TO NASZA ZIEMIA

Polityka ma to do siebie, że z bezpiecznej perspektywy pozwala decydować o życiu zwykłych ludzi. W Palestynie jest inaczej. To życie przepełnione lękiem decyduje o polityce.

Autobus stanął na środku drogi. Z jego wnętrza pospiesznie wysypuje się kilkudziesięciu pasażerów. Karnie ustawiają się wzdłuż prawej burty, zaraz przy szybach. To standardowa procedura w razie alarmu powietrznego. Niektóre twarze wykrzywia grymas przerażenia. Większość jednak czeka cierpliwie, być może z lekką irytacją, na możliwość kontynuowania podróży. Wśród nich stoją dr Efraim Shaket i jego partnerka Olga Vasilishin. Zrządzeniem losu Efraim pracował przy konstrukcji izraelskich systemów przeciwrakietowych.

Kippat Barzel, w NATO znany jako Iron Dome (Żelazna Kopuła), jest jednym z najnowocześniejszych urządzeń tego typu i stanowi dumę nie tylko armii, lecz także miejscowych. Dziewięć baterii rozmieszczono tak, by mogły przechwytywać rakiety krótkiego zasięgu oraz, w razie potrzeby, pociski artyleryjskie. Szacuje się, że od osiągnięcia pełnej gotowości w marcu 2011 roku (pięć baterii) ich skuteczność oscyluje wokół 90%. Wziąwszy pod uwagę liczbę rakiet wystrzelonych przez bojowników Hamasu, wynik ten zahacza o science-fiction. Chwilę po ogłoszeniu alarmu pierwsze pociski trafiają w lecące nad miastem cele. Po zagrożeniu zostają tylko smugi kondensacyjne i niewielkie obłoczki, a Aszkelon na nowo wraca do życia.

„Na Izrael spadają trzy rodzaje rakiet. Najczęściej są robione z rurek PCW oraz improwizowanych ładunków kassam, ale one nie stanowią większego problemu”, wyjaśnia dr Shaket. Prawdziwym zagrożeniem są sprowadzane z Syrii i Iranu rosyjskie pociski do wyrzutni Grad. Ostatnio zestrzelono jeden w pobliżu Hajfy, na granicy zasięgu Iron Dome.

Dyskusję, prowadzoną już na balkonie mieszkania Shaketa, przerywa kolejny alarm. Nim lokatorzy udadzą się do schronu, dwie rakiety przetną niebo zaraz nad ich głowami. Chwilę później całe piętro spotyka się na specjalnie wzmocnionej klatce schodowej. „Codziennie mamy po pięć, sześć alarmów, niektóre w środku nocy. Mimo to czujemy się bezpiecznie. Iron Dome jest niezawodny”, opowiadają. „Czasem siedzimy na balkonach i patrzymy na bomby”.

Znacznie gorzej jest w miastach leżących przy granicy ze Strefą Gazy. Wczoraj na przejściu granicznym w Erez zginął cywil. Mężczyzna chciał uraczyć stacjonujących tam żołnierzy przygotowanym specjalnie dla nich poczęstunkiem. Sielankę przerwał ostrzał moździerzowy. Podobne sytuacje są codziennością dla społeczności leżącego w południowym dystrykcie Sderot. Od końca 2000 roku miasteczko stało się celem systematycznych ataków bojowników Islamskiego Frontu i Hamasu, czyniąc je nieformalną stolicą schronów. Mieszkańcy najgorzej wspominają przełom 2007 i 2008 roku, kiedy na ich domy spadło ponad 1600 rakiet oraz bomb. Jeden odłamek może ważyć do kilku kilogramów, nietrudno zatem sobie wyobrazić, jakie powoduje spustoszenie, nawet po udanym zestrzeleniu.

W trosce o własne życie całą infrastrukturę Sderot przebudowano pod kątem ostrzałów. Nawet przystanki autobusowe, rozmieszczone co 200–300 m, służą za schron. Niestety, trwający konflikt wpływa nie tylko na liczbę zabitych i rannych, lecz także na psychikę najmłodszych. Według statystyk, co drugie dziecko zamieszkujące okolicę potrzebuje pomocy psychoterapeutów. Mimo zagrożenia rzesze ludzi, w tym młodzież, zbierają się na najbardziej wysuniętych przyczółkach i obserwują toczącą się właśnie wojnę. Nie skrywają przy tym satysfakcji.

