MÓJ AFGANISTAN OD A DO Z

Poproszony przez „Polskę Zbrojną” o subiektywne podsumowanie misji w Afganistanie, postanowiłem zrobić to w formie alfabetu. Poszedłem zatem tropem, który wyznaczyłem sobie kilka lat wcześniej, gdy wydałem pierwszą książkę. Zaprezentowane hasła są identyczne z tymi, które zawarłem w „zAfganistanu.pl. Alfabet polskiej misji”. Tyle że ilustrujące je treści mają charakter bardziej osobisty. Zapraszam do mojego Afganistanu.

A jak „ajdik”

Ów spolszczony akronim miny pułapki już zawsze będzie mi się kojarzył z poległym 4 września 2009 roku Marcinem Porębą. Byłem zbyt blisko tej śmierci, by tak po prostu o niej zapomnieć. Doświadczenia z patroli „na kołach” pozbawiły mnie części poczucia humoru. Gdy znajomi – zorientowani nieco w tematyce afgańskiej – określają dziurawe polskie drogi mianem „ajdisztrase”, zupełnie nie wkręcam się w tę konwencję. Mam nadzieję, że to minie. Tak jak minęły nerwowe reakcje na autoreklamowy spot jednej z sieci kin, zaczynający się od efektownego wybuchu.

B jak Bagram

To może się wydawać dziwne, ale przez jakiś czas czułem dyskomfort za każdym razem, gdy zjawiałem się w Bagram – z jego sklepami, barami, kawiarniami, siłowniami, szkołami salsy i filiami uniwersytetów. Z pełnymi przeróżnego jedzenia i picia kantynami. „I to ma być wojna?”, pytałem sam siebie. „Prawdziwy Afganistan jest w wysuniętych bazach, małych posterunkach, gdzie wpiernicza się racje żywnościowe. A tu? A tu to wstyd przebywać…”. Z czasem pojąłem, jak wielkie znaczenie ma owo imponujące zaplecze współczesnej wojny. Dziś, gdy o nim myślę, przypomina mi się smak… lodów waniliowych.

C jak cywile

Sterty łusek z wystrzelonych przez Polaków naboi były dla afgańskich chłopców łupem nie do pogardzenia. Walczyli o złom brutalnie, co dla najmłodszego z nich – raptem sześciolatka – skończyło się rozbiciem głowy. Raną zajęli się żołnierze, a ja – przepędziwszy konkurentów – zacząłem zbierać łuski do butelki po wodzie. Napełnioną wręczyłem poszkodowanemu dzieciakowi. I wtedy zdałem sobie sprawę z wieloznaczności tego gestu. Afgańczycy, oby wasze dzieci nie musiały już zbierać wojennego złomu! Oby jak najszybciej…

D jak dom

Gdy ten prawdziwy był daleko, domem stawał się boks w bichacie albo łóżko w kontenerze czy namiocie. Bardzo szybko myślałem o tym miejscu w taki sposób, a przecież „wpadałem” do Afganistanu na kilka tygodni. Urządzałem się jednak po spartańsku, z rzadka organizując sobie dodatkowe sprzęty (krzesła, lampy, półki – zaprzyjaźniona ekipa zespołu odbudowy prowincji chętnie służyła pomocą). Nie było więc tak swojsko, jak w żołnierskich boksach, gdzie stały telewizory, lodówki, kuchenki i całe to domowe ustrojstwo. Tymczasowy charakter mojego „domu” był widoczny zwłaszcza rano – gdy zamykałem drzwi, udając się na „linię”, skąd ruszał patrol. Chciałem bowiem, by w razie czego komisyjne pakowanie należącego do mnie bagażu odbywało się jak najsprawniej.

