Wigilia po grecku

Podwodniacy świętują, czyli jak na Krecie znaleźć korzeń selera.

Marynarze z ORP „Bielik” antyterrorystyczną operację NATO zakończyli świętami Bożego Narodzenia w mesie. 20 osób na kilku metrach kwadratowych. Bez choinki, bez czerwonego barszczu, bez prezentów. Za to z myślami, że zaraz wracają do domu. I to był ich prezent pod choinkę.

Dzisiaj takich uroczystości już na okrętach podwodnych nie ma. Wysłużone kobbeny, które nadal stanowią trzon polskiej floty podwodnej, z racji wieku i przebytych mil morskich, a także braku części zamiennych, w dalekie rejsy wypływają co najwyżej na parę dni. „Załogi spotykają się przed Wigilią, składają sobie życzenia, potem rozchodzą się do rodzin”, mówi rzecznik 3 Flotylli Okrętów kmdr por. Radosław Pioch. „Inna sprawa, że kiedy była jeszcze służba zasadnicza, spotkania wigilijne odbywały się 24 grudnia. Na okrętach organizowano tradycyjną kolację, a rolę gospodarza zawsze odgrywał dowódca jednostki. Dopiero potem kadra wracała do domów i rodzin. Na okręcie zostawała tylko służba dyżurna i marynarze, którzy nie udali się na przepustki.

Tym razem było inaczej. ORP „Bielik” wychodził na antyterrorystyczną operację NATO „Active Endeavour” na Morzu Śródziemnym. Nie było szans na zapakowanie prowiantu na święta. Lodówki, wielkości tych, które mamy w domach, musiały zapewnić jedzenie na rejs dla całej 25-osobowej załogi „Bielika”. Kucharz i reszta zaokrętowanych wiedzieli, że trzeba będzie w Wigilię improwizować.

Marynarze tamtego rejsu na „Bieliku” rozpoczęli operację na początku listopada 2006 roku. A w zasadzie miesiąc wcześniej, bo tyle czasu trzeba było na dojście jednostki z Gdyni na Morze Śródziemne. „Nasza średnia prędkość wynosiła około 6 w.”, opowiada kmdr ppor. Krzysztof Snarski, uczestnik tego rejsu, wówczas w stopniu kapitana marynarki na stanowisku oficera wachtowego, a dziś dowódca innego kobbena – ORP „Kondor”. „Część drogi przebyliśmy w wynurzeniu, a część pod wodą”. Z dwóch powodów. Po pierwsze, w czasie pokoju na wodach terytorialnych okręt podwodny może iść tylko w wynurzeniu. Po drugie, dodatkowy balast sprawiłby, że moglibyśmy nie wynurzyć się już z powrotem na Bałtyku.

„Bałtyk jest morzem dość słodkim”, wyjaśnia kmdr Snarski. „Żeby nasz okręt zanurzył się w mocno zasolonym Morzu Śródziemnym, musieliśmy do zęzy zapakować dodatkowe 3 t balastu w postaci ołowianych kostek”. Pod wodę zeszli dopiero za Kanałem Kilońskim. I winszowali sobie. „Pogoda paskudna. Regularny sztorm. Kiedy się wynurzyliśmy i oficer wachtowy na pomoście chciał zapalić papierosa, udało mu się to dopiero z czwartym”, mówi Snarski. „Za każdym razem, kiedy fala przewalała się przez pokład, do środka po jego plecach wlewała się wanna wody”.

W zanurzeniu takiej pogody się nie odczuwa. Przy peryskopowej – trochę kiwa. Poniżej tej głębokości, gdzieś na 40 m, jest już totalny spokój. Na powierzchni wieje i ludzie na pokładach doświadczają morskiej choroby, a podwodniacy mogą nawet nie wiedzieć, co się nad nimi dzieje. Odrywają się od rzeczywistości na powierzchni i tracą poczucie czasu. Rytm dnia regulują wachty – cztery godziny służby, osiem odpoczynku… i tak w kółko. Wachty i posiłki są wydawane przez kuka w normalnych porach dnia: śniadanie rano, kolacja wieczorem. To jedyny sposób, żeby na okręcie podwodnym wiedzieć, jak płynie czas naprawdę. Gdyby nie to, panowałby istny dzień świstaka. Zwariować można.

