IGRANIE Z OGNIEM

Dalsze osłabianie reżimu ajatollahów może doprowadzić nie do oczekiwanej zmiany, czyli jego upadku i wprowadzenia demokracji, lecz do rozpadu całego państwa.

Na pierwszy rzut oka Iran jest monolitem, ale to tylko pozory. Kraj od dawna rozsadzają siły odśrodkowe etniczne (Arabowie, Beludżowie, Kurdowie, Azerowie) i religijne (rządzący szyici kontra sunnicka mniejszość); póki jednak rządzony jest silną ręką Persów (raptem 51 procent społeczności Iranu), panuje względny spokój, przerywany czasem pacyfikacjami, szczególnie brutalnymi w czasach rządów dynastii Pahlawich. Odkąd w 2009 roku prezydentem został Mahmud Ahmadineżad, władze irańskie starają się ograniczyć swobodę mniejszości, co jest w zgodzie z oficjalną nauką Chomeiniego – narodowe aspiracje są bowiem niezgodne z zasadami islamskiej rewolucji, która jest uniwersalna i ponadnarodowa.


Wielu Irańczyków nie ukrywa teraz obaw, że w razie załamania władzy centralnej mniejszości narodowe mogą śmielej zacząć upominać się o swoją polityczną suwerenność, której ajatollahowie konsekwentnie im nie przyznają. Tym bardziej, jeśli separatyści otrzymają wsparcie Zachodu, szczególnie Stanów Zjednoczonych, które od dawna ingerują w wewnętrzne sprawy tego kraju. Dla Waszyngtonu rozbity i podzielony Iran nie stanowiłby zagrożenia, nawet gdyby władzę utrzymali religijni przywódcy lub generałowie.

Niespokojna północ

Prawdziwą beczką prochu jest Kurdystan, który wszczął rebelię przeciwko Teheranowi w 1967 roku. Kolejne powstanie wybuchło 12 lat później, kiedy to Kurdowie opowiedzieli się przeciwko opresyjnemu szachowi i poparli religijnych przywódców na czele z Ruhollahem Chomeinim.

Kurdowie (5 milionów osób, czyli 7 procent populacji kraju), mający swoją tradycję, język i tożsamość narodową, niezmiennie chcą ograniczenia władzy centralnej, a nawet pełnej suwerenności. Sytuacja jest teraz niezwykle napięta – Teheran obawia się nowego powstania, bowiem Kurdowie mogliby wykorzystać polityczną i militarną słabość Iraku, a także zaangażowanie Turcji w kryzys syryjski. Z tego też powodu w irańskim Kurdystanie rozmieszczono dodatkowe siły wojskowe i policyjne. Co jakiś czas służby bezpieczeństwa przeprowadzają akcje przeciwko tamtejszym politycznym liderom, kończące się niekiedy pozasądowymi egzekucjami. W lipcu 2011 roku doszło nawet do śmiałego rajdu kilku tysięcy Strażników Rewolucji (najbardziej zaufanej formacji wojskowej ajatollahów) na Irak. Ofensywę wsparto wówczas ostrzałem artyleryjskim na wioski irackich Kurdów. Ci nie są dłużni i co jakiś czas atakują siły rządowe. Nic zatem dziwnego, że służbę w Kurdystanie żołnierze i policjanci traktują jako największą karę.

Ze względu na ciągłą obecność w Iraku i dzięki sojuszowi z Turcją Amerykanie mają wśród Kurdów silne wpływy i bez problemu mogliby podburzyć ich przeciwko Teheranowi. Waszyngton nie może jednak w takiej operacji liczyć na Turcję, ponieważ nie jest ona zainteresowana destabilizowaniem regionu i wzmacnianiem niepodległościowych aspiracji Kurdów, tym bardziej że ostatnie lata upłynęły pod znakiem bliskiej współpracy turecko-irańskiej w zwalczaniu kurdyjskiej emancypacji.