E jak emocje

Wiele razy słyszałem pytanie, jaki rodzaj emocji wywołuje we mnie Afganistan. Cenię sobie szczerość, więc odpowiem wprost: nie lubiłem go. I bałem się jak diabli. A jednocześnie czułem radosne podniecenie za każdym razem, gdy wsiadałem do samolotu. Latałem tam, bo kocham wojsko i jego słynny brak logiki. Latałem, bo uwielbiam tę zuchwałą świadomość, że „znowu się udało”. „Dobrze, że wojny są tak straszne, bo inaczej byśmy je polubili”, mawiał słynny amerykański gen. Robert E. Lee. Stary wyga miał rację.

F jak front

Gdy przed laty stawiałem pierwsze kroki w wojennej reporterce, babcia była przerażona – jej ukochany wnuczek leciał na wojnę. Wtedy tylko przeczuwałem, dziś wiem to z całą mocą – drugowojenne doświadczenia naszych dziadków były wielokroć intensywniejsze od tego, co działo się w Afganistanie. Nie zmienia to faktu, że ludzie ginęli i zostawali ranni. I że niektóre starcia miały epicki rozmach. Wspominam o tym, bo chciałbym skorzystać z okazji i włączyć się w dyskusję o tym, czy „za Afganistan” należałoby nadawać najwyższe wojskowe odznaczenia. Należałoby – wielu zasłużyło na Virtutti Militari.

G jak „gromiki”

Wyjątkowo nie będzie o komandosach, lecz o… grupie reporterów odwiedzających misje. Nie wiem, kto wymyślił to określenie – ja usłyszałem je od Adama Roika z Combat Camery Dowództwa Operacyjnego. Setnie się wówczas ubawiłem. Wśród „gromików” było wielu dzielnych i odpowiedzialnych dziennikarzy. Były też łachudry, szukające taniej sensacji. I „bohaterzy”, nadający „wojenne relacje” bez wyściubiania nosa z bazy. Ci, z którymi przyszło mi pracować, do dziś pozostają moimi kolegami.

H jak hołd

Wciąż czekam na pomnik weteranów. Wielu Polaków pewnie już nigdy nie zmieni negatywnej opinii na temat naszego udziału w irackiej i afgańskiej misji. Nawet jeśli tak jest, miejsce upamiętniające poległych po prostu się im należy.

I jak Indianie

Dzielni ludzie z bojówki. Podkreślający swoją wyższość nad „wodzami”, czyli sztabem, i „resztą wsi” – głównie logistykami. Najbardziej narażeni na śmierć i rany, więc z dziennikarskiego punktu widzenia najciekawsi. Może to i nieprofesjonalne, ale fajnie było od czasu do czasu poczuć się częścią „plemienia”.

J jak język

…nienawiści. Zjawisko widoczne w internecie, gdzie pod każdym tekstem poświęconym misji afgańskiej pojawia się masa tak zwanych hejtów – negatywnych i obraźliwych komentarzy. Czytając je, nie mogęoprzeć się wrażeniu, że jedyną winą polskich żołnierzy było to, że nie walczyli z przeważającymi siłami wroga. Że byli od niego lepiej wyposażeni i wyszkoleni. Długo wahałem się, co robić z takimi komentarzami na swoim blogu. Wprawdzie parszywe, ale mamy przecież wolność słowa. Ostatecznie zacząłem je traktować jak wirtualne śmieci – wyrzucać.

K jak koleżeństwo

Pamiętam, jak jeden z żołnierzy – po powrocie z akcji, w której jego kolega został ciężko ranny – rzucił hełmem o ziemię, krzycząc: „Pierd…! Pierd… to!”. Ale następnego dnia znów wsiadł do wozu i pojechał na patrol. Bo nie zostawia się kumpli. Takie sytuacje były dla mnie esencją „turbomęskiej przygody” (określenie wymyślone przez kpt. Marcina Gila, rzecznika V i XI zmiany). Pierwotna męska solidarność, znakomicie wpisująca się w romantyczną wizję wojny.

