KTÓRĘDY DO KOMANDOSÓW?

Wojska specjalne powinny mieć możliwość pozyskiwania kandydatów do służby zarówno z wojska, jak i z cywila.

Rok 2015 rozpoczął się dla kandydatów na komandosów dobrą wiadomością. Już w styczniu wojska specjalne zapowiedziały nabór do służby w swych szeregach ochotników prosto z cywila. Trochę może z wyprzedzeniem, gdyż jeszcze bez formalnych zatwierdzeń, na etapie pisania programu szkolenia dla „poborowych”, niemal tuż po oficjalnym otwarciu Ośrodka Szkolenia Wojsk Specjalnych. Sensacyjna z pozoru wieść nie dla wszystkich była zaskoczeniem, jako że znacznie wcześniej, w planach wykorzystania powstającego ośrodka przewidywano szkolenie żołnierzy „służby kandydackiej”. Ponadto taką właśnie zmianę w podejściu do naboru zawierały także zalecenia pokontrolne Najwyższej Izby Kontroli.

Dlaczego zdecydowano się na planowaną wprawdzie wcześniej, ale dość przecież radykalną zmianę podejścia do rekrutacji? Pierwszą przyczyną jest brak wystarczającej liczby odpowiednich kandydatów do służby rekrutowanych z wojska. Następna, powtarzana od lat, to drenowanie jednostek, głównie wojsk lądowych, przez „wybierających im miód z pasieki” komandosów. Kolejna, najbardziej przekonująca, stanowi w gruncie rzeczy przekorne pytanie: a dlaczego wojska specjalne nie miałyby sobie dobierać ludzi z cywila? Czwarta, dotyczy kwestii pełnego wykorzystania dopiero co powstałego pod Lublińcem ośrodka.

 

Prosto z cywila

Należy więc oczekiwać, że jesienią ruszy alternatywna forma naboru ochotników z cywila na żołnierzy jednostek specjalnych. Nietrudno sobie wyobrazić emocje wśród potencjalnych kandydatów. Z pewnością już rozpoczęli przygotowania. Dowództwo komandosów spodziewa się sporego zainteresowania nową formułą, jako że „droga na skróty” do służby w tak renomowanej formacji z pewnością przyciągnie wielu chętnych.

Ilu? Na to pytanie dziś jeszcze nikt nie odpowie. Jeśli zgłoszeń będzie bardzo dużo, a spośród ochotników chociażby setka spełni oczekiwania, powstanie spory kłopot, bo miejsc na turnusie jest tylko 30. I również po 30 w kolejnych półroczach. Czyli już na wstępie może się utworzyć spory korek oczekujących, spełniających odpowiednie kryteria, zarówno pod względem psychiki, jak i sprawności fizycznej.

Drugą, równie ważną kwestią będzie to, ilu z każdej trzydziestki dobrnie do mety. Idąc tym tropem, należałoby też zapytać, ilu przejdzie selekcję. Z doświadczenia wynika, że odsiew w tego typu sprawdzianach wynosi około 80%.

Przyjmijmy jednak, że 30 ochotników zakwalifikuje się na półroczny kurs szkoleniowy Commando (nawiązujący nazwą do tradycji 1 Samodzielnej Kompanii Commando) i zostanie skoszarowanych w Ośrodku Szkolenia Wojsk Specjalnych. W pierwszym etapie kandydaci, już ze statusem żołnierzy, zostaną objęci przygotowaniem ogólnowojskowym, czyli odbędą pewnego rodzaju unitarkę. Po jej zaliczeniu przejdą trzyipółmiesięczne szkolenie indywidualne. W trzeciej fazie, pod okiem instruktorów i operatorów Jednostki Wojskowej Komandosów, będą się uczyli taktyki stosowanej w operacjach specjalnych, z użyciem broni i środków używanych przez specjalsów, z wyrzutnią Carl Gustaw włącznie. Odbędą również zajęcia poligonowe. Według powstających projektów szkolenie będzie bardzo intensywne, o czym świadczy chociażby przewidywane zużycie ponad 2 tys. sztuk amunicji. Planuje się zatem naprawdę imponującą inwestycję w tych ludzi. Jeśli jednak adept nie sprosta wymaganiom i odpadnie podczas kursu lub nie zda egzaminów końcowych, środki nie będą tak całkiem stracone, gdyż niedoszły specjals zostanie przeniesiony do rezerwy, a więc, w razie potrzeby, pozostanie „do użycia”.