U progu trzeciej intifady

„Wiesz, że nigdy nie byłem nad morzem? Młodszy brat dopytywał ostatnio, jak ono wygląda, a ja czułem się jak dureń. Mieszkam kilkadziesiąt kilometrów od brzegu i nigdy nie widziałem morza!”, Aysar zaciąga się papierosem i wbija wzrok w swoje dłonie. Jest jednym z kilku tysięcy uchodźców zamieszkujących obóz Deiszesz. Do dziś trwa spór pomiędzy władzami Autonomii Palestyńskiej a Agendą Narodów Zjednoczonych dla Pomocy Uchodźcom Palestyńskim na Bliskim Wschodzie (The United Nations Relief and Works Agency – UNRWA) o ich dokładną liczbę. Według najbardziej optymistycznych założeń gęstość zaludnienia w obozie wynosi 8736 osób na km2. Inne statystyki podają liczbę około 13 tys. Nietrudno sobie wyobrazić panującą tam ciasnotę oraz warunki bytowe. Młodzi ludzie mają tego dość.

W społeczności obozowej dominuje duch walki. Praktycznie każdy młody człowiek jest zaangażowany w ruch związany z Wolną Palestyną. Można ich spotkać nie tylko na masowych demonstracjach czy podczas ulicznych starć, lecz także w organizowanych lokalnie debatach politycznych bądź ośrodkach kulturowych. Najważniejszy to Ibdaa, brama do miejscowych realiów. Ostatnie piętro budynku zostało zaadaptowane na potrzeby knajpy, której ściany przyozdobiono grafikami ilustrującymi codzienność bojownika. Niezależnie od pory dnia za pomocą rzutnika są wyświetlane obrazy nadawane przez telewizję Al Aqsa. Widać ciała zabitych Palestyńczyków, dzieci składające desperackie apele i brygady Ezedina al-Kasama w akcji.

„Nie da się zrozumieć sytuacji, która tutaj panuje. Jeżeli jednak odrzucisz logikę, wszystko zacznie układać się w całość”, Aysar się nakręca. długo wyjaśnia, dlaczego doszło do kolejnego konfliktu w Gazie i jak, według niego, rozwinie się sytuacja. Porwanie żydowskich nastolatków uważa za prowokację sfingowaną przez izraelską armię. W kwietniu tego roku, po wieloletnim sporze, Hamas w końcu dogadał się z Al-Fatahem, co rządowi w Tel Awiwie-Jafie nie było specjalnie na rękę. Wśród Palestyńczyków rozeszły się wieści, że nastolatkowie zginęli w wypadku samochodowym, a służby izraelskie wykorzystały sytuację do ostatecznego rozprawienia się z Hamasem. Przekonanie to jest na tyle silne, że islamiści, dotychczas niemile widziani na Zachodnim Brzegu Jordanu, zyskują na popularności. Nastroje są tak złe, że coraz częściej wspomina się o kolejnej intifadzie. Tym razem ostatecznej, zwycięskiej.

„Nam nie chodzi o pokój. Pokój nie oznacza sprawiedliwości czy równości, nie poprawi sytuacji. Jestem bojownikiem i jestem z tego dumny. Wiem, że wspierają nas na całym świecie, że są protesty we Francji, we Włoszech, w Belgii. Jestem za to wdzięczny, ale spójrz na zachodnie rządy. Chcę walczyć za siebie, niech oni walczą za siebie”, Aysar gasi niedopałek i odruchowo dotyka tatuażu. Na jego prawym barku widnieje wizerunek chłopca uwięzionego przez drut kolczasty. Postać odwrócona do świata tyłem smutnie zwiesza głowę.

Tożsamość zamiast państwa

Przez ostatnie lata żadna ze stron nie zbliżyła się nawet do rozwiązania konfliktu. Izrael, wyspa w morzu wrogo nastawionych państw arabskich, wie, że nie może odpuścić. Na każdą, nawet najmniejszą zaczepkę, reaguje szybko i zdecydowanie. Tyle że są to rozwiązania wyłącznie doraźne. Okupowana od czasu wojny sześciodniowej Autonomia nie tylko kosztuje miliony dolarów, lecz także dzieli samych Żydów. Ziemie za murem nie mogą zostać w pełni anektowane. Nie ma co również liczyć na to, by zwrócono je Arabom. W panującym na Zachodnim Brzegu chaosie coraz więcej ortodoksów (i, co tu dużo gadać, nacjonalistów) decyduje się na osadnictwo. Często robią to nielegalnie i ten proceder spotyka się ze stanowczym oporem zarówno Palestyńczyków, jak i sympatyzujących z lewicą obywateli Izraela.

