Z moździerzem na Mnicha

Po wielu godzinach, a nawet kilku dniach górskiego marszu żołnierz powinien być nadal w dobrej formie, gotowy do walki, urządzenia zasadzki czy prowadzenia obserwacji.

 

W górach, przy niskich temperaturach i obfitym śniegu, nie tylko pokonywanie dystansu, lecz także samo przetrwanie jest dużym wyzwaniem. Ponadto maszerujący pododdział musi się liczyć z zagrożeniem ze strony przeciwnika, nie zawsze więc jego dowódca może wybrać najdogodniejszą trasę. A po wielu godzinach czy nawet kilku dniach wysiłku droga nie kończy się w zaciszu schroniska. Po osiągnięciu punktu docelowego żołnierze muszą być w dobrej formie, gotowi do walki, urządzenia zasadzki albo prowadzenia obserwacji.

Ppor. Szczepan Pietraszek, od lat uczestniczący w górskich wyścigach i zawodach taktycznych, zwraca uwagę na różnicę między sportowym a taktycznym podejściem do wielkiego wysiłku. „W trakcie rywalizacji możemy paść z wysiłku na mecie, ale dajemy z siebie wszystko, by osiągnąć jak najlepszy wynik. Wyruszając w góry na czele plutonu, muszę gdzieś w sobie przestawić manetkę z jazdy sportowej na terenową, tym bardziej że będziemy maszerowali ze znacznym obciążeniem”, wyjaśnia. Jak się do takiego zadania przygotować? Według podporucznika, dowódcy plutonu zmechanizowanego, najlepszym przygotowaniem do marszów w górach są… marsze w górach: „Doświadczenie zbierane latami w dziesiątkach, jeśli nie setkach wypraw i marszów połączonych z taktyką podpowiada dobre rozwiązania w najbardziej zaskakujących sytuacjach”.

 

Umiejętność przewidywania

Walka o sukces podczas działań taktycznych w zimowych górach rozpoczyna się kilka dni przed wyprawą, od planowania marszruty i doboru ekwipunku. Po otrzymaniu zadania pierwszą rzeczą jest zapoznanie się z prognozą pogody oraz wprowadzenie poprawki na jej zmienność i nieprzewidywalność, bo w wyższych partiach gór w każdej chwili może nastąpić jej załamanie – niespodziewanie oślepi nas wichura ze śnieżycą, w efekcie temperatura odczuwalna spadnie o dziesięć stopni, nawałnica przegrodzi drogę zaspami. W innej wersji, coraz bardziej typowej dla naszych zim, ale wcale nie korzystniejszej, marznący deszcz wspomagany wichrem przemoczy wszystko, co mamy na sobie, szlak zamieni się w ślizgawkę, poruszanie się po stromych odcinkach trasy stanie się ryzykowne lub wręcz niemożliwe.

Na etapie planowania rozpoczyna się gra między minimalizmem a dążeniem do zabrania ze sobą wszystkiego, co może okazać się przydatne. Padają wtedy pytania: czy zabrać raki? Czy wziąć rakiety śnieżne? A może zespół powinien dołączyć do ekwipunku linę do poręczowania najtrudniejszych odcinków trasy i wzajemnej asekuracji? Należy pamiętać, żeby idąc na cały dzień w góry, nie taszczyć ze sobą namiotu, ale zastanowić się, jak przetrwać, jeśli wbrew planom, wypadnie nam nocleg. Następuje więc kolejna seria pytań. Czy zabrać śpiwór i płachtę? I lekką łopatę do śniegu, bo być może trzeba będzie sobie kopać jamę?

Ppor. Pietraszek podpowiada rozwiązania: „Nie będziemy urządzali na jedną noc dla całego plutonu szałasów, które konstruuje się godzinami. Zamiast liczyć na rozpalenie ognia, zabieramy przynajmniej jedną kuchenkę benzynową dobrej jakości na trzech żołnierzy, a każdy z nich powinien mieć termos. Warto też zainwestować w puchowe papucie, które wkłada się na stopy, wchodząc do śpiwora, a manierka napełniona gorącą wodą może pełnić funkcję termoforu… W praktyce pakujemy więc to, co najlżejsze i absolutnie niezbędne, gdyż w marszu górskim ciężar dobija znacznie bardziej niż kilometry”.

A jeśli zabrakło nam wyobraźni i podczas noclegu nie będziemy w stanie zapewnić sobie komfortu? To jest pod ręką kolejna mądrość wywodząca się z praktyki – często lepiej kontynuować marsz, niż marznąć na niedającym efektywnego wypoczynku postoju.