Jeśli natomiast zakończy półroczne szkolenie sukcesem, będzie mógł starać się o miejsce służby w jednej z jednostek specjalnych. Operatorem w zespole bojowym zostanie jednakże najwcześniej po trzech latach służby w zespołach pomocniczych, po odbyciu szkolenia, a zarazem po poddaniu się kolejnej weryfikacji.

Następnie przyjdzie mu jeszcze ukończyć pomyślnie selekcję, bo tu już żadnej drogi na skróty nie ma. Adepci półrocznego kursu nie będą mogli się ubiegać w początkowym etapie jedynie o służbę w Jednostce Wojskowej GROM, gdzie, upraszczając sprawę, szeregowych się nie przyjmuje. Zdaniem specjalsów, pozostałe jednostki „będą konkurować między sobą o zdobycie najlepszych kandydatów do służby”.

 

Cierpliwie oczekujący

A co po wprowadzeniu tego systemu stanie się z żołnierzami służby czynnej, wybierającymi się do wojsk specjalnych? Pozornie nic się nie zmieni, nadal będą mogli składać aplikacje, przystępować do selekcji i zasilać szeregi specjalsów. Jak dotychczas, acz ze świadomością nacisku konkurencji „cywilów”, którzy po szkoleniu w lublinieckim ośrodku, służąc w zespołach wsparcia, będą również „czyhali” na możliwość przebicia się do świata operatorów. Znając środowisko instruktorskie, można śmiało postawić tezę, iż podczas selekcji nikt nie będzie „swojakom” dawał forów… Niemniej, starającym się o „awans” z wojska coś tam w psychice z pewnością siądzie. Bo już słychać głosy pełne obaw, jak zwykle przy okazji zmian.

Rozpatrzmy dwa wzięte z życia przykłady. W pierwszym, młody człowiek od dzieciństwa nie tylko marzył o byciu komandosem, lecz także starannie się do tego przygotowywał. A więc trenował fizycznie, hartował charakter, zgłębiał specjalistyczną literaturę, uczestniczył we wszelkich możliwych wydarzeniach zbliżających go do celu. Gdy otrzymał świadectwo dojrzałości, według własnego wyobrażenia był już w zasadzie komandosem, tyle że jeszcze bez przydziału. Poszedł więc do wojskowej komendy uzupełnień, gdzie mu doradzono, by wszedł na „wojenną ścieżkę”, a więc najpierw służba przygotowawcza, potem NSR, następnie służba w zwyczajnej jednostce, po paru latach ukończenie szkoły podoficerskiej… A potem już prosta droga!

I ten chłopak tak zrobił. Spotkaliśmy go na Selekcji, ale jeszcze cywilnej, nie tej do wymarzonej jednostki. Był w świetnej formie, już po szkole, w stopniu kaprala, dowodził paroma żołnierzami w jednostce bojowej, wkrótce miał zamiar startować do… Tu oczywiście zrobił tajemniczą minę. W sumie, jak policzyliśmy, zainwestował pięć lat służby i miał nadzieję, że spełnią się jego marzenia. Wreszcie zaliczył pomyślnie również tę właściwą selekcję i od bardzo dawna czeka na wezwanie do służby w nowej formacji.

