POWRÓT DO PRZESZŁOŚCI

Przejęcie przez sunnickich bojowników miast w prowincji Al-Anbar jest kolejną odsłoną coraz krwawszej wojny domowej w Iraku.

 

Sytuacja nad Tygrysem i Eufratem od dłuższego już czasu nie była najlepsza, ale styczeń 2014 roku okazał się najkrwawszy. W całym kraju w zbrojnych potyczkach i atakach terrorystycznych życie straciło ponad tysiąc osób – najwięcej od sześciu lat. Bezpiecznie nie jest już nawet w stołecznym Bagdadzie, który co kilka dni staje się areną zuchwałych zamachów bombowych. W jednym z ostatnich dokonano detonacji tuż obok budynków ministerstwa spraw zagranicznych. Skoro rząd nie jest w stanie ochronić sam siebie, pytają Irakijczycy, to jak może czuwać nad bezpieczeństwem zwykłych obywateli?

W Iraku znów dały o sobie znać różnice między sunnitami (większość) i szyitami (mniejszość). Zdaniem wielu za taką sytuację odpowiada premier Nuri al-Maliki, szyita. Kiedy w 2011 roku z Iraku wyjechali Amerykanie, rozpoczął kampanię, która – przynajmniej zdaniem sunnitów – doprowadziła do politycznej i gospodarczej dominacji szyitów. Elementami takiej wojny podjazdowej były próba wyrzucenia wicepremiera Saleha al-Mutlaka przez okazanie mu wotum nieufności oraz aresztowania sunnickiego wiceprezydenta Tarika al-Haszimiego, który musiał zbiec do Turcji. Co gorsza, Al-Maliki nie doprowadził do poprawy sytuacji gospodarczej.

 

Plan ponadpaństwowy

Narastająca frustracja irackich sunnitów zbiegła się w czasie z wydarzeniami w sąsiedniej Syrii, gdzie świecki reżim alawity Baszara al-Asada (powiązanego z szyickim Iranem, rządzonym przez duchownych) walczy w krwawej wojnie domowej o przetrwanie. Korzystając z uaktywnienia się w Syrii sunnickich bojówek (zarówno miejscowych, jak i przyjezdnych), irackie ugrupowania sunnickie, powiązane z Al-Kaidą, od dawna postulujące powołanie islamskiego państwa irackiego, postanowiły zmienić swoje cele. Łącząc się z bojówkami w Syrii, zaczęto głosić chęć powołania jednego państwa, które ma objąć Irak oraz Syrię, a docelowo także Liban i Jordanię.

Co ciekawe, sama Al-Kaida zaprzeczyła, że ma kontakty z tym syryjsko-irackim ugrupowaniem, które w Syrii nie jest w stanie odnieść zdecydowanego sukcesu w walce z Al-Asadem. Wręcz odwrotnie – w ostatnich tygodniach organizacja ISIL (Islamic State of Iraq and the Levant – Islamskie Państwo w Iraku i Lewancie), bo pod taką nazwą znana jest ta grupa, ma coraz więcej wrogów w Syrii ze względu na zagraniczny charakter i wyjątkową brutalność. Konsekwencją jest utrata przyczółków, chociażby w miejscowości Ad-Dana, z których ISIL zostało wyparte przez partyzantów. Nie inaczej jest w Iraku. Znaczna część społeczeństwa nie popiera działalności sunnickich radykałów, ale biorąc pod uwagę słabość i niekompetencję własnego rządu, stara się w konflikt nie angażować. Nie wspiera więc ani wojska, ani policji.

Międzynarodowy charakter sunnickich grup zbrojnych dotyczy także Iraku, gdzie tego rodzaju siły antyrządowe o religijnym i radykalnym charakterze nie są niczym nowym. Właściwie od początku wybuchu wojny, czyli od 2003 roku, Irak ma z tym problemy. Zasadnicza różnica, co potwierdzają przedstawiciele miejscowych władz, polega na tym, że o ile jeszcze kilka lat temu większość osób spod sztandaru sunnickiej Al-Kaidy stanowili Irakijczycy, o tyle obecnie są to głównie „eksportowi” dżihadyści – przyjezdni z Palestyny, Libii, Pakistanu czy Kaukazu. To dowód na siłę międzynarodowego terroryzmu muzułmańskiego oraz na słabość irackich granic.

 

Powtórka z historii

Obecne wydarzenia w Syrii od tych w Iraku odróżnia tylko sytuacja na froncie. W Syrii rebelianci ISIL są w odwrocie, tymczasem nad Tygrysem i Eufratem przystąpili ostatnio do zakrojonej na szeroką skalę ofensywy. Zaczęła się pod koniec 2013 roku, kiedy rząd Al-Malikiego rozpoczął operację przeciwko sunnickim grupom zbrojnym i politykom. W ostatnich dniach grudnia został aresztowany wpływowy sunnicki poseł Ahmed al-Alwani, co doprowadziło do wymiany ognia i protestów. W wielu miejscach Iraku z powietrza zaatakowano obozy szkoleniowe i bazy sił antyrządowych. W Ar-Ramadi wprowadzono godzinę policyjną i skierowano na ulice wojsko.

