MOJE WYZWANIE

GROM Challenge – bieg dla miłośników ekstremalnych imprez. „Nie dam rady!”, pomyślałam na początku. Dałam. Teraz GROM Challenge to mój bieg.

Woda, bagna, las i wytyczony na dystansie 24 kilometrów system przeszkód terenowych. Do tego strzelanie z ostrej amunicji w stanie silnego zmęczenia i stresu. A na koniec wisienka na torcie – tor przeszkód, taki sam, na jakim ćwiczą komandosi z jednostek specjalnych”. Taki wpis na Facebooku przeczytałam kilka dni przed 13 września, datą rozpoczęcia tego ekstremalnego biegu. Pomyślałam sobie: „Może popełniam błąd. Może nie powinnam się zgłaszać do czegoś takiego?!”. Ale po kilku chwilach otrzeźwienie: „Zwariowałaś dziewczyno? Dam radę – najwyżej się doczołgam”. I pobiegłam…

Inspiracje

Pierwsze dni lipca – jak co roku – zaczynam tygodniowym urlopem. Szkoła zakończona, syn wyprawiony na wakacje, więc można zająć się sobą. Plany dwa: trzy dni w Ciechanowie na obozie z technik podnoszenia ciężarów i jeden dzień z komandosami na poligonie w Czerwonym Borze [o tych ćwiczeniach ratowniczych dla dziennikarzy więcej w tekście Anny Dąbrowskiej „Krew na poligonie”, PZ nr 8/2014]. To tu kiedyś szkolili się żołnierze z elitarnej jednostki specjalnej GROM.

Lipcowe spotkanie weterani jednostki poświęcili na uświadomienie nam, dziennikarzom, jak wygląda medycyna pola walki i jak się udziela pomocy rannym w czasie działań wojennych. Ciekawe doświadczenie – dziś już wiem na przykład, jak założyć stazę uciskową lub jak kto woli – krępulec. Byli żołnierze GROM-u w trakcie pokazów zafundowali dziennikarzom także trochę adrenaliny. Było gaszenie pożaru w stroju strażaka, wspinaczka na specjalną ścianę, która imituje budynek, a potem skok z okna. Był też tor przeszkód, w którym się zakochałam.

I tu mała dygresja. Od ponad roku intensywnie ćwiczę crossfit. To zajęcia sportowe, które przyszły do nas zza oceanu. Wymagające treningi – każdy inny, każdy dobrany tak, żeby ćwiczyć wszystkie partie ciała. Akcesoria skromne: sztangi, gumy, ciężarki i skrzynie, no i wszechobecne drążki do podciągania. A tor przeszkód w Czerwonym Borze przypomina właśnie trochę ćwiczenia crossfitowe. Przeszłam w lipcu te opony, drabinki, tunele, równoważnie i zasieki bez większych problemów. Ale wtedy jeszcze nie wiedziałam, że tor pokonam raz jeszcze dwa miesiące później.

Urlop ma to do siebie, że szybko się kończy. Przez wir zajęć po powrocie do pracy zupełnie zapomniałam o poligonie między Zambrowem a Łomżą. Przypadki podobno chodzą po ludziach, więc w połowie lipca już byłam zapisana do startu w GROM Challenge. I mój trener crossfitu też!

Przygotowania

Jak się przygotować do biegu, który wzorowano na Selekcji? Jak biegać na co dzień, żeby potem wytrzymać ponad 20 km w terenie, w długich spodniach (niesportowych) i butach typu wojskowego? Te pytania zadawałam sobie mniej więcej do końca lipca. Chodziłam pilnie na treningi crossfitowe, pobiegłam kilka razy, ale zaledwie 5–10 km. Intensywnie planowałam ćwiczyć od 1 sierpnia, lecz kontuzja pleców skutecznie wyeliminowała mnie ze wszystkiego – od crossfitu po biegi. Uratował mnie rehabilitant, ale zabronił chodzić na zajęcia. Zgodził się jedynie na bieganie. „I jak ja zbuduję siłę, kondycję i wytrzymałość?”, gorączkowo wówczas myślałam. A była już połowa sierpnia.

Podsumowanie moich przygotowań do GROM Challenge? Jazda na rowerze, siedem godzin na kajaku i dwa tygodnie biegów w terenie: najpierw Kaszuby, potem Bolimowski Park Krajobrazowy. W drodze do Czerwonego Boru cały czas się zastanawiałam: „Czy to wystarczy? Czy dam radę?”.