I drugi przypadek, również kapral, także z drugorzutowej jednostki, ale nieco starszy. Pod każdym względem idealny! Małe kłopoty miał jedynie przez fanatyczny stosunek do szkolenia. Koledzy patrzyli na niego krzywym okiem, przełożeni za to stawiali za wzór, dopóki im nie zameldował, że właśnie wybiera się na selekcję do wojsk specjalnych. W efekcie, w ciągu kilku miesięcy zdawał sprawdzian z odporności psychicznej na szykany. Zdał! Selekcję również. Od pewnego czasu jest już tam, gdzie chciał trafić.

 

Drenowanie jednostek

Gen. dyw. Piotr Patalong, inspektor wojsk specjalnych, zwraca uwagę, że obecnie, po reformie struktur dowodzenia, gdy jest wspólna podległość Dowództwu Generalnemu, łatwiej jest specjalsom pozyskiwać żołnierzy z innych jednostek, głównie z wojsk lądowych. Niemniej sprawa nieustannie wraca, a dowódcy kandydatów na komandosów od lat narzekają na drenowanie ich jednostek.

Armia liczy mniej więcej 90 tys. żołnierzy, więc trudno uwierzyć, że nie znajdzie się w szeregach garstki chętnych o odpowiednich predyspozycjach do służby w jednostkach specjalnych. Jeśli zaś tacy są, to jeszcze trudniej dać wiarę, że odchodząc, rozłożą na łopatki swoją dywizję czy spowodują upadek zdolności bojowej brygady.

Dla żołnierzy służących w „drugoligowych” jednostkach, przynajmniej dla ich części, przejście, przykładowo, do brygady aeromobilnej jest sukcesem i życiowym awansem. Nie dla wszystkich, gdyż można być naprawdę dumnym również ze służby w piechocie, niezależnie od tego, czy w wyposażeniu jednostki są BWP, czy rosomaki. Jednakże części młodych ludzi, tym, szukającym ciągle nowych wyzwań, z czasem zaczyna czegoś brakować. Chcą zatem skakać ze spadochronem i latać śmigłowcem! Z kolei temu, który się już nalatał i naskakał, śni się służba w szeregach specjalsów. Wydawać by się mogło, że w ten właśnie sposób powinna przebiegać naturalna ścieżka rozwoju.

Brygada czy batalion, rotując w ten sposób część żołnierzy z aspiracjami, mogłyby się chlubić ich awansami i szkolić następnych. W zawodowej armii jest to jedyny sposób na „odświeżanie krwi”. Boli, że trzeba wyszkolić następnych? Jednostka wojskowa, w czasie pokoju, jest przecież głównie pewnego rodzaju firmą szkoleniową! Oczywiście nie wszyscy „normalsi” chcą zostać operatorami GROM-u, część z nich rozwija się jako pancerniacy, saperzy czy szturmani. Niektórzy też przychodzą tam po prostu do roboty, a wszelką zmianę sytuacji uważaliby za zbędną komplikację.

 

Choćby z Księżyca

Wojska specjalne powinny mieć możliwość pozyskiwania kandydatów do służby z każdego możliwego źródła. Wynika to z charakteru formacji, z potrzeby wychodzenia w działaniach bojowych poza przyjęte w regularnych wojskach schematy. Dlatego również dobór ludzi nie jest werbowaniem żołnierzy na sztuki, lecz dobieraniem tych wyjątkowych. Specjalsi twierdzą przecież, że potrzebują „najlepszych z najlepszych”. Tak, bezsprzecznie, tylko należy sprecyzować, pod jakiem względem najlepszych.

Po uformowaniu Jednostki Wojskowej GROM, dokładnie w okresie, gdy już zaczęto o niej publicznie mówić i pisać, lansowano rozliczne cechy operatorów, oprócz przygotowania fizycznego – stabilność życiową i dojrzałość emocjonalną. Powstawał wzorzec, model człowieka, który już coś przeszedł, czegoś doświadczył. Powinien być bystry, rozsądny, dobrze kojarzący, czyli niegłupi, by na każdym etapie działania mógł błyskawicznie i samodzielnie podejmować decyzje. Przestrzegano jednakże przed typem filozofa i intelektualisty, indywidualisty i introwertyka. Bo działania specjalne to także gra zespołowa. Dlatego od początku, od pierwszych naborów do dziś, już w całych wojskach specjalnych kładzie się nacisk na testy psychologiczne.