 

Prostowanie dróg

Doświadczeniem jest podyktowany także schemat marszu i odpoczynków. Jeśli w ciągu dnia pokonujemy do 30 km, należy robić dziesięciominutowe przerwy po pierwszej, drugiej, czwartej i piątej godzinie wysiłku, a po trzeciej – godzinną przerwę na posiłek. W ten sposób, bez forsowania tempa można taki dystans pokonać w mniej więcej osiem godzin, a na koniec ludzie będą w dobrej formie, gotowi do dalszych działań. Jeśli jednak zespół ma maszerować kilka kolejnych dni, nie należy planować więcej niż 40 km dziennie.

Taki podstawowy schemat musimy jednakże przełożyć na warunki górskie zimą, uwzględniając różnice wzniesień, stromość podejść i zejść, warunki atmosferyczne, i przeliczać wszystko na czas, a nie na kilometry. A przy tym pamiętać, że o tempie i efektywności marszu decyduje najsłabszy z żołnierzy. W górach, zimą, ludzi się nie zostawia po drodze. Dwie, trzy takie „kotwice” mogą zniweczyć śmiałe plany.

Pokrzyżować je mogą również błędy w nawigacji, w której nie tylko należy uwzględnić trzeci wymiar – wysokość, lecz także konfigurację terenu. Znakomitym wsparciem, oprócz nieodzownej mapy, będzie GPS. Współpracujące z satelitami urządzenie pomoże nam wyznaczać punkty i precyzyjnie określać ich wysokość. Jednakże ppor. Pietraszek zaleca zachowanie przezorności: „Pokonując na ślepo trasę za jego wskazaniami, możemy się wpakować w spore kłopoty. Powinniśmy się opierać na mapie, oczywiście aktualnej i w dogodnej skali. Prostując drogi lub szukając własnych ścieżek, należy się skupiać przede wszystkim na warstwicach i ciekach wodnych. Gdy prowadzę marsz, jak najdłużej staram się trzymać wypukłych form terenu, jak tylko to możliwe, iść wzdłuż grani. Zejście w dół wcześniej czy później spowoduje wylądowanie w strumieniu poprzegradzanym niezliczonymi wiatrołomami i wieloma odnogami pomniejszych strumyków. W zimie, w Bieszczadach, głęboki jar, w którym połowa powalonych drzew jest przykryta śniegiem, stanowi zapowiedź ekstremalnej przygody. Schodząc wzdłuż strumienia, szybko zaczynamy mieć dość. Idąc leśnymi stokówkami, zapewne dołożymy drogi, ale szybciej i z mniejszym wysiłkiem osiągniemy cel”.

Dla zespołu przeprawiającego się zimą przez góry, oprócz dobrych butów, konieczne jest wyposażenie w sprzęt umożliwiający marsz. Nie można wychodzić bez raków, czekana, nie mówiąc już o kijkach. Nadto tempo marszu bez tego wyposażenia dramatycznie spadnie. W skrajnych warunkach do zera!

Gdy jest głęboki puch, obciążony piechur w nim tonie, dlatego znakomitym wsparciem są rakiety śnieżne. Można z nich korzystać po krótkim instruktażu, zapewniają dużą mobilność, szczególnie w terenie lesistym. Wadą ich jest wolne tempo marszu i trudności, kiedy maszerujemy wzdłuż stoku. A narty? Na skitourach, nartach przystosowanych do zjazdu i podchodzenia, wyszkolony zespół może przemieszczać się bardzo szybko i sprawnie, szczególnie na przetartych szlakach. Jednym z najbardziej efektywnych sposobów przerzucania całych grup żołnierzy na deskach jest skijöring, czyli holowanie za pojazdami. Cóż, tak zaawansowanego narciarstwa trzeba się uczyć intensywnie przez kilka sezonów.

