POKAZ ROSYJSKIEJ DUMY

Wywieranie presji i prowokacje to stały element rosyjskiej polityki zagranicznej, niezależnie od tego, kto sprawuje rządy na Kremlu.

 

Obecny kryzys związany z Ukrainą nie powinien dziwić, bo rosyjscy decydenci nadal myślą w kategoriach zimnowojennych stref wpływów. I chociaż od zakończenia zimnej wojny minęły już dobre dwie dekady, politycy w Moskwie ciągle patrzą na NATO jako na główne zagrożenie dla Rosji, a także podmiot mogący istotnie ograniczać możliwość budowy i umacniania strefy jej szczególnych wpływów na obszarze posowieckim, głównie w jego części europejskiej.

 

Polska na celowniku

Dotyczy to także Polski, którą Rosja niezmiennie uważa za swoje podwórko. Wystarczy przypomnieć brak zgody nie tylko na członkostwo naszego kraju w NATO, ale nawet na rozmieszczenie elementów defensywnego systemu obrony przeciwrakietowej. W maju 2012 roku szef sztabu rosyjskich sił zbrojnych Nikołaj Makarow otwarcie stwierdził, że jest możliwy prewencyjny atak na amerykańskie instalacje obrony przeciwrakietowej w Polsce i Rumunii. Potwierdził też wolę rozmieszczenia w obwodzie kaliningradzkim rakiet krótkiego zasięgu Iskander, co miało na celu zwiększenie presji politycznej środkami militarnymi.

Powtórzono więc tym samym marcową groźbę Dmitrija Rogozina o możliwości „błyskawicznego uderzenia” w celu „rozbrojenia wroga”. W maju w podobnym tonie wypowiedział się ówczesny prezydent Dmitrij Miedwiediew, który ostrzegł, że Moskwa musi przygotować zbrojną odpowiedź na plany budowy amerykańsko-natowskiej tarczy w Europie. Ostrzeżenie tym bardziej brzmi złowrogo, gdy się przypomni, że Rosja w swej doktrynie obronnej dopuszcza możliwość użycia broni termojądrowej w działaniach prewencyjnych.

Niezależnie od działań pojednawczych Zachodu, Moskwa od dawna buduje napięcie we wzajemnych relacjach. Jako przykład można wskazać ćwiczenia wojskowe „Kaukaz”, które trwały od czerwca do lipca 2009 roku i zakończyły się w dniu przybycia do Moskwy prezydenta Baracka Obamy. Manewry, w które zaangażowano ponad 8,5 tys. żołnierzy i w których wykorzystano 450 wozów bojowych i transporterów oraz 200 czołgów, przeprowadzono niepokojąco blisko Gruzji, którą Rosja zaatakowała rok wcześniej.

Jest znamienne, że nieco wcześniej Moskwa za prowokację uznała sojusznicze ćwiczenia (głównie sztabowe) w Gruzji, w których udział wzięło raptem 700 żołnierzy. Wcześniej natomiast, gdy się pogorszyły relacje Bush – Putin, Rosja, niczym Korea Północna, przeprowadziła serię ćwiczeń z rakietami balistycznymi.

W 2009 roku, kiedy relacje rosyjsko-amerykańskie były wyjątkowo złe, Rosjanie w czasie manewrów „Zapad” i „Ładoga” ćwiczyli rozbicie wojsk natowskich i wkroczenie na terytorium państw sojuszu. W operacji, tuż obok granic państw NATO, wzięły udział tysiące żołnierzy, bombowce strategiczne, samoloty myśliwsko-bombardujące, okręty desantowe. Pomimo deklaracji o defensywnym charakterze ćwiczeń, zastosowane siły i środki – w tym bombowce strategiczne Tu-160 i Tu-95 – oraz brak międzynarodowych obserwatorów pozwalają zadać pytanie o faktyczne intencje Moskwy. Tym bardziej że symulowano również desant na polską plażę, atakowanie instalacji energetycznych, a nawet atak termojądrowy na Warszawę. Nic dziwnego, że ćwiczenia niektórym ekspertom przywiodły na myśl „przygotowania Armii Czerwonej do inwazji na Litwę, Łotwę i Estonię oraz atak na Finlandię w 1939 roku”. W „The Economist” rosyjskie działania określono natomiast jako „machanie szabelką”.