Z tych wszystkich prób i badań oraz selekcji z pewnością nie wychodzi model „cięty z metra”. Operatorzy nigdy nie byli podobni jeden do drugiego. Ba, zdarzają się wśród nich indywidualności. Widać to często, gdy odchodzą do cywila i mogą się dość swobodnie „upublicznić”, pokazać z fantazją i odreagować lata służby w utajeniu.

Współpraca: Jarosław Rybak

 

Dwa pytania do ppłk. Artura Goławskiego z Dowództwa Generalnego Rodzajów Sił Zbrojnych

Czy występuje w wojsku problem drenowania jednostek, głównie wojsk lądowych, poprzez przechodzenie z nich żołnierzy do służby w wojskach specjalnych?

Zgodnie z przepisami pragmatycznymi żołnierze mają prawo do wnioskowania o przeniesienie służbowe między jednostkami i rodzajami sił zbrojnych, między innymi w celu rozwoju zawodowego oraz pełnego wykorzystania ich kwalifikacji. I faktycznie mamy do czynienia z takim zjawiskiem, którego nie należy traktować w kategoriach problemu, lecz szansy na doskonalenie potencjału naszych ludzi. W obecnym systemie kierowania i dowodzenia wojskiem łatwiej jest rozpatrzyć wnioski żołnierzy zainteresowanych przenosinami, gdyż wszystkie rodzaje sił zbrojnych podlegają dowódcy generalnemu rodzajów sił zbrojnych. Wojska lądowe są największe, więc stamtąd przenosi się do wojsk specjalnych najwięcej żołnierzy – jeśli przejdą selekcję i spełnią wymogi zapisane w kartach opisu stanowiska służbowego.

 

Jak jest uzasadniany nabór kandydatów z cywila do służby w wojskach specjalnych?

Jednym z wymogów formalnych, który musi być spełniony przez kandydata do służby w wojskach specjalnych, jest uregulowany stosunek do służby wojskowej. Tworząc ośrodek szkolenia, otwieramy drzwi dla osób, które z różnych względów nie mogły spełnić tego podstawowego warunku. W środowisku cywilnym jest wiele zmotywowanych, wykształconych, mających deficytowe w wojsku umiejętności i kwalifikacje osób, którym ten wymóg zamykał drogę do specjalsów. Stanowią oni doskonały materiał na przyszłych komandosów i warto ten potencjał odpowiednio wykorzystać. Nie bez znaczenia jest również to, że dzięki naborowi z cywila w pozostałych rodzajach sił zbrojnych pozostanie więcej wartościowych żołnierzy, którzy dotychczas byli jedynym źródłem kandydatów do służby w wojskach specjalnych. Stąd pomysł na szukanie kandydatów również w środowisku cywilnym. Liczymy, że nasza oferta spotka się ze sporym zainteresowaniem i będziemy mogli wybrać najlepszych z najlepszych.

 

Na poligonie drawskim powstaje, planowany od dawna, ośrodek szkolenia poligonowego wojsk specjalnych.

Naturalnym miejscem na utworzenie stacjonarnej bazy szkoleniowej wydawała się początkowo jednostka Agat. Jeszcze w Dowództwie Wojsk Specjalnych rozważano taki wariant, ale znajdowała się ona dopiero na etapie osiągania pełnych zdolności operacyjnych i nie miała wystarczającego zaplecza szkoleniowego. Podjęto więc decyzję usytuowania ośrodka w Jednostce Wojskowej Komandosów, gdzie znaleziono odpowiednie warunki terenowe, techniczne, a nadto pełnią tam służbę weterani misji irackiej i afgańskiej, mogący być znakomitymi instruktorami.

