu wspólnych latach, bardzo mnie zabolały. Bolą do dziś”, wspomina kobieta. Wtedy poważnie pomyślała o rozwodzie.

Szukanie pomocy

Jerzy w obawie przed konsekwencjami swojego postępowania zgłosił się do lekarza. Zanim jednak postawiono właściwą diagnozę, minęło trochę czasu. Ostatecznie trafił do stołecznej kliniki stresu bojowego, gdzie stwierdzono u niego PTSD. Był jednym z pierwszych żołnierzy leczonych pod tym kątem na Szaserów. Już po pierwszym pobycie, a było ich kilka, rodzina odczuła poprawę.

Żona, rodzina oraz przyjaciele Tomasza namawiali go na wizytę u psychologa lub psychiatry. Odmawiał za każdym razem. Twierdził, że nic mu nie jest i nie da zrobić z siebie wariata. W końcu los zdecydował za niego. Musiał się stawić na komisji odszkodowawczej. Wtedy jeden z lekarzy dał mu skierowanie do psychiatry. Nie miał więc już wyjścia. Zdiagnozowano u niego PTSD. Czterokrotnie był pacjentem kliniki. „Gdy on psychicznie stanął na nogi, stres dopadł mnie”, mówi Monika. „Wysiadłam zupełnie, czułam się jak balon, z którego ktoś spuścił powietrze. Zadzwoniłam do profesora Ilnickiego i na dwa miesiące położyłam się w klinice. Trafiłam tam na miejsce męża”.

Dowiedziała się, że jej stan jest następstwem tego, co przeżył Tomasz. Że jego powrót do kraju i ich wspólne życie po misji nagromadziły w niej mnóstwo skrajnych emocji. Że jego przeżycia stały się także jej udziałem. Razem z nim odczuwała skutki traumy.

„Dowiedziałam się, że krzyczał, bo musiał się wyładować. Zrozumiałam, że nie należy się tym przejmować. Dopóki nie znalazłam się w klinice, nie rozumiałam tego zachowania, odbierałam je jako atak na siebie. Pobyt w klinice otworzył mi oczy: mój mąż nie był wyjątkiem”, opowiada Monika. Z placówki na Szaserów wyszła wzmocniona i fizycznie, i psychicznie. „Postawiono mnie tam na nogi. Dziś myślę, że to uratowało moją rodzinę i mnie samą. Inaczej postrzegam codzienne, zwykłe sprawy, inaczej patrzę na męża i dzieci”.

Zdaniem specjalistów zjawisko traumy u rodzin misjonarzy nie jest rzadkością. „Zdobyliśmy tę wiedzę dzięki warsztatom profilaktyczno-leczniczym, na które przyjeżdżają wojskowe rodziny. Kiedy przebywają w grupie podobnych do siebie, otwierają się i mówią o swoich problemach. To pokazuje, że ofiarami wojny są nie tylko żołnierze”, mówi profesor Ilnicki. W warszawskiej klinice leczyły się także matki poległych żołnierzy.

Podpułkownik Tworus zwraca uwagę na jeszcze jedną rzecz: „Praktyka pokazuje, że zainteresowani wciąż rzadko korzystają z ofert wsparcia psychologicznego. To, że bliscy mało mówią o swoich problemach, wynika też z tego, że nie wiedzą, dokąd pójść, gdzie szukać pomocy, co dalej robić. Dlatego adaptacja i ewentualna terapia już po misji powinny objąć wszystkich członków rodziny”.

Monika zdobyła się na odwagę, by opowiedzieć o swoich problemach lekarzom. Wiedziała, że samej trudno jej będzie poradzić sobie w zupełnie nowej dla niej sytuacji. Razem z Tomaszem uczestniczyli też w terapii grupowej. „Na początku ciężko jest mówić obcym ludziom o sobie, o swoich uczuciach, emocjach. Gdy jednak człowiek zobaczy, że to pomaga, potem jest już łatwiej. Taka terapia to bardzo ważna i potrzebna rzecz. Za każdym razem jest coraz lepiej”.

Katarzyna i Jerzy z walki z PTSD też wyszli zwycięsko. Do wspomnień wracają niechętnie, wolą oddzielić je grubą kreską. „Dziś mamy nowe życie. Po terapii mam «nowego» męża. Pracujemy i odpoczywamy razem. Temperatura w związku jest bardzo wysoka. Jest nawet lepiej niż kiedyś”. 

Paulina Glińska, Magdalena Kowalska-Sendek

autor zdjęć: sxc.hu





Ministerstwo Obrony Narodowej Wojsko Polskie Sztab Generalny Wojska Polskiego Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych Wojska Obrony
Terytorialnej
Żandarmeria Wojskowa Dowództwo Garnizonu Warszawa Inspektorat Wsparcia SZ Wielonarodowy Korpus
Północno-
Wschodni
Wielonarodowa
Dywizja
Północny-
Wschód
Centrum
Szkolenia Sił Połączonych
NATO (JFTC)
Agencja Uzbrojenia

Wojskowy Instytut Wydawniczy (C) 2015
wykonanie i hosting AIKELO