A co się dzieje w ciągu tych ośmiu godzin wolnego? Oczywiście wolnego tylko teoretycznie, bo zawsze można zostać skierowanym do roboty albo dowódca może zarządzić alarm. Za zorganizowanie ludziom czasu odpowiada zastępca dowódcy. „Mieliśmy konsolę, więc zorganizowałem turnieje
w »FIFA«”, mówi ówczesny zastępca, a dziś dowódca „Bielika” kmdr por. Robert Rachwał. „No i oglądaliśmy filmy na wideo – wtedy obejrzeliśmy wszystkie części »Jamesa Bonda«. Ludziom trzeba dawać zajęcie, bo na tak małej powierzchni nie ma opcji, żeby nie dochodziło do sprzeczek, konfliktów”. Obrazowo kmdr Rachwał opisuje to tak: okręt ma prawie 50 m długości, do poruszania się zostaje około 30 m. Kubatura do oddychania wynosi 330 m3. To tyle, co dwa przedziały kolejowe. Tylko że jest tam nie 16, ale 25 osób.

Antyterroryści przed peryskopem

Do operacji „Active Endeavour” oficjalnie przystąpili wraz z wyjściem z Kartageny. I tak z początkiem listopada 2006 roku rozpoczął się antyterrorystyczny patrol „Bielika”. Antyterrorystyczny, bo „Active Endeavour” podjęto zaraz po zamachach na WTC w Nowym Jorku. „Teraz, kiedy istnieje problem uchodźców, ta operacja na Morzu Śródziemnym zyskała na znaczeniu i rozgłosie”, mówi ówczesny oficer nawigacyjny „Bielika” ppor. mar. Andrzej Kuliś (dziś w stopniu kapitana marynarki). „Ale i wtedy były tam poważne problemy. Statki z przemalowanymi nazwami i podmienionymi banderami przemycały broń i ludzi. Kwitł przemyt narkotyków”. Bo przemytnicy używali nie starych kryp, lecz na pozór profesjonalnie wyglądających jednostek: tankowców czy kontenerowców, ale spod tzw. tanich bander, które miały przemalowane nazwy. Ich załogi zajmowały się tym procederem, bo już wcześniej zostały przyłapane na szmuglerce uciekinierów, kontrabandy czy broni. Okręty i siły powietrzne państw NATO miały im w tym przeszkodzić, m.in. nasz „Bielik”. „Cały czas byliśmy wówczas w zanurzeniu, z wyjątkiem tych chwil, gdy wychodziliśmy na chrapy [na chrapach okręt jest w zanurzeniu, a nad wodę oprócz peryskopu wystaje tylko szyb powietrzny], żeby przewietrzyć pokład i naładować diesle”, opowiada Kuliś. „Przez peryskop odbywała się ciągła obserwacja tego, co dzieje się na morzu i wypatrywanie podejrzanych jednostek”.

Codziennie rano dowódca „Bielika” otrzymywał ze sztabu operacji NATO listę podejrzanych jednostek, które mogły się pojawić w jego rejonie patrolowania. O wypatrzeniu każdej miał natychmiast meldować. Wtedy do akcji wkraczały lotnictwo i okręty nawodne. Te przesłuchiwały kapitana i załogę, a w razie konieczności – interweniowały. Zadaniem „Bielika” było zaś wykorzystanie tego, co umiał robić najlepiej jako okręt podwodny. Skryte podejście, obserwacja, sfotografowanie i meldunek. Takich raportów było dziennie kilkanaście, a nawet więcej. „Powiadamialiśmy dowództwo nie tylko o tych podejrzanych jednostkach z wykazu, lecz także o każdej, którą zauważyliśmy”, tłumaczy ppor. Kuliś. „Mogło się przecież zdarzyć, że okręt, który miał do tej pory »czystą« historię, znalazł się w miejscu, gdzie być nie powinien. Jego plan rejsu nie przewidywał, że będzie akurat tu i o tej porze. Szedł bowiem innym szlakiem i z inną niż deklarowana prędkością. A to już było podejrzane i należało to sprawdzić”.

Żurek wigilijny

Po kilku tygodniach tak wyglądających patroli, parę dni przed świętami Bożego Narodzenia, weszli do portu na Krecie – baza greckiej marynarki wojennej mieściła się zaledwie 10 km od portu w Chanii. Przyszły paczki od rodzin, a w nich kartki z życzeniami, listy, opłatki. „Trochę nostalgicznie się zrobiło”, przyznaje kmdr ppor. Snarski. „Ale i tak gdybym miał wybierać, gdzie spędzić Boże Narodzenie na misji, poza domem, to wybrałbym okręt podwodny. Bo te 25 osób na pokładzie stanowi rodzinę. Nie ma tu, tak jak na jednostkach nawodnych, takiego mocnego podziału na oficerów, podoficerów i marynarzy. Nie ma osobnych pokładów czy trapów dla poszczególnych grup. Tu, na tej małej powierzchni, wszyscy jesteśmy razem, właśnie jak rodzina. I dlatego Boże Narodzenie staje się na okręcie naprawdę rodzinne”. Tyle że do marynarzy pełniących misję na okręcie podwodnym nie docierają specjalne transporty z barszczem, kiełbasą, pierogami i choinkami, tak jak do żołnierzy będących na operacji na Bałkanach czy w Iraku. Załoga wie, że jest zdana na siebie.