Z miejscem i obiektem łączą się dalej idące plany. Między innymi uruchomienia szkoły podoficerskiej wojsk specjalnych. W dalszych projektach jest również zgłoszenie lublinieckiej placówki do grupy baz szkoleniowych sił specjalnych NATO.

Na razie trzeba będzie jeszcze wielu starań, by zgrać działanie ośrodka z planami szkoleniowymi poszczególnych jednostek specjalnych. I nie chodzi tu o żadne animozje między nimi, lecz o ich specyfikę, a tym samym oczekiwania. Przykładowo, trudno sobie wyobrazić, by Jednostka Wojskowa GROM powierzyła komukolwiek przeprowadzenie selekcji. Trudno też dziś sobie wyobrazić, żeby miały działać planowane mobilne zespoły treningowe, czyli wyjazdowe grupy szkoleniowe, swoista usługówka dla innych jednostek. Dopiero czas i praktyka pokażą, czy z planów i ambicji powstanie emanująca na świat, a przynajmniej na armie sojuszu, szkoła polskich komandosów.

 

Komentarze

Piotr Patalong

Szukamy kandydatów o ściśle określonym profilu psychologicznym, walorach psychofizycznych oraz inteligencji. Doświadczenia i statystyka pokazują, że najlepszymi żołnierzami wojsk specjalnych stają się nie tzw. killerzy, lecz osoby mocno zdeterminowane, rozsądne, inteligentne, głęboko wierzące w sens swojej służby i zdolne do wyrzeczeń. Mamy takich wielu w naszych szeregach i to jest powód mojej największej dumy.

Gen. dyw. Piotr Patalong jest szefem Inspektoratu Wojsk Specjalnych DG RSZ.

 

Adam Joks

Przechodzenie żołnierzy z jednostek powietrznodesantowych do wojsk specjalnych jest procesem naturalnym, zauważalnym w wielu armiach świata. Obie formacje potrzebują ludzi o podobnych cechach psychofizycznych, wysoce zmotywowanych i potrafiących zmierzyć się z niełatwą służbą wojskową. Wojska specjalne powszechnie są uważane za elitę, w której służą najlepsi z najlepszych. Zapotrzebowanie z ich strony na spadochroniarzy świadczy więc także o jakości i wysokim poziomie szkolenia w 6 Brygadzie Powietrznodesantowej, powodującym, że nasi żołnierze w większości bez problemu przechodzą selekcje czy kwalifikacje do specjalsów. Oczywiście taki ubytek wymaga z jednej strony uzupełniania miejsc po odchodzących specjalistach, ale z drugiej zapewnia rozwój zawodowy tym, którzy w wyniku tego procesu awansują i nabywają nowych umiejętności. Nie bez znaczenia jest też fakt, że w wyniku ruchów kadrowych zwalniają się stanowiska podoficerów młodszych, na które mogą zostać awansowani najlepsi spośród szeregowych.

Gen. bryg. Adam Joks jest dowódcą 6 Brygady Powietrznodesantowej.

 

 

Piotr Bernabiuk

autor zdjęć: Arkadiusz Dwulatek/Combat Camera DORSZ





Ministerstwo Obrony Narodowej Wojsko Polskie Sztab Generalny Wojska Polskiego Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych Wojska Obrony
Terytorialnej
Żandarmeria Wojskowa Dowództwo Garnizonu Warszawa Inspektorat Wsparcia SZ Wielonarodowy Korpus
Północno-
Wschodni
Wielonarodowa
Dywizja
Północny-
Wschód
Centrum
Szkolenia Sił Połączonych
NATO (JFTC)
Agencja Uzbrojenia

Wojskowy Instytut Wydawniczy (C) 2015
wykonanie i hosting AIKELO