Gdy osadnicy obrzucają się z Palestyńczykami butelkami z benzyną, niektórzy Żydzi postulują stworzenie wspólnego państwa – z jednym prawem, gospodarką i czuwającym nad nimi rządem. Jest to utopijna wizja, ale dla jej zwolenników stanowi oczywiste panaceum na trwający od lat konflikt. Jednym z reprezentantów tej idei jest Marian Marzyński, reżyser o polsko-żydowskich korzeniach, od lat mieszkający w Stanach Zjednoczonych. Do Izraela sprowadził go projekt filmowy, w którym chce zawrzeć przesłanie dla świata – jedność to antidotum na trwającą od lat wojnę.

„Wolna Palestyna to bzdura. Państwo palestyńskie poza Izraelem nie istnieje! Palestyńczykom trzeba dać tożsamość, nie państwo. Izrael wpompował masę kasy w Autonomię, zapewnił tym ludziom dobrobyt, teraz czas na federację. Zresztą takie rozwiązanie to nie nowość. Rosja ma przecież Białoruś, Kazachstan. Ekonomiczna współpraca to klucz”. Na usta aż ciśnie się, że dobrobyt w Autonomii jest mocno wybiórczy, że ogrom rodzin żyje w ubóstwie, wreszcie, że Białoruś czy Ukraina są związane z Rosją, ale to niepodległe państwa. Nie ma to jednak nic wspólnego z samą koncepcją. Symbioza skłóconych ze sobą narodów może byłaby możliwa, gdyby nie jedno „ale”… Hamas.

„Al-Fatah drażnią te rakiety. To są nonsensy. To jest tak jakby Chińczycy albo Meksykanie w Stanach powiedzieli, że chcą mieć własne państwo. Po co im to własne państwo? Realność świata polega na tym, że dla ludzi ważna jest ekonomia. Fatah do tego dąży, dlatego doszło do porozumienia, w którym obie strony miały wyrzec się przemocy. Nie jest to jednak możliwe, ponieważ istnienie Hamasu polega na walce z Izraelem. Jaki to może być partner, skoro wysyła rakiety do bezbronnej ludności?”. Z tym ostatnim zdaniem trudno się nie zgodzić, jednak mimo zadr wielu Żydów solidaryzuje się z Arabami. Jedną z form wyrażenia takiej postawy jest manifestacja arabsko-żydowska przeciwko wojnie w Gazie.

Pod budynkiem rady miasta w Jerozolimie zebrało się kilkadziesiąt osób, głównie młodych, o nieskrywanych sympatiach lewicowych. W tłumie protestujących obok flag z gwiazdami Dawida powiewają czerwone chorągiewki, są widoczne wizerunki Che Guevary, socjalistyczne hasła. Z mównicy padają słowa nawołujące do pokoju i wspólnej, lepszej przyszłości. Jednocześnie, za szeregiem metalowych bramek i policyjnych kordonów, swój wiec ma grupa ortodoksów, postulujących ostateczne rozprawienie się z Hamasem i jak najszybsze rozwiązanie problemu palestyńskiego. W całym zamieszaniu Arabów brak.