W odpowiedzi na działania władz bojówki się przegrupowały, przechodząc do śmiałego planu – zajęcia obszarów zurbanizowanych, by siły rządowe nie mogły ich bombardować. Rejonem szczególnie ciężkich walk stała się w ostatnim czasie prowincja Al-Anbar. Tam też sunnickie bojówki przejęły kontrolę nad znacznymi obszarami Ar-Ramadi i niemal całą Al-Falludżą. Miejsce nie jest przypadkowe – Al-Anbar graniczy z Syrią, co ułatwia swobodny i niekontrolowany napływ bojowników i broni. Moment jest istotny, bo w kwietniu w Iraku mają się odbyć wybory parlamentarne. Nowy parlament wybierze zarówno prezydenta, jak i premiera.

Zdeterminowany rząd Al-Malikiego postanowił wziąć przykład z Amerykanów, którzy w 2004 roku szturmowali Falludżę. Dla Stanów Zjednoczonych była to najkrwawsza bitwa od czasów wojny w Wietnamie. Oficerowie iraccy zaoponowali jednak – stwierdzili, że nie mają sił i środków, by powtórzyć amerykańską operację. Rząd Al-Malikiego wstrzymał zatem plany ofensywy, ograniczając się do taktycznych potyczek i ostrzału artyleryjskiego. Liczba ofiar zaczęła szybko rosnąć. Miejscowy dziennikarz, cytowany przez „Washington Post”, stwierdził: „Przed 2004 w Falludży był jeden cmentarz. Potem były już cztery. Teraz ludzie obawiają się, że niedługo miasto będzie mieć ich osiem”.

 

Wsparcie Amerykanów

Premier Al-Maliki zaapelował o międzynarodową pomoc, głównie do Stanów Zjednoczonych. Sekretarz stanu John Kerry jednoznacznie jednak odrzucił pomysł wysłania do Iraku żołnierzy. Jak stwierdził, to wojna Irakijczyków, a nie Amerykanów. Obiecał jednak pomoc, ale do końca nie wiadomo, w jakim wymiarze. Rząd w Bagdadzie liczy na możliwie szybką dostawę 24 śmigłowców AH-64E Guardian (jeszcze w tym roku) i 500 rakiet powietrze–ziemia AGM-114K/R Hellfire (dostarczono już około 75 sztuk). Z powodu pogarszającej się sytuacji Bagdad, który zamówił rosyjskie Mi-28NE oraz Mi-35 (dostawy rozpoczęły się w 2013 roku) w trybie pilnym poprosił Amerykanów o niezwłoczne dostarczenie na zasadzie wypożyczenia sześciu śmigłowców Apache. Irak otrzymał też osiem bezzałogowców ScanEagle. Do bezpośredniego wsparcia Irakijczyków zostanie również skierowana część opłacanych przez Stany Zjednoczone pracowników kontraktowych – obecnie jest w Iraku 12,5 tys. osób.

Amerykańskie „jastrzębie” na Kapitolu ostro krytykują administrację Baracka Obamy, który w polityce bliskowschodniej jest całkowicie zagubiony. Przypominają, że Biały Dom planował utrzymać w Iraku kontyngent co najmniej kilku tysięcy żołnierzy po formalnym wycofaniu wojsk w 2011 roku (szkolenie, działania specjalne), ale ostatecznie nie udało się porozumieć z władzami w Bagdadzie co do zakresu amerykańskiego immunitetu. Irackie wojsko zostało samo – kiepsko wyposażone, słabo wyszkolone, a także głuche i ślepe pod względem wywiadowczym.

Wydaje się, że rząd iracki nie ma żadnego pomysłu na ustabilizowanie sytuacji. Oficjele w rozmowach przyznają, że strategią władz jest… poczekać, aż radykałom skończy się amunicja i złożą broń. Trudno o bardziej jaskrawy przykład bezradności. Nie wróży to Irakowi zbyt dobrze.

Robert Czulda

autor zdjęć: US Army





Ministerstwo Obrony Narodowej Wojsko Polskie Sztab Generalny Wojska Polskiego Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych Wojska Obrony
Terytorialnej
Żandarmeria Wojskowa Dowództwo Garnizonu Warszawa Inspektorat Wsparcia SZ Wielonarodowy Korpus
Północno-
Wschodni
Wielonarodowa
Dywizja
Północny-
Wschód
Centrum
Szkolenia Sił Połączonych
NATO (JFTC)
Agencja Uzbrojenia

Wojskowy Instytut Wydawniczy (C) 2015
wykonanie i hosting AIKELO