L jak latanie

Nie wszyscy mieli tyle szczęścia, by latać do Afganistanu wygodnymi „pasażerami” i obszernymi transportowcami – w ten sposób pod Hindukusz przerzucano główne siły każdej zmiany. Wojskowi z bieżących uzupełnień, a także dziennikarze dostawali się na teren misji niewielkimi casami. Kilkunastogodzinna podróż uczyła spania w najróżniejszych pozycjach, kontrolowania pęcherza oraz obojętności na nieustanne buczenie. Prawdziwa szkoła charakteru.

M jak mikroby

Pomny przykrych doświadczeń żołądkowych z Iraku, w Afganistanie starałem się nie jadać poza bazą. Ale gdy któregoś razu pewien pułkownik policji afgańskiej poczęstował mnie kebabem, nie wytrzymałem. Danie było co prawda zawinięte w nie najświeższą gazetę, ale pachniało tak aromatycznie… „Grunt to odpowiednia dezynfekcja”, mawiali w takich sytuacjach żołnierze. I nie chodziło im o płyn, którym myliśmy dłonie przed wejściem do kantyny, mający ponoć 99-procentową skuteczność w zwalczaniu wszelakich bakterii.

N jak nieprzyjaciel

Kiedy zaczynałem wyjeżdżać do Afganistanu, każda osoba mająca akredytację musiała nosić kamizelkę z napisem „PRESS”. Wkładałem taką do czasu, aż przekonałem się, że równie dobrze mógłbym sobie wyrysować na piersiach tarczę strzelniczą. Dziennikarze stali się bowiem celem. W Afganistanie zginęło ich więcej niż podczas II wojny światowej. Bo śmierć żołnierzy spowszedniała, a zabicie reportera gwarantuje odpowiednią medialną „pompę”. A o to przecież fundamentalistom chodzi. Poza tym, pracując „przy wojsku”, byłem dla talibów oficerem wywiadu, działającym pod przykrywką. Mogłem i starałem się pisać o nich obiektywnie. Tam jednak byli dla mnie nieprzyjaciółmi.

O jak obłuda

„Pisz prawdę, a nie jak jest”, usłyszałem kiedyś z ust pewnego oficera, któremu nie bardzo podobała się otwarta formuła zAfganistanu.pl. Na szczęście spotkałem na swej drodze mnóstwo wojskowych z otwartymi głowami, świadomych wagi niezależnego dziennikarstwa.

P jak pech

To paradoks mojej roboty, że najgorsze chwile są nierzadko tymi najlepszymi. Bo pech innych (ale i mój własny) – który niesie lęk, ból, śmierć – to zarazem świetny temat na materiał. Rynkowy sukces TVN24 nie nastąpiłby tak szybko, gdyby nie atak na WTC, który dał pretekst do nieprzerwanej wielogodzinnej relacji. Czasami zastanawiam się, czy blog zAfganistanu.pl miałby tylu czytelników, gdybym nie zjawił się w Ghazni w tak dramatycznym okresie, jakim był wrzesień 2009 roku… Choć pracuję w zawodzie od kilkunastu lat, wciąż mam problem z akceptacją tej dwoistości.

R jak reguły

Charakter pracy reportera wojennego sprawia, że nieustannie walczy on z pokusą kreowania własnego, bohaterskiego wizerunku. Tymczasem nie wolno mu zapomnieć, że to nie o nim jest historia, którą opowiada, że on się tylko przygląda. Było mi trudno pod tym względem, bo byłem pierwszym „wojennym blogerem” z Polski. I starałem się pisać o tej wojnie głównie przez pryzmat własnych doświadczeń. Mam jednak nadzieję, że nie złamałem wspomnianej reguły. Sam nie czuję się bohaterem.