„Podzieliliśmy się robotą, żeby jakoś tę Wigilię po naszemu przygotować. Zgłosiłem się, że zrobię rybę po grecku. W końcu jesteśmy w Grecji, to jaki problem? Nie wiedziałem jednak, na co się decyduję”, śmieje się kmdr ppor. Snarski. A przecież każdy wie, że w Grecji taka potrawa jak ryba po grecku nie istnieje. Choćby z tego powodu, że nie jada się tam selera w takiej postaci jak w Polsce. „Obszedłem wszystkie stragany i warzywniaki, żeby znaleźć korzeń selera”, mówi Snarski. „W końcu się dowiedziałem, że oni wykorzystują tylko nać. Kupowałem więc tę zieleninę pęczkami, żeby zdobyć chociaż trochę korzenia z końcówek liści”.

Co do czerwonego barszczu, to marynarze od razu wiedzieli, że mogą o nim zapomnieć, bo buraki były nie do zdobycia. Kupili za to ziemniaki, żeby je ugotować w mundurkach. Nie mieli też żadnych problemów ze składnikami na żurek. „I tak uzbierały się pomysły i składniki na 12 potraw”, opowiada kmdr Rachwał. Miejsca w kuchni na kobbenie jest jednak niewiele i zmieszczą się tam zaledwie dwie osoby. Dlatego potrawy przygotowywali rotacyjnie, tak, żeby zdążyć przed kolacją wigilijną. Wszystko się udało.

Atmosferze świątecznej nie sprzyjało jednak otoczenie. Na choinkę nie mieli co liczyć, bo zajmowałaby za dużo miejsca. O śniegu też nie było mowy, bo temperatura na Krecie wynosiła wtedy około 20oC. A na dodatek święta polskich marynarzy wypadały o dwa tygodnie wcześniej niż w prawosławnej Grecji. Marynarze postawili jednak na swoim, że Wigilia będzie jak należy.

Duch świąt

Po południu niemal wszyscy – a nie było obowiązku uczestniczenia w wigilijnym spotkaniu – zjawili się w mesie. Ubranych po cywilnemu 20 chłopa usiadło za stołem. Ściśnięci jeden przy drugim, bo mesa ma zaledwie parę metrów długości i stanowi wąski stół, dookoła którego znajdują się ławki. A na stole pojawiło się 12 potraw i opłatek. Uroczystość rozpoczął dowódca, bo to on inauguruje zwyczajowo każde ważne wydarzenie na okręcie. Dziś, po dziewięciu latach od tamtego rejsu, podwodniacy nie pamiętają już, co dokładnie mówił wtedy kmdr por. Sławomir Wiśniewski. „Pewnie o tym, że przykro, iż nie jesteśmy w naszych domach, ale już niedługo tam wrócimy. I tego szczęśliwego powrotu nam życzył”, opowiada ppor. Andrzej Kuliś.

Zaśpiewali kolędę, zjedli kolację i poszli na mszę, bo w Chanii znaleźli katolicki kościół. Przed świątynią stała wielka, ozdobiona lampkami i świecidełkami choinka. Marynarze poczuli wtedy ducha świąt. Zdali sobie sprawę, że wkrótce dostaną największy prezent na Boże Narodzenie – wrócą do domu.

27 grudnia na Kretę przylecieli zmiennicy. Kolejne dwa dni bohaterowie tego tekstu zdawali okręt, po czym zapakowali się do dwóch samolotów Bryza. Z międzylądowaniami w Salonikach, Bukareszcie i Warszawie, po 12 godzinach lotu znaleźli się na Babich Dołach w Gdyni. Ze świadomością, że sylwester jest ich! Zaczynali urlop.

Marcin Górka

autor zdjęć: Archiwum 3 FO





Ministerstwo Obrony Narodowej Wojsko Polskie Sztab Generalny Wojska Polskiego Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych Wojska Obrony
Terytorialnej
Żandarmeria Wojskowa Dowództwo Garnizonu Warszawa Inspektorat Wsparcia SZ Wielonarodowy Korpus
Północno-
Wschodni
Wielonarodowa
Dywizja
Północny-
Wschód
Centrum
Szkolenia Sił Połączonych
NATO (JFTC)
Agencja Uzbrojenia

Wojskowy Instytut Wydawniczy (C) 2015
wykonanie i hosting AIKELO