Obecny kryzys syryjski może jednak doprowadzić do gwałtownego odwrócenia sojuszy – Ankara ograniczyła relacje z Teheranem, który w ostatnich miesiącach wysłał wiele pozytywnych sygnałów w stronę Kurdów. W ten sposób Iran chce uzyskać bezpieczny kanał przerzutowy do Syrii. Turcja może więc zgodzić się na ewentualny plan amerykański, by w zamian otrzymać pomoc NATO w razie pogłębienia się syryjskiego chaosu.

Azerskie aspiracje

Teheran ma problemy nie tylko z Kurdami. Również mniejszość azerska (głównie szyici) nie daje o sobie zapomnieć. Ta populacja liczy około 16 milionów osób (24 procent społeczności Iranu), podczas gdy w sąsiednim Azerbejdżanie raptem 8 milionów. Chociaż jej gospodarcza i społeczna sytuacja jest dużo lepsza niż Kurdów, to znaczna część azerskich obywateli Iranu chciałaby przyłączenia do macierzy. Ciągle żywa jest koncepcja Wielkiego Azerbejdżanu – dotyczy ona także azerskich polityków, z których część chciałaby wykorzystać ewentualną wojnę Stanów Zjednoczonych oraz Izraela przeciwko Iranowi do wyrwania spod kontroli Teheranu obszarów zamieszkałych przez ich rodaków.

Na początku 21012 roku przedstawiciele rządzącej w Baku Nowej Partii Azerbejdżanu (YAP) zaproponowali nawet zmianę nazwy państwa na Azerbejdżan Północny, by tym samym podkreślić faktyczny podział kraju. Wielu z nich nie ukrywa, że w razie wojny chcieliby doprowadzić do przyłączenia azerskich prowincji Iranu. Azerskiego pochodzenia są chociażby Mir-Hosejn Musawi (kandydat na prezydenta w 2009 roku) oraz ajatollah Ali Chamenei (najwyższy przywódca).

Na wschodzie Iranu mieszkają natomiast Beludżowie, których w regionie (Pakistan, Afganistan, Oman, Tadżykistan, Turkmenistan, Iran) jest około 15 milionów, z czego 1,5 miliona w Iranie. Ta klanowa, plemienna wspólnota również narzeka na władze w Teheranie – zwraca uwagę na brak inwestycji i całkowite ignorowanie ich trudno dostępnej prowincji Sistan-Beludżystan (w mniejszym stopniu Chorasan i Kerman) także w wymiarze politycznym, przez co Beludżowie to jedni z najbiedniejszych i najgorzej wykształconych obywateli Iranu. Rząd ripostuje, że inwestycje pojawią się, gdy zmaleje przestępczość, szczególnie produkcja i handel opium (główne źródło zarobkowania Beludżów). Alienację pogłębiają różnice religijne – Beludżowie to sunnici, podczas gdy Persowie to szyici.

O ile w latach osiemdziesiątych XX wieku aktywny był, wspierany przez iracki reżim, ruch autonomii Beludżów, o tyle obecnie narastającym problemem dla władz w Teheranie są zbrojne bojówki walczące pod sztandarem Żołnierzy Boga, znanych również jako Ludowy Ruch Oporu Iranu. Cele tej uznanej przez Iran i Stany Zjednoczone za terrorystyczną grupy nie są do końca znane – pojmany przez Irańczyków w 2010 roku Abdolmalek Rigi przekonywał, że Żołnierze Boga nie walczą o suwerenność, lecz jedynie o poprawienie poziomu życia Beludżów.

Walka ta jest bardzo krwawa i bezpardonowa. W lutym 2007 roku w ataku na autobus lokalni partyzanci zabili 18 żołnierzy Gwardii Rewolucyjnej. W czerwcu 2008 roku porwano, a następnie zamordowano 16 policjantów. W styczniu 2009 roku w zasadzce życie straciło 12 irańskich policjantów. W maju 2009 i lipcu 2010 roku w wyniku wybuchu bomb zginęło ponad 50 osób i 200 zostało rannych.