S jak sprzęt

Gdy w 2004 roku poleciałem do Afganistanu, miałem ze sobą aparat i kilkanaście rolek filmu. Dwa razy się zastanawiałem, nim zrobiłem jakieś zdjęcie – by nie tracić kliszy na bezsensowny kadr. Rok później, do Iraku, zabrałem już „cyfrówkę”. Trzaskałem migawką z nonszalancją, o jaką siebie nie podejrzewałem. Fotograficzna rewolucja cyfrowa, która wówczas zaczynała się na dobre, dotarła i do armii. Efekt był taki, że popularna „małpka” stała się nieodzownym elementem misyjnego wyposażenia. Niektórzy przywozili sprzęt z Polski, większość kupowała go w PX-ach. Zdjęcia – a z czasem i filmiki – robili wszyscy. Tym sposobem Irak i Afganistan to najlepiej udokumentowane misje Wojska Polskiego.

T jak trauma

Kilka miesięcy po przykrym incydencie w Afganistanie wsiadłem do samolotu lecącego z Warszawy do Bagram. Na szczęście CASA miała międzylądowanie w Krakowie, a ja, pod byle pretekstem, opuściłem lotnisko. Nie dałem rady lecieć… „Wymiękłem. Ale wstyd. To koniec”, myślałem wówczas. Tak samo myśli wielu żołnierzy borykających się ze stresem pourazowym. Zajęło mi trochę czasu, zanim zrozumiałem, że każdy ma prawo do słabości, którą można przekuć w siłę. Wystarczy chcieć i pozwolić sobie pomóc.

U jak uposażenie

„Wam, dziennikarzom, muszą nieźle płacić za przyjazd do Afganistanu…”, mówili wojskowi, przekonani, że reporterskie uposażenie wiąże się z czymś więcej niż dietą i zwrotem kosztów. Bawiły mnie żołnierskie miny, gdy zapewniałem, że dziennikarzom z Polski nie o kasę w tej robocie chodzi. I wyjaśniałem, że wielu moich kolegów po fachu wręcz dokładało z własnej kieszeni, by móc się znaleźć w Afganistanie. Co w jakiejś mierze też wyjaśnia, dlaczego tak mało informacji płynęło stamtąd do kraju.

W jak wolne

To był luksus. Powrót z patrolu czy konwoju oznaczał dla mnie wejście w fazę „pracy biurowej”. Pisanie tekstów, obróbkę zdjęć, obowiązkowe odhaczanie obecności na profilu społecznościowym blogu. To ostatnie wymagało dobrego planowania, by nie odbić się od drzwi wypełnionej po brzegi kafejki internetowej. Zwykle oznaczało to nocne nasiadówki w towarzystwie egzotycznych administratorów, bez skrępowania oglądających pornosy.

Z jak zAfganistanu.pl

„Panie Marcinie, (…) złotymi zgłoskami zapisał się Pan w dokonaniach polskiego dziennikarstwa. (…) Wdzięczność dla Pańskiej osoby ze strony Kobiet – Serc Afganistanu, których tysiące przewinęło się przez Blog i Forum, jest nie do oszacowania. Moim marzeniem jest zlot na przykład w Warszawie, w Sali Kongresowej, i możliwość wręczenia Panu godnego upominku (…)”, napisała kilka dni temu jedna ze stałych użytkowniczek zAfganistanu.pl. Czytałem zawstydzony, ale jednocześnie czułem się zawodowo spełniony. Taki dar przyniósł mi „polski Afganistan”.

 

Marcin Ogdowski

autor zdjęć: Arch. M. Ogdowski





Ministerstwo Obrony Narodowej Wojsko Polskie Sztab Generalny Wojska Polskiego Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych Wojska Obrony
Terytorialnej
Żandarmeria Wojskowa Dowództwo Garnizonu Warszawa Inspektorat Wsparcia SZ Wielonarodowy Korpus
Północno-
Wschodni
Wielonarodowa
Dywizja
Północny-
Wschód
Centrum
Szkolenia Sił Połączonych
NATO (JFTC)
Agencja Uzbrojenia

Wojskowy Instytut Wydawniczy (C) 2015
wykonanie i hosting AIKELO