Przed południowymi modlitwami obóz Aida świeci pustką. W cieniu uchylonych drzwi czasem tylko można wypatrzyć ciekawskie spojrzenia dzieci. Mieszkańcy swoją obecność zaznaczają w inny sposób. Mur, który okala Aidę od wschodu, zdobią nie tylko wymowne graffiti, lecz także czarny nalot po rozbitych butelkach z benzyną. Najbliższa wieżyczka jest zupełnie wypalona, a ulica zarzucona kamieniami. Można odnieść wrażenie, że walka z izraelskim wojskiem to jedyne zajęcie mieszkańców. Ale to nieprawda. Kilkadziesiąt metrów dalej, w niepozornym jednopiętrowym budynku znajduje się ośrodek kulturowy Alrowwad. W obozowych realiach miejsce to nie ma prawa istnieć. Okazuje się jednak, że centrum, nie dość że funkcjonuje od 1989 roku, to jeszcze nieustannie się rozwija. To właśnie tutaj po raz pierwszy zaczęto mówić o „walce pięknem, a nie przemocą” (beautiful non-violence resistance). Pośród kilkunastu warsztatów nastoletni uchodźcy mogą się uczyć nie tylko historii swojego regionu, tradycji kulturowej czy metod ochrony środowiska, lecz także wzornictwa oraz fotografii. Te ostatnie zajęcia są oczkiem w głowie Amiry, jednej z wychowawczyń.

„Na pierwszych zajęciach poprosiłam dzieciaki, żeby wyszły w teren i zrobiły zdjęcia Palestyny, takiej, jaką ją widzą. Wróciły z fotografiami starć, martwych zwierząt, pobazgranego muru. Powiedziałam im, że ich fotografie są całkiem niezłe technicznie, ale przerażające. Tym razem poprosiłam, żeby sfotografowały Palestynę tak, by przekonać do niej ludzi z zewnątrz, żeby pokazać naszą odrębność, życie. Za drugim razem było znacznie lepiej”, opowiada Amira, stojąca przy ścianie z ekspozycją najlepszych zdjęć. Uwagę zwraca również liczba akredytacji prasowych oraz wiek ich właścicieli: Nadim lat 16, Ajman lat 16, Zajna lat 15. Rozmowa szybko schodzi do ostatnich wydarzeń w Aidzie.

„Nie zabraniamy im walki, jest to sprzeczne z naszym palestyńskim duchem i przekonaniami. Chcemy jedynie pokazać, że można walczyć inaczej, nie tylko za pomocą kamieni”, przekonuje Amira.

Parę godzin później ma miejsce kolejna manifestacja. W ruch idą nie tylko kamienie, lecz także broń gładkolufowa, granaty z gazem łzawiącym oraz kolejne butelki z benzyną. Uciekając przed pałami i krztusząc się gazem, można by się zastanawiać, ilu podopiecznych Alrowwad walczy na dwa sposoby. Można by, gdyby był na to czas.

Zmuszeni do wojny

Taksówkarz, Żyd, dopytuje się o polskie publikacje na temat trwającego konfliktu. Przez całą drogę na lotnisko wyjaśnia, że Izrael nie chce wojny, ale za każdym razem jest do niej zmuszony. Gdyby nie reagował, już dawno zostałby zepchnięty do morza, a obecny konflikt to tylko „powtórka z rozrywki”. Według niego Hamas kładzie na szali życie niewinnych ludzi w imię antysemickich ideologii. Chce wojny dla samej wojny. W taksówce zapada wymowna cisza. Czuć podenerwowanie.

Dzień wcześniej grupa młodych mężczyzn zbiera się przy wejściu do jednego z obozów. Kilkanaście minut wcześniej agencja informacyjna Ma’an potwierdziła inwazję lądową w Strefie Gazy. Palestyńczycy z Zachodniego Brzegu w otwartej walce z Izraelem upatrują szansy na przełom. Wierzą, że siła i upór Hamasu położą kres kolejnym ofiarom, doprowadzą do otwarcia granic z Gazą, w perspektywie polepszą standard ich życia. Niektórzy wierzą również, że z pomocą przyjdą Egipt, Arabia, Turcja. Co będzie, jeżeli jednak Hamas przegra? Odpowiadają niemal chórem: „To byłaby katastrofa”.

Michał Zieliński

autor zdjęć: Michał Zieliński





Ministerstwo Obrony Narodowej Wojsko Polskie Sztab Generalny Wojska Polskiego Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych Wojska Obrony
Terytorialnej
Żandarmeria Wojskowa Dowództwo Garnizonu Warszawa Inspektorat Wsparcia SZ Wielonarodowy Korpus
Północno-
Wschodni
Wielonarodowa
Dywizja
Północny-
Wschód
Centrum
Szkolenia Sił Połączonych
NATO (JFTC)
Agencja Uzbrojenia

Wojskowy Instytut Wydawniczy (C) 2015
wykonanie i hosting AIKELO