Nie inaczej jest teraz – w odpowiedzi na zachodnie sankcje Putin rozpoczął ćwiczenia wszystkich okręgów wojskowych, w tym u granic państw NATO, a także trzydniową symulację uderzenia termojądrowego na cele w Europie. To element wojny psychologicznej z Zachodem, która ma na celu zastraszenie przywódców i społeczeństw zachodnich przez wykreowanie wrażenia, że Rosja jest zdolna do wszystkiego.

 

Z powietrza i morza

Obecnie Rosja nie może stosować bezpośredniego szantażu militarnego wobec NATO, ale nadal chce pokazywać swoją siłę. W tym celu wysyła samoloty wojskowe (często bombowce potencjalnie uzbrojone w broń termojądrową) w strefę przygraniczną państw trzecich. Zdaniem ekspertów Rosjanie nawet nie ukrywają, że mają one na pokładzie bomby. Tego typu działania wzmogły się w ostatnich latach i jest to powrót do metod porzuconych w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku.

Czasem wysyłanie bombowców jest powiązane z konkretnymi wydarzeniami politycznymi. W 2007 roku, tuż po kryzysie brytyjsko-rosyjskim z powodu zamordowania w Londynie Aleksandra Litwinienki, Moskwa wysłała Tu-95, które zostały przechwycone przez odrzutowce Tornado. Dwa lata później, przed wizytą prezydenta Baracka Obamy w Kanadzie, Putin wysłał bombowce w pobliże granic tego państwa. Premier Stephen Harper wówczas grzmiał: „Wielokrotnie wyrażałem swoje głębokie zaniepokojenie rosnącą agresywnością rosyjskich działań na całym świecie i wkraczaniem w naszą strefę powietrzną”.

Kanada, rywalizująca z Rosją o tereny arktyczne, zaczęła informować o tego rodzaju działaniach w 2007 roku. Od tego czasu kanadyjskie lotnictwo przechwytuje rosyjskie bombowce średnio 12–18 razy rocznie. Wymaga to stałej gotowości dyżurnej pary myśliwców, która za każdym razem w takiej sytuacji jest wysyłana w celu identyfikacji i odstraszenia intruza. Dla Kanady jest to na tyle duży problem, że przyspieszono zakup 65 odrzutowców piątej generacji F-35 Lightning II za 9 mld dolarów jako następcy zimnowojennych CF-18.

Swoje samoloty muszą też podrywać Wielka Brytania, Holandia, Belgia, Norwegia i Stany Zjednoczone. W 2008 roku rosyjski bombowiec przeleciał na niskim pułapie nad amerykańską lotniskowcową grupą bojową, która na wodach międzynarodowych ćwiczyła z Japonią. To państwo, podobnie jak Korea Południowa, również zwraca uwagę na coraz wyraźniejszy problem. W wypadku Japonii tylko od lipca do września 2013 roku zanotowano aż 105 interwencji wobec rosyjskich samolotów!

Co jakiś czas prowokacje przychodzą z innej strony – z morza. W 2011 roku w zatoce Moray Firth u granic Wielkiej Brytanii zacumowała grupa zadaniowa Flotylli Bałtyckiej, która tuż przy wybrzeżu wyrzuciła do wody śmieci. W 2014 roku około 40 km od szkockiego wybrzeża wykryto natomiast rosyjski krążownik. Royal Navy niezwłocznie skierowała w jego stronę niszczyciel HMS „Defender” z bazy w Portsmouth (w Szkocji z powodu cięć finansowych nie ma już okrętów patrolowych). Rosyjski okręt czekał w zatoce Moray Firth na przybycie brytyjskiej jednostki „jakby jego kapitan sprawdzał czas reakcji Royal Navy”.