13 września

Pobudka o czwartej rano. Plecak spakowany. Mój kompan z teamu na siedzeniu pasażera. Ruszamy do Czerwonego Boru. Daruję sobie opis tego, co się działo na miejscu przed startem, bo to zwykła rutyna: rejestracja, badanie lekarskie, objaśnianie przez organizatorów trasy i zadań, jakie trzeba podczas biegu wykonać.

Zawsze przed startem mam największą tremę. 13 września było tak samo: ściśnięty żołądek, przyspieszony puls, szybsze bicie serca. No bo prawie 300 zawodników i tylko kilka kobiet. Większość z nich jest skupiona, nie widzę oznak stresu. „Czemu to zawsze musi mnie dopadać?”, pytam Tomka (trener i moja druga połówka z drużyny). „Daj spokój, będzie dobrze, damy radę i pobiegniemy”, mówi spokojnie mój kompan. I zanim padło słowo „start”, jestem spokojna. A potem to już jakoś poleciało…

Tuż po starcie pierwsze zadanie: przeciąganie ciężkich opon. „No i jak mam je ciągnąć, skoro ja mała, a Tomek wysoki?”, zastanawiam się. Wiadomo przecież, że ciężar się wtedy źle rozkłada. Ale trudno, ciągniemy. Pierwsza zadyszka, pierwsza myśl, że te zawody to był błąd. I kolejne kojące słowa trenera: „Aguś, zwolnij, wyrównaj oddech i ogień”. To działa na treningach i podziałało na biegu!

Kolejne zadanie i pierwszy sukces. To ja zakładam stazę (krępulec) i od razu udaje mi się zatrzymać puls u Tomka. Hura, szkolenie z lipca nie poszło na marne. Bieg przez piaszczyste wydmy też idzie całkiem nieźle. Układanie puzzli, lina i wiązanie węzła ratunkowego również. Strzela Tomek, a po bagnach brniemy razem – co chwila ostrzegamy się, że na dnie leży konar albo jest głęboko. Parę razy grzęznę po pachy w błocie, dwa razy upadam, raz uderzam o gałąź na dnie tej czarnej, mazistej brei. Ale to nic – w końcu „wyzwanie” to jedno z moich ulubionych słów. Tyle że moje trapery dziwnie się skurczyły w tej czarnej wodzie. Bardzo mnie boli duży palec u nogi. „Jak tu biec dalej?!”, ta myśl nie daje mi spokoju. A jednak się da… Biegniemy.

Wisienka na torcie

Ponad 20 km za mną. Widać już metę. Ale to by było zbyt proste, gdyby – po przebiegnięciu bramy – tę metę można było przeciąć. Trasa skręca ostro w prawo i trzeba jeszcze pokonać duży staw, a potem mój ukochany (choć teraz to uczucie jakby trochę przygasło) tor przeszkód. Wodę lubię, a tor – z niewielką pomocą Tomka na końcu – zaliczyłam.

Znajomi kilka dni po imprezie pytali, jak się czułam na koniec i czy miło było dostać pamiątkowy medal. Szczerze? Nie pamiętam dokładnie. Jedyne o czym marzyłam, to zdjąć te przeklęte buciory!… I usiąść. O zmyciu z siebie kurzu, błota i smrodu bagna pomyślałam dopiero dużo później.

Tak, tak… za rok biegnę znowu. Tydzień po udziale w GROM Challenge przestały boleć palce i stopy. Wróciłam do treningów crossfitowych. I chyba mam teraz nawet lepsze wyniki. Jestem komandosem? Sprawdzę za rok!

Agnieszka Drążkiewicz

autor zdjęć: Jarosław Rybak





Ministerstwo Obrony Narodowej Wojsko Polskie Sztab Generalny Wojska Polskiego Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych Wojska Obrony
Terytorialnej
Żandarmeria Wojskowa Dowództwo Garnizonu Warszawa Inspektorat Wsparcia SZ Wielonarodowy Korpus
Północno-
Wschodni
Wielonarodowa
Dywizja
Północny-
Wschód
Centrum
Szkolenia Sił Połączonych
NATO (JFTC)
Agencja Uzbrojenia

Wojskowy Instytut Wydawniczy (C) 2015
wykonanie i hosting AIKELO