 

Skalna ściana

Co zrobić, jeśli w terenie gór skalistych, chociażby w Tatrach, pluton, nie mogąc skorzystać z dróg alternatywnych, dojdzie do skalnej ściany? Zdaniem mł. chor. Janusza Paziewskiego żołnierze batalionu, ci o najwyższych kwalifikacjach, są w stanie poprowadzić trudną drogę wspinaczkową, chociażby na szczyt tatrzańskiego Mnicha, a następnie, używając systemów linowych, przetransportować tam np. lekki moździerz. I zaraz dodaje: „Wciąganie moździerza w trudno dostępne miejsce byłoby więc możliwe, ale bezcelowe, chociażby z powodu jego zasięgu. Bardziej sensowne wydaje się wysłanie w tak eksponowane miejsce sekcji wysuniętych obserwatorów, którzy precyzyjnie podadzą namiary celu, a potem ewentualnie skorygują ogień. Nie należy jednak zakładać scenariusza, w którym żołnierze będą się wspinać na skałę, a przeciwnik w tym czasie będzie do nich strzelał. Dzięki znajomości technik alpinistycznych można podczas działań taktycznych wybrać alternatywny wariant przejścia, niedostępnym dla innych terenem, również przez strome żleby, pionowe ściany skalne, a także dokonać z pododdziałem obejścia zablokowanej drogi albo osiągnąć punkt dogodny do prowadzenia ognia czy obserwacji. W praktyce bojowej umiejętności wspinaczkowe mogą być też znakomicie wykorzystane w czasie prowadzenia operacji w terenie zurbanizowanym”.

Sierż. Jacek Waśko uzupełnia: „W każdej kompanii zmechanizowanej batalionu znajdują się instruktorzy wspinaczki, poza tym większość żołnierzy pododdziału przechodzi szkolenie wspinaczkowe, ucząc się m.in. zakładania uprzęży wspinaczkowej, wiązania węzłów, poruszania się po drodze zaporęczowanej, wykonywania zjazdów z autoasekuracją przy użyciu różnych przyrządów przez węzły i punkty asekuracyjne, a także asekurowania partnera. W praktyce bojowej żaden dowódca nie wybierze jednak ekstremalnie trudnych dróg wspinaczkowych. Jeśli są w stanie je pokonać tylko pojedynczy, znakomicie wyszkoleni żołnierze, to dla pozostałych jest ona w zasadzie nie do użycia”.

 

Zbiorowa hibernacja

Szczepan Pietraszek w swym opracowaniu „Podręcznik żołnierza – działania w warunkach zimowych” zwraca uwagę, że żołnierz musi nieustannie utrzymywać w sprawności broń i być gotowy do walki: „Niezależnie od sytuacji i warunków, nie może nawet na chwilę zapomnieć o ochronie części ruchomych karabinu, a także jego lufy i celowników, które należy trzymać z dala od śniegu i lodu. Musi pamiętać, że po wejściu do ciepłego pomieszczenia nastąpi na karabinie kondensacja pary wodnej, która po wyniesieniu na mróz zamarznie”. 

Pisze też o ubraniu i termoregulacji: „Ubieram się stosownie do pogody i wysiłku na trasie, ale zawsze, na ile można, lekko, w dwie warstwy odzieży oddychającej, trzecią wkładając tylko na postojach. Zimą wkładam tylko bieliznę termoaktywną o specjalnych właściwościach, a na nią ubranie ochronne – spodnie i kurtkę. Nie wkładam pod spód bawełnianej koszulki ani munduru. Jeśli pada silny deszcz i przemokłem, to trzymam się stosowanej w górach zasady – co na mnie zmokło, musi na mnie wyschnąć”.

A co się dzieje, gdy niedoświadczony żołnierz włoży na siebie wszystko, co ma i zacznie podmarzać? Mróz bardzo szybko będzie miał wpływ na jego psychikę: „Opatuleni przestają zwracać uwagę na otoczenie, ich myślenie i postrzeganie stają się leniwe, ospałe. Szukanie komfortu i ciepła powoduje pewnie często rodzaj zbiorowej hibernacji. Tracą czujność, nie dostrzegają niebezpieczeństw. Dlatego rolą dowódcy jest utrzymanie zespołu w ruchu, motywowanie do działania, uświadamianie żołnierzom, że mimo trudnych warunków nie uczestniczą w zimowej wycieczce, lecz mają zadanie do wykonania”.

Piotr Bernabiuk

autor zdjęć: Szczepan Pietraszek





Ministerstwo Obrony Narodowej Wojsko Polskie Sztab Generalny Wojska Polskiego Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych Wojska Obrony
Terytorialnej
Żandarmeria Wojskowa Dowództwo Garnizonu Warszawa Inspektorat Wsparcia SZ Wielonarodowy Korpus
Północno-
Wschodni
Wielonarodowa
Dywizja
Północny-
Wschód
Centrum
Szkolenia Sił Połączonych
NATO (JFTC)
Agencja Uzbrojenia

Wojskowy Instytut Wydawniczy (C) 2015
wykonanie i hosting AIKELO