Jak stwierdził cytowany przez brytyjską prasę oficer RAF, „wydaje się, że te działania mają motywacje polityczne – to niemal pokaz rosyjskiej dumy, sygnał od Putina, by się z nim liczyć. To stara gra, którą rozgrywaliśmy podczas zimnej wojny – teraz Rosja zmusza nas do ponownego jej podjęcia”.

 

Déjà vu

Rosyjski ekspansjonizm przypomina niektórym komentatorom politykę Hitlera z okresu poprzedzającego II wojnę światową. Dostrzec można jednak analogie także z sowiecką polityką tuż po zakończeniu działań wojennych. Agresywna dyplomacja Moskwy w tym okresie, między innymi wobec Norwegii, Finlandii i Turcji, sprawiła, że w 1944 roku brytyjski wywiad pisał: „Ostrzegamy, że Moskwa może rozpocząć wrogie działania o niewielkiej skali, szybko zajmując obszar o strategicznym znaczeniu. Rosjanie mogą bowiem uznać, że zaakceptujemy ten stan, nie chcąc doprowadzić do ogólnoświatowego konfliktu lub też nie mając środków do zbrojnej odpowiedzi”. Czy nie brzmi to znajomo?

To właśnie polityka à la Putin doprowadziła w 1946 roku do wybuchu zimnej wojny. Wówczas to Moskwa, korzystając ze słabości centralnego rządu Iranu, podjęła próbę destabilizacji tego państwa. Z inicjatywy Moskwy miejscowi separatyści zaczęli występować przeciwko władzy centralnej. Wyposażone w sowiecką broń i mundury grupy zbrojne przejęły kontrolę nad znaczną częścią Iranu. Powołano rząd ludowy, następnie ogłoszono ustanowienie republiki autonomicznej. Wygnano, uwięziono lub zabito przedstawicieli administracji centralnej. Gdy ze stolicy wysłano wojsko do odbicia tego obszaru, napotkano kolumnę wojsk sowieckich, które odmówiły przepuszczenia armii.

W 1948 roku brytyjski sekretarz spraw zagranicznych Ernest Bevin pisał: „Moskwa aktywnie przygotowuje się do poszerzenia swojej strefy wpływów. Posunie się do wszystkiego, by to zrobić. Jej deklaracje dobrej woli nic nie znaczą i nie można się na nie nabrać. Moskwa nie chce jednak wojny, bo wie, że może osiągnąć swoje cele bez wojny, stosując takie działania, jak akcje niemilitarne, eskalowanie napięcia i testowanie siły państw Europy Zachodniej”.

Chociaż od tego czasu wiele się na świecie zmieniło, to jedno pozostaje takie samo – rosyjska paranoja i chęć dominacji nad sąsiadami. Prezydent Władimir Putin dokładnie powtarza mechanizmy stworzone w okresie carskiej Rosji, które następnie przejął Związek Sowiecki. Krótkim okresem przerwy była dekada lat dziewięćdziesiątych, kiedy Rosja pod wodzą Borysa Jelcyna skoncentrowała się na sprawach wewnętrznych. Nawet jednak i on sięgał po instrumenty siłowe – to z jego polecenia zbuntowana Czeczenia spłynęła krwią. Jak widać, mentalność imperialna to immanentny element rosyjskiej duszy.

Robert Czulda

autor zdjęć: Ministerstwo Obrony Rosji





Ministerstwo Obrony Narodowej Wojsko Polskie Sztab Generalny Wojska Polskiego Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych Wojska Obrony
Terytorialnej
Żandarmeria Wojskowa Dowództwo Garnizonu Warszawa Inspektorat Wsparcia SZ Wielonarodowy Korpus
Północno-
Wschodni
Wielonarodowa
Dywizja
Północny-
Wschód
Centrum
Szkolenia Sił Połączonych
NATO (JFTC)
Agencja Uzbrojenia

Wojskowy Instytut Wydawniczy (C) 2015
wykonanie i hosting AIKELO