Z Magdaleną Pilor o afgańskich demonach oraz adrenalinie, która uzależnia zarówno kobiety, jak i mężczyzn, rozmawia Małgorzata Schwarzgruber.
Po ponad roku spędzonym w Afganistanie napisała Pani książkę „Jej Afganistan”. Tytuł sugeruje osobiste spojrzenie na misje. Bardziej kobiece.
Chociaż od wielu lat w misjach uczestniczą kobiety, nieczęsto się o nich mówi. To prawda, że jest ich niewiele, ale one tam są. Pracują jako pielęgniarski, jeżdżą w patrolach, obsługują radiostacje, zajmują się pomocą humanitarną, trafiają do centrum operacji taktycznych, które jest sercem i mózgiem bazy. Jak obliczyłam, w polskim kontyngencie średnio jedna kobieta przypadała na ponad 40 mężczyzn. W książce opisałam historię uczestniczek afgańskiej misji, z którymi rozmawiałam po powrocie do kraju, oraz tych, które spotkałam na miejscu.
Na czym polega odmienność kobiecego spojrzenia na otaczającą rzeczywistość?
Kobieta widzi więcej detali i przekazuje więcej emocji. Gdy kolega z patrolu opisywał afgańską wioskę, mówił o dziecku bez butów, a kobieta zauważyła brudną buzię, wygniecioną koszulkę, smutne spojrzenie.
Pisze Pani, że Afganistan, podobnie jak tamtejsza baza, to męski świat.
Zgadza się. Kobiety, które decydują się na pracę w wojsku, wchodzą w świat, który bywa brutalny. Zdarzają się dowódcy, którzy uważają, że armia to nie miejsce dla płci pięknej. Niestety, czasem słowa zamieniają się w czyny i mężczyźni starają się udowodnić, że kobieta do wojska nie pasuje. Nie wiem też, dlaczego kobiety nie dowodzą na misjach. Znam tylko jeden przypadek, że kobieta byłą dowódcą plutonu, choć w kraju jest ich całkiem sporo. Męska jest zarówno baza, jak i jej otoczenie, bo w Afganistanie kobiety nie zajmują wysokiego miejsca w hierarchii społecznej.
Dlaczego kobieta na misji to „cudak w mundurze”?
Jest ich mało, więc wzbudzają zainteresowanie. Wszyscy chcą wiedzieć, kim są i co robią. Zdarzają się docinki i seksistowskie żarty, że „przyjechała kolejna niunia na wojnę”. Czasem jest to jednak zwykła ciekawość. Znacznie częściej tak się dzieje w mniejszych bazach. W Bagram jest wiele kobiet, głównie Amerykanek, więc ich widok spowszechniał. Kobieta jest atrakcją nie tylko w bazie, ale przede wszystkim na ulicach Ghazni, w okolicznych wioskach. Niczym na cudaka patrzą na kobiety idące w patrolach Afgańczycy. Ich spojrzenia przyciąga kucyk w kolorze blond czy kosmyk włosów wysunięty spod hełmu.
Czy kobiety na misji robią to, co ich koledzy?
Robią to samo na podobnych stanowiskach, na przykład ratowników medycznych. 30-kilogramowy plecak dźwiga się tak samo. Nie ma taryfy ulgowej. Trzeba natomiast przyznać, że nasi żołnierze są o wiele bardziej szarmanccy niż amerykańscy. Otworzą kobiecie drzwi, pomogą wypakować rzeczy ze śmigłowca.
W amerykańskiej armii jest inaczej?
Jest dalej posunięte równouprawnienie. Nieraz widziałam kobiety w amerykańskich mundurach, jak dźwigały wielkie plecaki, pod których ciężarem niemal się przewracały, albo jak stały na tak zwanej ganerce, czyli stanowisku, przy którym się strzela w pojazdach bojowych. Nie są cudakami w mundurze, lecz raczej koleżankami z pracy.
Płeć nie miała znaczenia na patrolu w wiosce, ale zupełnie inaczej było na spotkaniu u afgańskiego gubernatora czy generała...
Często się zdarzało, że afgański generał witał się z żołnierzami, ale pomijał kobietę. Jego wzrok mówił: „to nie jest miejsce dla ciebie”. I wówczas taka dziewczyn czuła się żołnierzem gorszej kategorii.
Trudno się przyzwyczaić kobietom do misyjnych warunków?
Wszystko zależy od samej kobiety. W Afganistanie nie ma luksusów, ale tego należało się spodziewać. Przykładem może być korzystanie ze wspólnej łazienki z prysznicami. Kąpiel nie może trwać za długo, bo nie dla wszystkich wystarczy ciepłej wody. Podczas kąpieli w każdej chwili może dojść do ostrzału i wtedy trzeba biec do schronu. Czasem problemem staje się… brak toalety. Tu przykładem mogą być wielogodzinne patrole czy podróż samolotem, gdzie się zdarza, że dostępne są tylko pisuary. Dodam, że taka podróż trwa ponad 14 godzin.
Czy kobieta na wojnie się maluje?
Słyszałam o przypadkach, gdy kobiety przywiozły z kraju szpilki i suknię wieczorową (na sylwestra) oraz lampę do opalania twarzy. W bazie w Ghazni widziałam natomiast panie w trampkach, a nietrudno sobie wyobrazić, że chodzenie na gumowych, cienkich podeszwach po kamieniach, jakimi wysypany był cały teren, nie było przyjemne. Niektóre miały nienaganny makijaż i fryzurę. Zastanawiałam się, po co tyle zachodu, skoro jadą na patrol. To jasne, że mężczyzna rzuci okiem, niestety było to również pogłębieniem stereotypu, że wojna to nie miejsce dla kobiet.
