Większość żołnierzy Wojska Polskiego pochodziła ze wsi. Ta oczywistość kryje w sobie dramatyczną i długą historię. Kiedy bolszewicy zaczęli włazić do Polski, mnie jakoś do wojska nie wołano, nie mogąc wytrzymać, że ojczyzna tak potrzebuje ludzi, a ja siedzę w domu, zapisałem się na ochotnika z koniem” – wspomina późniejszy ułan 201 Ochotniczego Pułku Szwoleżerów – gospodarz z powiatu błońskiego.
Jeśli wyobrażamy sobie, że przytoczony cytat obrazuje powszechną formację mieszkańca wsi polskiej w przededniu wojny z Rosją sowiecką w 1920 roku, warto sięgnąć do znakomitych Pamiętników chłopskich wydanych przez Instytut Gospodarstwa Społecznego w 1935 roku. Lektura jednym haustem studzi patriotyczne uniesienia. Wybór nadesłanych prac został zapewne dobrany pod tezy polskiego ruchu ludowego, redaktorem wszak był sam Ludwik Krzywicki. Jednak jakakolwiek ocena zaangażowania wsi w ówczesną walkę o granice Rzeczypospolitej nie może być oderwana od ukazanych tam realiów życia, a w zasadzie próby przeżycia tych ludzi, od pokoleń zakleszczonych w kręgu prymitywnej, skrajnej nędzy. „Stoję bezradny […] i rozpacz bierze na samą myśl, że moje dzieci los gorszy niż mój czeka, na jakich obywateli państwa wyrosną i jakiemi będą obrońcami Ojczyzny, gdy w tej Ojczyźnie ja ojciec nie mam sposobu dać im należytego kawałka chleba…”. A jednak zwycięska armia polska – mimo przekonujących obaw w tej kwestii
– w znakomitej większości pochodziła z ludu, a jej szeregi pełne były chłopskich synów.
Służba w wojsku w tamtym czasie dla wielu była często pierwszym realnym kontaktem z abstrakcyjną do tej pory, nieznaną Ojczyzną. Była przełomowym doświadczeniem na poziomie budzenia się refleksji o przynależności narodowej. Można rzec, że w tym sensie wojna była szansą, która wyprowadzała chłopa poza jedyny znany mu do tej pory kontekst, a to otwartego konfliktu, a to układania się z dworem, poza pełną rezygnacji postawę – „wszystko jedno” pod kim głoduję. W polu, pod ogniem, wszyscy stawali się równi. Chłopska wizja śmierci na wojnie w niczym nie przypominała natchnionego „dulce et decorum…”, była kolejną odsłoną umierania dla tych ludzi do śmierci nawykłych. Ale na wojnie odbywał się też polityczny targ o duszę chłopską – na poziomie tego, czego chłopu zawsze brakło najbardziej: własności
i wolnej woli. Wiedzieli o tym doskonale komunizujący politrucy, którzy przy każdej okazji przypuszczali wielkie kuszenie. I cierpliwie czekali na jego owoce.
Bez względu jednak na tło historyczne i metody prowadzenia wojen – oblicze frontu idącego przez wieś znaczone było zawsze grabieżą i ogniem. „Aprowizowali” swoi, kradli obcy. Niemcy i Rosjanie podczas II wojny światowej stworzyli system wydrenowania polskiej wsi z zasobów i mieszkańców. Po 1942 roku pod okupacją niemiecką nasilił się terror, deportacje, kolonizacje. Ponad dwa miliony mieszkańców wsi wywiezionych zostało na roboty do Niemiec, a setki tysięcy w głąb Związku Radzieckiego. Pacyfikacje miały swoją metodologię odstraszania, wsie wypalano do korzeni, kilkukrotnie. Mordowano całe rodziny. Ta forma rozszerzonej zemsty była karą w ramach „gry wojennej” za ukrywanie Żydów oraz wspieranie polskiego podziemia, które nie przetrwałoby ani dnia bez tego zaplecza. Powstałe w 1941 roku Bataliony Chłopskie miały stanowić formę samoobrony. Mimo różnic politycznych formacja ta współpracowała z Armią Krajową. Wielu żołnierzy BCh prześladowano po wojnie. Dziś i zdrajców, i zdradzanych wymienia się czasem na tych samych pomnikach. Patrząc na doświadczenia wojenne i powojenne wsi polskiej, na presję polityczną, której była poddawana, warto zauważyć, że to właśnie wieś polska oparła się powszechnej kolektywizacji. Zdołała zachować atrybuty wolności: własność, wiarę i duszę.
Zapraszam do lektury