Dużo mniej problemów sprawiają Arabowie (3 procent społeczności) oraz Lurowie (2 procent). Irańscy Arabowie, w większości szyici, nawet podczas wojny z Irakiem (1980–1988) lojalnie walczyli po stronie Teheranu, chociaż kiedy Saddam Husajn wkraczał do Chuzestanu, głosił panarabskie hasła. W ostatnich latach częściej dochodzi jednak do niepokojów. Mają miejsce ataki na siły porządkowe i rurociągi. Irańscy Arabowie chcą większej autonomii, na co nie godzi się Teheran, który nie może pozwolić sobie na utratę ścisłej kontroli nad bogatym w ropę naftową Chuzestanem.

Niebezpieczna gra

To, czy w razie kryzysu władzy w Iranie – czego nie można wykluczyć w obliczu coraz poważniejszego załamania gospodarczego – dojdzie do ożywienia ruchów separatystycznych, będzie w dużym stopniu zależeć od Stanów Zjednoczonych oraz Izraela, które od dawna prowadzą przeciwko Iranowi ofensywę wywiadowczą. Zdaniem religijnych władz Iranu, Waszyngton prowadzi celową politykę wywoływania narodowościowych kryzysów, w których chodzi o osłabienie, a nawet rozbicie państwa na kilka mniejszych.

Irańczycy oskarżają Kongres USA, który każdego roku przeznacza fundusze na „promowanie demokracji w Iranie”, o finansowanie separatystycznych grup zbrojnych. Trudno ocenić, czy  zarzuty te są prawdziwe. Za każdym bowiem razem, gdy w Iranie dzieje się coś złego, winą za to władza obarcza Zachód. Pozwala to ajatollahom ukryć swoje błędy i skonsolidować naród w obliczu zewnętrznego zagrożenia. Bardzo prawdopodobne jest, że oskarżenia Teheranu o ingerowanie w jego sprawy wewnętrzne są prawdziwe i faktycznie od kilku lat USA i Izrael starają się wzmacniać separatystów.

Z przedstawionych niedawno przez magazyn „Foreign Policy” notatek Central Intelligence Agency z lat 2007–2008 wynika, że agenci izraelskiego Mosadu, podający się za oficerów CIA, rekrutowali (głównie w Londynie) Żołnierzy Boga, by ci przeprowadzali ataki na terytorium Iranu. W tym samym czasie podobno amerykańskie służby wspierały członków tej organizacji finansowo i logistycznie. Nie jest więc przypadkiem, że wysoka aktywność Ludowego Ruchu Oporu Iranu zaczęła się właśnie w 2007 roku. O tym, że Amerykanie nie zachowują bierności, dobitnie świadczy decyzja Białego Domu z września 2012 roku – z listy organizacji terrorystycznych usunięto lewackich Ludowych Mudżahedinów, których celem jest obalenie władzy religijnej w Iranie.

Strategia, która ma na celu destabilizację, zawsze niesie ze sobą potężne ryzyko. Amerykanie przekonali się o tym wielokrotnie – chociażby na przełomie 1978 i 1979 roku, kiedy to celowo osłabiali szacha Mohammada Rezę Pahlawiego po to, by następnie doszło do jego upadku. Późniejsze wspieranie mudżahedinów w Afganistanie w krótkiej perspektywie przyczyniło się natomiast do pokonania Związku Sowieckiego, ale w dłuższej doprowadziło do stworzenia potężnego zagrożenia w postaci fundamentalizmu islamskiego, który rozprzestrzenił się od Maroka po Indonezję. Próba destabilizacji Iranu może więc zakończyć się regionalnym pożarem, który przyjdzie gasić przez dziesiątki lat.

Robert Czulda

autor zdjęć: UN





Ministerstwo Obrony Narodowej Wojsko Polskie Sztab Generalny Wojska Polskiego Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych Wojska Obrony
Terytorialnej
Żandarmeria Wojskowa Dowództwo Garnizonu Warszawa Inspektorat Wsparcia SZ Wielonarodowy Korpus
Północno-
Wschodni
Wielonarodowa
Dywizja
Północny-
Wschód
Centrum
Szkolenia Sił Połączonych
NATO (JFTC)
Agencja Uzbrojenia

Wojskowy Instytut Wydawniczy (C) 2015
wykonanie i hosting AIKELO