Czy misja uzależnia tak samo kobiety i mężczyzn?
Poznałam kobiety, które na misji były po kilka razy. Nie zawsze były singielkami czy rozwódkami, choć częste wyjazdy nie pomagają w utrzymaniu rodziny. Większość chciałaby wrócić na misję, także żony i matki. Po powrocie do kraju trudno się przestawić. Nikt człowieka nie rozumie, otoczenie jest jakieś dziwne. Tęsknimy za adrenaliną, lekkością i bliskością, którymi żyje się na misji, za tą cząstką nas, która tam została. Poza tym na misji wszystko jest prostsze – człowiek ma oddychać, jeść i nie dać się zabić.
Podobnie reagujemy na ostrzał czy na śmierć?
Ból jest indywidualny i płeć nie ma tu znaczenia. Śmierć kolegów dotyka każdego tak samo. Takie same łzy płyną po policzkach mężczyzn i kobiet. Część chłopaków nie chce na ten temat rozmawiać, zamyka ból w sobie. Kobiety nie miały natomiast problemu, aby powiedzieć, że płakały, że się bały, że wracały przerażone. Myślę, że dzięki temu, iż więcej mówiły o śmierci, łatwiej sobie z nią radziły.
Gdy na powitanie wkraczającego do wioski oddziału wybiegały dzieci, był to znak, że jest bezpiecznie. Jakie były inne podobne reguły?
W Afganistanie nie ma reguł, nie ma „nigdy” i nie ma „zawsze”. Wchodząc do wioski, wiedzieliśmy tyle, ile przekazał nam wywiad czy lokalna ludność, a czasem nie mieliśmy żadnej informacji. Kiedyś mile nas przyjęto w pewnej wiosce – rozmawialiśmy, rozdaliśmy przywiezione dary. W drodze powrotnej – była ona jeszcze w zasięgu naszego wzroku – poleciały w naszą stronę pociski.
Czym się zajmowała Pani w Afganistanie?
Podczas mojego pierwszego, miesięcznego, pobytu pracowałam jako dziennikarz. Za drugim razem wyjechałam na kontrakt. Jako pracownik cywilny wojska byłam specjalistą do spraw mediów w zespole odbudowy prowincji. Prowadziliśmy projekty dla lokalnej społeczności – od budowy dróg, mostów po różne kursy: krawieckie, tkania dywanów, ślusarskie. Często wyjeżdżałam na patrole, bo dodatkowo prowadziłam dokumentację fotograficzną wszystkich projektów oraz zajmowałam się pomocą humanitarną.
Czy obecność polskich kobiet w jakiś sposób pomagała Afgankom?
Lekarki, ratowniczki medyczne badały tamtejsze kobiety, dawały leki, opatrywały rany. Obcy mężczyzna nie może dotknąć kobiety afgańskiej. Za obcy dotyk, nawet lekarza, grozi jej śmierć. Nie może ona nawet zdjąć burki w jego obecności. Dlatego też bez udziału polskich kobiet nie byłyby możliwe przeszukania Afganek, aby te mogły wejść na teren bazy. Część z nich pracowała w stołówce. Pamiętam jak jedna Afganka była w zaawansowanej ciąży. Kilka Polek biegało po bazie i zbierało dla niej co tylko się da: koce, buty, ubranka, środki czystości, leki. Tak udało się przygotować całkiem sporą wyprawkę. Poza tym wiele projektów było skierowanych specjalnie do afgańskich kobiet. Wiele z nich samotnie wychowuje dzieci i nie może iść do pracy. Pracują w domach, w specjalnie przystosowanych do tego pomieszczeniach, na przykład małych zakładach tkackich. Jedno ze szkoleń dla kobiet, które nie umiały pisać, dotyczyło przedsiębiorczości. Tutejsze kobiety często prowadzą zakłady krawieckie, kosmetyczne czy fryzjerskie. Jedna z nich była zadowolona, że nauczyła się czytać i pisać, ale przede wszystkim odróżniać cyfry, na przykład 5 od 7. Dzięki temu może robić tańsze zakupy. Takie małe sukcesy sprawiają najwięcej radości.
Afganistan zmienił też Panią?
Bardzo. To inne miejsce, oderwane od rzeczywistości, które przenosi nas kilkaset lat wstecz. Afganistan jest pełen skrajności, biedny i bogaty, palący słońcem albo ogarniający przenikliwym zimnem. Uczy pokory i pozwala docenić to, co mamy: rodzinę, jedzenie, ubranie, a przede wszystkim poczucie bezpieczeństwa. W Afganistanie nie ma rodziny, która by kogoś nie straciła. Często nie z powodu naturalnej śmierci, ale od wybuchu poradzieckiej miny, od improwizowanego urządzenia wybuchowego czy od kuli z karabinu. Dla nas jest to przerażające, a dla nich to norma. Afganistan bardzo też ludzi niszczy. Wysokość 2,2 tys. m n.p.m., klimat, ostre słońce, upalne lata, mroźne zimy dają o sobie znać. Afgańczycy wyglądają na znacznie starszych niż są w rzeczywistości. Ten kraj zmienia nie tylko nasze twarze. Obrazy, które się widziało i emocje, jakie przeżyło, nieraz gaszą błysk w oku, zabierają uśmiech z twarzy.
autor zdjęć: Magdalena Pilor